Reklama

Trela: W deszczowe popołudnie w Stoke też dał radę. Jan Urban jak szwajcarski scyzoryk

Michał Trela

Autor:Michał Trela

18 maja 2023, 09:10 • 7 min czytania 38 komentarzy

Po rozstaniu ze Śląskiem Wrocław na trzy i pół roku zniknął z Ekstraklasy. Można było nawet sądzić, że już się w niej nie pojawi. Wydawał się trenerem tylko na dobrą pogodę. Jego podwójna praca w Zabrzu pokazała jednak, że mało kto w lidze jest równie uniwersalny.

Trela: W deszczowe popołudnie w Stoke też dał radę. Jan Urban jak szwajcarski scyzoryk

Jan Urban wszedł do restauracji z tradycyjną polską kuchnią jak stały bywalec. Od razu dało się poznać, że nie był tam po raz pierwszy. Pozdrowił kelnerkę. Nie potrzebował wiele czasu, by studiować kartę. Kurtuazyjnie odczekał, aż złożę jakieś drobne zamówienie i zaczął wymieniać potrawę za potrawą. Pierogi. Krokiety. Placki ziemniaczane i jeszcze parę innych dań. Z każdym kolejnym rosło moje zdziwienie. Wprawdzie ostrzegał przez telefon, że na wywiad przyjdzie po całym dniu treningów i będzie musiał coś zjeść. Ale jego „coś” sugerowało, że kogoś jeszcze się spodziewa. Nie spodziewał się. Zamawiał dla siebie. Dla nas. Dla wszystkich, na wypadek, gdyby w trakcie wieczoru natknął się jeszcze w restauracji na kogoś znajomego. Nie zamawiał obiadu, rozumianego po polsku jako pierwsze i drugie danie. Otrzymane pięć czy sześć talerzy rozłożył obok siebie na stole. Udzielał wywiadu i co jakiś czas sięgał po ten czy inny przysmak. Tak naprawdę w tamten zimny styczniowy wieczór w Krakowie urządził sobie kolację przy tapas. Tyle że zamiast oliwek, anchois, serów, papryczek czy chorrizo, sięgał po pierogi, placki i krokiety. Dopiero obserwując go wtedy, po piętnastu latach jego trenerskiego funkcjonowania w polskiej piłce, zrozumiałem, co konkretnie oznacza, że jest Polakiem, ale przesiąkniętym Hiszpanią. Konkretnie oznacza to, że polskie potrawy je po hiszpańsku.

TRENER POLSKO-HISZPAŃSKI

Ten kulinarny wstęp może nie ma żadnego znaczenia dla jego trenerskiego funkcjonowania. Ale myślę, że jednak jakieś ma. Bo symbolicznie pokazuje coś, co wiemy od dawna. Że Jan Urban jest nasz, ale jednak trochę nie nasz. Że jest w nim pierwiastek trenera zagranicznego i nie objawia się tylko w metodach treningowych, czy spojrzeniu na futbol, ale w ogóle na życie. Dobrze było to widać w ostatniej Lidze+ w CANAL+Sport, gdy został zagadnięty o relacje z Lukasem Podolskim. Doskonale wszystkim wiadomo, sam Urban tego nie ukrywał, że najważniejszy piłkarz Górnika miał wpływ na to, że po udanym poprzednim sezonie trenera zwolniono. Doskonale wiadomo, że gdyby to od Podolskiego zależało, Bartosch Gaul nie straciłby pracy. A gdyby nawet stracił, nie zmieniłby go Urban. Po spektakularnym powrocie, po pięciu zwycięstwach z rzędu, wobec awansu do czołowej szóstki ligi i kilku efektownych meczów, trener miał w Łodzi idealną okazję, by w tej relacji przemówić z pozycji siły. Odgryźć się albo chociaż wbić subtelną szpileczkę. Ewentualnie uciąć temat, nie pozostawiając wątpliwości, że to dla niego niezręczna rozmowa.

