Reklama

Jałocha: – Największe marzenie? Zagrać jeszcze choćby jeden mecz w Ekstraklasie [WYWIAD]

Patryk Fabisiak

Autor:Patryk Fabisiak

03 lipca 2023, 14:33 • 10 min czytania 7 komentarzy

Dlaczego nie zagra już w GKS-ie Tychy? Skąd u niego awersja do mediów? Czy jest typem lidera w szatni? Jak radzi sobie z brakiem nowych ofert pracy? Dlaczego Grzegorz Szamotulski jest jednym z najważniejszych osób w jego życiu? Jaki był przełomowy moment w jego karierze? Co jest jego największym marzeniem zawodowym? Na te i inne pytania odpowiedział nam Konrad Jałocha, do niedawna bramkarz GKS-u Tychy, który nie po raz pierwszy w karierze znalazł się na zakręcie, ale poddawać się nie zamierza.

Jałocha: – Największe marzenie? Zagrać jeszcze choćby jeden mecz w Ekstraklasie [WYWIAD]

Powiedziałeś kiedyś, że nie lubisz udzielać wywiadów. Skąd to się bierze?

Wywiady nie są łatwe. Zależy też, w jakim momencie swojej kariery ich udzielamy. Niektórzy to lubią, niektórzy nie. Ja jestem osobą, która tego raczej nie lubi, ale wiem, że to też jest cześć piłki, cześć naszego zawodu. Jeśli chcesz w piłce funkcjonować, to nie możesz się od tego odcinać, tylko po prostu musisz tych wywiadów udzielać i się pokazywać. Od jakiegoś czasu wyznaję zasadę, że „Nieważne co piszą, ważne, że piszą” i to się sprawdza. Jak o tobie zapominają i nie piszą nic, to znaczy, że powoli „umierasz”. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że kontakt z mediami jest potrzebny, żeby wszyscy o tobie nie zapomnieli.

W takim razie powiedziałbyś o sobie, że jesteś raczej zamkniętym człowiekiem? Z tego co wiem, w szatni jesteś zwykle jednym z najgłośniejszych zawodników.

Zawsze wyznawałem również taką zasadę – “Więcej rób, mniej gadaj”. Szatnia to jednak coś innego. Tam rzeczywiście jestem taką osobą, która odezwie się kiedy trzeba i zwróci uwagę. Czy to młodemu, czy nawet bardziej doświadczonemu zawodnikowi. Jeśli coś mi się nie spodoba, albo coś nie idzie tak, jak było wcześniej ustalone, to od razu głośno o tym mówię.

Reklama

ZAKŁAD BEZ RYZYKA 100% DO 300 ZŁOTYCH W FUKSIARZU

Miałeś tak od samego początku, czy to przyszło z czasem?

Zdecydowanie to przyszło z czasem. Chodzi tu o doświadczenie, którego nabiera się z wiekiem. Trochę tych szatni zwiedziłem. Przede wszystkim poznałem wiele osób, wielu fantastycznych kapitanów, na których mógłbym się wzorować. Czy to Ivica Vrdoljak, czy Krzysiu Sobieraj, Antek Łukasiewicz. Wszyscy byli dobrymi kapitanami. Było więc na kim się wzorować i patrzeć co i jak funkcjonuje. Co szatnia kupuje, a czego nie kupuje. Sztuka jest w tym, żeby nie mówić do siebie, tylko tak to sprzedać, żeby szatnia cię słuchała.

W GKS-ie występowałeś kilka razy jako kapitan. Odpowiadała ci ta rola?

Przyznam szczerze, że chyba dopiero w Tychach do tej roli dorosłem. Tak, jak mówiłem, trochę tych szatni zwiedziłem, trochę wzorców nabrałem. Ale z pewnością w Chojnicach czy w Arce było na to jeszcze zdecydowanie za wcześnie, nie mówiąc już o Legii. W Tychach byłem już dość długo, więc naprawdę był taki moment, że czułem większą odpowiedzialność za drużynę, za wynik, za to co się dzieje w szatni, w klubie. Uczestniczyłem w rozmowach z prezesem czy z kibicami, zawodnikami, trenerami. Jako kapitan musisz brać czynny udział w życiu nie tylko drużyny, ale całego klubu. Uważam, że odpowiedni kapitan to ogromna część składowa sukcesu.

