Reklama

Rudzki: Jak Arsenal stał się nowym Liverpoolem. Długa droga Artety i jego drużyny

Przemysław Rudzki

Autor:Przemysław Rudzki

05 marca 2023, 12:41 • 6 min czytania 16 komentarzy

Reiss Nelson to prawdopodobnie piłkarz, którego nie kojarzą nawet kibice Premier League. Kiedy więc wychowanek Arsenalu w 97. minucie meczu przeciwko Bournemouth strzelił zwycięskiego gola, stadion The Emirates miał prawo eksplodować z radości. Przejście Kanonierów od stanu 0:2 do 3:2 to najlepsza rzecz, jaka na tym etapie sezonu mogła się przytrafić Mikelowi Artecie.

Rudzki: Jak Arsenal stał się nowym Liverpoolem. Długa droga Artety i jego drużyny

Kto jak kto, ale Hiszpan ma olbrzymią świadomość siły, którą dysponuje Manchester City, w końcu w szeregach największego dziś rywala The Gunners w walce o tytuł stawał się prawdziwym trenerem. Ale to już nie ma znaczenia, bo Arteta wszedł z Arsenalem na poziom, gdzie zaczynasz oglądać się przede wszystkim na siebie samego. To inni muszą się martwić, jak zagrasz, czy znów wygrasz i czy przypadkiem zawodnik, któremu w całym dotychczasowym sezonie ligowym dałeś wejść z ławki rezerwowych dwa razy, nie okaże się przypadkiem bohaterem tłumu.

Myśmy to już wszystko widzieli, prawda? Sir Alex Ferguson miał swój „Fergie time”, miał finał Ligi Mistrzów na Camp Nou z Bayernem, ale też mnóstwo meczów w lidze, w których jego drużyna  pokazywała, co jest jej znakiem rozpoznawczym – wielki charakter. Ale – nie ma się sensu oszukiwać – do tego zawsze potrzebne jest szczęście.
Manchester City też ma swoje złote momenty w historii – szaleństwo po golu Sergio Aguero z QPR, na wagę tytułu i comeback z Astona Villą, również dający mistrzostwo, w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu.

Nie ośmielę się porównywać charakteru i zarazem szczęścia w meczu z Bournemouth z powyższymi przykładami, ale uważam, że menedżer, który zaczyna mieć takie chwile, bez względu na stawkę (ta jest akurat wysoka, kto wie, czy gol Nelsona nie przesądzi o ostatecznym triumfie), numer porządkowy kolejki ligowej czy generalnie rozgrywki, w jakich takie cuda się zdarzają, to menedżer będący po dobrej stronie mocy.

Arteta przeszedł bardzo długą drogę. Od nieopierzonego trenera, świeżo po asystenturze u Pepa Guardioli, po menedżera, który potrafi wzbudzić respekt nawet u swojego mentora z Katalonii. Nie wiem, czy Arsenal będzie mistrzem, do tego potrzeba jeszcze więcej zimnej krwi, jeszcze więcej wydartych punktów, jeszcze więcej „nelsonowskich” objawień. Jednak i tak z pełną odpowiedzialnością możemy dziś stwierdzić, że Hiszpan jest największym wygranym tego sezonu.

Reklama

Jeśli bowiem na finiszu ligi City wyprzedzi Arsenal, kibice z północnego Londynu westchną z żalem, natomiast nie mogą tego uznać za porażkę. Kiedy bowiem w ostatnich latach Liverpool rywalizował o błysk szprychy z Manchesterem City właśnie, nikt nie odważyłby się powiedzieć, że któryś z tych dwóch zespołów jest gorszy czy lepszy, w zależności od perspektywy, niż jego przeciwnik.

Już samo zajęcie miejsca Liverpoolu w elitarnej hierarchii w Anglii stanowi żywy dowód, że Arsenal to dzisiaj bardzo mocny zespół. Wygrana z Bournemouth była dwudziestą w tym sezonie. Ten postęp jest wręcz namacalny, da się go poczuć w powietrzu. Szczególnie gdy zderzymy dokonania obecnej drużyny z tą sprzed dwóch lat, gdy na tym etapie sezonu Kanonierzy mieli prawie 30 punktów mniej i nikt się z nimi nie liczył.

Lubię sytuacje, w których menedżerowie wyciągają wnioski z potknięć. Uważam, że na porażce w istocie można coś ciekawego zbudować i Arteta to właśnie robi. To co się stało z Arsenalem w końcówce poprzednich rozgrywek, mecz przeciwko Tottenhamowi jako przegrana próba nerwów, a jej konsekwencje beznadziejne – utrata miejsca w Lidze Mistrzów – to wszystko było po coś, choć wiemy o tym dopiero teraz.

