Reklama

Od producenta pornosów po arabskiego księcia. Kto rządzi w Premier League?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

04 marca 2023, 08:49 • 22 min czytania 6 komentarzy

Giganci amerykańskiego biznesu. Kolekcjonerzy udziałów w sportowych organizacjach. Stary wspólnik postsowieckiego oligarchy. Pakistańczyk, któremu ziścił się amerykański sen. Książęta z Bliskiego Wschodu o nieograniczonych zasobach finansowych. Chińczycy, chcący upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Dwie skłócone ze sobą ikony brytyjskiej branży bukmacherskiej. Były producent filmów pornograficznych. Spekulant z otoczenia słynnego George’a Sorosa… Tak, właściciele klubów z Premier League to szalenie interesujące towarzystwo. Kto zatem tak naprawdę rządzi najbogatszą i najmocniejszą ligą piłkarską na świecie? 

Od producenta pornosów po arabskiego księcia. Kto rządzi w Premier League?

Prześledźmy sylwetki najważniejszych postaci angielskiej ekstraklasy. Jak wielki jest ich majątek, na czym się dorobili fortuny, w co jeszcze inwestują? O co im tak naprawdę chodzi? Ostrzegamy jednak na wstępie, to będzie długa podróż. Niewielu ostało się bowiem w Premier League właścicieli rodem z Wielkiej Brytanii.

Lecimy!

Kim są właściciele klubów Premier League? [LISTA]

Potęgi w rękach Amerykanów

Samo usystematyzowanie sytuacji właścicielskiej w wielu klubach Premier League nie jest wcale zadaniem prostym. W przekazie medialnym mamy bowiem tendencję do upraszczania sprawy poprzez wskazywanie konkretnych osób jako szefów danej organizacji. Rzeczywistość jest jednak znacznie bardziej skomplikowana. Najlepszy przykład to londyńska Chelsea, gdzie – po zakończeniu panowania Romana Abramowicza – nowym frontmanem został Todd Boehly – amerykański multimiliarder o majątku szacowanym przez magazyn „Forbes” na 5,3 miliarda dolarów (482. miejsce na liście najbogatszych ludzi świata). W praktyce Amerykanin jest wszakże tylko jednym z inwestorów, choć niewątpliwie najaktywniejszym i najmocniej wyeksponowanym w mediach. Kasę w The Blues wpakował również Mark Walter, wieloletni partner biznesowy Boehly’ego. Do tego dodajmy Szwajcara Hansjörga Wyssa, również od lat działającego na rynku amerykańskim, a przede wszystkim konsorcjum Clearlake Capital Group, za którym stoją Irańczyk Behdad Eghbali oraz Portorykańczyk Jose E. Feliciano.

Szacowany majątek każdego z wymienionych biznesmenów przekracza 4 miliardy dolarów. Boehly i Walter w branży sportowej obecni są od dawna, kojarzy się ich głównie z drużyną bejsbolową Los Angeles Dodgers, a także udziałami w Los Angeles Lakers (NBA), Los Angeles Sparks (WNBA) czy Cloud9 (e-sport).

Reklama

Z jeszcze większym rozmachem na płaszczyźnie sportowej działa Stan Kroenke, właściciel Arsenalu. Amerykanin, wzorem Jerzego Brzęczka, mógłby o sobie mówić: niekochany, ponieważ kibice na ogół nie pochwalają sposobu, w jaki traktuje on poszczególne kluby. 76-latek nie zwykł jednak przejmować się tym, co sądzą na jego temat fani. Z godną podziwu konsekwencją trzyma się z daleka od mediów i niemal nigdy nie komentuje tematów związanych z bieżącym funkcjonowaniem drużyn. A tych posiada sporo. Pod szyldem Kroenke Sports & Entertainment funkcjonują: Los Angeles Rams (NFL), Denver Nuggets (NBA), Colorado Avalanche (NHL), Colorado Rapids (MLS), Colorado Mammoth (NLL; lacrosse), Los Angeles Gladiators (e-sport) oraz Los Angeles Guerrillas (e-sport).

To już prawdzie sportowe imperium. Nieźle jak na gościa, który zaczynał od pucowania podłóg w tartaku.

Kroenke w tej chwili plasuje się na 137. miejscu na liście najbogatszych ludzi świata z majątkiem szacowanym na 12,9 miliarda dolarów. Trzeba jednak pamiętać, że niezwykle zamożna jest również jego małżonka, spadkobierczyni założyciela sieci hipermarketów Walmart. Ann Walton Kroenke, która (choć tylko na papierze, w ramach omijania przepisów) zarządza kilkoma z wyżej wymienionych zespołów, posiada osobisty majątek o wartości 8,6 miliarda dolarów.

