Niezliczone medale, rekordy Europy oraz świata i miano czołowych sportowców Norwegii. To wszystko wypracował ze swoimi synami Gjert Ingebrigtsen. Dzisiaj już nawet nie ma z nimi kontaktu. Ba, ci oskarżają go o przemoc psychiczną i fizyczną, która ciągnęła się od wczesnego dzieciństwa. Losy sportowych współpracy na linii rodzic – dziecko bywają różne. Ale często nie wiążą się tylko z sukcesami.
W temacie norweskich lekkoatletów należy zachować ostrożność, bo sprawa wciąż jest rozwojowa. Biegacze – czyli Jakob, Henrik i Filip – postanowili wyjść do mediów, przedstawić swoje “świadectwo”. – Dorastaliśmy z ojcem, który był bardzo agresywny i kontrolujący, a w swoim wychowaniu stosował przemoc fizyczną i groźby. Wciąż odczuwamy dyskomfort i strach, który towarzyszy nam od dzieciństwa – opisywali swoją historię w “VG”.
Ich ojciec zdążył wszystkiemu zaprzeczyć. – Daleko mi do doskonałości jako ojciec i mąż, ale nie jestem agresywny – przekazał norweskim mediom.
Na dobrą sprawę synowie Gjerta nie trenują z nim od lutego 2022 roku. On sam natomiast zajmuje się obecnie współpracą z Narve Gilje Nordåsem, ale jest też personą non grata w lekkoatletycznym środowisku: nie otrzymał akredytacji na tegoroczne mistrzostwa świata i – jak zapowiada norweska federacja – nie dostanie też na kolejne imprezy.
W tym wszystkim najciekawsze jest jednak to, że o ile ojciec Ingebrigtsenów podtrzymuje swoją niewinność, to też stwierdza, iż… po raz drugi nie podjąłby się tego samego. Nie zostałby trenerem swoich synów.
Bo co ci dadzą wszelkie sukcesy i zaszczyty, jeśli na koniec możesz stracić to, co najważniejsze? Czyli rodzinę.
Czasem nie wiesz, na co się piszesz
Oczywiście – daleko nam od wybielania Gjerta Ingebrigtsena. Jeśli w trakcie prowadzenia trójki synów przez karierę sportową, posunął się do przemocy, to absolutnie nic go nie usprawiedliwia. Ale fakt jest też taki, że od samego początku podjął się wielkiego wyzwania. Bo tym jest właśnie bycie trenerem swoich dzieci. Postanowiliśmy bliżej przyjrzeć się budowie tego typu relacji.
– Strategia, w której rodzic jest trenerem, to jeden z najtrudniejszych systemów – tłumaczy nam Tomasz Kurach, psycholog sportu. – Oczywiście może być on efektywny pod kątem wynikowym. Będziemy w stanie podać wiele przykładów, kiedy to się udawało. Natomiast zwykle było też okupione dużymi kosztami emocjonalnymi.
To wszystko w teorii nie brzmi skomplikowanie. Kto zna dziecko lepiej niż sam rodzic? Kto będzie miał dla niego więcej czasu? I komu bardziej zależy na jego sukcesach? Odpowiedź to kolejno: nikt, nikt i nikomu. Ale jak to w życiu bywa, relacje interpersonalne wcale nie są takie proste. Przede wszystkim: mówimy o łączeniu dwóch zupełnie innych, a przy tym bardzo istotnych ról.
O komentarz poprosiliśmy też psychologa sportu Kamila Damentkę: – Często mówimy, że dla młodego zawodnika ważny jest rodzic, albo dla młodego zawodnika ważny jest trener. A tu jedna osoba odpowiada za te dwie płaszczyzny. I ta osoba stoi przed sporym wyzwaniem. Bo odpowiedzialność trenerska i odpowiedzialność rodzica bardzo się od siebie różnią. Są elementy wspólne, ale jak to rozdzielać? Możemy mieć sytuację, w której młody zawodnik nie będzie zgadzał się z tym, co mówi jego trener, ale na końcu będzie myślał, jak ważna jest to dla niego osoba, jako mama czy tata.
