Reklama

Lechia spakowała Miedź do 1. ligi, a sama pokazuje: ja jeszcze żyję

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

10 marca 2023, 20:41 • 4 min czytania 37 komentarzy

Piątka przyjęta w Poznaniu. Coraz bardziej nasilające się głosy o zwolnieniu trenera Kaczmarka. Przedostatnie miejsce w lidze z perspektywą spadku na ostatnią lokatę. Ale trzeba przyznać Lechii Gdańsk, że ta dziś pokazała: Ekstraklaso, ja jeszcze żyję. Inna sprawa, że naprzeciw siebie miała dziś zespół, który coraz bardziej przypomina ekipę pierwszoligową niż ekstraklasową. Miedź może już tego nie odratować.

Lechia spakowała Miedź do 1. ligi, a sama pokazuje: ja jeszcze żyję

Doprawdy urocze były obrazki z przerwy tego starcia. Canal+ ma ten kilkuminutowy blok, w którym reporter rozmawia sobie z gościem na temat akcji pierwszej połowy. W tle leci skrót najciekawszych akcji, panowie sobie analizują, rozważają czy tu można było strzelić lepiej i czy tam można było bronić się inaczej. Problemem było to, że w przerwie reporter Canal+ razem z Davidem Stecem nie mieli o czym rozmawiać. Naprawdę. Właściwie realizator mógł im puścić ten słynny film o facecie w łódce. Do skrótu udało się zebrać trzy akcje, z czego strzał Lechii z kilkudziesięciu metrów prosto w Kapino i najgroźniejszą szansę Miedzi, czyli niecelne strącenie piłki głową przez Drygasa po stałym fragmencie gry.

Lechia Gdańsk – Miedź Legnica 4:0. Ktoś musiał kogoś zepchnąć

No taka to była pierwsza połowa. My wiemy, że retoryka z obu obozów będzie w stylu, że “to był bardzo ważny mecz, nikt nie chciał stracić głupiej bramki, nie chciał ryzykować, chciał przetrzymać trudne momenty i poszukać swoich szans”. Ale pozycja obu ekip była i nadal jest na tyle marna, że tutaj remis był strzałem w kolano. Właściwie – w kolana Lechii i Miedzi.

Biorąc pod uwagę jak punktują Lechia z Miedzią, to takie starcia ostatniej z przedostatnią ekipą są czymś w rodzaju wyścigu o ostatnie miejsce stojące w autobusie. Kto pierwszy, ten wsiada i jedzie w kierunku stacji “szansa na utrzymanie”. A kto do drzwi nie dobiegnie, ten zostaje na przystanku i może wyczekiwać kolejnego busa – tego w kierunku 1. ligi. Stary Jelcz z kierowcą w kraciastej koszuli na krótki rękawek.

Problem Miedzi polegał jednak na tym, że po dziadowsku w defensywie można też wtedy, gdy nie za bardzo chcesz atakować. Klasyczne “wilk głodny i owca zjedzona”. Trener Mokry ściągnął w przerwie Gulena (miał kartkę), wprowadził za niego Matuszka. Pomyślał pewnie – doświadczony chłop, nie narobi bałaganu pod presją. No i grubo się pomylił. Tuż po wznowieniu gry Pietrzak ładnie dośrodkował, Zwoliński zrobił krok w bok od Caroliny, Matuszek zerknął za siebie, ale uznał, że kolega z obrony ma to pod kontrolą. A napastnik Lechii znalazł się w idealnej odległości od dwójki “kryjących go” stoperów. Przypuszczamy, że trudniej strzela mu się w takich sytuacjach, gdy na treningach ma obok siebie dwóch “Brazylijczyków”, czyli te żółte metalowe stojaki imitujące obrońców.

Reklama

A że to akurat Zwoliński strzelił dla Lechii, to wcale nas nie dziwiło. Do dziś ostatnie dziesięć goli Lechii (wliczając też Puchar Polski z Legią), to siedem bramek Zwolińskiego. Swego czasu gość miał problemy z plecami i obawiamy się, że te kłopoty mogą wrócić, bo napastnik Lechii bierze ostatnio gdańszczan na plecy i próbuje ich wyciągnąć z tej strefy spadkowej. Dzisiaj było kilka takich symptomatycznych scenek, gdy gospodarze wybijali daleko piłkę, tam był Zwoliński i trzech obrońców Miedzi, a ten i tak potrafił z tego wycisnąć rzut wolny. Ostatecznie skończył z dwoma golami, wygrał mnóstwo pojedynków, miał swój udział przy golu na 2:0 (powalczył o piłkę z Chucą w środku pola, z tego poszła kontra).

Lechia Gdańsk – Miedź Legnica 4:0. Lechia pokazała solidarność z Kaczmarkiem

Symptomatyczne było też zachowanie Zwolińskiego po golach, gdy biegł w stronę sztabu i Marcina Kaczmarka, który miał być już o krok od zwolnienia. Dzisiaj Kaczmarek się wybronił. Pomieszał trochę w składzie. Wprowadził z ławki Kałuzińskiego (dwie asysty drugiego stopnia), Durmusa (cudowny gol i asysta), Paixao (gol). To zwycięstwo było cholernie ważne dla gdańszczan. To nie tylko trzy punkty i zbliżenie się do kreski ustalonej nad szesnastym miejscem. To dodatkowo dobry punkt wyjścia przed kolejnymi trzema meczami – wyjazd na Wartę, Śląsk u siebie, wyjazd do Białegostoku. W Grodzisku o punkty będzie trudno, ale wiemy, że Warta u siebie nie jest hegemonem. A Śląsk i Jaga? To już bezpośredni rywale w walce o utrzymanie. Jeśli kiedyś nabrać rozpędu, to teraz.

A Miedź? Cóż, powoli trzeba się już chyba rozglądać za rozkładem jazdy do Sosnowca, Katowic, Głogowa czy Rzeszowa. Kurs na 1. ligę został obrany jesienią, zimowe ruchy pozwalały wierzyć, że jeszcze uda się gdzieś tutaj skręcić w bok, ale wiosną wciąż mają średnią punktową poniżej jednego punktu na spotkanie. Teraz po tej kolejce będą mieli przynajmniej sześć punktów straty do bezpiecznej strefy. Musieliby wskoczyć na falę, wygrać z trzy-cztery mecze z rzędu, by na poważnie myśleć o wyjściu nad kreskę. A mówimy o drużynie, która w 24 kolejkach wygrała cztery razy… No ludzie kochani. Jak dostajesz w Gdańsku czwórkę, oddajesz dwa celne strzały przez półtorej godziny, to z czym do ludzi? Szkoda paliwa na takie wyjazdy.

Reklama

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Wygrywa tytuły, ale nie jest cudotwórcą. Ante Simundza, nowy trener Śląska Wrocław

Szymon Janczyk
0
Wygrywa tytuły, ale nie jest cudotwórcą. Ante Simundza, nowy trener Śląska Wrocław

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Wygrywa tytuły, ale nie jest cudotwórcą. Ante Simundza, nowy trener Śląska Wrocław

Szymon Janczyk
0
Wygrywa tytuły, ale nie jest cudotwórcą. Ante Simundza, nowy trener Śląska Wrocław

Komentarze

37 komentarzy

Loading...