Stan Kroenke podczas meczu Arsenalu

A skoro o amerykańskich rodzinach mowa, nie sposób nie przenieść się na Old Trafford, gdzie wciąż – choć długo to zapewne nie potrwa – rządy sprawuje rodzina Glazerów. Związek właścicieli i kibiców Manchesteru United jest toksyczny w zasadzie od samego początku.

Fani nigdy w pełni nie zaakceptowali Glazerów, a miało to związek głównie z tym, jak wyglądał sam proces przejęcia klubu. Nieżyjący już Malcolm Glazer zrozumiał na początku XXI wieku, że wartość największych klubów piłkarskich jest kompletnie niedoszacowana i od 2003 roku stopniowo, kroczek po kroczku, wykupywał kolejne pakiety akcji, zwiększając własne udziały w United. Większość kapitału pochodziła z pożyczek zabezpieczonych… aktywami klubu. Generalnie można to podsumować w ten sposób, że Amerykanin został właścicielem „Czerwonych Diabłów” dzięki pożyczkom, które później były spłacane z pieniędzy generowanych przez klub. To od razu wzbudziło ogromne kontrowersje. Atmosfera na Old Trafford bywała przez te wszystkie lata lepsza i gorsza, ale nigdy idealna.

Reklama

Właściciele czy pijawki? Jak Glazerowie żerują na Manchesterze United

W ostatnich latach napięcie zauważalnie wzrosło w związku z kryzysem sportowym. Fani wściekają się na to, że Glazerowie uczynili z ekipy „Czerwonych Diabłów” swoje podstawowe źródło zarobkowania. Z drugiej strony – niewiele jest na świecie klubów równie rozrzutnych na rynku transferowym. Tak czy owak, ciągnący się od lat spór zapewne już wkrótce zostanie rozwiązany, ponieważ wszystko wskazuje na to, iż w gabinetach Old Trafford nastąpi zmiana warty.

Brytyjskie media od czasu do czasu spekulują również, jakoby Fenway Sports Group, na której czele stoi Amerykanin John W. Henry, planowała sprzedaż Liverpoolu. Konkretnych informacji na razie brak, przeciwnie – przed tygodniem pojawiło się stanowcze dementi. Właściciel The Reds – finansista i handlowiec wywodzący się z branży rolniczej – dysponuje aktualnie majątkiem szacowanym na 4 miliardy dolarów (704. miejsce w rankingu „Forbesa”). On też ochoczo inwestuje w organizacje sportowe. Poza Liverpoolem, należą do niego Boston Red Sox (MLB), Pittsburgh Penguins (NHL) oraz RFK Racing (NASCAR). Najważniejszym wspólnikiem Henry’ego jest Tom Werner, legenda amerykańskiej telewizji. Do grona jego biznesowych partnerów zalicza się też LeBron James.

Kolejni inwestorzy zza wielkiej wody

Wyliczanka już trochę trwa, lecz nadal musimy pozostać za oceanem. Od paru miesięcy większościowym udziałowcem Bournemouth jest bowiem William P. Foley II, wiodący inwestor w holdingu Black Knight Sports & Entertainment. Pochodzący z Teksasu 79-latek posiada także kluby Vegas Golden Knights (NHL) oraz Vegas Knight Hawks (IFL; halowy futbol amerykański). Foley nie powiedział jednak ostatniego słowa, jeśli chodzi o inwestycje na rynku europejskim – w styczniu francuskie Lorient ogłosiło, że grupa BKFE wykupiła 1/3 udziałów w klubie, który szybko nawiązał partnerskie relacje z Bournemouth.

Amerykański kapitał stoi również za ekipą Crystal Palace. Wprawdzie pierwsze skrzypce na Selhurst Park jako prezes wciąż gra Brytyjczyk Steve Parish, postać niezwykle dla „Orłów” zasłużona, ale należy do niego już tylko nieco ponad 10% udziałów w klubie. Znacznie większą porcję tortu (40%) zapewnił sobie przed dwoma laty John Textor – amerykański przedsiębiorca, który zaczynał jako kurier i zapalony skateboardzista, później zrobił błyskotliwą karierę w branży cyfrowej, a od jakiegoś czasu inwestuje w kluby piłkarskie w różnych częściach świata. Jest właścicielem brazylijskiego Botafogo, belgijskiego RWD Molenbeek i większościowym udziałowcem w Olympique’u Lyon, gdzie na stanowisku prezesa nadal zasiada rzecz jasna kultowy Jean-Michel Aulas.

Współwłaścicielami Crystal Palace są również Amerykanie Josh Harris (6,3 miliarda dolarów majątku) i David S. Blitzer. Obaj posiadają udziały w licznych sportowych organizacjach. Ten pierwszy w New Jersey Devils (NHL) i Philadelphia 76ers (NBA). Ten drugi, poza Devils i 76ers: w Cleveland Guardians (MLB), Realu Salt Lake (MLS), FC Augsburg (Niemcy), Brondby IF (Dania), ADO Den Haag (Holandia) oraz AD Alcorcón (Hiszpania).

