Inaczej wyobrażał sobie historyczny sezon Raków Częstochowa. Inne marzenia miał Michał Świerczewski. Zdobycie złota rzecz jasna nim było, ale tajemnicą poliszynela jest, że w idealnym scenariuszu Medaliki do Europy prowadzi Marek Papszun. A tu nie dość, że pucharów nie doczekał trener, to i nie obejrzy ich lider. Kontuzja Iviego Lopeza w szeregi mistrza Polski wprowadza strach, niepokój i zwątpienie.
Topowy sztab szkoleniowy pełen inteligentnych, ale wciąż głodnych gości to jedno. Nawet w takim gronie potrzebny był kapitan, który wskazywał kurs. Wybitna organizacja gry, która pozwalała Rakowowi bronić dostępu do własnej bramki w niezwykle skuteczny sposób to jedno. Nawet mając tak poukładaną defensywę, potrzebny był człowiek, który zrobi różnicę z przodu i wysiłek włożony w obronę ukoronuje czymś ekstra w ofensywie.
W końcu w futbolu gra na zero z tyłu bez choćby jedynki z przodu oznacza zysk, ale niewielki. Za remis dostaje się punkt, za wygraną trzy. Matematyka jest nieubłagana.
Fakty także mówią same za siebie. Najlepszym „matematykiem” w Rakowie Częstochowa był Ivi Lopez, człowiek niezastąpiony. Można oczywiście przytoczyć przykłady gier, które Medaliki wygrały, gdy Hiszpan akurat pauzował lub odpoczywał. Można stwierdzić, że wówczas drużynę dźwignął Władysław Koczerhin; że trafiali bądź asystowali Bartosz Nowak, Fabian Piasecki, a nawet Vladislavs Gutkovskis. Nie będą to kłamstwa, ale będą pół-prawdy.
Raków jest w stanie zadziałać bez Iviego. Nie będzie to jednak łatwe, a szanse na powodzenie planu częstochowian bez Lopeza znacząco spadają.
Kontuzja Iviego Lopeza. Raków Częstochowa ma problem trudny do rozwiązania
Ten przeklęty, zawsze groźny Qarabag, już zaciera ręce. Już wynalazł niejakiego Juninho, już zaklepał niejakiego Hamidou Keytę. Nie mamy o tych kolesiach zielonego pojęcia, ale historia nauczyła nas jednego: bez znaczenia, ile wiemy o czarnoskórym skrzydłowym, którego wystawia przeciwko polskiej drużynie klub z Azerbejdżanu, Kazachstanu czy innej krainy, którą reprezentuje podobny futbolowy potentat, krajowy hegemon. Tak czy inaczej, zwiastuje to ogromne kłopoty i nadchodzące pytania:
– Dlaczego my nie umiemy ściągać takich piłkarzy?
Czasami jednak umiemy. Czasami trafiamy na Iviego Lopeza, który w takim Kazachstanie dał się zapamiętać tak, jak kiedyś Junior Kabananga w Warszawie. Hiszpan wyszedł na Astanę, kiwał kogo chciał, walnął z dystansu, dołożył dwie asysty i Raków był w domu. Albo raczej: w kolejnej rundzie. Na daleki wyjazd poleciał już pewny swego, bez żadnego stresu.
Właśnie dlatego mistrz Polski potrzebuje Hiszpana. W krótszej perspektywie po to, żeby oszczędzić sobie problemów w dwumeczach takich, jak ten z Florą Tallinn. A później, żeby mieć swojego siejącego postrach kozaka, który zwiększa szanse sukcesu w dwumeczach takich, jak ten z Qarabag FK. W dłuższej perspektywie dlatego, że Raków Częstochowa ma przed sobą najtrudniejszy sezon od lat. Sezon prawdy, w którym w końcu trzeba awansować do fazy grupowej europejskich pucharów. A kiedy już się awansuje, trzeba też zadbać o własne podwórko, żeby być raczej jak Lech Poznań z ubiegłych rozgrywek niż jak ten z przeszłości.
W pierwszym sparingu na ramieniu Iviego Lopeza zobaczyliśmy kapitańską opaskę. To nie przypadek, to efekt ciągnięcia drużyny za uszy przez lata. Nawet kiedy Hiszpan mógł odpocząć, w zasadzie tego nie robił. Jeździł do Lublina na pucharowy mecz z drugoligowcem, ratował sytuację w Rzeszowie. W krótkim czasie nie tylko potwierdził swoją jakość, ale i dostał jeden z najwyższych kontraktów w historii polskiej Ekstraklasy. Dostał go jako zawodnik Rakowa Częstochowa, który owszem, jest ciekawym i całkiem bogatym projektem, ale wciąż fakt, że ktokolwiek z tej drużyny wskoczył na poziom finansowy osiągalny dotąd jedynie dla gwiazd Lecha Poznań i Legii Warszawa, budzi wrażenie.
