Reklama

Z Mołdawią przebiliśmy wszystko. Największe kompromitacje reprezentacji Polski [RANKING]

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

21 czerwca 2023, 18:26 • 12 min czytania 58 komentarzy

Czy wtorkowa porażka z Mołdawią to największy blamaż w historii reprezentacji Polski? Biorąc pod uwagę wszystkie konteksty: klasę rywala, nasz potencjał, stawkę, przebieg meczu – wychodzi na to, że tak. Przy tej okazji wzięliśmy pod lupę inne wielkie kompromitacje biało-czerwonych, żeby jeszcze lepiej sobie i wam to uzmysłowić.

Z Mołdawią przebiliśmy wszystko. Największe kompromitacje reprezentacji Polski [RANKING]

Głównym kryterium była właśnie (nie)klasa przeciwnika, dlatego raczej nie braliśmy pod uwagę wysokich porażek z potentatami (Hiszpania, Belgia, Portugalia). Nie załapały się tez klęski z bardziej egzotycznymi drużynami, które jednak trudno było zaliczyć do grona kelnerów (0:5 z Meksykiem, 0:5 z Japonią, 0:4 z Egiptem). Rozważaliśmy Ekwador z 2006 roku czy 0:3 w Słowenii z pamiętną przemową Dariusza Szpakowskiego, ale koniec końców zdecydowaliśmy się na poniższą jedenastkę. Znalazło się nawet miejsce dla meczu zwycięskiego.

UWAGA: masa złych wspomnień może odżyć!

ZAKŁAD BEZ RYZYKA 100% DO 300 ZŁOTYCH W FUKSIARZU

Największe kompromitacje reprezentacji Polski [RANKING]

11. Polska – Cypr 0:0 (12.04.1987)

Po czasie niektórzy uważają, że od tego meczu symbolicznie rozpoczął się największy kryzys biało-czerwonych, który trwał aż do początku XXI wieku. Cypr w tamtym czasie to była jeszcze drużyna ocierająca się o półamatorstwo. Wystarczy zresztą zaznaczyć, że w eliminacjach do Euro 1988 osiem razy przegrała i tylko na polskiej ziemi wywalczyła jeden jedyny punkt, który ogólnie był jej pierwszą wyjazdową zdobyczą w jakichkolwiek eliminacjach do wielkich turniejów.

Reklama

Na papierze zagraliśmy bardzo ofensywnie. Z przodu Mirosław Okoński, Jan Furtok i Włodzimierz Smolarek, niżej Jan Urban i Dariusz Dziekanowski. Wszyscy byli zgodni, że niewiadomą są tylko rozmiary zwycięstwa. Eliminacje rozpoczęliśmy przecież udanie – od pokonania Greków i wyjazdowego 0:0 z Holandią. A tu skończyło się wielką klapą. Grząskie boisko sprzyjało gościom w defensywie, ale i tak oddaliśmy blisko 30 strzałów, z czego siedem celnych. Coś powinno wpaść. Niestety, nie wpadło. Dwa tygodnie później przegraliśmy rewanż z Grecją i stało się jasne, że niezwykle trudno będzie wyjść z tej grupy.

Selekcjoner Wojciech Łazarek po części sam utrudniał sobie życie, pomijając często zawodników z klubów zagranicznych, na czele ze Zbigniewem Bońkiem. Na tym zgrupowaniu również go zabrakło, mimo że sam kontaktował się z trenerem. – Na 10 dni przed spotkaniem zadzwoniłem do niego do domu z sugestią, że mogę przyjechać nawet na siedem dni. Była godzina 10 wieczorem. Niestety, żona pana Łazarka powiedziała, że trener pojechał do ″Polmozbytu″. Następnego dnia podano skład kadry. Mnie w nim nie było – tłumaczył Boniek na łamach „Sportowca”.

Po spotkaniu media rzecz jasna zmieszały kadrowiczów z błotem. Doszło też do małego skandalu. Redaktor Janusz Atlas po rozmowie z rozżalonym Łazarkiem, że ten pijany, a tamten wyfiokowany, skrytykował wygląd jednego z kadrowiczów.