W tym wszystkim nie bez znaczenia jest też kwestia, o jakiej dyscyplinie dokładnie mówimy. Inaczej będzie przebiegać relacja, w której rodzic jest trenerem większej grupy, na przykład drużyny piłkarskiej. Wówczas dziecko i tak większość czasu będzie spędzało ze swoimi rówieśnikami, a największym problemem staną się raczej oskarżenia o bycie faworyzowanym przez szkoleniowca (które oczywiście też mogą mieć negatywne skutki).
Co jednak, jeśli rodzic zajmuje się sportem indywidualnym, jak tenisem czy pływaniem i trenuje swoją pociechę non stop, a co za tym idzie – spędza z nią praktycznie cały dzień?
Bo w życiu nie liczy się tylko boisko
Czasem uniknięcie sytuacji, w której sport zaczyna dominować rodzinną codzienność, staje się wręcz niemożliwe.
– Chciałbym powiedzieć, że oddzielenie życia sportowego od domowego jest do zrobienia. Ale to też niezwykle trudne – mówi Kurach. – Rola trenera, pod kątem samych wymagań, jest czymś zupełnie innym niż rola rodzica, który bezwarunkowo akceptuje to, co dzieje się z dzieckiem. Natomiast kiedy rodzic jest trenerem, to jedną ze stron musi wybrać. Czy będzie w stanie być skupionym na aspektach związanych z daną dyscypliną, czyli na taktyce, technice, przygotowaniu, a jednocześnie wyrażać w stosunku do dziecka wspomnianą akceptację? Jest to bardzo trudne, o ile nie niewykonalne. Można to poukładać, ale wymaga to pewnego kompromisu i rezygnacji z pewnych przywilejów, jako rodzica, a także jako trenera.
O różnicach między tymi dwoma płaszczyznami opowiada też Damentka: – Trudne jest poprowadzenie takiej współpracy, żeby przynosiła ona dobre efekty zarówno z perspektywy zawodnika, jak i perspektywy dziecka; syna albo córki. Możemy nie uniknąć tego, że to, co na boisku czy korcie zacznie przenosić się do domu. Trener-rodzic musi mieć bardzo duże zrozumienie, ale też samoświadomość i refleksję na temat tego, jak on czuje się w tej relacji i jak czuje się druga osoba. Myślę, że komunikacja, dialog są kluczem do tego, aby ta współpraca była zdrowa i miała pozytywny efekt.
Naturalnie wiele zależy od charakteru i priorytetów, jakie mają obie strony. Zapewne dla niektórych jakakolwiek “ilość” sportu w domu nie sprawi, że rodzina zacznie się nim dusić. Ale nikomu nie trzeba też tłumaczyć, jak toksyczne mogą być realia, w których rodzinna atmosfera jest zależna od wyników, jakie na boisku czy korcie osiąga młody człowiek.
Inne jest dziecko, inny jest profesjonalny sportowiec
Historia sportu zna wiele przypadków, które pasują do naszego tematu. Richard Williams – ojciec Sereny i Venus – wymyślił sobie, że jego córki zostaną tenisistkami, po tym, jak dowiedział się… ile reprezentantki tej dyscypliny potrafią zarabiać pieniędzy. Andre Agassi też realizował marzenie swojego ojca, Emmanuela, który tenisistę próbował zrobić z każdego kolejnego swojego dziecka. I dopiero w przypadku tego urodzonego w 1970 roku mu się to udało.
Mówimy tu zatem o sytuacjach, w których cel rodziców był jasny: sprawić, żeby potomek osiągał sukcesy, które pozwolą mu zostać profesjonalistą. Sęk jednak w tym, że bardzo niebezpieczne jest od początku przygody dziecka ze sportem stawiać wyłącznie na aspekt wynikowy. Ba, wręcz na pierwszym miejscu powinny być inne rzeczy.