Kontuzja Iviego Lopeza nie jest po prostu utratą ważnego zawodnika. To wyjęcie z mechanizmu elementu kluczowego. Dramatyzowanie jest jak najbardziej wskazane, nawet jeśli Raków nie został zupełnie nagi.
Gwiazdą był system. Jak Raków Częstochowa zdobył mistrzostwo Polski?
Jak ważny jest Ivi Lopez dla gry Rakowa Częstochowa?
Dramatyzowanie jest słuszne, nawet jeśli pamiętamy o tym, że w poprzednim sezonie mistrz Polski nie był tak uzależniony od tego, co zrobi ichniejszy El Magico, jak rok wcześniej, gdy Ivi w zasadzie poprowadził Raków do wicemistrzostwa. Udział przy ponad połowie wszystkich bramek, co oznaczało więcej niż trzydzieści goli, asyst i asyst drugiego stopnia na koncie. Tytuł MVP oraz króla strzelców rozgrywek plus liczby, którym ciężko było dorównać, sprawiły, że można było odnieść wrażenie, że Hiszpan zaliczył zjazd formy. Nie ma sensu tej tezy obalać, w końcu gdy zawodnik w jednym roku wypracowuje 18 goli, a w innym 34, dysproporcja jest widoczna i niezaprzeczalna.
Warto jednak wyjaśnić owy „zjazd”, bo zerkając na rankingi „StatsBomb” widzimy, że wciąż mówimy o liderze – w skali ligi, nie tylko Rakowa.
- najwyższy współczynnik przewidywanych asyst – Grosicki, Lopez, Josue
- najwięcej kluczowych podań – Lopez, Josue, Grosicki
Liczby Hiszpana były gorsze, wpływ na grę — niekoniecznie. „EkstraStats” wylicza, że Bartosz Nowak i Władysław Koczerhin ustąpili Iviemu odpowiednio o dwa oraz trzy punkty, gdy mówimy o klasyfikacji kanadyjskiej minionego sezonu. Ukrainiec bez dwóch zdań był wyróżniającą się postacią ofensywy Rakowa, ale czy jego znaczenie było większe niż rola Lopeza? Niekoniecznie, bo chociaż pogorszyły się strzeleckie statystyki Iviego, to w kwestii konstruowania ataków był on twarzą poczynań drużyny.
Przede wszystkim: zasilał napastników. Vladislavs Gutkovskis i Fabian Piasecki osiemnaście razy oddawali strzały po jego podaniach — mowa o lidze. Dla porównania Nowak i Koczerhin we dwójkę obsłużyli „dziewiątki” Rakowa łącznie siedemnastokrotnie. „StatsBomb” wylicza, że w całej Ekstraklasie tylko trzech zawodników częściej zwiększało szanse na zdobycie gola swojej drużyny poprzez podania. Nie trzeba dodawać, że wśród mistrzów Polski zdystansował konkurencję.
- najwyższy współczynnik przewidywanych asyst
- najwięcej kluczowych podań
- najwięcej udanych dryblingów
Oczywistości. Mniej oczywistym atutem, który wytrącono z ręki mistrza kraju, są stałe fragmenty gry. Wśród najczęściej obsługiwanych podaniami przez Iviego zawodników trzecie miejsce zajmuje Stratos Svarnas. Tak, stoper. Mało tego: to Svarnas był tym, który najwięcej zagrań zamienił na bramki. Jeszcze mniej oczywistą wartością, którą wnosił do zespołu Lopez, było zaangażowanie w obronę. Tu lepiej wypada Bartosz Nowak, ale i tak obrona Rakowa zaczynała się od tego, jak drużyna z Częstochowy wywierała presję na rywalu na jego własnej połowie.
Ivi Lopez nie był jedynie El Magico, człowiekiem, który ma robić liczby i nie zwracać uwagi na resztę rzeczy. Hiszpan nauczył się perfekcyjnie realizować każdy element planu drużyny. Dawał przewagę przy stałym fragmencie gry, współtworzył świetną defensywę, brał na siebie rozgrywanie akcji. Tak wielowymiarowego i jednocześnie tak dobrego zawodnika nie jest łatwo znaleźć, a mimo że Koczerhin i Nowak swoją jakość mają, to jednak nawet w duecie ciężko im będzie wejść w buty kontuzjowanego kolegi.