Następni – ujmijmy to – kolekcjonerzy.

Nie sposób w tej kategorii nie wymienić również Shahida Khana. 73-letni właściciel Fulham przyszedł wprawdzie na świat w Pakistanie, ale już jako nastolatek wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i właśnie tam zbił gigantyczną fortunę. To klasyczny przykład realizacji amerykańskiego snu – Khan zaczął od zmywania garów w knajpie, zarabiając półtora dolara za godzinę, lecz okazał się niezwykle zmyślnym inżynierem, co pozwoliło mu zaistnieć w branży motoryzacyjnej. Zrewolucjonizował rynek zderzaków samochodowych poprzez tłoczenie ich z pojedynczego, lekkiego kawałka blachy. W latach 90. doczekał się obywatelstwa USA. Dziś „Forbes” lokuje go na 120. miejscu na liście najbogatszych ludzi globu, wyceniając jego obecny majątek na nieco ponad 12 miliardów dolarów. Jeśli chodzi o inwestycje sportowe, Khan posiada również drużynę Jacksonville Jaguars (NFL) i organizację All Elite Wrestling.

Na dokładkę zostaje nam Wes Edens, przedsiębiorca z rozmachem działający w branży energetycznej i współwłaściciel Aston Villi. Majątek Amerykanina szacowany jest na blisko 4 miliardy dolarów, a w ojczyźnie jest on znany między innymi ze swojego zaangażowania w koszykarskim zespole Milwaukee Bucks, który przed dwoma laty zatriumfował w rozgrywkach NBA. Jego partnerem na odcinku futbolowym od wielu lat pozostaje zaś Nassef Sawiris – multimiliarder rodem z Egiptu, najmłodszy z trzech synów założyciela Orascom Construction. Łączny majątek rodu Sawirisów wynosi przeszło 30 miliardów dolarów.

Panowie Edens i Sawiris nie zatrzymują się w Birmingham. Jak poinformowały niedawno portugalskie media, ich holding V Sports zamierza lada moment wykupić 46% udziałów w portugalskiej Vitorii Guimaraes. A to ponoć dopiero początek całej serii inwestycji w kolejne kluby piłkarskie.

Wiatr ze wschodu

A zatem aż osiem klubów występujących obecnie w angielskiej ekstraklasie napędzanych jest amerykańskim kapitałem (siedem, jeśli Aston Villę sklasyfikujemy zgodnie z narodowością Nassefa Sawirisa). Co z pozostałymi kierunkami? Cóż, naturalnie trzeba w pierwszej kolejności podążyć w stronę Bliskiego Wschodu.

Za gigantycznymi sukcesami Manchesteru City, który w ostatnich latach wyrósł na pierwszą siłę Premier League, stoi Abu Dhabi United Group for Development and Investment – fundusz inwestycyjny ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, skupiony wokół Mansoura bin Zayeda bin Sultana Al Nahyana, w skrócie nazywanego po prostu Szejkiem Mansourem. – To jeden z najbardziej wpływowych polityków w ZEA. Biorąc pod uwagę jego biznesowe, rodzinne oraz właśnie polityczne powiązania, szybko stało się jasne, że Manchester City pod nowym kierownictwem przepoczwarzył się w istocie w „klub państwowy”, będący użytecznym narzędziem wpływu w rękach władz ZEA – pisaliśmy niedawno na Weszło. – Holding City Football Group dynamicznie się rozrósł i dzisiaj można go już przyrównywać do ogromnej, pajęczej sieci futbolowo-biznesowych powiązań. W jego skład wchodzą między innymi drużyny amerykańskie (New York City), australijskie (Melbourne City), francuskie (ES Troyes), włoskie (Palermo), indyjskie (Mumbai City), belgijskie (Lommel SK), urugwajskie (Montevideo City Torque), brazylijskie (Esporte Clube Bahia) czy hiszpańskie (Girona FC). A do wyliczanki trzeba dołożyć również mniejszościowy pakiet udziałów w chińskim Sichuan Jiuniu oraz japońskim Yokohama F. Marinos. Gdzie nie spojrzeć, tam funkcjonuje jakiś zespół zasilany kasą z Abu Zabi.

