Pierwsza akcja gol, druga akcja – drugi gol. Rywal na deskach, nie wie o co chodzi, najchętniej zacząłby starcie od nowa, ale przecież tak się nie da. Drużyna kontra zbieranina. Czy to opis początku meczu Czechy – Polska z eliminacji do Euro? Nie, to opis początku spotkania Zagłębia z Legią. Choć zestawienie drużyny i zbieraniny jest z tamtego tekstu, bo wyjątkowo pasuje do okoliczności tego, co można było zobaczyć w Lubinie.
Potrafimy sobie wyobrazić tysiąc lepszych wejść w mecz niż to, które zaserwowało Zagłębie. Po prawdzie – trudno sobie wyobrazić gorsze. Jeszcze spóźnialscy kibice nie zdążyli usiąść na krzesełkach, jeszcze komentatorzy nie zdążyli rozgrzać strun głosowych, jeszcze telewidzowie przygotowywali herbaty na pierwszą połowę, a już było po meczu.
Druga minuta – gol Augustyniaka.
Czwarta – Pankova.
Przy trafieniu Polaka nie popisał się inny Polak, Weirauch, bo w zasadzie wrzucił sobie futbolówkę do siatki. Augustyniak kopał z bardzo daleka, tam mogło być wręcz 40 metrów, a przecież bramki z takiej odległości nie padają co spotkanie i to z jakiegoś powodu. Strzelić jest tak trudno, chyba że golkiper zachowuje się jak Weirauch. Na upartego chciał złapać, zamiast wypiąstkować, no i stało się. Ewidentnie zabrakło mu doświadczenia – padał wówczas śnieg, warunki, jak przez całą kolejkę, nie były najlepsze, zatem wskazana była podwójna ostrożność. Młodzian chciał wszystko rozegrać na spokoju, tymczasem rozpętał pożar – i w swoim polu karnym, i w planie Zagłębia na ten mecz.
Kolejny gong – jako się rzekło – przyszedł chwilkę później, a powstał z kooperacji Kłudki i Bułecy. Pierwszy wybijał piłkę do środka, a przecież pierwsze co słyszy trampkarz na swoim debiutanckim treningu, to nie wybijaj piłki do środka. Jeszcze jej nie dostanie od trenera, a już wie, że do środka nie może. No, ale Kłudka najwyraźniej uznał, że może, natomiast Bułeca dał się przestawić Pankovowi jak szafka nocna i to taka z kategorii leciutkich.
To byłby ciekawy eksperyment: iść z Pankovem do meblowego i sprawdzić, czy łatwiej mu idzie z taką szafką, czy jednak z Bułecą. My stawiamy na Bułecę.
Zagłębie – gdy się jako tako otrząsnęło – starało się wrócić do meczu. Miało swoje okazje, ale jednak Legia kontrolowała wydarzenia, bo przecież żeby tego nie zrobić przy prowadzeniu 2:0 od czwartej minuty, trzeba byłoby być wyjątkowo gapowatym. Nawet Legia, która w obronie jest więcej niż rozrywkowa, nie pozwoliła sobie na takie marnotrawstwo.
A Zagłębie pomogło jeszcze raz, już w drugiej połowie, kiedy sędzia wskazał na wapno za rękę Kłudki. Pewnie znajdą się ludzie, którzy stwierdzą, że karny się Legii nie należał, ale powinni się zastanowić – chce się wam bronić obrońcy blokującego dośrodkowanie z uniesioną ręką? Można dyskutować czy dostał tak, czy inaczej, ale w gruncie rzeczy – po co? Leci chłop z interwencją, jakby pykał w siatkówkę, a nie w piłkę nożną (kluczowe słowo), więc się doigrał. I tyle.
Josue zaś z karnego skorzystał.
Czy Miedziowi zasłużyli na gola honorowego? Tak, ale to wiele mówi – w meczu u siebie rozważamy, czy Zagłębie mogło choć raz trafić na otarcie łez. Tego się nie da zapisać nawet w moralnej tabeli.
Panowie, pewnie spróbujecie w następnej kolejce coś ugrać. Podpowiedź – jeśli zaczniecie mecz od 0:0, nie od 0:2, będzie wam łatwiej, naprawdę.
WIĘCEJ O WEEKENDZIE W EKSTRAKLASIE:
- Ten „mecz” nie miał prawa się odbyć
- Radomiak zmiótł rywala z planszy. Kapitalny debiut Kędziorka!
- Troglodyta życzył śmierci reanimowanemu kibicowi
Fot. Newspix