Raków Częstochowa powinien zainwestować w nowego lidera
Strata ofensywnego pomocnika to jednak nie tylko liczby i cyferki. Przede wszystkim jest to noga podstawiona w istotnym momencie biegu. Raków Częstochowa już miał problem, bo nie ma sensu udawać, że tracąc Marka Papszuna wpakował się na nieznane wody i musiał poradzić sobie z sytuacją, w której zderza się z nieoczekiwanymi turbulencjami. Zrobiono wiele, żeby zamortyzować upadek i stworzyć jak największy komfort pracy nowemu sztabowi szkoleniowemu. Dawid Szwarga dobrał sobie zaufanych asystentów, razem z nimi konstruował drużynę, bo nie jest tajemnicą, że to trenerzy mieli kluczowy wpływ na ruchy transferowe w letnim okienku.
Ruchy szybkie, pozbawione większego ryzyka. Skupiając się na ligowcach, zwłaszcza tych, za których nie trzeba było płacić odstępnego, Medaliki zawęziły pole wyboru, ale jednocześnie prawie zlikwidowały problemy związane z aklimatyzacją, dostosowaniem się do rozgrywek i drużyny.
Wszystko to miało sprawić, że mistrz Polski przebrnie przez najbardziej wymagający okres w swojej najnowszej historii bez większego szwanku. Tyle że spokój, który zasiało ekspresowe skompletowanie kadry, został zmącony. Całkiem prawdopodobne, że Ivi Lopez w tym sezonie nie odegra już znaczącej roli. Niemal na pewno nie rozegra ani jednego spotkania w Europie. Może nie zdążyć wrócić do formy, gdy w kluczową fazę wejdą rozgrywki ligowe. A nie oszukujmy się: Raków od dawna potrzebował ludzi o jakości Hiszpana. Nie mówiło się o tym wiele, bo klub zatrzymywał najlepszych piłkarzy, natomiast w Częstochowie równie regularnie odbijano się od kolejnych drzwi, gdy pukano po piłkarzy z półki powyżej miliona euro.
Ktoś miał ciekawsze perspektywy, inny został przelicytowany, następny w ostateczności okazywał się nieosiągalny. Najsurowszy okazywał się rynek niemiecki, gdzie można było wręcz łowić ofensywnych piłkarzy pasujących profilem do ekipy Marka Papszuna — a teraz Dawida Szwargi — ale ci, których definiowano jako wartych rekordowego transferu, i tak okazywali się zbyt kosztowni. Medaliki regularnie trafiały z zawodnikami takimi jak Koczerhin. Tańszymi niż Lopez, ale jednocześnie na tyle dobrymi, że udawało się w ten sposób podnieść jakość zespołu. Piłkarze z półki Iviego to jednak nie wejście o szczebel wyżej, a szansa na skok na kolejne piętro.
Kontuzja lidera może odsłonić ten problem i pokazać, że choć budowa kolektywu jest sensowna i skuteczna, to na dłuższą metę rywalizację o dominację w Polsce wygrywa się piłkarzami pokroju Iviego, Josue czy Mikaela Ishaka. Raków dotychczas machał ręką na to, że kolejne próby ściągnięcia kozaków się wywracały, bo takiego gościa miał. Teraz, gdy w nieoczekiwanej sytuacji go stracił, problem wybija z wielokrotną siłą. Hiszpana trzeba zastąpić i na krótką metę, znajdując rozwiązanie wewnątrz, i na dłuższą, działając na zewnątrz.
Medaliki mają zarobić mniej więcej 800 tysięcy euro na sprzedaży Vladislavsa Gutkovskisa do Korei Południowej.
Piotr Obidziński w „Goal.pl” zapowiada nowy, głośny sponsoring na koszulkach mistrzów Polski.
Czyli wydawać będzie z czego. Plany redukowania wydatków na transfery wezmą w łeb, a przynajmniej powinny. Rok temu mistrz Polski szedł po puchary tuż po tym, jak stracił trenera, który wywalczył długo wyczekiwane mistrzostwo. Teraz najlepszy zespół ligi stracił nie tylko szkoleniowca, ale i najlepszego zawodnika.
Uroki futbolu.
WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA:
- Szwarga: Wywracanie wszystkiego do góry nogami nie ma sensu
- Obidziński: Flora to optymalny logistycznie przeciwnik
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix; dane: StatsBomb, EkstraStats