Reklama

Polski finał Ligi Mistrzów? Obyśmy potrafili to docenić

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

07 kwietnia 2023, 12:41 • 8 min czytania 21 komentarzy

Sezon temu ZAKSA Kędzierzyn-Koźle i Jastrzębski Węgiel trafiły na siebie w półfinale Ligi Mistrzów. Lepsi byli kędzierzynianie, którzy potem obronili tytuł, przy okazji kompletując potrójną koronę – z mistrzostwem i Pucharem Polski – jako pierwsza ekipa w historii. Teraz oba te zespoły znów zmierzą się ze sobą w najważniejszych siatkarskich rozgrywkach. Ale już nie w półfinale. Areną ich starcia będzie mecz o tytuł. Po raz pierwszy w dziejach polskie kluby zagrają ze sobą w takim spotkaniu. I trzeba to naprawdę mocno docenić. 

Polski finał Ligi Mistrzów? Obyśmy potrafili to docenić

***

Szczypta historii? Proszę bardzo. W rozgrywanym od 1960 roku Pucharze Europy, przed sezonem 2000/01 przemianowanym na Ligę Mistrzów, odbyły się do tej pory 62 finały. Tylko sześciokrotnie zmierzyły się w nich ze sobą ekipy z tego samego kraju. Jako pierwsi, zresztą dwukrotnie, Rumuni, którzy w latach 60. trzęśli klubową siatkówką, a Rapid i Dinamo Bukareszt były najlepszymi klubami Starego Kontynentu. W ich bezpośrednich meczach o tytuł dwukrotnie lepsza okazywała się ta druga ekipa.

Na kolejne bratobójcze starcia trzeba było poczekać do lat 90., gdy do głosu na całego doszli Włosi. I tak od 1993 do 1995 roku finały były sprawą wyłącznie drużyn z Italii. Zresztą warto podkreślić, że wówczas w Pucharze Europy grali tylko krajowi mistrzowie plus triumfator tych rozgrywek z poprzedniego sezonu. Faktycznie więc o „jednonarodowe” finały było trudniej. Tym bardziej warto docenić to, co byli w stanie wówczas wyczyniać siatkarze z Półwyspu Apenińskiego. Paradoks całej tej sytuacji polega jednak na tym, że od sezonu 2000/01 teoretycznie o takie starcia powinno być łatwiej. A wcale nie było.

To wtedy zreformowano bowiem rozgrywki, dopuszczając możliwość gry dwóch drużyn z jednego kraju poprzez ligowe i klubowe rankingi. Traf chciał jednak, że w zdecydowanej większości przypadków przy okazji Final Four, dwa kluby z tego samego kraju trafiały na siebie już w półfinale. I ostatecznie tylko raz udało się doprowadzić do meczu o tytuł, który byłby wewnętrzną sprawą ekip z tego samego państwa. W sezonie 2003/04 w rosyjskim Biełgorodzie zagrały ze sobą miejscowa ekipa i Iskra Odincowo. Lepsi okazali się broniący tytułu gospodarze.

Reklama

A potem? Potem nie było już nic. Przez niemal dwie dekady klubowa siatkówka czekała na podobne wydarzenie. I wreszcie się doczekała, za sprawą Polaków.

***

Postawa naszych ekip w Lidze Mistrzów to już dominacja. Owszem, wspomogła ją sama Rosja, agresją na Ukrainę. Może i źle to brzmi, ale taka jest prawda – rosyjska liga była jedną z trzech najmocniejszych w Europie, po wykluczeniu tamtejszych klubów z rozgrywek pod egidą Europejskiej Konfederacji Piłki Siatkowej (CEV), w walce o najważniejsze tytuły ostały się właściwie tylko polska i włoska, z dobijającym się czasem klubem z innego kraju – na przykład Halkbankiem Ankara, bo to przecież z Turkami w półfinale grał Jastrzębski Węgiel.

Ale przecież ZAKSA Kędzierzyn-Koźle swój pierwszy tytuł zdobyła jeszcze w Lidze Mistrzów o pełnych „wymiarach”. Zresztą w półfinale, po złotym secie, pokonała Zenit Kazań. Przecież broniąc tego trofeum ponownie musiała ograć włoski Itas Trentino – który ograła też rok wcześniej. Nie można tu pisać o tym, że nasze ekipy mają łatwo, wręcz przeciwnie.