Manchester City kontra Premier League. Mecz, który może odmienić angielski futbol

Kolejny przykład „klubu państwowego” to rzecz jasna ekipa Newcastle United, od półtora roku sterowana przez Public Investment Fund z Arabii Saudyjskiej. Na czele tego holdingu stoi Mohammed bin Salman Al Saud – książę koronny i następca tronu, siódmy syn saudyjskiego króla Salmana bin Abdulaziza. W praktyce Mohammed już dziś sprawuje władzę w państwie, co dość dobitnie wskazuje, w czyich rękach znalazła się tak naprawdę drużyna „Srok”. Wyliczanie majątku właścicieli Manchesteru i Newcastle nie ma najmniejszego sensu – w obu przypadkach mówimy tak naprawdę o finansowej studni bez dna.

Choć trzeba dla porządku zaznaczyć, że „Obywatele” i „Sroki” to nie tylko kasa z Bliskiego Wschodu. Udziały w City posiadają także inwestorzy ze Stanów Zjednoczonych i Chin, a w Newcastle – bracia David i Simon Reubenowie oraz Amanda Louise Staveley.

Skoro już napomknęliśmy o Chinach, to przeskoczmy na Molineux Stadium, gdzie swoje mecze rozgrywa ekipa Wolverhampton Wanderers, od 2016 roku znajdująca się w rękach chińskiego konglomeratu Fosun International. Sport to tylko ułamek działalności tego olbrzymiego holdingu. Fosun inwestuje również potężne pieniądze w branżę bankową, nieruchomości, spożywczą, kosmetyczną, farmaceutyczną, energetyczną, ubezpieczeniową, medialną, turystyczną i technologiczną. Mają rozmach, co? Chińczycy przejęli wiele zagranicznych przedsiębiorstw – głównie azjatyckich oraz australijskich, aczkolwiek nieźle sobie radzą również na rynku europejskim. W tym portugalskim, posiadając udziały choćby w Banco Comercial Portugues. I w ten sposób, jak po nitce do kłębka, docieramy do bliskich powiązań szefostwa Fosun International z piłkarską agencją GestiFute, na czele której stoi wszechmocny Jorge Mendes.

Nie trzeba być detektywem, by zauważyć, iż w drużynie „Wilków” od paru lat roi się od graczy ze stajni Mendesa. Niekiedy ich liczba była wręcz rażąca. Publicznie przedstawiciele Fosun i GestiFute zapewniali wprawdzie, że ich dynamicznie zacieśniająca się współpraca ma dotyczyć przede wszystkim chińskiego rynku piłkarskiego. Rzeczywiste intencje zostały jednak ujawnione w ramach „Football Leaks”. Mendes chciał wykorzystać Chińczyków do skonstruowania całej sieci zespołów, między którymi można by było swobodnie przenosić zawodników, w praktyce omijając w ten sposób przepisy ograniczające agentów i zakazujące tak zwanego third-party ownership. Same kluby miałyby w tej układance znaczenie drugorzędne – jej istotą było rozszerzenie bazy posiadanych piłkarzy.

Fosun zaczęło ustalać z Mendesem szczegóły przyszłej współpracy na dwa lata przed kupnem Wolverhamptonu. Multimiliarder Guo Guangchang – prezes konglomeratu, zwany „chińskim Warrenem Buffetem” – uważa, że w świecie futbolu prawdziwie dochodowe są i pozostaną jedynie inwestycje w piłkarzy. Inna sprawa, że nie wiadomo, kiedy cały interes szlag trafi. W 2015 roku Guangchang został zatrzymany przez chińskie służby w związku z domniemaną aferą korupcyjną i… na kilka dni zniknął, słuch po nim zaginął. Wtedy udało mu się wykaraskać, wystarczyło ostrzeżenie, ale kto wie, czy nie podzieli kiedyś losu Jacka Ma?

MELODROMA: Niebezpieczne związki Jorge’a Mendesa (część I)

Leicester City od 2010 roku pozostaje natomiast w posiadaniu tajlandzkiej rodziny Srivaddhanaprabha. Kibice „Lisów” szczególnie ciepłym uczuciem darzyli rzecz jasna Vichaia Srivaddhanaprabhę, przez lata stojącego ze sterem King Power International Group. Multimiliarder, który zbił fortunę na handlu bezcłowym, słusznie uchodził bowiem za architekta największego triumfu w dziejach Leicester – mistrzostwa Anglii w sezonie 2015/16. Niestety, przed pięcioma laty mężczyzna zginął w katastrofie helikoptera (krótko po wystartowaniu ze stadionu „Lisów”). W roli szefa klubu zastąpił go syn i początkowo wszystko wyglądało znakomicie, ale od pewnego czasu ekipa z King Power Stadium pogrąża się w kryzysie. Zaangażowanie rodziny Srivaddhanaprabha pozostaje wszakże niezachwiane.

Na początku 2023 roku Aiyawatt, syn Vichaia, oficjalnie umorzył blisko 200 milionów funtów długu wewnętrznego klubu. To wyraźny sygnał, że Tajowie mają zamiar nadal inwestować w Leicester i kłopoty, w jakich znalazła się drużyna, należy traktować jako przejściowe.

