Stoperom Rakowa w meczu z Florą bardzo dobrze wychodziło zdobywanie terenu, zagrywanie między liniami, znajdowanie wolnej przestrzeni. Ofensywni piłkarze nie mogli narzekać, że piłki w ogóle do nich nie docierają. Nie można było nikomu zarzucić, że chowa się za plecami partnerów, że brakuje ruchu albo że nie chce dostać piłki. Fundament pod grę pozycyjną wydawał się więc całkiem dobry. W okolicach pola karnego wszystko rozbijało się jednak o proste indywidualne sprawy: złe decyzje, niechlujne przyjęcia, podania nie w tempo. A to, przynajmniej na tym etapie sezonu, można jeszcze zrzucić na karb braku rytmu meczowego. Dwie rzeczy przed starciem w Estonii mogą jednak lekko niepokoić.
Gdyby pogrupować zespoły piłkarskie według najbardziej tradycyjnego podziału na te bazujące na posiadaniu piłki, kontrolowaniu przestrzeni w głębokiej defensywie i te żyjące z faz przejściowych, Raków Częstochowa od początku wędrówki w ostatnich latach zdecydowanie był wśród tych, które najgroźniejsze są po przechwycie piłki. Potrafił zakładać pressing, zmuszać rywali do błędów na ich połowie, a potem błyskawicznie znajdować drogę w ich pole karne.
W miarę rozwoju drużyny następowała jednak wyraźna ewolucja w stronę nieuniknioną dla każdego zespołu wyrastającego na czołowy w swojej lidze. Coraz częściej częstochowianie musieli prowadzić grę i kreować momenty przyspieszenia z akcji kombinacyjnych, a nie z przechwytów. Rywale ustawiali się na nich coraz głębiej, przez co przestrzeni do wykorzystania było coraz mniej.
Poprzedni sezon był zdecydowanie najlepszym dla Rakowa, jeśli chodzi o grę z piłką przy nodze. Ale i tak nie przestało być widoczne, że częstochowianie najlepiej czuli się w tym, co było ich ustawieniem fabrycznym. Polotu i prawdziwej pewności siebie w grze pozycyjnej nie udało się jeszcze na dłuższą metę ustabilizować.
Na razie za wcześnie, by mówić, że już widać kierunek, w jakim będzie ewoluowała ta drużyna pod wodzą Dawida Szwargi. Równie dobrze sposób rozegrania meczu z Florą Tallinn może wynikać z klasy rywala. Raków wyglądał jednak jak zespół, który nie tylko był zmuszony do gry z piłką przy nodze, ale wręcz sam takich sytuacji szukał. Średnie posiadanie piłki z wtorkowego wieczoru wyniosło 68%. W poprzednim sezonie ligowym podobnie wysokie zdarzyło się częstochowianom tylko trzy razy – w meczach z Koroną Kielce, Wartą Poznań i Wisłą Płock.
Nie chodzi jednak jedynie o jałowe rozgrywanie piłki, ale też chęci samych zawodników. Zespół zdecydowanie był nastawiony na szukanie luk u rywali właśnie w grze pozycyjnej. Starcie z Florą z jednej strony pokazało zalążki potencjału do takiego stylu gry. Z drugiej udowodniło, że taka gra jest trudniejsza, a Raków ma sporo do poprawy.
Zwykle, kiedy zespół grający z piłką przy nodze, męczy się ze stwarzaniem sytuacji przeciwko zabunkrowanemu na własnej połowie rywalowi, problem następuje już na pierwszej przeszkodzie. Bramkarz, stoperzy, ewentualnie boczni obrońcy czy defensywny pomocnik w miarę regularnie dotykają piłkę, bo pokazują się do gry na własnej połowie, gdzie przeciwnik ich nie naciska. Kiedy jednak trzeba posłać penetrującą piłkę, zdobyć teren, minąć całą formację rywala, przecinając ją na dwie części, następują schody. Ci, którzy mają piłkę przy nodze, rozkładają bezradnie ręce. Kreatywni gracze z przodu frustrują się, że w ogóle nie dostają podań.
