Zastanawiamy się od wczoraj, jak to właściwie możliwe, że reprezentacja Czech – zespół na papierze jednak nieco słabszy od polskiego – mogła nas z taką swobodą porozstawiać po kątach. Ale im dłużej analizujemy to spotkanie, tym mniej nas gładki i efektowny triumf Czechów dziwi. Poza wszystkim, oni nas po prostu zlali na płaszczyźnie mentalnej. Stłamsili agresją i determinacją. A najlepszą ilustrację podejścia Polaków do wczorajszego starcia stanowi akcja, którą wam za moment zademonstrujemy. W roli głównej – Robert Gumny.
Nie, nie zmanipulowaliśmy nagrania, nic nie zostało tu przedstawione w trybie slow motion. Gumny (numer 17 na plecach) naprawdę takim tempem ścigał kontratakujących Czechów.
Człap, człap, człap.
Spacerowe tempo Gumnego
Najpierw obowiązkowe zwieszenie głowy i załamanie rąk. Ajajaj, co to się stało, strata piłki! A potem iście szalona gonitwa. Czesi wpadają z piłką w pole karne – Gumny spacerkiem oddala się od linii środkowej boiska. Jan Kuchta mija Wojciecha Szczęsnego – Gumny waha się, czy człapać dalej i przez moment zdaje się przygotowywać do odbudowania ustawienia, najwyraźniej uznając, że i tak zaraz nam walną trzecią bramkę. Czesi dośrodkowują – Gumny zupełnie zwalnia.
Teraz to już nie ma co się szarpać.
Z tej akcji gol na 3:0 finalnie nie padł, zatem przeszła ona ostatecznie trochę bez echa. Ale już dwie minuty później gospodarze nie mieli litości i prowadzenie podwyższyli. Oczywiście dośrodkowanie – wykończone doskonale przez wspomnianego Kuchtę – poszło z lewego skrzydła czeskiej ekipy.
Nie zrozumcie nas teraz źle. Nie mamy zamiaru wszystkiego sprowadzać do zapieprzania, walki i w ogóle szeroko pojętych cech wolicjonalnych. Ale jak się widzi takie popisy reprezentantów Polski, to naprawdę opadają ręce. Zaangażowanie godne oldboja, który przed wyjściem na boisko opędzlował giętą i trzy piwa. I nie była to wcale sytuacja odosobniona, wyrwana z kontekstu. Przy odrobinie życzliwości można by było rzecz jasna uznać, że Gumny kalkulował, iż obrońcy lub Szczęsny przechwycą piłkę i nadarzy się szansa do wyjścia z własną kontrą. Sęk w tym, że takie pozoranctwo było wczoraj typowe dla gracza Augsburga.
Oto kolejny przykład:
Adam Hlozek nieco niefortunnie przyjmuje futbolówkę – Gumny nie naciska. Obserwuje, sygnalizuje nawet zagranie ręką. Futbolówka plącze się rywalowi pod nogami – Gumny wciąż nie doskakuje, daje mu czas. Hlozek obraca się i przygotowuje strzał – Gumny dalej w roli obserwatora. No jeszcze żeby się Polak na koniec zreflektował i naprawdę z poświęceniem rzucił, by zablokować uderzenie zawodnika Bayeru Leverkusen. Ale nawet to nie nastąpiło. Znów: pozoranctwo w najczystszej postaci.
– Myślę, że w drugiej połowie rywal siadł i już nie był aż tak agresywny – przekonywał Gumny po meczu. Nie, Robert, Czesi wcale nie „siedli”. Zdjęli nogę z gazu, bo nie mieli naprzeciw siebie godnego rywala. A gdy tylko zachciało im się przyspieszyć, to wyglądało to tak, jak na załączonych obrazkach.
To znaczy – oni grali, a ty obserwowałeś.
Syte koty
I wiecie co? Tak sobie myślimy, że może właśnie to jest dzisiaj jednym z poważniejszych problemów reprezentacji Polski. Jest ona pełna sytych kotów, choć w zasadzie nie bardzo wiadomo, czym część tych kotów zdołała się aż tak bardzo nasycić. Nie rozmawiamy bowiem o graczach z wielkim dorobkiem.
Pamiętacie jeszcze EURO 2020? Tam mieliśmy kompromitujący powrót na własną połowę w wykonaniu Przemysława Płachety. Mundial – sławetny truchcik Krystiana Bielika z Francją, gdy nasz pomocnik został niemalże wyprzedzony przez sędziego. Teraz do kolekcji wpada również luźna przebieżka Roberta Gumnego. Gracze drugo-, czy nawet trzeciorzędni odstawiają w kadrze ewidentną chałturę. No bo przecież na co dzień występują w klubach z na tyle silnych lig, że kolejne powołanie i tak prędzej czy później wpadnie. Taki Gumny (już prawie 25 lat na karku, a więc żaden z niego młodzieniaszek) na zgrupowania drużyny narodowej przyjeżdża w miarę regularnie od czterech latach. Na ogół jako rezerwowy. Zaliczył jak dotąd tylko sześć występów, z czego dwa w sparingach, jeden z San Marino, a jeden (z Walią w Lidze Narodów) trwał ledwie kilka minut. Powoływali go Brzęczek, Sousa, Michniewicz i teraz Santos.
Wczoraj, wobec urazu Matty’ego Casha, były gracz Lecha Poznań miał wprost wymarzoną okazję, by zaimponować nowemu selekcjonerowi. Wreszcie podnieść swoje notowania w ekipie biało-czerwonych. Ale ani przez sekundę nie było widać, by ta perspektywa wyzwoliła w nim dodatkowy ogień. No to kiedy Gumny da z siebie wreszcie maksimum, jeśli nie w takich okolicznościach? A może to, co zobaczyliśmy w starciu z Czechami, to właśnie był szczyt jego możliwości?
Gdy kadra notuje rozczarowujące rezultaty, obrywają, poza selekcjonerem, przede wszystkim jej liderzy. I słusznie. Od graczy najlepszych, najbardziej doświadczonych, trzeba najwięcej oczekiwać. Jednak wydaje się, że również zaplecze wyjściowej jedenastki wymaga lekkiego wietrzenia. Nie mamy oczywiście wystarczającego potencjału, by pokusić się o gruntowną kadrową rewolucję, ale paru delikwentów solidnie pracuje na kopa w cztery litery.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Trela: Pierwsze kopnięcie jak cały mecz. Prawdziwy obraz wyzwania Santosa
- Sebastian, czas przestać być piłkarzem anonimowym w tej kadrze
- Obraz drużyny obsranej
- Czas spojrzeć na Bielika krytycznie. Krystian, pobudka!
- Drużyna zmiażdżyła zbieraninę
- Karol, możesz pakować walizki
fot. FotoPyk