Napisał tak: „Najbardziej zgorszył trenera piłkarz T., który przyjechał uczesany w koński ogon i z uszami obwieszonymi biżuterią. Łazarek jest pewny, że prowadzi zespół złożony z samych mężczyzn, i to stuprocentowych, więc nakazał się zawodnikowi T. rozcharakteryzować, a póki co wyłączył go z treningów. T. w kadrze pozostał, ale na boisku zagra dopiero wówczas, kiedy udowodni ponad wszelką wątpliwość, że bardziej interesuje go męska gra niż dziewczyńskie fatałaszki”.

Jedynym powołanym piłkarzem na literę „T” był Ryszard Tarasiewicz, więc każdy wiedział, że o niego chodzi. Zawodnik podał dziennikarza do sądu i wygrał. Atlas musiał zapłacić karę. A Tarasiewicz potem i tak był powoływany.

10. Polska – San Marino 1:0 (28.04.1993)

Najbardziej wstydliwe zwycięstwo w dziejach naszej reprezentacji. W meczu z kelnerami męczyliśmy się niemiłosiernie, a jedyny gol padł po bezczelnym zagraniu ręką Jana Furtoka. Dziś zaraz do akcji wkroczyłby VAR i nie byłoby mowy o bramce, tylko o żółtej kartce dla strzelającego. Żeby było śmieszniej, komentujący zawody Andrzej Zydorowicz nawet się nie zająknął, że coś mogło być nie tak. Tym tropem poszły potem media papierowe.

Reklama

Rozczarowanie tym większe, że dopiero co podopieczni Andrzeja Strejlaua potrafili w tych samych eliminacjach pokonać Turcję i zremisować 2:2 z Holandią. Warto też przypomnieć, że przy stanie 0:0 o krok od gola byli goście, ale piłkę z linii bramkowej wybił Andrzej Juskowiak, a w drugiej połowie napastnik San Marino nie wykorzystał sytuacji sam na sam.

Do końca eliminacji wygraliśmy jeszcze tylko raz – ponownie z San Marino – dając się wyprzedzić Norwegii, Holandii i Anglii, która też nie pojechała na amerykański mundial.

9. Polska – Słowacja 1:2 (14.06.2021)

Wciąż nas boli ten mecz. Nie mieliśmy prawa go nawet zremisować, a frajersko przegraliśmy po katastrofalnych błędach. Najpierw Bereszyński i Jóźwiak jakimś cudem przepuścili Roberta Maka na skrzydle, a potem Wojciech Szczęsny dostał piłką w plecy po odbiciu od słupka i padł kuriozalny gol. Po przerwie szybko wyrównaliśmy i… co z tego? Wszyscy wiedzieli, że Milan Skriniar jest groźny przy stałych fragmentach, więc oczywiście pozostał wolny w drugiej połowie i mógł sobie spokojnie przymierzyć. Do tego wcześniej Grzegorz Krychowiak wyleciał z boiska za nieodpowiedzialny faul, gdy miał już żółtą kartkę. Kumulacja nieszczęść.

Słowacy to nie jakieś anonimy, ale to naprawdę nie była wielka drużyna. Dość powiedzieć, że w pierwszym składzie miała Lubomira Satkę i Lukasa Haraslina. Poza zakurzonym Markiem Hamsikiem, jedynym naprawdę znanym zawodnikiem naszych południowych sąsiadów był właśnie Skriniar. Na nas wystarczyło.

Słowacja zresztą w dalszej fazie rywalizacji po rzucie karnym przegrała ze Szwecją, gdy nawet nie oddała celnego strzału, dostała piątkę od Hiszpanii i razem z nami pojechała do domu.

8. Armenia – Polska 1:0 (06.06.2007)

Eliminacje do Euro 2008 generalnie przebiegały w glorii i chwale, ale dwie wpadki pod wodzą Leo Beenhakkera zaliczyliśmy. Pierwszą – na starcie, przegrywając u siebie 1:3 z Finlandią. Drugą – właśnie na terenie Armenii, która do kompromitacji z Mołdawią była najniżej notowaną drużyną, z którą Polacy przegrali (128. miejsce w rankingu FIFA).

Po porażce z Finami nadeszły pamiętne zwycięstwa nad Portugalią i Belgią, więc wszystko zmieniło się o 180 stopni. Beenhakker zaczął być postrzegany jako cudotwórca i człowiek, który faktycznie jest z lepszego świata, więc może nam powiedzieć wszystko. Przed czerwcowymi wyjazdowymi bojami z Azerbejdżanem i Armenią wystąpił jednak poważny zgrzyt. Holender kilka tygodni wcześniej zdecydował się na łączenie prowadzenia biało-czerwonych z pracą w Feyenoordzie, a tego już nijak nie dało się obronić.