Wszystko to obrazki dobrze znane od lat choćby z meczów reprezentacji Polski.
Liga Mistrzów. Raków Częstochowa – Flora Tallinn. Analiza meczu
Z Rakowem było inaczej. Choć Flora próbowała zabetonować się na własnej połowie, przegrywała już w pierwszej instancji, nie potrafiąc dobrze założyć pressingu na trójce stoperów Rakowa. Tercet Stratos Svarnas – Zoran Arsenić – Milan Rundić dał się poznać, nie po raz pierwszy, od strony dobrej gry z piłką przy nodze. Każdy z nich, gdy był wolny, potrafił dobrze wprowadzić piłkę do gry crossowym zagraniem do wahadłowego albo prostopadłym, między liniami, do któregoś z ofensywnych pomocników lub napastnika. Dobrą robotę, jeśli chodzi o pokazywanie się do gry, wykonywał napastnik Fabian Piasecki, często stwarzając kolegom z ofensywy opcję do podania.
Tę, wydawałoby się najtrudniejszą sztukę ataku pozycyjnego, czyli dostanie się do środka systemu obronnego rywala, wykreowanie momentów przyspieszenia, Raków opanował. To, że miał w tym meczu problemy, wynikało ze schodów, o które sam się potykał już bliżej bramki przeciwnika.
Dobra gra na małej przestrzeni wymaga maksimum dokładności, umiejętności technicznych, dobrych decyzji. Tymczasem ten mecz w wielu fazach wyglądał tak, jakby zawodnicy umiejętnie poruszali się w obrębie jakichś ram taktycznych, nakreślonego wcześniej planu, ale mieli problem z wykonaniem go na poziomie samego kopnięcia piłki. Trudno było się przyczepić, jeśli chodzi o wymienność pozycji, pokazywanie się do gry, wsparcie partnerów, obiegnięcie wahadłowych przez schodzących do środka ofensywnych pomocników lub skrajnych środkowych obrońców. Praktycznie każdy miał ochotę do gry i prosił o piłkę, nie chowając się za partnerem.
Tyle, że gdy już ją dostawał, rzadko potrafił zrobić z nią coś sensownego. Raziła niechlujność w przyjęciu, odegraniu, dryblingach czy strzałach. Raków miał problem z kreowaniem sytuacji, nie zmuszał estońskiego bramkarza do wysiłku, choć można podejrzewać, że jego sztab szkoleniowy na pomeczowej analizie znajdzie mnóstwo ciekawie zadzierzgniętych akcji, które potem rozsypywały się na etapie wykonania.
Trudno używać kategorycznych sądów w rodzaju: Raków ma zbyt słabych technicznie piłkarzy, by dobrze grać pozycyjnie. Być może to zwyczajnie kwestia rozgrywania pierwszego meczu w sezonie, niepewności po okresie przygotowawczym, braku rytmu. Tak jak trenerzy zwykle cieszą się z tego, że drużyna kreuje sytuacje, nawet jeśli nie potrafi ich wykorzystać, tak pewnie Dawid Szwarga będzie zadowolony, że jego zespół potrafił dobrze budować akcje, bo ich lepsze rozwiązywanie przyjdzie wraz z dochodzeniem zawodników do lepszej formy.
O tym, czy to deficyty tymczasowe, czy notoryczne, powiedzą więcej dopiero następne tygodnie. Bo to, że Raków będzie musiał często grać w ataku pozycyjnym, raczej się nie zmieni. Mając status mistrza Polski, także w Ekstraklasie w większości meczów będzie prowadził grę i dominował pod względem posiadania piłki.
