Reklama

Trela: Mądrość tłumów. Dlaczego kluby powinny bardziej wsłuchiwać się w swoje trybuny

Michał Trela

Autor:Michał Trela

02 lipca 2023, 09:40 • 9 min czytania 61 komentarzy

To nie jest tak, że tylko Barcelony, Juventusy i Bayerny tego świata mają swoje własne wzorce, kultywowane z pokolenia na pokolenie, a polskie kluby niczym się od siebie nie różnią. Praktycznie w każdym miejscu kibice mają jakieś wyobrażenie, jak powinien grać ich zespół. Trzeba się tylko wsłuchać w te oczekiwania, zamiast pójść w zupełnie inną stronę i liczyć, że uda się wszystkich przekonać do zmiany zdania.

Trela: Mądrość tłumów. Dlaczego kluby powinny bardziej wsłuchiwać się w swoje trybuny

Jednym z moich ulubionych miejsc do oglądania futbolu w Polsce jest stadion Górnika Zabrze. Zaczyna się już kilka godzin przed meczem, gdy w mieście wyczuwa się atmosferę wyczekiwania. Widzi się kolejne osoby z szalikami idące w tym samym kierunku. Na wszystkich mijanych twarzach widać, że dziś będzie się działo coś ważnego: jest mecz Górnika. Na trybunach czuć to tym bardziej. Nie chodzi tylko o doping, że jest głośny i chyba jakby bardziej melodyjny, taki południowy (może to ten wpływ kontaktów z Hajdukiem Split?). Zwykle mam w Zabrzu wrażenie, że ludzie, oprócz dopingowania, oglądają i przeżywają też mecz. Reagują na wydarzenia na boisku. Może nie tak, jak na angielskich stadionach, gdzie po reakcjach tłumów można wywnioskować, jaka jest faza akcji, nawet gdy jej się nie widzi. Ale bardziej niż przyjęło się w tradycyjnym polskim modelu prowadzenia dopingu.

ŻYWIOŁOWE ZABRZE I ŁÓDŹ

Zwróciło to moją uwagę kilka lat temu, w sezonie, w którym Górnik przebojem wrócił do Ekstraklasy, grając bardzo energetyczny, bezpośredni futbol. Gdy rywal przejmował piłkę, następowała często reakcja łańcuchowa. Trener Marcin Brosz doskakiwał do linii bocznej i krzyczał, jakby smagając batem piłkarzy. Trybuny spontanicznie i głośno też żądały doskoku. A piłkarze faktycznie zakładali pressing i – jeśli zrobili to skutecznie – ruszali na bramkę w atmosferze ogólnej wrzawy. Tak wyglądała idealna symbioza. Wibrujący i kipiący od emocji stadion, trener grający z drużyną i piłkarze, którzy wykonywali mnóstwo sprintów to w jedną, to w drugą stronę. Żaden styl nie mógł bardziej pasować do tego miejsca.

Podobne wrażenie miałem w poprzednim sezonie, będąc na stadionie Widzewa Łódź. Trener Janusz Niedźwiedź podkreślał często, że od zawodników żąda odwagi. I tego samego żądały trybuny. Gdy była okazja wejścia w pojedynek, tłum wręcz się tego domagał. Kiedy otwierała się przestrzeń, piłkarz miał w nią wbiegać z pełnym przekonaniem, a nie rozglądać się za partnerami. Kto to robił, był nagradzany brawami, nawet jeśli nie przynosiło to efektu. Styl gry Widzewa był przez większość sezonu żywiołowy jak trybuny jego stadionu.

ODDOLNE CECHY KLUBÓW

Narzeka się często, że polskie kluby nie mają pomysłu na siebie, że nie potrafią się niczym wyróżnić i bezmyślnie ulegają modom, nie zwracając uwagi na to, co konkretnie dla nich powinno być najkorzystniejsze. Ale pewne rzeczy dzieją się oddolnie. Są naturalne. Nie trzeba wymyślać strategii sportowej, przywozić nowego stylu gry w teczce. Wystarczy usiąść na stadionie i słuchać. Spróbować go poczuć. W Legii Warszawa trudny do zaakceptowania byłby bojaźliwy sposób gry i trzymanie się za podwójną gardą. Z trybun bije tam przecież warszawska duma. Jesteśmy waszą stolicą. To naturalne, że ambicją zespołu grającego w takim miejscu, musi być dominacja nad każdym.

Reklama

POLSKIE SPECYFIKI

Publika poznańska raczej mogłaby nie znieść stylu gry opartego na długich podaniach i dobrym wykonywaniu stałych fragmentów gry. W Krakowie, choć hasło „krakowska piłka” się dziś wyśmiewa, wciąż wyczuwalna jest tęsknota za atakami pozycyjnymi i długimi sekwencjami podań, a trenerzy, których gdzie indziej nazywają pragmatykami, w Krakowie kończą jako prymitywy. W Kielcach z kolei podobny sposób gry mógłby nie być mile widziany. Gdyby piłkarze Korony grali elegancko i sprawnie, ale unikaliby brudzenia sobie koszulek, raczej nie zostaliby uznani za swoich. Pewnie nie dla każdego klubu da się znaleźć coś tak charakterystycznego. Pewnie można próbować to zmieniać. Ale najprościej budować klub grający w zgodzie z otoczeniem. Miejsce, w którym się funkcjonuje, stadion, na jakim się gra, może już powiedzieć całkiem dużo o kierunkach polityki rekrutacyjnej.