Sympatią fanów nie cieszy się z pewnością Farhad Moshiri, właściciel Evertonu. Pochodzący z Iranu biznesmen, który dorobił się głównie na współpracy z rosyjskimi oligarchami z branży wydobywczej i metalurgicznej, dysponuje majątkiem sięgającym 3 miliardów dolarów (1024. pozycja na liście „Forbesa”). I z pewnością trudno go uznać za skąpca. W ostatnich latach na Goodison Park trafiło mnóstwo kosztownych zawodników, Moshiri należał w tym okresie do najhojniejszych właścicieli nie tylko w Premier League, ale w ogóle w całej Europie. Problem w tym, że The Toffees palą pieniędzmi w piecu. W klubie zmieniają się trenerzy, dyrektorzy sportowi. Moshiri miota się od ściany do ściany, od koncepcji do koncepcji. Efekt pozostaje ten sam – rozczarowujące rezultaty.

Otwartym pozostaje również pytanie o rolę, jaką w całym przedsięwzięciu odgrywa Aliszer Usmanow – jeden z najpotężniejszych postsowieckich oligarchów. Nie jest bowiem sekretem, że Uzbek przez lata był biznesowym partnerem (a może: patronem) Moshiriego. Ten drugi twardo zapewnia, że Everton to jego prywatna inwestycja, lecz analiza sponsorskich umów The Toffees wskazuje wyraźnie, iż Usmanow jest jednak z klubem z Liverpoolu na wielu płaszczyznach powiązany. Dodajmy do tego pogłoski o tym, jakoby Usmanow… uczestniczył w rozmowach z trenerami ubiegającymi się o posadę na Goodison Park.

Skandal wisi tu w powietrzu. Zwłaszcza że Evertonowi w oczy zagląda spadek.

Wróćmy jeszcze na chwilę na Stary Kontynent.

Właścicielem Leeds United od 2017 roku pozostaje Andrea Radrizzani, który dorobił się sięgającego pół miliarda dolarów majątku na handlu prawami do transmitowania wydarzeń sportowych. 49-latek szefuje też grupie medialnej Eleven Sports. Należy jednak zaznaczyć, że w tej chwili Radrizzani posiada już tylko nieco ponad 50% udziałów w ekipie „Pawi”. Po resztę sięgnęła grupa 49ers Enterprises, za którą stoi rodzina (DeBartolo) Yorków – amerykańskich multimiliarderów, przez dekady związanych z drużyną futbolu amerykańskiego San Francisco 49ers. A więc znów klub, gdzie czają się inwestorzy zza oceanu.

Nie sposób w tej wyliczance pominąć również Evangelosa Marinakisa, właściciela Nottingham Forest. Jak przystało na przedsiębiorcę pochodzącego z Pireusu, Marinakis wielkie pieniądze zarobił jako armator. To mu jednak nie wystarczyło. Rozwinął skrzydła również w polityce, mediach i sporcie. W pewnym momencie jego pozycja na lokalnej arenie piłkarskiej stała się tak mocna, że zakrawało to o całkowitą patologię. Marinakis był jednocześnie prezesem Olympiakosu Pireus, wiceprezesem greckiej federacji piłkarskiej i szefem greckiej ekstraklasy. Liczne kontrowersje z jego udziałem opisywały należące do niego gazety i stacje telewizyjne. Sytuacji przyglądała się rada miasta Pireus, w której on też zasiadał. Tym samym Grek stał się w zasadzie wszechwładny. Od czasu do czasu lądował przed sądem – najczęściej oskarżany o korupcję – ale nie wyglądał na szczególnie przejętego tym faktem. Przeciwnie, świetnie się bawił, spodobała mu się rola celebryty. W 2021 roku z całym impetem wkroczył do świata popkultury, pisząc tekst do przeboju greckiej gwiazdy pop Natassy Theodoridou.

Nottingham Forest wpadło w jego szpony w 2017 roku. Marinakis zapowiadał wówczas, że w ciągu pięciu lat klub powróci na europejskie szczyty. Tej przysięgi spełnić mu się nie udało, ale – to mu akurat trzeba oddać – doprowadził przynajmniej do powrotu klubu na najwyższy szczebel krajowych rozgrywek.

Rodzime akcenty

No dobrze, a co z Brytyjczykami?