Zmiany bardziej bezpośrednie
Zmianami w przerwie oraz w drugiej połowie trener postarał się zadbać właśnie o lepsze wykorzystywanie akcji w tercji ofensywnej. Postawił na piłkarzy, którzy zamiast szukać kolejnych podań i gry kombinacyjnej, częściej sami wykazują się ciągiem na bramkę. Jeana Carlosa Silvę, którego często ciągnie do środka i zawęża grę, zastąpił na wahadle Deian Sorescu, zdecydowanie bardziej trzymający się linii bocznej. Flora, grając czwórką obrońców, mogła mieć problem z obroną szerokości całego boiska, ale rozciąganie jej defensywy było możliwe tylko przy wahadłowych ustawionych bliżej linii bocznej. Rumun zapewniał to zdecydowanie bardziej niż Brazylijczyk.
Zmienił się też profil piłkarzy grających za napastnikiem. Bartosza Nowaka i Marcina Cebulę, szukających zwykle gry podaniem i nastawionych na kreowanie sytuacji partnerom, zastąpili John Yeboah i Mateusz Wdowiak, więcej sytuacji rozwiązujący dryblingiem, wbiegnięciem w pole karne. Choć Raków nie zmienił ustawienia, samym profilem wykonawców delikatnie skorygował w drugiej połowie styl gry. W dobrą stronę, bo w ten sposób udawało się stwarzać pod bramką rywala znacznie więcej sytuacji. Wynik w golach oczekiwanych z pierwszej połowy to 0,48 do 1,18 na korzyść Flory. Z drugiej: 1,25 do 0,00 dla Rakowa.
Sam gol padł z resztą z tego typu gry. Zablokowany strzał Johna Yeboaha z dystansu trafił do Władysława Koczergina, który spróbował jeszcze raz i miał więcej szczęścia, bo piłka odbiła się od rywala, zanim wpadła do siatki. Była przy tym golu oczywiście spora doza przypadku, jednak też nagroda za sposób kończenia akcji, który powtarzał się przez cały mecz. Trenerzy różnie podchodzą do kwestii oddawania strzałów. Niektórzy chcą, by każda akcja zakończyła się strzałem, choćby niecelnym, bo w najgorszym razie „przynajmniej nie będzie kontry”, a zespół zdąży się ustawić w szyku obronnym.
Inni twierdzą przeciwnie, że strzał z nieprzygotowanej pozycji to wręcz proszenie się o kontratak, wprowadzanie do meczu elementu chaosu, nieprzewidywalności. Ryzyko, że zostanie zablokowany, że źle trafiona piłka wyląduje u rywala, jest dla nich zbyt duże i chcą, by zespół budował akcje tak długo, aż znajdzie się w miejscu, w którym strzał ma sens. Częstochowianie kończyli strzałami zdecydowaną większość akcji. Większość nie przynosiła zagrożenia i nie zmuszała bramkarza do interwencji. Ale takie podejście – w całym meczu Raków oddał po atakach pozycyjnych 17 strzałów, ale średnio z ponad 19 metrów – zaowocowało w końcu mocno fartownym golem, który dał Rakowowi pierwsze punkty do rankingu za ten sezon i skromną zaliczkę przed rewanżem.
Raków – Flora. Niepokój przed rewanżem?
Jeśli coś może niepokoić przed meczem w stolicy Estonii, to dwa aspekty, które rzadko dotąd w drużynie mistrzów Polski szwankowały. Po pierwsze, zachowanie po stracie piłki. Najgroźniejsze sytuacje pod koniec pierwszej połowy Estończycy stworzyli przy zaskakującej bierności graczy Rakowa. Drużyna była w tych sytuacjach rozbita na dwie części, atakującą i broniącą. Stoperzy schodzili za głęboko, nie doskakując bardziej agresywnie do rywali. Darujmy sobie złośliwości, ale to na pewno nie była najlepiej broniąca pola karnego drużyna w Europie. Svarnas, Arsenić czy Rundić tym razem znacznie lepiej atakowali, niż bronili, choć w poprzednich sezonach można było o nich mówić odwrotnie. Wsparcie, jakie otrzymywali, przy rzadkich momentach, gdy Flora atakowała, też nie było optymalne. Dlatego Vladan Kovacević musiał kilka razy przed przerwą ratować zespół.
