Reklama

„Chwycę się wszystkiego, żeby wrócić do zdrowia”. Świat lekkoatletyki czeka na Różnickiego

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

14 października 2023, 10:45 • 13 min czytania 3 komentarze

Pierwsza operacja nie zrobiła na nim wrażenia. Ale przed drugą trząsł się ze strachu. W poniedziałek czeka go trzecia, w Londynie. – Spróbuję wszystkiego, żeby potem nie żałować. Nie mówić sobie, że mogłem coś zrobić, ale nie zrobiłem – opowiada nam Krzysztof Różnicki, który, przed kontuzjami, jako 17-latek został mistrzem Polski w biegu na 800 metrów. W sierpniu wybiła mu dwudziestka, ale nieustannie wierzy w powrót do sportu. Skoro odpadł Paryż, to zostaje Los Angeles. – A nawet na igrzyskach w Brisbane będę w kwiecie wieku – dodaje.

„Chwycę się wszystkiego, żeby wrócić do zdrowia”. Świat lekkoatletyki czeka na Różnickiego

Chirurg ocenił, że operacja będzie droga nawet jak na standardy brytyjskie. W okolicach dziesięciu, dwunastu tysięcy funtów. I właśnie na taką kwotę mentalnie szykował się Krzysztof Różnicki. Problem leżał jedynie w tym, że specjalista nie policzył wszelkich dodatkowych kosztów, które nie dotyczyły jego płaszczyzny zawodowej. Kiedy się wzięło pod uwagę anestezjologa czy hospitalizację, okazało się, że całość wyjdzie ponad dwukrotnie drożej. W przeliczeniu na złotówki: sto dziesięć tysięcy.

Polski biegacz, wraz ze swoim trenerem Krzysztofem Królem oraz rodziną, wiedział, że takich pieniędzy nie wyczaruje się z kosmosu. Założył więc zbiórkę. Nie miał pojęcia, czy i jak szybko ona pomoże. Od dwóch lat przecież nie istniał na lekkoatletycznych salonach. Jak wiele osób jeszcze go pamiętało i liczyło na jego powrót?

Okazało się, że mnóstwo. W nieco ponad tydzień otrzymał takie wsparcie finansowe, że mógł pozwolić sobie na operację. Ta będzie miała miejsce w następny poniedziałek, 16 października. – To pewnie jedyna rzecz na ten moment, która jest w stanie mi pomóc. Jeśli chcę wrócić do sportu, to muszę się jej podjąć – opowiada Krzysztof.

To brzmi jak ponura historia, ale taką nie jest. Choć w przeciągu ostatnich dwóch lat nie zawsze było widać światełko w tunelu, to teraz nadzieja znowu się pojawiła. Różnicki dostał spory zastrzyk motywacji. Ludzie naprawdę mocno w niego wierzą i czekają na jego powrót. Nie tylko najbliżsi, ale też kibice i środowisko lekkoatletyczne.

Reklama

Tu już nie ma dokładnych widełek czasowych, gonienia za tą czy tamtą imprezą. Jednak jeśli wszystko pójdzie dobrze, to w 2024 roku Krzysztof będzie normalnie trenował. A potem postara się przypomnieć, jak wielki talent ma. I przede wszystkim: ponownie zacznie robić to, co kocha.

Kszczot czy Różnicki? Wiadomo, że Różnicki

Pierwszą miłością Różnickiego była piłka nożna. Z racji jednak, że zawsze biegał szybko i sprawnie, w końcu nawiązał kontakt z lekkoatletycznym środowiskiem. Trener Krzysztof Król po raz pierwszy spotkał go, gdy Krzysiek miał trzynaście lat. Było to w Kartuzach, czyli miejscowości, którą od Gdańska dzieli nieco ponad pół godziny jazdy samochodem.

– Przyjechał do mnie na trening – opowiada nam szkoleniowiec. – Po jego zakończeniu powiedziałem jego mamie Beacie, że jest czerwiec, ładna pogoda, on jest bardzo młody, więc na razie niech ma wakacje. Na dodatek zapomnieliśmy się też wymienić się numerami telefonów, o czym Krzysiek przypomniał mi dwa lata później. Nie było zresztą widać, że jest aż taką perełką. Był piłkarzem, poruszał się mało płynnym krokiem. Oczywiście miał predyspozycje, ale w takim wieku nie da się za bardzo ocenić, że ktoś będzie wyjątkowy na skalę kraju, Europy czy świata. Nasze pierwsze spotkanie skończyło się zatem na tym, że wsiadł z mamą do autobusu i wrócił do Migów.