Cóż, paru ich się jeszcze ostało. Na pierwszy plan wysuwa się rzecz jasna Joe Lewis, większościowy udziałowiec Tottenhamu Hotspur, który w 1992 roku ramię w ramię z Georgem Sorosem dokonał słynnego ataku spekulacyjnego, łamiąc w ten niecny sposób Bank Anglii i zmuszając brytyjski rząd do wycofania funta szterlinga z europejskiego Mechanizmu Kursów Walutowych. „Czarna środa” pozwoliła 86-letniemu dziś Lewisowi w mgnieniu oka pomnożyć majątek do nieprzyzwoitych rozmiarów. Aktualnie „Forbes” oblicza dobytek londyńczyka na 5,1 miliarda dolarów (514. miejsce na liście najbogatszych). Lewis jako właściciel Spurs nie zasłynął z rozrzutności na rynku transferowym, lecz wielokrotnie dawał już do zrozumienia, że nie interesuje go sprzedaż klubu. Choć sytuację badali inwestorzy z Kataru i Stanów Zjednoczonych, gotowi hojnie sypnąć złotem, by wykupić zarówno udziały Lewisa, jak i Daniela Levy’ego, który na co dzień zarządza Tottenhamem.

Po śmierci Davida Golda postacią numer jeden w West Hamie United został z kolei Walijczyk David Sullivan, ikona brytyjskiej branży… pornograficznej lat 70. – założyciel licznych sex shopów, wydawca sprośnych magazynów i producent filmów o wiadomej treści, w których z ochotą obsadzał swoją wieloletnią partnerkę Mary Millington. Wcześniej Sullivan w duecie z Goldem, wielkim kibicem West Hamu, zarządzał przez lata ekipą Birmingham City, ale z tym klubem nigdy nie czuł aż tak silnego emocjonalnego związku, jak z zespołem „Młotów”. Od dwóch lat ważnym wspólnikiem Walijczyka jest również Daniel Kretinsky – czeski przedsiębiorca z branży energetycznej (5 miliardów dolarów majątku według „Forbesa”), a przy okazji współwłaściciel i prezes Sparty Praga.

To oczywiście tłumaczy stosunkowo częste transfery na linii Czechy – West Ham.

Ciekawym przypadkiem są dwaj hazardziści.

Tony Bloom – właściciel Brighton & Hove Albion – pierwsze poważne pieniądze zarobił właśnie w branży bukmacherskiej, a potem zasłynął jako fenomenalny pokerzysta, występując z powodzeniem w licznych turniejach pod pseudonimem „Jaszczur” (The Lizard). W 2001 roku Anglik zatrudnił w swojej firmie PremierBet zdolnego finansistę, byłego wiceprezesa Bank of America – Matthew Benhama, który obecnie jest… właścicielem Brentford. Benham w roli analityka wyników sportowych spisywał się więcej niż doskonale, wykorzystując niezwykle precyzyjne modele statystyczne. Po paru latach owocnej współpracy panowie gwałtownie się jednak pożarli i od tego momentu są zaprzysięgłymi wrogami. No i obecnie mogą się konfrontować w Premier League – los to niezły figlarz, co?

Pokerzysta nie blefował – Tony Bloom wprowadził Brighton na salony angielskiej piłki

Poznajcie Brentford. Ekipę, która w końcu jest gotowa na Premier League

Zanim Benham – najmniej zamożny pośród właścicieli klubów w Premier League, a jednocześnie przodujący w rankingach zaufania ze strony fanów – osiągnął pierwsze sukcesy z Brentford, przykuwała już uwagę jego praca w duńskim FC Midtjylland, który nazywano niekiedy „klubem z komputera”. Anglik starał się bowiem minimalizować ryzyko błędów – tak boiskowych, jak i treningowych oraz transferowych – poprzez wyciąganie odpowiednich wniosków z analizy zaawansowanych statystyk. W tych nowatorskich działaniach rodem z filmu „Moneyball” (choć sam Benham nie przepada za tym porównaniem) wspierał go aktywnie Rasmus Ankersen, autor słynnej publikacji „The gold mine effect”. I nie bez kozery przypominamy tu postać Duńczyka. W 2021 roku zrezygnował on bowiem z pozycji dyrektora Brentford i powołał do życia grupę inwestycyjną Sport Republic, która obecnie posiada 80% udziałów w Southampton.

Ankersen stoi na czele zarejestrowanej w Londynie firmy. Jego najbliższym wspólnikiem jest Duńczyk Henrik Kraft, natomiast finansowe zaplecze całemu przedsięwzięciu zapewnia niejaki Dragan Solak, magnat medialny rodem z Serbii. Na razie rezultaty osiągane przez kluby spod szyldu Sport Republic są nad wyraz nędzne – Southampton prawdopodobnie spadnie w tym sezonie z angielskiej ekstraklasy, z tureckie Goztepe raczej nie zdoła awansować do elity.

Koniec balu?

Oczywiście ciekawie jest nie tylko w Premier League, ale również na zapleczu ekstraklasy.

Przykłady? Prosimy uprzejmie.

