Reklama

Bartłomiej Wdowik okazał się lokatą. Co to oznacza dla młodych pierwszoligowców?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

06 listopada 2023, 15:21 • 10 min czytania 3 komentarze

Bartłomiej Wdowik do Ekstraklasy trafił niespełna cztery lata temu. Zwrócono na niego uwagę dzięki przepisowi o młodzieżowcu, ale najlepszy czas przeżywa, gdy nie łapie się w widełki wieku, dzięki którym zyskuje (M) przy nazwisku. Jednocześnie jest jednym z nielicznych młodych piłkarzy, którym nie tylko udało się utrzymać na najwyższym poziomie, ale też zanotować progres. Co mówi nam to o pierwszoligowych młodzieżowcach?

Bartłomiej Wdowik okazał się lokatą. Co to oznacza dla młodych pierwszoligowców?

Bartek na siebie pracował, był ambitny, zasuwał. Status młodzieżowca pomógł w tym, żeby Jagiellonia zwróciła na niego uwagę, ale dziś broni się tym, co prezentuje na boisku, więc naturalnie się rozwijał – mówi nam Piotr Plewnia, trener Chrobrego Głogów, który współpracował z Bartłomiejem Wdowikiem w Odrze Opole.

Droga lewego obrońcy Jagiellonii Białystok do Ekstraklasy była stosunkowo prosta. Wystarczyło pół roku w Opolu, żeby zwrócił na siebie uwagę Jagi oraz Lechii Gdańsk. W tym okresie Wdowik zdążył zagrać na dwóch pozycjach: zaczynał na boku pomocy, z czasem przeszedł na bok obrony. Czym się wyróżniał? Ofensywne statystyki miał przeciętne, zaliczał jedno celne dośrodkowanie na cztery próby. Nieźle dryblował, ale jeśli statystyki stawiały go wśród czołowych zawodników ligi na swojej pozycji, to raczej w kategoriach defensywnych.

Udane akcje w defensywie. Przejęcia.

To tyle ciekawe, że Plewnia zdecydowanie bardziej cenił go za to, co prezentował w grze do przodu.

Reklama

– Bartek miał problem z grą pod presją. Gdy grał w pomocy, był czas, że niezbyt dobrze sobie z tym radził, brakowało czasu. W obronie lepiej mogliśmy wykorzystać jego lewą nogę, łatwiej było mu się włączać do ofensywy, bo nie był kryty. To był krótki okres, bo Bartek zagrał u nas pół rundy w pomocy, pół w obronie, więc ciężko wysuwać daleko idące wnioski, ale zawsze miał raczej inklinacje ofensywne niż defensywne.

Jagiellonia zapłaciła za niego 125 tysięcy euro, mniej więcej pół miliona złotych. Sporo, ale wcale nie była to gwarancja, że mówimy o wielkim talencie. Płacono wtedy za wielu, głównie z racji wieku. Szał na młodzieżowców trwał, każdy szukał kogokolwiek, kto zabezpieczy zespół pod kątem przepisu, często zupełnie na ślepo. Wystarczy przejrzeć, kto w podobnym okresie trafiał do Ekstraklasy i co z niego pozostało.

Pozycję ma po bracie, technikę po tacie. Bartłomiej Wdowik, czyli z Olkusza do Ekstraklasy

Bartłomiej Wdowik. Odkryty przez pierwszoligową Odrę Opole

Przemysław Sajdak zaliczył około 400 minut w Puszczy Niepołomice, gdy Łódzki Klub Sportowy bez żadnego targowania się wyłożył na stół 100 tysięcy złotych, żeby go wykupić. Nawet w Małopolsce zaskoczeni byli takim obrotem spraw, zastanawiali się: czy Krzysztof Przytuła widzi coś, czego nie dostrzega nikt z nas? Raczej nie widział. Sajdak jest dziś w drugoligowej Skrze Częstochowa, Ekstraklasa była w jego karierze mało znaczącą ciekawostką.