TRYBUNY WPŁYWAJĄCE NA ADRENALINĘ

Na podobne zjawisko zwraca się często uwagę w Niemczech. Na pełnym żyjących meczem ludzi stadionach w Bochum, Kolonii czy Frankfurcie łatwiej zbudować zespół, który będzie interpretował futbol jako sport walki niż w Moguncji, Hoffenheim czy Lipsku. Do nieustępliwości, walki o każdy centymetr boiska, utrzymywania piany na ustach przez 90 minut, zwykle piłkarze potrzebują zewnętrznych bodźców. Sam trener jednak nie wystarczy. To trybuny fetujące każdy rzut rożny albo udany wślizg, popychają piłkarzy, by każde takie drobne zwycięstwo traktowali jak strzelenie gola. Jeśli trybuny nie żyją meczem albo jeśli są w połowie puste, ewentualnie kibiców trudno poderwać z krzesełek, trudno grać zgodnie z ideałami Cholismo.

ATLETICO NA SMĘTNYM STADIONIE

Widać to było w zeszłym sezonie na przykładzie Śląska Wrocław. Jego piłkarze podkreślali często, że trener Ivan Djurdjević chce z nich uformować wojsko, że mają być drużyną waleczną, lubić cierpieć i grać jak Atletico. Wszystko to trudno jednak osiągnąć w warunkach opustoszałego 40-tysięcznika. Nie jest to oczywiście niemożliwe, przy wyjątkowych motywacyjnych talentach trenera albo niezwykłej samoświadomości piłkarzy, dałoby się pewnie zbudować na takim obiekcie zespół definiujący się przez walkę. Ale to karkołomna droga. Znacznie łatwiej przetrwać na ostatnich nogach piłkarzom Korony, z którymi na blisko położonych trybunach próbuje walczyć z przeciwnościami 10 tysięcy zaangażowanych kibiców, niż graczom Śląska, których może i też wspiera te same 10 tysięcy fanów, ale piłkarze ledwo czują w ogóle ich obecność. Zespół, który ma szczęście grać na 40-tysięczniku i pecha, że nie potrafi przyciągnąć na niego kilkudziesięciu tysięcy ludzi, musi próbować grać w piłkę lepiej niż rywale. Bo poziomem motywacji i adrenaliny trudno będzie kogoś pokonać. I nikt nigdy nie będzie tam miał wrażenia, że znalazł się w kotle.

GRZECH WISŁY PŁOCK

Zespołem definiującym się przez ambitny, wręcz wyrafinowany sposób gry, starała się być Wisła Płock, co przy grze na placu budowy i małej liczbie kibiców, nie musiało być złym pomysłem. Zła była jednak struktura kadry. Dla klubów takich jak Wisła Płock, czy Zagłębie Lubin, ściąganie wielu zawodników o bogatym CV, znajdujących się na równi pochyłej, zawsze będzie wielkim ryzykiem. Choć nikt nie powie tego głośno, bo są wyrobieni marketingowo, żaden z nich nie marzył nigdy o grze w Wiśle Płock. Każdy z nich marzenia spełniał, grając w Lechu, Legii czy klubach zagranicznych. Poznawał presję towarzyszącą grze w Wiśle Kraków. Żadna z tych rzeczy nie zrobi więc już na nim w Płocku żadnego wrażenia. Nie ruszy go atmosfera na stadionie, nie ruszy niezadowolenie kibiców, perspektywa odniesienia sukcesu albo spadku z ligi. Traktują to – pewnie są wyjątki – jako zwykłe miejsce do pracy, w którym można trochę zarobić, ale w dość spokojnej atmosferze.

SYTE KOCURY POTRZEBUJĄ MOTYWACJI ZEWNĘTRZNEJ

Tak samo budował wcześniej kadrę Bruk-Bet Termalica Nieciecza, dawniej Górnik Łęczna, ostatnio Wieczysta Kraków, w Niemczech RB Lipsk. Wszędzie tam wychodzili z założenia, że danie pieniędzy dawnej gwieździe załatwi sprawę. Jednak jest większe prawdopodobieństwo, że taki syty kocur jeszcze wybierze się na polowanie, gdy będzie miał nad sobą bezlitośnie przyglądające mu się trybuny. Że jeszcze raz poczuje, że żyje, gdy rykną na niego fani. Uderzy mu adrenalina. Jeśli opierać kadrę na weteranach, to w miejscach, gdzie na pewno nie zabraknie im zewnętrznej motywacji, nawet gdy zawiedzie wewnętrzna.