Damentka: – Zupełnie inna jest filozofia sportu dzieci oraz młodzieży, a sportu dorosłych. Kiedy mówimy o tym pierwszym, najważniejszy jest zdrowy rozwój oraz czerpanie radości z uprawiania danej dyscypliny. Dopiero z czasem znaczenia nabierają aspekty rywalizacji, wyników. Trener musi budować przestrzeń na odpowiednie rzeczy w danym momencie kariery swojego zawodnika. Do wyników dziecko zacznie dochodzić, kiedy ma predyspozycje i zostanie dobrze poprowadzone, ale przede wszystkim: jeśli będzie chciało być w sporcie. Rola trenera jest zatem taka, żeby ustalić, kiedy zaczynamy coraz mocniej stawiać na wyniki, kiedy dokładamy większe jednostki treningowe i kiedy po prostu zmieniamy filozofię naszej pracy. Bo wiadomo, że już w sporcie profesjonalnym aspekt wynikowy stawiany jest na pierwszym miejscu. Ale właśnie, trzeba zachować zdrowy rozsądek. I rozumieć, że przede wszystkim pracujemy z człowiekiem, dlatego trening trzeba dopasować indywidualnie.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Kurach: – Też ze względu na fundację, której jest prezesem – Fundacja Sportu Pozytywnego – bardzo bliskie jest mi podejście, w którym wyniki mają znaczenie, ale pojawiają się jakby przy okazji całościowego rozwoju młodego zawodnika. Zatem jeśli dziecko osiągnie dobre wyniki, to świetnie. Ale jeśli tego nie zrobi, to w dalszym ciągu może stwierdzić: okej, nie idę w profesjonalny sport, ale dalej będę uprawiać daną dyscyplinę. Natomiast, gdy mamy sytuację, w której dziecko spełnia oczekiwania rodzica, to pewnym momencie może powiedzieć, że ma dosyć i nienawidzi danego sportu. Nie chce mieć z nim nic wspólnego.
Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że skoro w przypadku wspomnianego Agassiego i Williamsa obsesja na punkcie wyników się “opłaciła”, to czemu mówimy o złej metodzie? Cóż, trzeba pamiętać, że na jedną “szczęśliwą” historię przypadają tysiące, jeśli nie dziesiątki albo setki tysięcy nieudanych.
A jak pokazuje przykład Gjerta Ingebrigtsena, nawet doprowadzenie dzieci do sukcesów sportowych, może wiązać się z ostateczną porażką.
Wszyscy dorastają
Dlaczego od czasu do czasu zdarza nam się usłyszeć historie (choćby rodziny Radwańskich), w których rodzic trenujący dziecko od najmłodszych lat, popada w nim konflikt, kiedy to jest już dorosłe? Odpowiedź zazwyczaj bywa podobna: bardzo trudne jest przejście przez zmieniające się realia, wymagania, a nawet zrozumienie ewoluującego charakteru syna czy córki. To, co działa w przypadku jedenastolatka, zazwyczaj nie będzie działać u niezależnej, dorosłej osoby.
– Przychodzi mi do głowy przykład tenisa, w którym trenerzy często zmieniają się zależnie od tego, czy zawodnik ma lat dwanaście lat, szesnaście lat czy ponad dwadzieścia – mówi Kurach. – Zależnie od wieku pojawiają się inne wymagania, inne cele, inne metody treningowe. Możemy sobie zatem wyobrazić, jak trudno jest – będąc rodzicem – prowadzić dziecko przez całą sportową karierę. Dopasowanie swojego stylu, dopasowanie się do wymagań jest bardzo dużym wyzwaniem.
– Historie takie jak na przykład Michaela Phelpsa [który z Bobem Bowmanem trenował od 10. do 31. roku życia przyp. red.] pokazują, że relacje na linii trener-zawodnik też się zmieniają – dodaje Damentka. – Są dwustronne, dynamiczne. Strony uczą się siebie nawzajem.
Wraz z dorastaniem dziecka może pojawić się też kolejny problem. Taki, w którym młody zawodnik w ogóle nie czuje miłości do sportu. Bo ten był w jego życiu głównie za sprawą inicjatywy ojca czy matki.