Po jakimś czasie do trenera Króla odezwał się jednak ojciec nastolatka. Różnicki znowu zatem trafił pod jego skrzydła i tym razem został na dłużej. Krzysztof pod okiem swojego imiennika pokonywał kolejne szczeble. I robił to w tempie zupełnie nieporównywalnym do swoich rówieśników. Król powoli orientował się więc, że trafił mu się materiał na wielkiego sportowca. – Kiedy byłem przekonany, że jest aż takim talentem? W pierwszym roku juniora młodszego, czyli kiedy miał szesnaście lat – mówi. – Wyglądało to fajnie na treningach. Nie napotykał żadnych trudności. Nie zdarzało się, że wyznaczałem mu dane tempo na odcinek, a on nie dawał rady. Wręcz przeciwnie: w trakcie procesu treningowego okazywało się, że mógł te odcinki biegać znacznie szybciej.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Reklama

W międzyczasie forma z treningów zaczęła przekładać się na zawody. – Uzyskał bardzo wartościowy wynik, łamiąc w Gdańsku minutę i 51 sekund, co dało mu szansę wyjazdu na Olimpijski Festiwal Młodzieży Europy. Ten czas był o około osiem dziesiątych gorszy od rekordu Polski w jego kategorii wiekowej. A przecież juniorem młodszym miał być przez jeszcze dodatkowy rok. Wiedziałem więc, że będzie, co z nim robić. Że będzie osobą, która zaskoczy nie tylko osoby z województwa, ale z całej Polski. W kolejnych miesiącach dalej miewałem momenty, w których musiałem spojrzeć na stoper dwukrotnie.

Niedługo potem z wrażenia nad jego osobą nie mogła wyjść… cała lekkoatletyczna Polska. W sierpniu 2020 roku, dzień po swoich siedemnastych urodzinach, Różnicki został mistrzem Polski seniorów. Trudno było to nawet nazwać niespodzianką, bo to słowo nie do końca oddawało skalę tego sukcesu. Licealista pokonał zawodników, którzy mieli doświadczenie z mistrzostw Europy czy świata, jak Michał Rozmys czy Mateusz Borkowski. Nie miał co prawda okazji rywalizować z – jak sam to określił – „panem Adamem Kszczotem”, ale i na to miał przyjść moment.

Bo niecały rok później Różnicki zaczął biegać już na szalonym poziomie. 1:44.51 – tyle wynosił czas, którym w Chorzowie ustanowił rekord Polski juniorów. Był to też… trzeci najlepszy wynik w kategorii U-20 w historii Starego Kontynentu.

– Tak, to był szok – wspomina Król. – Pamiętam, jak w trakcie Memoriału Kusocińskiego jeden zawodnik na trybunach odezwał się do mnie i powiedział, że na stronie bukmacherskiej można obstawić, czy wygra Różnicki, czy Kszczot. Trochę mnie to zaskoczyło. No ale zapytał się mnie: na kogo stawiam? Kto będzie lepszy? A ja mówię: no wiadomo, że Krzysiek. Tuż przed biegiem ktoś pracujący w tych zakładach skumał się, że poszła na Różnickiego za duża kwota i zakład został zablokowany. Okazało się jednak, że miałem rację. Krzysiek wygrał zdecydowanie, bo Adam Kszczot był chyba przedostatni. Ale sam czas mnie zaskoczył. Myślałem o minucie i 45 sekundach z haczykiem, ale on to znacznie przebił. Rozegrał cały bieg naprawdę mądrze, a drugie okrążenie miał lepsze niż pierwsze, co też pokazywało, że w bardzo młodym wieku był gotowy na takie bieganie.

W tamtym momencie Różnicki śmiało mógł myśleć, że wkrótce zostanie mistrzem świata juniorów. Że powoli będzie stawał się bezsprzecznie najlepszym ośmiusetmetrowcem w kraju. A na igrzyskach w Paryżu będzie nawet wymieniany w gronie faworytów do medalu. Marzeń oraz planów naprawdę dało się snuć mnóstwo.