Reklama

KLUBY, KTÓRE POWINNY BYĆ ŻYCIOWĄ SZANSĄ

Dla klubów pokroju Wisły Płock znacznie lepszym rozwiązaniem byłoby dawanie szansy graczom, dla których gra dla Nafciarzy to być albo nie być w Ekstraklasie. Którzy do tego stopnia marzyli o tym, by ktokolwiek dał im szansę, że jeśli już ktoś ją da, wskoczą dla niego w ogień. Oni też nie wieszali plakatów Wisły Płock nad łóżkami, ale teraz już by sobie powiesili. Bo Wisła nie będzie dla nich „jakimś Płockiem”, tylko klubem, któremu zawdzięczają wszystko. Nieciecza zrozumiała to po pierwszym spadku i dziś znacznie częściej buduje kadrę, wpuszczając piłkarzy z niższych lig albo niechcianych gdzie indziej. Lipskowi pomógł zrozumieć Ralf Rangnick. Mógł tam dalej sprowadzać coraz droższych, coraz bardziej znanych piłkarzy, którzy zrobili wielkie kariery. Wolał jednak ściągać coraz tańszych, coraz mniej znanych piłkarzy, którzy dopiero mieli zrobić wielkie kariery. Od tego momentu wszystko w RB zaczęło iść w lepszą stronę.

WIEDZIEĆ COŚ O SOBIE

Mówi się, że trybuny są dwunastym zawodnikiem, ale nie dodaje się, że nie zawsze, nie wszędzie i nie dzieje się to samoczynnie. Styl gry niedobrany do miejsca, kadra niezgodna z oczekiwaniami trybun, potrafią przekształcić fanów w dwunastego zawodnika rywali. Jeśli trener oczekuje od zawodników, by cierpliwie i starannie rozgrywali piłkę na własnej połowie, a kibice oczekują walki, bezpośredniej gry i pojedynków, raczej prędzej niż później pojawią się gwizdy, szyderstwa, okrzyki frustracji, które tylko utrudnią grę. Trenerzy chcący grać futbol oparty na posiadaniu piłki nie pasują do każdego miejsca. W niektórych miejscach trenerzy defensywni są nie do zaakceptowania, choć gdzie indziej ich nastawienie nikomu by nie przeszkadzało. Na niektórych stadionach grę bezpośrednią, straceńcze parcie do przodu, uważa się za bezmyślność, na innych za odwagę i nagradza się ją brawami. Jeśli polskie kluby tak często zmieniają trenerów, a potem dziwią się, że coś nie działa, powinny przynajmniej wiedzieć coś o sobie, swoim stadionie, okolicy i motywacjach zawodników decydujących się podpisać z nimi kontrakty. Im trafniej przeanalizują same siebie, tym łatwiej im będzie znaleźć pasującego trenera i piłkarzy pod odpowiedni sposób gry. Trudno coś znaleźć, jeśli nie wie się, czego się szuka.

BUDOWANIE POD PRĄD ŹLE SIĘ KOŃCZY

Nie może to być jednak wiedza na poziomie: prawy obrońca, mniej niż 25 lat, szybki, dobre dośrodkowanie w pełnym biegu. Jeśli będzie się ściągać piłkarzy, co do których przynajmniej będzie się miało podejrzenie, że pasują charakterem, stylem gry i boiskową osobowością, to już ryzyko pomyłki będzie znacznie mniejsze. Ktoś dobry dla Widzewa nie musi być dobry dla Warty. I odwrotnie. Dobrze, by osoby odpowiedzialne za rekrutację w polskich klubach, potrafiły w miarę dokładnie zdefiniować, czym ich klub się charakteryzuje, czym się wyróżnia na rynku, jakie ma zalety i wady. Budowanie drużyny kontrkulturowej, pod prąd, wbrew światu zwykle kończy się wyrzuceniem całego projektu do kosza. I ściągnięciem kogoś, kto stworzy zespół, z którym bardziej będą się identyfikować kibice. A więc bliższy specyfice danego miejsca. Bo nie jest tak, że tylko Barcelony, Reale, Juventusy i Dortmundy tego świata mają swoje przekazywane od pokoleń cechy. W wielu polskich klubach da się znaleźć ślady mitycznego DNA. Nie jest to jednak DNA przywiezione w notesie przez trenera, lecz wypływające z ulic i gardeł.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Inne kraje

Union Saint-Gilloise w finale Pucharu Belgii po 110 latach przerwy

AbsurDB
0
Union Saint-Gilloise w finale Pucharu Belgii po 110 latach przerwy

Felietony i blogi

1 liga

Od Kononowicza do Bizancjum. Dlaczego awans Lechii Gdańsk to zjawisko?

Szymon Janczyk
31
Od Kononowicza do Bizancjum. Dlaczego awans Lechii Gdańsk to zjawisko?

Komentarze

61 komentarzy

Loading...