Druga sprawa może być trudniejsza do rozwiązania, bo najprawdopodobniej dotyczy przekonań samego trenera. Sposób otwierania gry przez Raków we własnym polu karnym był skrajnie ryzykowny. Nie chodzi o to, by się „nie bawić” we własnej szesnastce, ale Raków na tyle prowokował Florę do wyższego zaatakowania, że aż prosił się o problemy. Skończyło się dobrze, bo nonszalancki drybling Arsenicia we własnym polu karnym ani zbyt krótkie podania Kovacevicia nie zostały ukarane.
Można się jednak zastanawiać, czy pierwszy mecz w eliminacjach Ligi Mistrzów jest dobrym polem do takiego ryzyka. To kluczowa rywalizacja dla pucharowych losów Rakowa w tym sezonie, każdy stracony gol może decydować o być albo nie być całego klubu w Europie.
Możnaby w takich okolicznościach ograniczyć ryzyko, zwłaszcza gdy zawodnicy rozgrywają pierwszy mecz w sezonie i mają prawo nie być jeszcze sobą. Trenerzy zwykle jednak uznają, że jeśli zespół ma się czegoś nauczyć, musi w to wierzyć i nie porzucać tego w trudniejszych okolicznościach. Jest więc ryzyko, że gdy Flora u siebie zagra trochę odważniej, wyżej podejdzie do pressingu, częściej będzie można oglądać obrazki takie jak ten z wczoraj:
A z takich sytuacji tylko czasem uda się wybrnąć bez szwanku. Zwłaszcza że Kovacević to bramkarz, który do tytanów gry nogami nie należy.
Im częściej Raków będzie rozgrywał mecze, w których trzeba będzie mieć piłkę przez dwie trzecie czasu, tym ważniejsze będzie doprowadzenie do dobrej formy graczy o najbardziej nietuzinkowych umiejętnościach. Iviego Lopeza nie ma. Kluczowa więc będzie praca nad Johnem Yeboahem, Bartoszem Nowakiem czy Marcinem Cebulą. Z ofensywnymi pomocnikami w formie, zagrywającymi dokładnie, kreatywnie, nieszablonowo, podejmującymi dobre decyzje, taki sam mecz jak przeciwko Florze, może się zakończyć zupełnie innym wynikiem. Na razie pozostaje się cieszyć, że mimo problemów, udało się wygrać. Co pokazał już przed rokiem choćby przypadek Lecha, szczyt formy trudno osiągnąć już w lecie.
Liczy się to, by mimo znajdowania się poza szczytem, przetrwać w eliminacjach jak najdłużej. A niewykluczone, że Rakowowi będzie teraz trochę łatwiej. Grając na wyjeździe, z rywalem, który potrzebuje odrobić straty, będzie miał szansę ustawić się w roli zespołu czekającego na przechwyty i wykorzystującego otwierającą się przestrzeń. A to, mimo ewolucji z ostatnich lat, na razie wciąż pozostaje styl, w którym Raków Częstochowa czuje się najlepiej.
WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA:
- Zmiany w skautingu i akademii Rakowa. Kiedy mistrz zapłaci karę za przepis o młodzieżowcu?
- Pestka: Moje odejście z Cracovii to była decyzja klubu. Raków zaufał mi w trudnym momencie [WYWIAD]
- Arsenić: W szatni nie mówimy o planie minimum, naszym celem jest Liga Mistrzów [WYWIAD]
- Szwarga: Wywracanie wszystkiego do góry nogami byłoby głupotą || Raport z Arłamowa
- Źle, gorzej, strata Iviego Lopeza. Raków i wyzwanie, które ciężko udźwignąć
MICHAŁ TRELA
fot. Newspix