Do dzisiaj wszystkie musiał jednak odkładać.

Zniknąłem, a mimo tego ludzie mnie pamiętają

Zagłębianie się w historię jego kontuzji, wszelkich powikłań czy przerywanych rehabilitacji nie ma większego sensu. Sam Różnicki i jego trener też nie za bardzo chcą wracać do tego, co jest już przeszłością. Fakty wyglądają jednak tak: ani pierwsza (październik 2021 roku), ani druga operacja ścięgna Achillesa (czerwiec 2022 roku) mu nie pomogła. Wracać planował kilkukrotnie, ale koniec końców przez kilkanaście miesięcy nie był w stanie trenować normalnie. Czyli biegać.

Światełko w tunelu zobaczył dopiero w styczniu 2023 roku. Fizjoterapeuta dał mu zielone światło do rozpoczęcia marszobiegów – to znaczy treningu na zasadzie trzech minut marszu przeplatanych minutą truchtu. Dzisiaj mówi, że ćwiczyło mu się wtedy „tak jeden albo dwa na dziesięć”. Czyli bardzo słabo. Ale przynajmniej sprawy zaczęły wreszcie iść w dobrym kierunku. Problem leżał jedynie w tym, że o ile podczas treningu ból mu aż tak nie doskwierał, to po nim był spory. Znowu więc musiał kombinować.

– Zmieniłem cały plan ćwiczeniowy, dodałem specjalne zabiegi – oprowadza nas po swoich miesiącach przed trzecią operacją Różnicki. – I potem od kwietnia, tak do połowy maja, faktycznie mogłem normalnie biegać. Choć oczywiście nie na takiej intensywności jak kiedyś. Dwa czy trzy razy w tygodniu udawało mi się robić po osiem kilometrów. Jednak w końcu, mimo tego, że nie dodałem żadnych nowych obciążeń, wszystko zaczęło się mocno pogarszać.

– Jeszcze w kwietniu byłem w stanie zrobić trening bez żadnego bólu. A podczas ostatniego tygodnia, w którym trenowałem, doszło do tego, że bolało mnie również w trakcie biegania – kontynuuje Krzysztof. – Ostatniej przebieżki nawet nie skończyłem, zacząłem kuśtykać i musiałem wrócić do domu. Tego samego dnia wieczorem nie mogłem normalnie chodzić. A potem przez jakiś czas ból był tak mocny, że mój zakres ruchu stał się bardzo ograniczony. Wiedziałem, że muszę szukać pomocy, bo w tamtym momencie dalsze trenowanie nie wchodziło w grę.

W czerwcu Różnickiemu oraz jego trenerowi udało się skontaktować z fachowcem z Manchesteru. Miesiąc później, po doczekaniu się swojego terminu, lekkoatleta udał się do Wielkiej Brytanii na konsultację.

 – Doktor przejrzał moją dokumentację medyczną i znalazł przyczynę problemów. Z rezonansu wyczytał, że wciąż w okolicy Achillesa powstaje stan zapalny. Przerosty różnych tkanek, różnych blizn zaburzają ruch. Do tego zwyrodnienia na ścięgnie. Polecił, że stan zapalny możemy spróbować wyciszyć różnymi lekami czy ćwiczeniami. Ale już wtedy stwierdził, że na końcu może być potrzebna wizyta u profesora w Londynie oraz operacja – wspomina Różnicki.

Nie minęło dużo czasu, aż zyskała ona status nieuniknionej.

Wspomniane sto dziesięć tysięcy złotych, czyli koszt operacji, było trudną do przełknięcia kwotą. Ale kiedy zbiórka ruszyła, to efekty i wsparcie kibiców pojawiły się błyskawicznie. – Już pierwszego dnia był mega boom – podkreśla Różnicki. – Wstawiłem zbiórkę o 11:30, a o 20 miałem zebrane 25 tysięcy złotych. Byłem w mega szoku, że jest taki odzew.

Skąd to zaskoczenie? Jakby nie patrzeć: na seniorskiej scenie Krzysztof występował zaledwie przez kilkanaście miesięcy. A ostatni raz na bieżni mogliśmy go oglądać 18 lipca 2021 roku. Nie miał więc wiele czasu, żeby zdobyć serca fanów. Ale jednak to zrobił.