To dlaczego nie zagrasz już w Tychach?

Reklama

Bardzo dobre pytanie, ale nie jest łatwo na nie odpowiedzieć. Przez pierwsze dwa, trzy sezony nieraz dokonywałem cudów w meczach. Kończyliśmy mecz i razem z trenerem Rogalą (trenerem bramkarzy – przyp. red.) śmialiśmy się, że obaj nie wiemy, jak ja coś obroniłem. Wtedy wyniki się zgadzały, więc wszyscy bili brawo, wszyscy mówili: “Jałocha Top!”. Później przyszedł jednak taki okres, że grałem poprawnie. Miewałem tak, że zawaliłem jakąś bramkę, a nawet mecz. I w pewnym momencie przypięto mi łatkę, z którą absolutnie się nie zgadzam, że GKS przeze mnie obniżył loty. Nikt nie widział tego, że dzięki mnie drużyna w ogóle o coś grała Oczywiście na to pracuje cała drużyna, ale w wielu przypadkach to dzięki mnie wychodziliśmy obronną ręką. Był moment, kiedy razem z obrońcami tworzyliśmy monolit, który dobrze funkcjonował. Później ten monolit się rozpadł, ale wszystko poszło na Jałochę, bo nie dokonywałem już cudów.

Dlatego przyszedł w końcu taki moment, że uświadomiłem sobie, że jednak pięć i pół roku, 176 meczów, to chyba jest dobry wynik. Poza krótką przerwą, kiedy złamałem rękę, to cały czas byłem numerem jeden. Grałem wszystkie mecze poza jakimś pauzowaniem za kartki. A nie zagram już chyba właśnie dlatego, że przyszedł w końcu taki normalniejszy moment, normalniejsze mecze, gdzie nie dokonywałem rzeczy niemożliwych tak, jak wcześniej. Poza tym ostatnim sezonem w każdym innym miałem 120-150 interwencji. Sami zresztą pisaliście kiedyś, że taktyka GKS-u zaczynała się od “zdrowaśki” do Jałochy. Teraz jednak czułem, że przyszedł moment na odejście i w klubie też chyba wychodzili z podobnego założenia.

To była wasza wspólna decyzja – twoja i klubu?

Gdybym dostał ofertę nowego kontraktu, to na pewno bym ją rozważył. Taka się jednak nie pojawiła, więc klub ułatwił mi rozstanie, które wiedziałem, że musi nadejść. Potrzebowałem zmiany otoczenia, nowego bodźca, który sprawi, że będę mógł się jeszcze rozwinąć. Odszedłem z GKS-u z podniesioną głową, ze wszystkimi podaliśmy sobie ręce. To był świetny okres, szkoda, że nie udało się zrobić awansu. Gdyby się udało, to wszyscy by klaskali, że Jałocha w dużej mierze się do tego przyczynił, ale odpadliśmy w półfinale baraży i od tamtego momentu wszystko zaczęło się sypać.

Czyli możesz powiedzieć, że rozstaliście się w dobrych stosunkach, bez złej krwi?

Jak najbardziej. Przecież trener Banasik to jest mój pierwszy trener, który wprowadzał mnie do Młodej Ekstraklasy. Zawsze będę mu za to wdzięczny, ale teraz podaliśmy sobie ręce i życzyłem powodzenia. Życzę im wszystkiego dobrego, najlepiej awansu. Nie mam do nikogo żalu.

Powiedziałeś, że sam chciałeś już się pożegnać z GKS-em, ale czy spodziewałeś się, że po 30 czerwca, kiedy wygaśnie twoja umowa, nadal będziesz bezrobotny?

Dzisiejszy rynek jest niezwykle trudny, bo każdy chce młodzieżowców i to najlepiej jeszcze takich ogranych, którzy grają nogami jak Ter Stegen. Ale przyznam szczerze, że się nie spodziewałem. Nie pomyślałbym, że dzisiaj, w momencie, w którym rozmawiamy, nie będę miał dogadanej żadnej umowy. Na szczęście są tacy ludzie jak np. Grzegorz Szamotulski, który bardzo mi pomaga w tym trudnym momencie. To nie jest łatwy moment dla żadnego zawodnika, kiedy trzeba trenować indywidualnie.

Robisz coś poza trenowaniem z Szamo?

