Brawa dla Zbigniewa Jakubasa. W końcu samokrytyka to nie lada sztuka. Taka była nasza pierwsza impresja, gdy przeczytaliśmy, że właściciel Motoru Lublin udzielił wywiadu „Przeglądowi Sportowemu”, w którym zakrzyknął, że polski system piłki klubowej opiera się na „marnotrawieniu publicznych pieniędzy”, czemu należy powiedzieć twarde i zdecydowane: „nie”. Cóż, za chwilę trzeba było jednak wstrzymywać zapowiadane wiwaty i fanfary, bo okazało się, że Jakubas to licencjonowany hipokryta.
Oto fragment jego wywiadu dla „Przeglądu Sportowego”:
– Problemem, na który chciałabym też zwrócić uwagę, jest finansowanie niektórych klubów przez państwowe spółki. KGHM wydaje rocznie 21 mln zł na Zagłębie Lubin, które od kilku lat ledwo utrzymuje się w Ekstraklasie. Jest to marnotrawienie publicznych pieniędzy. W tym samym czasie Warta bez takich środków i z budżetem niewspółmiernie niższym jest w czołówce tabeli. Uważam, że nie powinno być bezpośredniego finansowania klubów przez państwowe spółki. Powinien być stworzony fundusz, z którego sposób przejrzysty byłyby finansowane wszystkie kluby Ekstraklasy, a być może częściowo też niższych lig.
Diagnoza jest słuszna. Polski futbol jest spalarnią publicznych pieniędzy. Cała masa rodzimych klubów żywi się szczodrością ratuszy i państwowych spółek. Hojnie opłaca najwyżej przeciętnych grajków z całego świata, którzy kopią na wybudowanych z miejskich środków i świecących pustkami stadionach-gigantach, żeby w najlepszym wypadku od czasu do czasu zakwalifikować się do europejskich pucharów i przegrać tam z jakimiś ogórkami. Albo spaść z ligi. Albo zbankrutować. Albo hołdować środowiskowym patologiom. Lista grzechów i grzeszników jest długa.
Problem w tym, że Zbigniew Jakubas zapomniał, iż Motor Lublin jest doskonałym przykładem tworu, który od lat bezczelnie przepala dziesiątki milionów publicznych złotych na kolejne nieudane projekty i transfery, przegrane mecze i sezony, zakopane koncepcje i filozofie przy równoczesnym ciągłym wyciąganiu łap po więcej i więcej kasy z podatków mieszkańców stolicy województwa lubelskiego. Jakieś zaćmienie? A może jednak odlot z pełną premedytacją?
Oto niewygodne fakty. Ze sprawozdania spółki za 2021 rok wynika, że Jakubas udzielił Motorowi pożyczek o sumarycznej wysokości 2,7 miliona złotych. Sam Lublin ma ponad trzykrotnie mniej udziałów w spółce niż wspomniany większościowy właściciel, ale nie przeszkadzało mu to przekierować na konto klubu ponad 4,3 miliona złotych z budżetu miasta, czyli o ponad połowę więcej niż 71-letni miliarder. Mało? Rokrocznie hojny magistrat przekazuje stabilne kilka milionów na funkcjonowanie klubu. Ba, nigdy wcześniej Lublin nie ładował w Motor większych pieniędzy niż obecnie.
Jakubas mówi, że włożył 26 milionów złotych z własnych środków w Lubelską Akademię Futbolu. Dodaje, iż dokłada 4 miliony złotych rocznie do funkcjonowania Motoru, które stają się 4 milionami cyklicznie straconych złotych, kiedy tylko Motor przegrywa bój o awans z II ligi do I ligi, bo przegrywał już dwukrotnie. Chwali się też dwukrotnie wyższym budżetem klubu od przeciętnej kasy klubowej na drugoligowych boiskach.
I super.
Dlaczego jednak w żadnym miejscu nie trąbi, że patologią i „marnotrawieniem publicznych pieniędzy” są kolejne naiwne inwestycje Lublina w projekt jego Motoru? Czy kluczowy jest tu zaimek dzierżawczy – „jego”?
Modelowy akt hipokryzji.
Zresztą, duża część reszty wywiadu też jest niegrzecznie wręcz absurdalna. Bo choć rozumiemy, że w oczach Zbigniewa Jakubasa należymy do „środowiska tzw. dziennikarskiej warszawki”, która „chciałaby wyautować Goncalo Feio z systemu szkoleniowego”, ale chyba wypadałoby zachować w tym wietrzeniu spisków jakiś umiar. Właściciel Motoru mówi, że „nie pochwala żadnej agresji w życiu, a tym bardziej w sporcie” i „rozumie Pawła Tomczyka”, który „przypadkowo” (sic!) dostał kuwetą z dokumentami w głowę i trafił do szpitala z rozciętym łukiem brwiowym, ale… pojawia się sakramentalne „ale”.
Jakubasowi wydaje się, że musiał podjąć męską decyzję, by ratować klub. Przekonuje, iż klub nie mógł funkcjonować bez trenera, ale już może działać bez prezesa. Przecież to jest tak kuriozalne już u samej podstawy logicznej, że aż przykro zagłębiać się w jakiekolwiek tłumaczenia o absurdalności świata, w którym kryje się winnych i karze się ofiary, a potem jakby nigdy nic przechodzi do porządku dziennego.
Może i nie ma sensu „kręcić się w tym zaklętym kręgu około czterdziestu trenerów, którzy rotują w polskiej piłce między drużynami”, ale przecież kolejne zdrowo zarządzane kluby udowadniają, iż znalezienie młodego, zdolnego i skutecznego szkoleniowca, który jednocześnie nie jest furiatem o psychopatycznych zapędach i destrukcyjnym wpływie na otoczenie, nie należy do zadań wykraczających poza możliwości człowieka z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem w biznesie i przekonaniu o własnym doskonałym zaznajomieniu środowiskowym.
Z drugiej strony: Zbigniew Jakubas powoli wyrasta na pomnikowy wręcz przykład ogarniętego życiowo człowieka, który w polskim piekiełku piłki nożnej ujawnia swoje mniej zaradne i zdecydowanie mniej atrakcyjne oblicze. Pusty śmiech bierze, gdy przypomnimy sobie słowa Bogusława Leśnodorskiego, który swojego czasu przekonywał, że gdy tylko Jakubasowi będzie się chciało, Motor usadowi się na tronie, a reszcie Polski pozostanie gra o wicemistrzostwo kraju.
Czytaj więcej o Motorze Lublin:
- Feio winny. Ale PZPN czeka aż znów komuś przypieprzy
- Zaatakowany prezes Motoru: – Całe moje życie sportowe i zawodowe zostało oplute [WYWIAD]
- Wszystkie odloty Goncalo Feio
- Komfort bicia
Fot. Newspix