– Już praktycznie przez dwa lata o mnie nie słychać. A mimo tego ludzie mnie pamiętają. Mam paru kibiców, którzy regularnie do mnie piszą i wypytują. Też na zbiórce czytam, że ludzie – których zazwyczaj prywatnie nie znam – trzymają za mnie kciuki i czekają na mój powrót. To jest naprawdę miłe – mówi 20-latek.

Zbiórka wciąż jest otwarta (LINK) – dotychczas uzbierana kwota wynosi niespełna 70 tysięcy złotych. Mniej niż potrzeba na cały koszt operacji, ale otoczenie Krzysztofa powalczyło też o dodatkowe wsparcie, a 20 tysięcy z ubezpieczenia wyłoży Polski Związek Lekkiej Atletyki.

Byłem cały w strachu

Kontuzje nie sprawiły, że całe życie się zatrzymało. Różnicki od momentu, gdy wypłynął na lekkoatletycznych salonach, zdążył skończyć szkołę średnią. A obecnie jest studentem psychologii na Uniwersytecie Gdańskim. Rozmawiał z nami akurat po powrocie z zajęć.

– Kiedy się zainteresowałem psychologią? W liceum – oznajmia. – Sport sportem, ale kiedy nie mogłem biegać, to pomyślałem, że muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie. Miałem też taki przywilej, że przy rekrutacji dostawałem sporo punktów za klasę sportową. Mogłem więc, po zdanej maturze, dostać się na prawie każdy kierunek. Psychologia mnie przyciągnęła, bo wiedziałem, jak duże znaczenie ma przygotowanie mentalne w sporcie. Poza tym temat psychologii w życiu codziennym człowieka też mnie bardzo interesował. Miałem takie podejście, że jeśli mam pójść na studia, to tylko na kierunek, który nie będzie mnie męczył, a będzie dla mnie ciekawy.

To o czym teraz mówi Krzysztof, nie zawsze jednak było oczywiste. W trudnych momentach nie wiedział, czy chce w ogóle przystępować do egzaminu dojrzałości. – Dlaczego edukacja straciła na chwilę dla niego znaczenie? Po prostu świat mu się zawalił – tłumaczy trener młodego lekkoatlety. – Bieganie to było jego życie. Dalej jest. Wiedział, że czeka go matura. Ale skoro bieganie gdzieś zniknęło, to ta bańka w końcu pękła – całe szczęście udało nam się ją załatać.

Sporym ciosem dla Różnickiego było też niepojechanie na mistrzostwa świata juniorów w Kolumbii, które miały miejsce na początku sierpnia 2022 roku. Szczególnie że stracił i poprzednią edycję tej imprezy, w Kenii. Zresztą plany lekkoatlety zakładały nawet udział w mistrzostwach Europy w Monachium. Ostatecznie nie udało mu się zameldować nigdzie. Wszystko dlatego, że druga operacja Achillesa nie przyniosła zamierzonych efektów. Ba, z perspektywy czasu trener Krzysztof Król mówi, że raczej tylko pogorszyła sytuację.

To było poniekąd spełnienie najgorszych wizji.

– Pamiętam, jak przed drugą operacją wjeżdżałem na blok operacyjny – wspomina Różnicki. – Byłem bardzo zestresowany. Wręcz cały w strachu. Dosłownie się trząsłem. Myślałem, że jeśli mi się jeszcze pogorszy, to tego po prostu nie przeżyję. Podchodziłem do tego bardzo emocjonalnie, nawet negatywnie. Nie myślałem o tym, że ten zabieg może pomóc, tylko o tym co będzie, jeśli nie pomoże?

– Każdemu w pewnym momencie może skończyć się wytrwałość – dodaje Król, po czym przyznaje, że jego podopieczny doświadczał kryzysów. Szczególnie w 2022 roku. Ale zawsze pomagało mu wsparcie bliskich osób.

– Trener i moja dziewczyna Weronika. To dwie osoby, które są ze mną od początku tej historii i nawet na chwilę nie zwątpiły, że będzie dobrze – opowiada Krzysztof. – Ja miałem trochę gorszych momentów, ale oni zawsze mówili, że przecież wrócę do tego biegania. Nawet moi rodzice mieli chwilę zwątpienia. Zadawali pytania, czy nie chcę znaleźć sobie innego sportu, innej zajawki. Ale to wygląda trochę tak, że jeśli ktoś nie doświadczył emocji oraz ekscytacji związanych z tym sportem, to nie zrozumie, jak dla mnie to wszystko jest ważne. Na ten moment nie wyobrażam sobie, jak mogę bez tego żyć.