W wolnym czasie pomagam bratu, żeby nie myśleć o tym, że wciąż nie mam klubu. Na szczęście dał mi taką możliwość, żeby móc z nim podziałać. Ale to tylko dlatego, żeby głowa trochę odpoczęła, nie dlatego, że coś jest nie tak pod względem finansowym. Pomagając mu nie patrzę co chwilę na telefon, czy przypadkiem nie ma jakichś nowych wieści. Najważniejsze jest dla mnie to, żeby nie siedzieć za długo w domu, mieć jakieś zajęcie.

Brak klubu mocno się na tobie odbija.

Nie ma takiego zawodnika, na którym taka sytuacja by się nie odbijała. Piłkarz, który to robi kilkanaście lat, potrzebuje normalnego treningu, przebywania z chłopakami w szatni, tych żartów, ciężkiej pracy. Brakuje tej adrenaliny, która pojawia się przy wyjściu na boisko. Jak ktoś nie grał w piłkę albo nie miał z tym styczności, to nie wie, o czym mówię i nie jest sobie w stanie tego wyobrazić.

Skoro mówisz, że teraz tak ci tej adrenaliny brakuje, to wiesz już jak sobie ją zapewnić po zakończeniu kariery? Wiesz już co byś chciał robić?

Jest kilka opcji, z których na pewno będę mógł skorzystać i o to się nie boję, ale na ten moment w ogóle o tym nie myślę, bo nie jestem na to gotowy.

Wróćmy do teraźniejszości. Chcesz mi powiedzieć, że naprawdę nie masz zupełnie żadnych ofert? Czy są, albo ze zbyt niskiego poziomu, albo niesatysfakcjonujące cię finansowo?

Jakieś zapytania były, ale wiem, że potrzebuję mocniejszego kopa, mocniejszego bodźca. Miejsca, gdzie będę mógł o coś powalczyć. Do tej pory zawsze byłem w klubach, które grały o coś i zawsze to mnie nakręcało, powodowało, że się rozwijałem. Jak do tej pory nic takiego się nie pojawiło.

To gdzie byś się widział w takim razie? Ekstraklasa? Pierwsza liga? A może druga?

Nie ma to znaczenia. Chciałbym trafić do drużyny, która walczy o awans, która chce zrobić coś wielkiego. W Tychach właśnie tak było. Zawsze było nastawienie na awans. Mówiliśmy sobie nawet: “Awans albo śmierć”. I właśnie widziałbym się w miejscu, w którym również tak mówią. Niestety pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie przeskoczyć, ale mam nadzieję, że w końcu się uda coś znaleźć.

Czyli raczej celujesz w zespół drugoligowy, który walczy o awans, niż taki z pierwszej ligi, który bije się o utrzymanie?

Nie chciałbym tak mówić w mojej sytuacji, gdy tak naprawdę nie masz w ogóle żadnych propozycji. W takim momencie nie ma za bardzo miejsca na jakieś wybrzydzanie. Jestem elastyczny, ale nie chciałbym trafić po prostu z deszczu pod rynnę i mieć klub, ale czuć, że to nie jest to.

To najtrudniejszy moment w twojej karierze?

Zdecydowanie.

A skąd to się bierze? Przecież to nie pierwsza taka sytuacja w twojej karierze, że nie możesz znaleźć sobie klubu.

Sam nie znam odpowiedzi na to pytanie. Często powtarzam w domu, rodzicom, żonie czy braciom, że nie mam pojęcia, dlaczego tak jest. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Ale nie mam zamiaru się nad tym ciągle zastanawiać i patrzeć w przeszłość. Chciałbym się skupić na tym co przede mną. Wierzę po prostu, że znajdę w końcu klub i wtedy pewnie jeszcze bardziej będę to doceniał.

Ostatni raz taką sytuację miałeś, kiedy odszedłeś z Arki.

Tak. Kluczowym momentem był finał Pucharu Polski. Tydzień przed nim naderwałem mięsień dwugłowy. Jest to kontuzja, przy której zwykle pauzuje się jakieś dwa tygodnie, ale w moim przypadku był to kluczowy moment dla całej kariery. Steinbors wskoczył za mnie do bramki i miejsca już nie oddał. Byłem już wtedy nawet po rozmowach z prezesem Pertkiewiczem odnośnie przedłużenia kontraktu, ale ten uraz wszystko pokrzyżował. Nie lubię mówić w ten sposób, ale niewykluczone, że gdyby nie on, to byłbym dzisiaj w zupełnie innym miejscu.