Tamtego dnia nic nam nie wychodziło. Boisko w Erewanie było twarde i suche, ciężko było w takich warunkach o kombinacyjne akcje. Mimo to Marek Saganowski do przerwy zmarnował dwie świetne sytuacje. W drugiej połowie Hamlet Mchitarjan zaskoczył Artura Boruca strzałem z rzutu wolnego i zaczęło pachnieć sensacją. Atakowaliśmy, próbowaliśmy, były niezłe okazje, ale też gospodarze dwa razy mogli nas ukąsić po kontrach. Stało się. Przegraliśmy.

Atmosfera wokół kadry i samego Don Leo stawała się coraz gęstsza. „Wizerunek gościa z innego świata, który misternie budował od początku pracy w PZPN rozsypał się w Erewanie. Niczym za dotknięciem różdżki prysnął także czar, który otaczał Don Lea w Polsce. (…) Narodowa histeria, okrzyknięcie Beenhakkera zbawcą polskiego futbolu – a w każdym razie człowiekiem, któremu zawdzięczamy, iż nie wstydzimy się już występów reprezentacji Polski – ustępuje teraz miejsca irytacji. A słusznie skrytykowany selekcjoner zachowuje się niczym cnotliwa panienka i grozi, że jeśli przykre słowa nie przycichną, to osieroci reprezentację Polski” – pisał Adam Godlewski w tygodniku „Piłka Nożna”.

Potem na szczęście było lepiej, wywalczyliśmy pierwszy w historii awans na mistrzostwa Europy. Sam turniej to już temat na zupełnie inną opowieść.

Co do Armenii, w tamtym momencie jej notowania były bardzo niskie, ale w eliminacjach do austriackiego EURO nie tylko nam się postawiła. Po pokonaniu biało-czerwonych u siebie zabrała również punkty Portugalii (1:1) i Serbii (0:0).

7. Finlandia – Polska 2:0 (26.09.1965)

Finowie byli wówczas naprawdę słabi, pokonanie ich w eliminacjach do MŚ 1966 należało traktować jako obowiązek. Historia też za nami przemawiała: mieliśmy z nimi na koncie dziewięć zwycięstw z rzędu. Mimo to w Helsinkach doznaliśmy wstydliwej porażki. Jak wstydliwej, pokazał rewanż, gdy rozbiliśmy Finlandię 7:0.

6. Kazachstan – Polska 2:2 (04.09.2016)

Ależ to było brutalne sprowadzenie na ziemię po Euro 2016, w którym jeden rzut karny dzielił nas od półfinału. Przekonani o własnej wspaniałości kadrowicze pokpili ten mecz podobnie jak wczoraj z Mołdawią, choć skończyło się mniej skrajnym wynikiem. Dość szybko pewnie prowadziliśmy 2:0. Kolejne dwa gole powinien dołożyć Milik, ale obijał poprzeczkę. Kazachowie jednak się nie poddawali i jeszcze przed przerwą zmarnowali dwie bardzo dobre sytuacje. Po zmianie stron dwa razy w zamieszaniu najlepiej odnajdywał się Siergiej Chiżniczenko, który nie sprawdził się w Koronie Kielce i doszło do sensacji.

Na pomeczowej konferencji Adam Nawałka chyba po raz pierwszy i ostatni lekko publicznie skrytykował swoich piłkarzy, mówiąc, że przestali wypełniać założenia i pozwolili rywalom na sprowokowanie chaosu na boisku.

Jeśli chodzi o Milika, ten występ w dużej mierze przyczynił się do późniejszych memów z jego udziałem. Dwie poprzeczki, strata przy golu na 1:2, kolejna niewykorzystana okazja w drugiej połowie – zostało to w pamięci kibiców.

Kazachstan w całych eliminacjach do rosyjskiego mundialu nie wygrał ani razu. Zdołał jeszcze zremisować u siebie z Rumunią i Armenią, za to ze słabą Czarnogórą poległ aż 0:3.