Jak nie Paryż, to Los Angeles. A nawet Brisbane

Za powrót Krzysztofa Różnickiego kciuki trzyma nie tylko jego najbliższe grono. Zbiórkę lekkoatlety udostępniali na różnych platformach zarówno kibice, jak znajomi z lekkoatletycznych aren: Kajetan Duszyński, Maria Andrejczyk oraz wielu innych. A Marcin Lewandowski nawet zadzwonił do 20-latka, żeby osobiście przekazać mu kilka słów wsparcia oraz motywacji.

Nawet tak przeciągające się problemy zdrowotne nie zmieniły jego stylu życia. Różnicki od 2021 roku nie startował w ogóle, ale cały czas pozostawał aktywny. Gdy nie mógł biegać czy udawać się w piesze wędrówki, to pływał, albo jeździł na rowerze. Systematycznie ćwiczył też siłowo, korzystając z mat, piłek lekarskich czy sztang, które ma w domu.

Na końcu nie ma się jednak co oszukiwać – trzecia operacja ścięgna Achillesa, która czeka go w poniedziałek w Londynie, może być kluczowa. – Powiedziałem sobie, że chwycę się wszystkiego, żeby wrócić do zdrowia – mówi Różnicki. – Spróbuję wszystkiego, żeby potem nie żałować. I nie mówić sobie za dziesięć lat, że mogłem coś zrobić, ale nie zrobiłem. Takie podejście mi pomaga. Mam cały czas nadzieję, że uda mi się wrócić. Ta operacja to pewnie jedyna rzecz na ten moment, która jest w stanie mi pomóc. Jeśli chcę wrócić do sportu, to muszę się jej podjąć.

Król: – Miejmy nadzieję, że będzie to już ostatnia operacja, która w późniejszym czasie pozwoli mu na powrót do pełni zdrowia. A następnie wprowadzenie w trening i szykowanie się, nawet jeśli nie na sezon 2024, to 2025.

Po stronie biegacza stoi fakt, że wciąż jest bardzo młody. Szczególnie jak na standardy lekkoatletyki, w której zawodnicy do światowej czołówki często przedzierają się kilka lat po dwudziestce. On dopiero niedawno ją skończył.

– Co to jest dwadzieścia lat? Ludzie biegają z powodzeniem nawet jako trzydziestokilkulatkowie – mówi Król. – Szkoda, że wszystko, co zdarzyło się przez ostatnie dwa lata, nas spotkało. Ale było, minęło. Teraz patrzymy do przodu. On chce wrócić. Ja chcę, żeby on wrócił. A bardzo duża społeczność w całej Polsce trzyma za niego kciuki.

Zarówno zawodnik, jak i trener podkreślają, że będą w przyszłym roku tak ostrożni oraz cierpliwi, jak tylko się da. Obaj wiedzą, że wyjazd na igrzyska w Paryżu już nie wchodzi w grę. W trakcie kolejnego okresu wakacyjnego Różnicki ma – według planu – dopiero wchodzić w trening. I to jeszcze nie w ten szczególnie intensywny. Ale pośpiech naprawdę nie jest wskazany. Krzysztof bardzo chce wrócić, ale na stałe. Na długie lata. Tak, żeby osiągać wszystkie sukcesy, które mu wieszczono.

– W trakcie igrzysk w Los Angeles stary nie będę? No tak, wciąż będę miał tylko dwadzieścia pięć lat – stwierdza lekkoatleta. – Nawet w 2032 roku w Brisbane dalej będę tak naprawdę w kwiecie wieku do startów na 800 metrów.

– Chcemy sobie, a także wszystkim, którzy postawili na nas krzyżyk, udowodnić, że wojaże Różnickiego w kraju i na świecie się jeszcze nie zakończyły – podsumowuje Król.

KACPER MARCINIAK

Czytaj więcej:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Manchester United sprzeciwia się zmianom w regulacjach finansowych Premier League

Bartek Wylęgała
0
Manchester United sprzeciwia się zmianom w regulacjach finansowych Premier League

Lekkoatletyka

Komentarze

3 komentarze

Loading...