Inwestycja opłaciła się Śląskowi Wrocław, który za 150 tysięcy euro wykupił z Podbeskidzia Przemysława Płachetę. Później sprzedał go za trzy miliony, skrzydłowy do teraz terminuje w Anglii. Terminuje, niekoniecznie gra, ale i tak wybił się ponad ligową szarówkę, zagrał w reprezentacji Polski. Zazdrościć może mu Mateusz Spychała, który też przebył wówczas drogę z 1. ligi do Ekstraklasy i niewiele ustępował Płachecie pod względem minut na boiskach najwyższej klasy rozgrywkowej w kraju.

Jest jeden szkopuł. Dziś z powrotem jest na zapleczu.

Reklama

Na niższy szczebel wrócił Dawid Kocyła, który przez cztery sezony w Ekstraklasie podniósł jedynie swoje ego, nie umiejętności. Talent w pewnym stopniu już zmarnował, choć definitywnie go nie skreślamy. Grono młodych zawodników, którzy w sezonie 2019/2020 powędrowali z 1. ligi do Ekstraklasy uzupełniają obcokrajowcy: Omran Haydary, Tiago Alves i Thiago. Nawet uwzględniając zawodników z obcym paszportem, nie znajdziemy wśród nich nikogo, kto po takim okresie jest choćby na zbliżonym poziomie do Wdowika, którego znaleziono w trzeciej lidze.

Przyszedł ze szkółki Ruchu Chorzów, tam dobrze szkolą młodych ludzi. Był zaawansowany technicznie. W Opolu szukaliśmy perspektywicznych chłopaków, którzy dobrze prezentowali się w drużynach, z których można było ich wyciągnąć. W Odrze był wtedy fajny dział skautingu, którym zawiadywał Łukasz Cebula. Współpracowaliśmy z grupami młodzieżowymi i firmą skautingową Denisa Gordzielika. Ruch był wtedy w trzeciej lidze śląsko-opolskiej, w ościennym województwie i tam w niższych ligach szukaliśmy perspektywicznych chłopaków. Zawsze mieliśmy trzy, pięć nazwisk i obserwowaliśmy tych chłopaków. Trafiliśmy na dobry moment, to też miało znaczenie – wspomina Plewnia.

Można uznać, że potencjał zawodnika Jagiellonii Białystok był większy niż się spodziewano. Miał niezłe podstawy, na testy zapraszało go Brighton. Wspomniana szkółka Ruchu Chorzów to jedno, sam zainteresowany opowiadał nam w 2020 roku o piłkarskiej rodzinie, w której szczególnie wyróżniał się tata. Piłkarski technik.

– Tata grał jako środkowy pomocnik, był prawonożnym zawodnikiem. Zdarzało się jeździć na jego mecze, gdy grał już w niższych ligach. Strzelał bardzo ładne bramki, miał dobre rzuty wolne. Podpowiadał mi jak układać nogę. Brat natomiast był lewonożny i grał na lewej obronie. Oni zaprowadzili mnie na pierwszy trening.

W Opolu za stałe fragmenty nawet się nie łapał, byli lepsi. W Jagiellonii do pewnego momentu zresztą też. Nie ma co jednak sprowadzać wszystkiego do bramek. Bartłomiej Wdowik rozwinął się jako piłkarz, jest lepszym obrońcą, staranniej rozgrywa piłkę, coraz śmielej wygląda w ofensywie.

Sezon 2021/2022

Sezon 2022/2023

Obecny sezon vs ligowa średnia

Wciąż jednak pozostaje jednym z niewielu młodych pierwszoligowych piłkarzy, o których możemy powiedzieć: po transferze zrobili krok w przód.

1. liga. Niewielu podążyło drogą Wdowika

Rok po Wdowiku do Ekstraklasy trafiło jedenastu młodych piłkarzy z polskim paszportem. Ci, po których spodziewano się najwięcej, nadal czekają na przełom. Jan Biegański znów jest na zapleczu, walczy o miejsce w składzie Lechii Gdańsk. Iwo Kaczmarski w teorii jest we Włoszech, gdzie trafił za spore pieniądze. Praktycznie oznacza to jednak Primaverę Empoli z brakiem większych perspektyw na nagły podbój południa Europy. Wiktor Długosz pozbierał medale z Rakowem Częstochowa, ale grał niewiele. W Ruchu Chorzów na papierze ma Ekstraklasę, w rzeczywistości znów gra niewiele.