W Birmingham City rządzą Chińczycy, podobnie jak w Reading i West Bromwich Albion. Blackburn Rovers znajduje się w rękach indyjskiego konglomeratu V H Group. Amerykańscy inwestorzy stoją natomiast za Burnley, Millwall oraz Swansea. Cardiff City i Queens Park Rangers? Kapitał malezyjski. Ekipą Hull City steruje turecki przedsiębiorca i skandalista Acun Ilicali. W Watfordzie swoje szalone rządy niezmiennie sprawuje włoski biznesmen Gino Pozzo. Większościowym udziałowcem w Sunderlandzie jest Kyril Louis-Dreyfus, ledwie 26-letni przedstawiciel jednej z najsłynniejszych francusko-szwajcarskich rodzin. Wigan zostało przejęte przez holding Phoenix 2021, którego frontmanem jest pochodzący z Bahrajnu Talal Mubarak al-Hammad. Sheffield United? Arabia Saudyjska.

W brytyjskim władaniu pozostają takie kluby jak Blackpool, Bristol City, Coventry City, Huddersfield Town, Luton Town, Middlesbrough, Norwich City, Preston North End, Rotherham United oraz Stoke City. Dopiero na trzecim poziomie rozgrywek robi się znacznie bardziej angielsko, choć też nie do końca.

Dejphon Chansiri z Tajlandii przeżywa wzloty i upadki w Sheffield Wednesday. Amerykanin Michael Eisner – duża postać, w przeszłości CEO Paramount i Disneya – próbuje przywrócić dawną świetność drużynie Portsmouth. Plymouth Argyle radzi sobie ostatnio znakomicie pod wodzą Simona Halletta, kolejnego inwestora ze Stanów. Z kolei w Ipswich Town rządzi amerykańska grupa Gamechanger 20. Właścicielem Bristol Rovers jest Jordańczyk Wael al-Qadi. Charltonu – Duńczyk Thomas Sandgaard (od blisko trzech dekad robiący interesy za oceanem). Za zespołem Oxford United stoi kapitał indonezyjski. Natomiast holding posiadający Barnsley FC współtworzą między innymi: Chien Lee (Amerykanin chińskiego pochodzenia zafascynowany „Moneyballem” i chętnie inwestujący w kluby piłkarskie, ale stroniący od pokaźnych wydatków), Neerav Parekh (pochodzący z Indii biznesmen) i brytyjska rodzina Cryne. Klub kipi od konfliktów wewnętrznych.

Nawet w czwartej (!) lidze angielskiej znajdziemy drużyny, który wzbudziły zainteresowanie potężnych zagranicznych inwestorów. Choćby Salford City, gdzie w ramach grupy Project 92 Limited 40% udziałów posiada Singapurczyk Peter Lim (ten sam, który beztrosko rujnuje obecnie Valencię), a resztę dzielą między sobą legendy Manchesteru United – bracia Neville’owie, Paul Scholes, Ryan Giggs, David Beckham oraz Nicky Butt.

***

Nic zatem dziwnego, że angielskie rozgrywki na wielu płaszczyznach ulegają zglobalizowaniu, czy wręcz, jak określają to niektórzy obserwatorzy: amerykanizacji. I ten proces ma oczywiste plusy. O finansowych przewagach nad resztą Europy nie ma nawet co rozprawiać, jest to aż nazbyt oczywiste. Co jednak szczególnie istotne, miażdżąca dominacja angielskich klubów na rynku transferowym przekłada się w sposób znaczący na wzrost statusu rozgrywek. Krótko mówiąc, Premier League staje się czymś w rodzaju futbolowego odpowiednika – dajmy na to – NBA. W koszykówkę gra się przecież na całym świecie. Mamy mnóstwo europejskich klubów ze wspaniałymi tradycjami, z ogromną rzeszą kibiców. A jednak w powszechnej świadomości od dobrych kilkudziesięciu lat to NBA funkcjonuje jako NAJLEPSZA liga świata. To tam jest prawdziwe show, prawdziwy basket. Największe gwiazdy, największe pieniądze. Amerykanie zwykli zresztą określać zwycięzców swoich rozgrywek „mistrzami świata”. Może zbliżamy się do momentu, gdy również na triumfatorów Premier League będzie się patrzeć w taki sposób?

Grasz w Bayernie, Barcelonie, Juventusie, PSG? A co to niby za wyzwanie? Idź do Anglii, zweryfikuj się tam jako gwiazda. Liga Mistrzów to nie to samo – za mało meczów, za dużo starć z przeciwnikami z przeciętnych piłkarsko krajów. Tymczasem w Premier League każdy weekend przynosi nowe, wielkie wyzwanie.