ROZŁADOWANE NAPIĘCIE

Urban zrobił coś zupełnie innego: „Patrzę czasem na Lukasa i myślę sobie: kurde, dlaczego nie mieliśmy okazji razem zagrać”. Niby nic, ale można by ten fragment włączać młodym trenerom na szkoleniach medialnych na kursie UEFA Pro. Dostając w takich okolicznościach takie pytanie, można sprawę zaognić, można wyjść na głupka, a można odpowiedzieć szczerze i od serca (to „kurde” jest wbrew pozorom kluczowe), sprawiając, że spojrzy się na kogoś takiego z uśmiechem uznania. Bo to dowód dużej klasy. Urban nie dość, że wrócił w trudnej sytuacji, nie żywił urazy, spektakularnie odmienił wiosnę Górnika, to jeszcze, zamiast się wyzłośliwiać, rozładował atmosferę. Wzorcowo rozegrane. Ligowym trenerom często brakuje w takich sytuacjach luzu, przez co w efekcie rozdmuchują sprawy, które można by zgasić.

NIE TYLKO LUZ

Urbanowi luzu nie brakuje, o czym wiadomo od przynajmniej szesnastu lat, gdy jako trener pierwszy raz wrócił do Polski. Ale dość długo pokutowało przekonanie, że luz to jego główne (jedyne?) narzędzie w relacjach z otoczeniem. W pewnym momencie zaczynała się nawet przebijać narracja, jakoby Urban był w czepku urodzony, że jest na tyle sympatyczny, że nikt się nie zorientował, że jest co najwyżej przeciętnym trenerem. Zatrudniali go przez jakiś czas tylko w dużych klubach, w których łatwiej było o dobre wyniki, wprowadzanie ciekawej młodzieży i granie atrakcyjnego futbolu. Pytanie: „czy umiałby to samo w zimne deszczowe popołudnie w Stoke?” zwykle tyczy się piłkarzy, ale akurat w tym przypadku pasowało do trenera. Były powody, by sądzić, że to trener, który zajmie dokładnie takie miejsce w lidze, jaki potencjał kadry dostanie do rąk. Czyli mistrzostwo zdobędzie, tylko mając najlepszych piłkarzy w lidze. Ale mając najsłabszych, spadłby z ligi. Funkcjonowało nawet dość zręczne i wyglądające sensownie stwierdzenie, że gdyby odwrócić kolejność klubów, w których pracował Urban, nigdy nie doszedłby do początku. Był w stanie zejść z pułapu Legii i Lecha na pułap Śląska Wrocław, ale raczej nie byłby w stanie ze Śląska wypromować się do Legii.

Reklama

NIEWDZIĘCZNOŚĆ SPRZED ROKU

Kiedyś nawet nie wydawało mi się to kontrowersyjne, dziś nie byłbym tego już taki pewien. Dwa pobyty w Górniku niesłychanie dobrze zrobiły reputacji trenerskiej Urbana. Przejmował zespół po Marcinie Broszu, trenerze, który jest jego przeciwieństwem, bo słynie z umiejętności dobrej pracy w trudnych warunkach. Regularnie wyciskał wyniki ponad stan. Można było się obawiać, że Urban, ze swoim zamiłowaniem do ładnej piłki, wymieniania podań i prowadzenia gry, zderzy się w Zabrzu ze ścianą. Zobaczy prawdziwe życie. Na to wskazywały też jego fatalne pierwsze mecze w poprzednim sezonie. Gdy jednak obie strony się dotarły, trener wrócił do Broszowego ustawienia, które bardziej pasowało piłkarzom, a zawodnicy zaczęli wykazywać się większą odwagą, zabrzanie zostali jedną z najbardziej efektownych drużyn w lidze. Nie zawsze wygrywali, ale w ich meczach zawsze wiele się działo. Zwolnienie go po tamtym sezonie było zwyczajną niewdzięcznością.