Minuty w lidze zbierają za to Patryk Janasik, którego tak jak Wdowika w świat wypuściła Odra Opole. Przez chwilę jego klubowym kolegą był Rafał Makowski, który co prawda w Śląsku Wrocław furory nie zrobił, ale na Węgrzech, czyli w solidnej lidze, wywalczył puchary jako kluczowy zawodnik drużyny. Wpisuje się w definicję sukcesu, tak samo jak Karol Niemczycki, który odbębnił trzy sezony w bramce Cracovii i postanowił spróbować sił w Niemczech. Nieźle potoczył się los innego zawodnika Odry, Mateusza Czyżyckiego, który z lekkim perturbacjami, ale jednak miejsce w Ekstraklasie utrzymał.

W tle są Daniel Szelągowski, Wojciech Szumilas, Karol Podliński czy Konrad Handzlik.

Kolejne lata wyglądają podobnie. Podobną ścieżkę do Bartłomieja Wdowika przechodzi w Piaście Gliwice Michael Ameyaw. Skrzydłowy po transferze do Ekstraklasy grał niewiele, ale z czasem jego pozycja rosła. Teraz, nawet bez statusu młodzieżowca, regularnie biega po ekstraklasowych boiskach. Na najwyższym poziomie bronią się Wiktor Pleśnierowicz oraz Karol Knap, Koki Hinokio, żeby grać częściej musiał zmienić barwy klubowe, ale wciąż lepsze to niż szybka droga w dół.

Do wyliczanki można doliczyć jeszcze Patryka Makucha z poprzedniego roku. Lista ludzi, którzy na ten moment przepadli, jest dłuższa. Zawiera nazwiska zarówno hype’owane (Dominik Piła, Mateusz Młyński), jak i zawodników, którzy w Ekstraklasie znaleźli się z niewiadomych powodów (Nikolas Korzeniecki, Kacper Radkowski, Jakub Sangowski).

Być może gdzieś tam był chłopak, który tak jak Wdowik potrzebował więcej czasu, żeby wejść na wyższy poziom. A być może nie mieli oni takiego potencjału czy samozaparcia, które od początku wyróżniały piłkarza z Olkusza. Widać po nim zmianę mentalną, nabrał pewności siebie i przekonania do własnych umiejętności.

Jest wybiegany, dynamiczny i skoczny, ma dobry timing. Nie miał być może liczb, ale patrzyliśmy na to, jak się zachowywał, ocenialiśmy jego zaangażowanie. Jeszcze wiele pracy przed nim, ale to spokojny człowiek, nastawiony na słuchanie wskazówek – mówił o nim Plewnia.

Zawsze odznaczał się tym, że był tytanem pracy. Mało mówił, dużo robił, co uczyniło z niego wzór dla kolegów. Był świadomy tego, kim chce być i talentu, jaki posiada – dodawał Patryk Kubiczek, jeden z jego pierwszych trenerów.

Na końcu i tak wiele zawdzięcza Łukaszowi Masłowskiemu, dyrektorowi sportowemu Jagiellonii Białystok, który uparł się, żeby przedłużyć z nim umowę. Trzeba przecież pamiętać, że do składu już pukał jeszcze młodszy Jakub Lewicki, że konkurencja mogła sprawić, że i Wdowik zgasłby gdzieś na bocznym torze.

Jak czerpać większe korzyści z promowania młodzieży?

Wszystko to prowokuje pytania o przepis o młodzieżowcu, natomiast moim zdaniem sięgnąć trzeba głębiej. Jak wyglądają piony sportowe poszczególnych klubów w Ekstraklasie, na jakiej podstawie ściągają młodych zawodników z niższej ligi? Czy chodzi tylko o to, żeby upchnąć gdzieś kogoś, kto wypełni przepis, czy faktycznie ocenia się potencjał danego piłkarza, czy klub ma skłonność ku temu, żeby wyselekcjonować sobie ciekawego młodzieżowca, przygotować dla niego plan wprowadzenia go do zespołu i długoterminową wizję rozwoju?

