Lech Poznań mógł pokazać sportową złość i wysłać sygnał kibicom, że mimo kompromitacji w Trnawie nie zamierza się staczać i chce szybko stanąć na nogi. Mógł, ale zamiast tego we Wrocławiu jeszcze dodatkowo się pogrążył, pozwalając, by Śląsk Wrocław posypał solą jego pucharowe rany. Cały worek wykorzystał Erik Exposito, któremu kolejna nieudana saga transferowa tym razem w niczym nie zaszkodziła.
Hiszpan bawił się dziś z obrońcami “Kolejorza” jak ojciec z dziećmi na orliku, zapominający, że biega wokół 10-letnich chłopaczków, którzy nie mają szans go przepchnąć, choćby podbiegli wszyscy razem. Napakowany jak kabanos kapitan WKS-u potrafił ośmieszyć nawet kilku rywali, będąc osaczony przy linii bocznej. Tak padł ostatni gol, gdy Exposito zezłomował Czerwińskiego i Karlstroema, a potem idealnie dograł do Patryka Szwedzika, który strzelił swojego pierwszego gola w Ekstraklasie.
Śląsk Wrocław – Lech Poznań 3:1. Exposito skuteczny i efektowny
Wcześniej Exposito popisowo strzelał głową – najpierw po znakomitym dośrodkowaniu Janasika, później po centrze Jastrzembskiego z rzutu rożnego. A przecież powinien mieć też drugą asystę, tyle że Nahuel nie popisał się przy wykańczaniu błyskawicznej kontry swojego zespołu. Hiszpańskiemu napastnikowi opaska kapitańska służy. W ostatnich trzech meczach zawsze dawał ofensywne konkrety.
Na temat Lecha nie chce nam się rozwodzić, wciąż jesteśmy na niego wkurzeni za tę padakę z czwartku. Milić koncentrację zostawił dziś w autokarze. Gubił krycie, potrafił zaspać i stracić piłkę we własnym polu karnym, dawał się ogrywać, częściej niż zwykle dało się na nim wymusić niedokładne podanie.
Niektórzy zamiast kipieć złością, głównie snuli się po boisku. Tak, panie Velde, to o panu. Pewne wykonanie rzutu karnego podarowanego przez Mateusza Żukowskiego niewiele zmienia w całościowym odbiorze występu Norwega. Jeśli chciał wszystkim zademonstrować, że po odpadnięciu z europejskich pucharów stracił sporo motywacji i najchętniej jeszcze tego lata by odszedł, to mu się udało.
Wchodzący z ławki Lecha nie dali impulsu
Gigantyczną różnicę zrobili dziś rezerwowi. Ci w Śląsku podnieśli jakość, zwłaszcza w drugiej linii, bo grający od początku Olsen i debiutujący Petr Pokorny wcale szału nie robili. Gdyby Słowak przed przerwą obejrzał drugą żółtą kartką, nie byłoby skandalu. Za to zmiennicy wprowadzeni przez Johna van den Broma jeszcze uwstecznili zespół. Karlstroem na “dzień dobry” potknął się na piłce i stworzył sytuację Janasikowi. Ishak wciąż jest cieniem samego siebie, Hotić miał jedno dobre podanie, którego nie wykorzystał Sobiech. Tak się nie da, również w Ekstraklasie.
Śląsk może żałować, że nie gra z Lechem co tydzień, bo wypracował na niego patent. W tamtym sezonie zaliczył wygrane w obu meczach ligowych plus odniósł triumf przy Bułgarskiej w Pucharze Polski. Teraz zapisał na swoje konto kolejne zwycięstwo. A “Kolejorz” w ciągu paru dni roztrwonił cały kredyt zaufania, który wypracował sobie we wcześniejszych miesiącach. Co gorsza, na odkucie się będzie musiał poczekać dwa tygodnie.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- „Wizerunek klubu szorował po dnie”. Dyrektor ds. komunikacji szczerze o Śląsku
- Jagiellonia wyciska maksa, Ruch wręcz przeciwnie
- Rakowowi po cypryjskim piekle trafił się ekstraklasowy spacerek
Fot. Newspix