Czyli nie dość, że straciłeś miejsce w Arce, to jeszcze nie mogłeś znaleźć nowego klubu. Musiałeś wrócić do Legii, gdzie na grę nie miałeś szans.

Pamiętam, że zadzwonił do mnie mój agent Mariusz Piekarski, który powiedział mi, że sezon fajnie wygląda, więc zaczyna się rozglądać nawet za jakimiś opcjami zagranicznymi. Od tamtego telefonu do kontuzji minęło jakieś półtora tygodnia. Wszystko się posypało. Dla mnie jest to na pewno cenna lekcja, z której wyciągnąłem wnioski. Dzisiaj wiem, że w dniu, kiedy odniosłem kontuzję, czułem, że powinienem iść do trenera i powiedzieć, że chcę tego dnia odpuścić, bo czułem, że coś jest nie tak. Niestety, ambicja mi na to nie pozwoliła. Nie chciałem tego, więc wyszedłem na trening. Dzisiaj żałuję, ale nie ma co do tego wracać. Na pewno był to moment zwrotny w mojej karierze.

To jakie jest dzisiaj twoje największe marzenie zawodowe? Poza znalezieniem klubu.

Może jest ono minimalistyczne, ale chciałbym zagrać jeszcze w Ekstraklasie przynajmniej jeden mecz. Ale nie jakoś przypadkowo, tylko jeżeli będzie to miało miejsce zaraz po awansie z jakąś drużyną. Może to nie będzie spełnienie marzeń, ale taki mam swój główny cel. Gra na najwyższym poziomie w Polsce była zawsze moim marzeniem i nic się nie zmieniło. Zawsze stąpałem twardo po ziemi i nie myślałem o Realu Madryt czy Lidze Mistrzów, tylko o czymś, co jest w moim zasięgu. Chcę ponownie poczuć, jak smakuje Ekstraklasa.

I jesteś na to gotowy już teraz?

Tak, uważam, że jestem w stanie to pociągnąć nawet teraz. Mam 32 lata i do tego będę dążył. Nie interesują mnie opinie innych, czy się nadaję, czy nie. W mojej własnej opinii nadaję się, bo gdybym myślał inaczej, to już bym dawno nie grał w piłkę. Czuje się na siłach i mam nadzieję, że niedługo to przyjdzie.

 

Czytaj więcej na Weszło:

Fot. 400mm.pl

Urodzony w 1998 roku. Warszawiak z wyboru i zamiłowania, kaliszanin z urodzenia. Wierny kibic potężnego KKS-u Kalisz, który w niedalekiej przyszłości zagra w Ekstraklasie. Brytyjska dusza i fanatyk wyspiarskiego futbolu na każdym poziomie. Nieśmiało spogląda w kierunku polskiej piłki, ale to jednak nie to samo, co chłodny, deszczowy wieczór w Stoke. Nie ogranicza się jednak tylko do futbolu. Charakteryzuje go nieograniczona miłość do boksu i żużla. Sporo podróżuje, a przynajmniej bardzo by chciał. Poza sportem interesuje się w zasadzie wszystkim. Polityka go irytuje, ale i tak wciąż się jej przygląda. Fascynuje go… Polska. Kocha polskie kino, polską literaturę i polską muzykę. Kiedyś napisze powieść – długą, ale nie nudną. I oczywiście z fabułą osadzoną w polskich realiach.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Puchar Polski na już. Pogoń musi oderwać łatkę „zero tituli”

Jan Mazurek
1
Puchar Polski na już. Pogoń musi oderwać łatkę „zero tituli”
Polecane

„Mój najlepszy mecz w tym roku”. Iga Świątek w kolejnej rundzie turnieju w Madrycie

redakcja
0
„Mój najlepszy mecz w tym roku”. Iga Świątek w kolejnej rundzie turnieju w Madrycie

Piłka nożna

Ekstraklasa

Puchar Polski na już. Pogoń musi oderwać łatkę „zero tituli”

Jan Mazurek
1
Puchar Polski na już. Pogoń musi oderwać łatkę „zero tituli”

Komentarze

7 komentarzy

Loading...