Spójrzmy zresztą, co się dzieje na rynku praw telewizyjnych. Premier League w ramach najnowszego kontraktu zarabia z transmisji na rynku krajowym 1,6 miliarda funtów za sezon. O przeszło 700 milionów funtów więcej niż druga w rankingu Bundesliga, prawie dwa razy tyle co La Liga i Serie A. Kluczowe jest jednak to, że Anglicy jeszcze drożej sprzedają prawa na rynki zagraniczne. Tylko od amerykańskiej stacji NBC Sports zgarniają prawie pół dużej bańki rocznie. Pozostałe kraje o takich stawkach mogą pomarzyć. Starcie Realu Madryt z Almerią nie wydaje się bowiem nawet w połowie tak atrakcyjne, jak Manchesteru United z Burnley. Tylko czy komercjalizacja rozgrywek w stylu amerykańskim jest na dłuższą metę zdrowa bez stosowania obowiązujących w Stanach ograniczeń?

W Premier League nie uświadczysz salary cap czy dorocznych draftów. Jest za to zupełnie obcy Amerykanom system spadków i awansów, który utrudnia długofalowe działania. Wiele klubów martwi się zatem tylko tym, co będzie jutro, zamiast obmyślać sposób na osiągnięcie sukcesu za kilka lat. Efekt? W czołówce są albo ci, którzy swoją pozycję wypracowali dawno temu i na tym po prostu bazują, albo ci, dla których finansowe ograniczenia zwyczajnie nie istnieją i mogą działać zgodnie z maksymą: kto gra grubo, wygrać musi. W XXI wieku SuperBowl wygrało 13 różnych drużyn. Mistrzostwo NBA zgarnęło 10 zespołów.

Premier League doczekała się w tym okresie sześciu mistrzów. W tym ledwie jednego naprawdę niespodziewanego.

Może i Anglicy wymyślili tę grę, ale dziś to Jankesi nią rządzą

Bill Saporito („Washington Post”)

Angielscy kibice zareagowali gniewem na pomysł dołączenia topowych klubów do skonstruowanej po trosze na amerykańską modłę (znaczy: zamkniętej) Superligi. Kiedy Todd Boehly zasugerował zorganizowanie piłkarskiego Weekendu Gwiazd, gdzie centralnym punktem programu byłby meczu Północ kontra Południe, został w zasadzie wyśmiany. Jednak Premier League od dawna nie jest tak egalitarna i osadzona w tradycyjnych wartościach, jak chcieliby ją widzieć na wyspach.

Stąd reakcja brytyjskiego rządu, który planuje objęcie rozgrywek zewnętrznymi regulacjami. Politykom nie podoba się bowiem, że kluby z dolnej części piramidy rozpaczliwie walczą o przetrwanie, podczas gdy jej górna (i środkowa) część urządza sobie niekończący się wyścig zbrojeń za amerykańskie, chińskie czy arabskie pieniądze. Do tego dochodzi fakt niemal całkowitego oderwania wielu inwestorów od kibicowskiej społeczności. Dopóki biznes się kręci, wszystko jest okej. Ale na koniec dnia losy organizacji sportowych o przeszło stuletnich tradycjach zależą od kaprysu ludzi, którzy od wielkiego dzwonu fatygują się w ogóle na stadion. Zewnętrzna kontrola ma utrudnić zagranicznym inwestorom przejmowanie klubów i wybić im z głowy uczestnictwo w projektach pokroju Superligi.

Naturalnie rządowe plany wywołują sprzeciw w samej lidze.

Oficjalne oświadczenie Premier League w tym temacie było dość ostrożne, ale na przykład David Sullivan z West Hamu United nie gryzł się w język. – Rządowe regulacje to fatalny pomysł. Rząd nie nadaje się do zarządzania niczym – wystarczy spojrzeć na to, jaki bałagan panuje w kraju. Płacimy najwyższe podatki w historii za najgorsze usługi od najgorszego rządu, jaki w życiu widziałem. Zewnętrzny regulator wniesie do futbolu ogrom urzędników, za który my zapłacimy. To będzie totalna strata pieniędzy. W ciemno stawiam, że z roku na rok „regulatorów” będzie więcej i więcej. W tej chwili Premier League przeżywa najlepszy okres w dziejach. Sytuacja jest fantastyczna, również dla niższych lig, które nigdzie na świecie nie mogłyby liczyć na takie wsparcie. W jaki sposób ingerencja niekompetentnego rządu miałaby niby poprawić naszą sytuację? To PR-owa zagrywka, obliczona na zyskanie poparcia kibiców mniejszych klubów.

Przed angielską ekstraklasą gorące miesiące. Rząd sprawia wrażenie zdeterminowanego, by uporządkować piłkarski rynek, nawet jeśli ograniczy to transferową rozpustę i podetnie nieco skrzydła poszczególnym klubom. Być może zatem właśnie obserwujemy nie tyle szczyt, co zmierzch finansowej potęgi Premier League?

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

6 komentarzy

Loading...