5. Gruzja – Polska 3:0 (11.10.1997)

Mecz ten nie miał większego znaczenia poza wizerunkowym, bo jedni i drudzy nie mieli już szans, żeby pojechać do Francji na mistrzostwa świata. Mimo wszystko można było wymagać jakości, zwłaszcza że zajmujących 97. miejsce w rankingu FIFA Gruzinów przed własną publicznością rozbiliśmy 4:1.

W Tbilisi się zbłaźniliśmy, po przerwie nie było czego zbierać. Mogliśmy się przekonać, że o ile piłkarze z Gruzji mają braki taktyczne, to technicznie są naprawdę dobrze i ten element wyszedł na pierwszy plan. Strzelili nam trzy gole, mogli kolejne. Przy stanie 1:0 Sławomir Majak obejrzał drugą żółtą kartkę, co jeszcze dodatkowo utrudniło zadanie.

Janusz Wójcik doznał jednej z najbardziej bolesnych porażek w karierze. – Mógłbym się wykręcić. Powiedzieć, że nie za bardzo pamiętam spotkania w Tbilisi, w końcu tyle meczów w życiu się grało. Ale nie będę ściemniał. Pamiętam i trochę kłuje mnie w dołku nawet dzisiaj. Nie wolno tak przegrywać. Obciach i tyle – wspominał Tomasz Iwan w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”. – Fruwaliśmy, a oni ściągnęli nas na ziemię. Zderzenie bolało jak diabli. Byliśmy bardzo pewni siebie. Nie docierało do nas, że Gruzini to nie są kelnerzy. Łatwo poszło z Mołdawią, więc tak samo miało pójść w Tbilisi. Logiki w tym nie było za grosz, no ale właśnie tak chyba każdy z nas myślał. Pewnie trener Wójcik rzucił nam w szatni jedno ze swoich kultowych haseł i takie paliwo miało wystarczyć. Może i powinno, ale tak się nie stało. Nie tym razem.

4. Słowacja – Polska 4:1 (11.10.1995)

Symbol beznadziejnych lat 90. dla polskiej reprezentacji. W tych samych eliminacjach u siebie wygraliśmy ze Słowacją 5:0. W rewanżu objęliśmy prowadzenie. Ciąg dalszy to jeden wielki dramat.

Zacytujmy to, co już pisaliśmy o tym meczu:

„Nasz występ ze Słowacją to już jedna wielka frustracja, tak jakby nad boiskiem unosił się duch niewykorzystanej szansy. Kosecki zdejmujący koszulkę przed zmianą? Świerczewski ironicznie klaszczący sędziemu po krzywdzącej Polaków decyzji? Dwie tak niecodzienne czerwone kartki w jednym meczu nie są przypadkiem. „Świr” wspomina: – Romek w formie protestu, że jest zmieniany, zdjął koszulkę i położył ją za linię. Za to dostał żółtą kartę, a że miał już jedną wcześniej, to zobaczył czerwoną. Ja dostałem za to, że stałem w murze i klaskałem. Z dziewięciu metrów zrobiło się dwanaście, zacząłem się arbitrowi kłaniać, bić mu brawo za decyzje, a on za moją ironię dał mi dwie żółte kartki”.

Kosecki tak tłumaczył swoje kontrowersyjne zachowanie: – Zdjąłem koszulkę, pocałowałem orzełka, położyłem ją z boku za linią i zszedłem do szatni. Wiedząc, że to już mój ostatni mecz w reprezentacji. Widziałem, co się dzieje w zespole, panowała ogólna frustracja. Złe eliminacje, byliśmy zależni od wyniku innego meczu i wiedzieliśmy, że Francuzi wygrywają z Rumunami. Ogólnie – jedno wielkie niezadowolenie.

Te bęcki od Słowaków to jeden z symboli całej dekady dla reprezentacji Polski”.

3. Litwa – Polska 2:0 (25.03.2011)

Okropne wspomnienia. Jedna wielka żałość – na boisku i poza nim. Litwini bez kilku ważnych zawodników pokonali ekipę, która miała w składzie Lewandowskiego, Piszczka i Błaszczykowskiego. Połowa składu gospodarzy była znana z polskich boisk ligowych, co już wiele mówiło. Nawet absolutnie beznadziejny stan murawy nie mógł być wymówką. To była wielopoziomowa kompromitacja.