– Wiadomo, że na samym początku zaznajomienie dziecka ze sportem bierze się z inicjatywy rodzica. A nawet z jego zainteresowania daną dyscypliną – zauważa Kurach. – Rodzice biorą dziecko na trening, proponują mu różne opcje. To naturalne. Natomiast, jeśli mówimy tu bardziej o spełnianiu oczekiwań rodzica niż dziecka, to w pewnym momencie mogą pojawić się trudności. Dziecko – mając lat dziesięć, dwanaście czy szesnaście – może zacząć zadawać sobie pytania: czy robi to dlatego, że tego chce, czy dla swojego rodzica? Wtedy pojawi się konflikt. Sam rodzic zresztą powinien się zastanowić. Czy jego dziecko uprawia dany sport, dlatego, że to lubi, czy zostało do tego niejako przymuszone?
W tym wszystkim warto zaznaczyć, że bywają ekstremalne przypadki (choćby właśnie Andre Agassiego), w których zawodnik robi znakomitą karierę mimo… braku pasji do sportu. Talent, predyspozycje, ciężka praca (nawet ta narzucona z góry) mogą naprawdę zdziałać cuda. Ale na końcu nikt chyba nie kłóci się z tym, że robienie czegoś wbrew sobie zazwyczaj nie jest dobrym pomysłem.
Jak uniknąć błędów?
Sportowa współpraca na linii rodzic – dziecko oczywiście czasem może wypalić w stu procentach. Wcale nie musi mieć wyłącznie pozytywnych wymiarów sportowych, a generalnie ma szansę działać jak w zegarku.
– Jak się czasami wypowiadają zawodnicy: taka współpraca ma też pozytywne aspekty – zauważa Damentka. – Mogą dzielić ze swoim rodzicem zarówno sukcesy, jak i te trudne momenty. Bliski kontakt, zrozumienie stają się wyższe. No ale właśnie: trener ma swoje oczekiwania. I tu potrzebne jest umiejętnie dopasowanie się do zawodnika, bo każdy jest inny. Bardzo łatwo można bowiem z myślą “ja chcę dobrze”, trochę przeszarżować, zapomnieć o tej cienkiej granicy.
W jaki sposób dopilnować, żeby kontakty rodzinne nie zostały zaburzone i trenowanie dziecka nie odbiło się czkawką? Odpowiada Kurach, który podobnie jak wcześniej Damentka, wskazuje na kwestię komunikacji: – Ważne jest określenie ram takiej współpracy. A także jasne komunikowanie. Przypadki, w których relacja nabiera patologicznego wymiaru, mogą bowiem wynikać z tego, że rodzic ma pewne oczekiwania i stara się je wprowadzać za wszelką cenę, nie tłumacząc, dlaczego dane rzeczy mają miejsce. Więc wyjaśnienie na wstępie planu działania jest ważne. Oczywiście nie może pojawiać się przy tym żadna przemoc, a obie strony muszą chcieć tego samego.
Nieprzypadkowo często mówi się o tym, że rodzice nie powinni przesadnie angażować się w życie sportowe swoich dzieci. Kiedy siedzą na trybunach, nie wykłócać się z sędziami czy nie zalewać pociechę kolejnymi wykrzykiwanymi podpowiedziami. A trenowanie… zostawić trenerom. Tylko, no właśnie: czasem jedna i ta sama osoba szkoli młodego zawodnika, a potem zawozi go domu. Po czym powtarza to pięć, sześć razy w tygodniu.
Mówimy o realiach, w których po prostu łatwo można się pogubić. Jeśli Gjert Ingebrigtsen żałuje, że nie może cofnąć czasu i oddać trenowania Jakoba, Filipa i Henrika komuś innemu, to powinno powiedzieć nam to bardzo dużo.
Rekordy, medale, a nawet pieniądze nie w stanie zastąpić zdrowej i szczęśliwej relacji z rodziną.
Czytaj też:
- „Chwycę się wszystkiego, żeby wrócić do zdrowia”. Świat lekkoatletyki czeka na Różnickiego
- Sammelvuo: „Jesteśmy uprzywilejowani, że zarabiamy tak na życie. Siatkówka to wspaniała praca”
- Żyła: Mam ciężki charakter, swoje pomysły i lubię żyć na własnych warunkach
- „Bad Boys”. Najbardziej znienawidzeni mistrzowie w dziejach NBA
- „Śmierć, która ocaliła wielu”. Jak kolarze zaczęli nosić kaski
Fot. Newspix.pl