Do Ekstraklasy trafiło wielu zawodników, którzy mieli za sobą kapitalny sezon czy rundę w pierwszej lidze. To oczywiste, że ktoś zwrócił na nich uwagę i że chciał dać im szansę, nawet jeśli podparciem był jedynie bieżący sezon.

Na końcu okazuje się jednak, że selekcjonując pierwszoligowców, można znaleźć po prostu zawodników do rozwoju. Nieoczywiste strzały, które — tak jak Bartłomiej Wdowik — przy konkretnym mikroklimacie i cierpliwości mogą rozwinąć się tak, że zadziwią nas wszystkich. Nie wszyscy muszą wystrzelić i zachwycić od razu, sztuką promowania młodzieży jest też zwracanie uwagi na mniej oczywiste postaci.

Dlatego za przepisem o młodzieżowcu już dawno temu powinny pójść szkolenia i wymogi dotyczące rozwoju pionu sportowego w klubach najwyższej ligi. Kursy, które niedawno zorganizował PZPN (dyrektora sportowego, analityka, skauta), są krokiem we właściwym kierunku, bo bez odpowiednich narzędzi i wiedzy ciężko jest zdeterminowanie tego, na kogo warto postawić i jak właściwie wycenić wartość zawodnika. Z perspektywy czasu pół miliona złotych za Bartłomieja Wdowika wydaje się promocją, ale były okresy, w których niektórzy przypisaliby tę kwotę do rubryczki „zmarnowane pieniądze”.

W tym samym okienku ekstraklasowicze zmarnowali jednak ponad milion złotych na zawodników w podobnym do Wdowika wieku, którzy nigdy nie spełnili oczekiwań. Znamienne, że najdrożsi z nich byli Omran Haydary i Tiago Alves z Olimpii Grudziądz. Wystarczyło kilka dobrych, owocnych w liczby spotkań na starcie sezonu, żeby kluby wydały łącznie ponad 180 tysięcy euro za dwóch gości, którzy parę tygodni wcześniej byli egzotycznymi anonimami.

Nadal uważam, że aby jeszcze lepiej pożytkować przepis o młodzieżowcu, potrzebna jest jego radykalna zmiana. Ale nie w kierunku tego, żeby czegoś zakazywać, żeby coś narzucać, a nagradzać. Dziś osiemnaście klubów Ekstraklasy musi odbębnić ściągnięcie młodego piłkarza. Część ma na tyle rozwinięte akademie, że się tym nie przejmuje. Powiedzmy, że realnie, z roku na rok, młodzieżowca szuka ok. 12 drużyn w lidze, które zapychają kadrę w obawie przed karą.

Co byłoby, gdyby tych klubów było sześć, gdyby rywalizowały one o sporą premię, a nie ratowały się przed konsekwencjami? Chęć zdobycia kilku milionów przy jednoczesnej konieczności utrzymania się w lidze pchnęłaby je do lepszego działania, a – w idealnym świecie – zarobek przyniósłby inwestycję w pion sportowy, żeby stworzyć perpetuum mobile, samofinansujący się zdrowy organizm.

Analogiczna sytuacja powinna mieć miejsce w pierwszej lidze. Odra Opole regularnie dostarcza Ekstraklasie niezłych ligowców. Janasik, Wdowik, Czyżycki, nadzieję żywią wypożyczeni obecnie Surzyn i Tabiś, a wejście do ligi zalicza powoli Klimek. Czyli warto w Odrze łowić. Jednocześnie jej prezes ubolewa, że finansowo zaczyna od ligi odstawać, bo więksi szastają pieniędzmi, a w Opolu nie chcą płacić ponad stan.

Gdzieś w ekosystemie tkwi więc błąd. Trzeba go odnaleźć i naprawić, zanim akcję ratunkową trzeba będzie przeprowadzać na sygnale.

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Komentarze

3 komentarze

Loading...