NOWE TWARZE PIŁKARZY

Teraz jednak Urban zrobił to samo. Wszedł do drużyny będącej w kryzysie, zagrożonej spadkiem, osłabionej w porównaniu do poprzedniego sezonu. Rozeznał sytuację. Dokonał kilku korekt personalnych i okazało się, że w tej drużynie jest przynajmniej kilku ciekawych piłkarzy. Ileż to razy przez ostatnie półtora roku mówiono, że przydałoby się sklonować Lukasa Podolskiego. Urban w pewnym sensie to zrobił, reanimując Daniego Pacheco, który w budowaniu akcji ofensywnych stał się nie mniej wpływowym zawodnikiem. Skorzystał z tego, że chyba nie ma kiepskich technicznie i ślamazarnych japońskich piłkarzy, więc wkomponował Kanjiego Okunukiego i Daisuke Yokotę w dobrze grającą kombinacyjnie i dynamiczną ofensywę. Jak za pierwszym pobytem pokazał, że w wyszydzanym Robercie Dadoku drzemią spore możliwości, tak teraz uczynił bardzo pożytecznego napastnika z Piotra Krawczyka, wypychanego wcześniej z klubu. Damian Rasak wygląda na znakomitego środkowego pomocnika, ale niewykluczone, że gdyby został w Płocku, dziś wałęsałby się po boisku tak samo, jak wszyscy ci, którzy zostali w Płocku. Urban zrobił więc wszystko, czego należy oczekiwać od nowego trenera: niektórym zawodnikom wymyślił inne pozycje, w niektórych miejscach postawił na inne twarze, zmienił system, poprawił nastroje. I ruszył.

KANDYDAT DO KAŻDEGO KLUBU

Sezon z kawałkiem spędzony w Zabrzu sprawiły, że Urbana można dziś uważać za szwajcarski scyzoryk wśród trenerów na polskim rynku. Można go przymierzać do klubów chcących bić się o czołowe miejsca, bo przecież ma doświadczenie w walce o trofea i w europejskich pucharach, prezentuje atrakcyjny, dominujący styl, pracował z gwiazdami i nie przestraszy się presji. Można go zatrudniać do klubów, w których strach zagląda w oczy, bo sprawdził się w roli ratownika szybko poprawiającego wyniki zespołu. Można go zatrudniać tam, gdzie chcą stawiać na młodzież, bo przecież to on wpuszczał do ligi nastoletnich Roberta Gumnego, Macieja Rybusa, Ariela Borysiuka, Dariusza Stalmacha czy Michała Żyrę. Można w klubach miejskich i prywatnych. Rządzonych sensownie i chaotycznie. Zatrudniających Hiszpanów i Polaków. Wszędzie już był. Wszędzie mniej lub bardziej dawał radę. A przy tym zapewniał zawsze przyjemną otoczkę wokół klubu.

OBRONIONA REPUTACJA

Trwa na polskim rynku trenerskim ewidentna wymiana pokoleniowa. Pojawili się w lidze dwaj trenerzy krótko po trzydziestce, za chwilę będzie trzeci. Janusz Niedźwiedź, Grzegorz Mokry, Kamil Kuzera też są nazwiskami spoza karuzeli. Kto tylko może, sięga po rozwiązania nieoczywiste, świeże. Trenerzy, którzy pracowali już w połowie ligi, mają coraz trudniej. Na rynku ekstraklasowym trzymają się aktualnie tylko trzej trenerzy po sześćdziesiątce – Jacek Zieliński, Waldemar Fornalik i właśnie Urban. Lecz akurat trener Górnika, który w ten weekend skończył 61 lat, niczego nie musi się obawiać. Po rozstaniu ze Śląskiem na kolejną pracę czekał trzy i pół roku. Miał prawo nawet się obawiać, że następnej szansy w Ekstraklasie już nie dostanie. Teraz przeżywa drugą młodość. Rozdaje karty. Jak powiedział ostatnio Łukasz Milik, dyrektor sportowy Górnika, jeśli trener będzie chciał, zostanie w Zabrzu. Ale jeśli nie będzie chciał, bez problemu znajdzie pracę w już siódmym klubie na szczeblu Ekstraklasy. Miewał w karierze lepsze i gorsze momenty, ale ostatecznie obronił reputację w stylu nie gorszym niż jego Górnik miejsce w lidze.

MICHAŁ TRELA

Reklama

Czytaj więcej o Ekstraklasie:

Fot. 400mm.pl

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…

Maciej Szełęga
7
Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…
1 liga

Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Damian Popilowski
3
Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Komentarze

38 komentarzy

Loading...