Franciszek Smuda w obliczu absencji najlepszych bramkarzy, wystawił między słupkami debiutanta Sebastiana Małkowskiego, który miał na koncie raptem 10 meczów w barwach Lechii Gdańsk. Chłopak nie podołał, przy obu straconych golach mógł zachować się lepiej. Więcej w biało-czerwonych barwach nie zagrał, a jego kariera szybko okazała się równią pochyłą. W sporej mierze ze względów na brak profesjonalizmu w codziennym życiu.

Do poziomu zawodników dostosowali się kibice. Najpierw awanturowali się na ulicach Kowna, później na stadionie.

2. Polska – Łotwa 0:1 (12.10.2002)

Największa trenerska plama Zbigniewa Bońka. Jasne, czas pokazał, że Łotysze przeżywali dobry moment, sensacyjnie pojechali na Euro 2004 i nawet Niemcom się tam postawili, ale to nadal była drużyna, z którą należało bezwzględnie wygrywać. Wtedy zresztą nawet sami goście nie wiedzieli, że mogą napisać piękną historię.

Początek jeszcze nie zapowiadał wstydu, kilka sytuacji mieliśmy. Po pół godzinie gry stało się najgorsze. Laizans idący od środka miał dużo miejsca i czasu, na koniec przełożył sobie piłkę, przymierzył zza pola karnego i wpadło. Jerzy Dudek nie zrobił wszystkiego, co mógł. Później oglądaliśmy już bicie głową w mur.

Na Weszło wspominaliśmy to spotkanie cztery lata temu z kilkoma jego uczestnikami.

 – Wybitnie nam ten mecz nie wyszedł, a Łotysze strzelili ładnego gola. Pamiętam, że mocno obwiniano za niego Jurka, że nie tą ręką, że zawalił, ale ta porażka była winą całego zespołu. Również wtedy mieliśmy zdecydowanie większą jakość niż Łotwa i powinniśmy bez problemu zwyciężyć – mówił Kamil Kosowski.

 – Po straconym golu biliśmy głową w mur, nie mogliśmy skonstruować żadnej składnej akcji. Nie było tak, że zmarnowaliśmy 10 sytuacji, trafialiśmy w słupki czy poprzeczki, a bramkarz rywali miał mecz życia – dodawał Łukasz Surma.

 – Gra pozostawiała wiele do życzenia, więc można powiedzieć, że w jakimś sensie nie było przypadku. Przegrana przegraną, ale najbardziej bolał jej styl – przyznawał Marcin Kuś.

Trudno uznać tę porażkę za wypadek przy pracy. Atmosfera po zawalonym mundialu była fatalna, a początki Bońka (towarzyski remis z Belgią, wymęczone 2:0 z San Marino) nawet odrobinę nie poprawiły otoczki wokół kadry. Ba, „Zibi” swoją wyrazistością i ciągłym znajdowaniem się na pierwszym planie dodatkowo dolewał oliwy do ognia. Reprezentacja pod jego wodzą rozegrała jeszcze dwa sparingi (2:0 z Nową Zelandią, 0:2 z Danią) i nastał koniec Bońka – jako selekcjonera i jako trenera.

Wspominamy 0:1 z Łotwą. „Za dużo optymizmu, za mało taktyki”

1. Mołdawia – Polska 3:2 (20.06.2023)

Największa kompromitacja reprezentacji Polski w całej jej historii. Nie chodzi jedynie o sam fakt porażki, ale także jej okoliczności, czyli całkowitą kontrolę do przerwy.

Oddajmy głos chłopakom ze Stanu Kadry:

CZYTAJ WIĘCEJ O MECZU MOŁDAWIA – POLSKA:

Fot. FotoPyK

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Dramat Pogoni Szczecin jak „Przypadek” Kieślowskiego. Kilka sekund i są nieudacznikami

Jakub Radomski
1
Dramat Pogoni Szczecin jak „Przypadek” Kieślowskiego. Kilka sekund i są nieudacznikami

Piłka nożna

Piłka nożna

Dramat Pogoni Szczecin jak „Przypadek” Kieślowskiego. Kilka sekund i są nieudacznikami

Jakub Radomski
1
Dramat Pogoni Szczecin jak „Przypadek” Kieślowskiego. Kilka sekund i są nieudacznikami

Komentarze

58 komentarzy

Loading...