CZYTAJ TEŻ: BĘDZIE POLSKI FINAŁ LIGI MISTRZÓW! ZAKSA DOŁĄCZYŁA DO JASTRZĘBIA

Niezmiennie powtarza się bowiem, że owszem, polska siatkówka jest piekielnie mocna, ale włoska liga to szczyt marzeń niemal każdego, kto wychodzi na parkiet. Jest najmocniejsza, najlepsza, kluby płacą tam najwięcej, a do tego we Włoszech po prostu świetnie się żyje. W końcu to do Perugii przed tym sezonem odszedł Kamil Semeniuk, który z ZAKSĄ dwukrotnie triumfował w Lidze Mistrzów. Grał w najlepszej ekipie świata, a i tak skusiła go oferta, którą otrzymał.

Owszem, eksperci często podkreślają, że nawet najlepsi z Polaków powinni spróbować gry we Włoszech, bo to nowy świat do odkrycia, szkoła życia oraz lekcja innej siatkówki. Ale to wszystko udowadnia też, że kluby z PlusLigi na polu finansowym po prostu z Włochami będą przegrywać. I tak już najpewniej zostanie. Z kolei na parkiecie…

„Sir Sicoma Monini Perugia Andrei Anastasiego całkowicie zawiodła oczekiwania. W rewanżowym półfinale Ligi Mistrzów została oszołomiona przez Grupę Azoty ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle. ZAKSA potwierdziła swój niesamowity charakter i osiągnęła trzeci finał z rzędu”. To tylko jeden z komentarzy z włoskich mediów. W dodatku to trzeci rok z rzędu, gdy tamtejsze gazety czy portale internetowe muszą pisać swoje newsy w takim właśnie tonie – rozczarowania i porażki. I to niezależnie od zespołu, na który akurat liczą. Cucine Lube Civitanova, Itas Trentino (trzykrotnie!), Sir Sicoma Monini Perugia – wszystkie uległy polskim ekipom.

Reklama

Pieniądze pomagają, owszem. Ale Ligi Mistrzów tylko nimi się nie wygra.

***

Polskie starcia o europejskie trofea? Zdarzały się, a i owszem. Na mecz tego rodzaju czekamy już jednak ponad dekadę, a poprzedni to Challenge Cup z 2012 roku. Rozgrywki trzeciej kategorii, taka siatkarska Liga Konferencji. Tytan AZS Częstochowa zagrał wtedy z AZS Politechniką Warszawską. Lepsi byli zawodnicy spod Jasnej Góry. Tyle że ten klub siedem lat później przestał istnieć, a Politechnika została przechrzczona wiele razy i aktualnie występuje w PlusLidze jako Projekt Warszawa. I choć czasem się do niej kwalifikuje, to nie odnosi większych sukcesów w Europie.

W innych dyscyplinach nawet o takie mecze jest jednak trudno, zwłaszcza w ostatnich latach.

Owszem, mieliśmy wielkie sukcesy. Każdy fan piłki ręcznej w Polsce pamięta triumf Vive Kielce w Lidze Mistrzów, podobnie jak i zeszłoroczny finał, w którym kielczanie przegrali dopiero po karnych z wielką Barceloną. Fani tenisa stołowego mieli okazję świętować trzy triumfy – zresztą ostatni ledwie kilka dni temu – KTS Enea Siarkopolu Tarnobrzeg w Lidze Mistrzów kobiet. Ale o tym, jakie to w naszym kraju wydarzenie świadczy fakt, że pewnie słyszał o tym ledwie promil fanów sportu. O ile w ogóle.

https://twitter.com/ZAKSAofficial/status/1644253595271942145?s=20

Różne sukcesy więc były. Ale polskie finały w najważniejszych rozgrywkach w danym sporcie to coś do tej pory wręcz nieosiągalnego. Tym bardziej przy finansowej dominacji ekip z innych lig. Przecież w latach 2008-2019 w Lidze Mistrzów siatkarzy nie triumfował nikt spoza włosko-rosyjskiego duopolu. Ogółem od reformy na przełomie wieków, aż po sukcesy ZAKSY, udało się to tylko Paris Volley (2000/01, na własnym terenie), Tours VB (2004/05) i VfB Friedrichshafen (2006/07).

Na 20 edycji, w aż 16 triumfowali więc Rosjanie lub Włosi, a jednej nie dokończono przez pandemię. Dominacja była faktem. A potem przyszła ZAKSA i stwierdziła, że koniec tego dobrego, Polska przejmuje ten teren. Teraz dołączył też Jastrzębski.