W poprzednią sobotę miałem okazję być na Selhurst Park. Crystal Palace podejmowało Liverpool i naprawdę zadaniem niewykonalnym było dostrzeżenie w The Reds śladów drużyny, która tak rozkochała w sobie kibiców piłki nożnej. Pomijam już fakt, że nie dało się na to spotkanie patrzeć – chłodny powiew wiatru, wpychający ludziom w nozdrza zapach oleju, w którym smażono rybę z frytkami, a na murawie aktorzy, mający problem z wymienieniem trzech podań. Trąciło to Championship i to raczej jej dolnymi rejonami.

W ekipie Juergena Kloppa nie widziałem charakteru. Siły fizycznej. Radości – to chyba przede wszystkim – z gry. Momenty były, ale całość repertuaru okazała się niczym więcej, niż gorzkim rozczarowaniem. Trochę jakby człowiek pojechał na spektakl na West End, a główny aktor bełkotał coś pod nosem wypity.

Reklama

Tymczasem oglądając konfrontację Arsenalu z Bournemouth, nawet gdy drużyna z Londynu przegrywała dwiema bramkami, cały czas miałem poczucie, że to się może jeszcze dobrze skończyć. W Kanonierach podoba mi się bowiem to, że grają – bez względu na wynik – swoje. Chcą dominować, chcą atakować. Jeśli prowadzą, mają ochotę to prowadzenie podwyższyć. Jeśli zanotowali wpadkę, dali się skontrować, nie tracą ustawień bazowych. To imponujące.

Arsenal nie ma takiej kadry jak the Citizens, czy Manchester United. Zaryzykuje, niewiele, że nie ma takiej głębi składu jak Liverpool. Sęk w tym, że pisząc takie zdanie mam na myśli głównie nazwiska, nie aktualną dyspozycję, czy umiejętności.

O ile więc londyńczycy są na fali wznoszącej, tak naprawdę na początku budowy czegoś wspaniałego, w Liverpoolu, zostanę przy tym porównaniu, kończą się pewne etapy. Dowodem na to jest odrzucenie propozycji nowego kontraktu przez Roberto Firmino, jedną z najważniejszych (Klopp mówił nawet kilka razy, że najważniejszej) postaci, centralnej figury w złotych czasach LFC.

Arsenal to dzisiaj oznaka jakości, odpowiedniego balansu. Mało traconych bramek i dużo strzelonych. Często błędów popełnianych przez defensywę, ale błędy tej ekipie będą się zdarzać. Przecież  średnio jedenastka Artety nie ma nawet 25 lat.

Młodość nie jest jednak sukcesem w rankingach li tylko wieku. Southampton ma jeszcze młodszy skład, a walczy o utrzymanie. Młodość piłkarzy Artety jest inna, nie staje się synonimem beztroski. To młodość zorganizowana, nieco karna, choć z elementami fantazji. I szczęścia, bo o nim cały czas musimy pamiętać. Szczęście ma jednak ten, który próbuje, powtarza, pracuje.

Krucha psychika plus zmęczenie, elementy, jakie zawiodły przed rokiem piłkarzy i kibiców Arsenalu, są dziś tylko wspomnieniem. Pokonanie Bournemouth to czwarta z rzędu wygrana The Gunners. Jeśli przypomnimy sobie, a nie będzie to trudne, że chwilę wcześniej Arsenal z trzech ligowych meczów wycisnął jeden punkt, na dodatek przegrał z głównym rywalem w walce o tytuł, czyli City, to ktoś śmiało mógł przywołać duchy z 2022 roku.

Odwrócenie tego trendu, wyprowadzenie maszyny z korkociągu, ustabilizowanie turbulencji, nawet kosztem tak rozpaczliwych działań, jak w doliczonych minutach gry w sobotę na The Emirates, to wszystko wystawia Arsenalowi, jako teamowi, najlepszą z możliwych ocen. A co najważniejsze – odwracanie losów spotkań weszło piłkarzom w krew. Sobotni thriller był piątym takim meczem w obecnym sezonie, w którym musieli gonić przeciwnika, by dopaść go i zakończyć z kompletem punktów.

Kiedy Arsenal szukał następcy Arsene’a Wengera, brał pod uwagę Artetę. Myślę, że on nie przegrał tamtej batalii z Unaiem Emery’m rozmową kwalifikacyjną, czy wizją, lecz po prostu doświadczeniem, a właściwie jego brakiem. Dobrze się stało. W życiu na wszystko są lepsze i gorsze momenty. Śmiem nawet twierdzić, że gdyby w ubiegłym sezonie Arsenal skończył w czwórce i grał w Lidze Mistrzów, dziś nie bylibyśmy świadkami takiego marszu. Złe doświadczenia bywają potrzebne, Leicester City by zostać mistrzem musiało otrzeć się sezon wcześniej o degradację. W przypadku Arsenalu lekcja nie była aż tak surowa, natomiast egzamin tu i teraz już możemy śmiało zaliczyć na piątkę.

PRZEMYSŁAW RUDZKI (CANAL+ SPORT/KANAŁ SPORTOWY)

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Dziennikarz Canal+

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
4
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Anglia

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
4
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Komentarze

16 komentarzy

Loading...