***

– Zagraliśmy kapitalne spotkanie na trudnym terenie. Byliśmy do niego przygotowani dobrze pod względem mentalnym, taktycznym i fizycznym. Wszystko złożyło się na ten awans. Ogromnie cieszę się na ten finał. Wróciłem do Polski i akurat czeka na mnie taka przyjemność. Zobaczymy, gdzie rozegramy ten mecz. Być może uda się w Polsce, ale nawet jeżeli nie, to ziemia włoska również nie jest mi obca. Czuję się tu dobrze i myślę, że reszta chłopaków z zespołu również – mówił po wczorajszym meczu ZAKSY Bartosz Bednorz, lider tej ekipy.

To [polski finał] brzmi niewiarygodnie, ale to pokazuje, jak dobra jest siatkówka w Polsce. Niczym na pewno się nie zaskoczymy w finale, bo znamy się bardzo dobrze. Przed nami trochę grania w lidze, więc o finale będziemy myśleć później – dodawał Marcin Janusz, rozgrywający kędzierzynian (oba cytaty za Polsatem Sport). Z kolei po rozgrywanym dzień wcześniej półfinale Jastrzębskiego Węgla, ich sukces komentował dla nas Moustapha M’Baye, środkowy ekipy wicemistrzów Polski:

– Emocje po awansie były niesamowite, czasem trzeba było je studzić. Ale my wiedzieliśmy, że musimy być w tym finale. Po prostu na to zasłużyliśmy. Byliśmy lepszym zespołem. Dlatego też radość po wygraniu dwóch setów była niesamowita. Ale mówię, nie ma czasu na świętowanie. Dzisiaj można wrócić do domu, ucałować żonę, przytulić dziecko. I jutro musimy już myśleć o tym, co dalej, bo mamy play-offy w PlusLidze i „misję Gdańsk”.

CZYTAJ TEŻ: JAK JASTRZĘBSKI WĘGIEL POKONAŁ EUROPEJSKIE DEMONY

Inni zawodnicy ze Śląska powtarzali też, że nie ma dla nich większej różnicy, z kim zmierzą się w finale, bo w obu przypadkach będzie to niezwykle trudny mecz. Można jednak bezpiecznie założyć, że trzymali kciuki za to, by była to ZAKSA. W końcu już teraz wiadomo, że napisze się historia. Raz, że będzie to polski finał. Dwa – ktokolwiek by nie wygrał, to i tak osiągnie coś, czego wcześniej nie widzieliśmy. Jastrzębski debiutuje w końcu w meczu o tytuł, opcjonalny triumf będzie dla nich pierwszym w dziejach. ZAKSA ma szansę jako pierwszy polski klub obronić Ligę Mistrzów po raz trzeci z rzędu i na ledwie krok zbliżyć się do rekordu wszech czasów (cztery razy z rzędu wygrywały Zenit Kazań i CSKA Moskwa).

Cokolwiek więc nie stałoby się w polskim finale, warto docenić już sam fakt, że go mamy. I to docenić teraz, póki żyjemy w tych wspaniałych czasach i możemy to wszystko śledzić na żywo. Bo nigdy nie wiadomo, co stanie się w przyszłości i czy nie będziemy musieli się pocieszać tym, że „kiedyś to było”. W końcu po triumfie Płomienia Milowice w 1978 roku, nikt raczej nie podejrzewał, że miną właściwie trzy pokolenia zawodników, aż doczekamy się takiego samego sukcesu.

https://twitter.com/KlubJW/status/1644064947180130313?s=20

Więc jeszcze raz: doceńmy to, co dostaliśmy i w jakich czasach żyjemy. Nieważne, że to siatkówka i że w tej chwili w Europie liczą się głównie dwie ligi. Takiego wydarzenia w polskim sporcie nie było i poza siatkówką pewnie jeszcze długo nie będzie. Tym gościom trzeba po prostu pogratulować i cieszyć się ich sukcesami. Bo naprawdę jest czym.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Inne sporty

Polecane

Damian Wojtaszek: Nie jestem całkowicie spełniony. Marzyłem o igrzyskach [WYWIAD]

Jakub Radomski
1
Damian Wojtaszek: Nie jestem całkowicie spełniony. Marzyłem o igrzyskach [WYWIAD]

Komentarze

21 komentarzy

Loading...