Reklama

Historia pisana złotymi zgłoskami. Kalisz na piłkarskich salonach [REPORTAŻ]

Patryk Fabisiak

Autor:Patryk Fabisiak

02 marca 2023, 18:17 • 11 min czytania 28 komentarzy

Kręcące się po całym mieście policyjne patrole i błękit lamp z radiowozów towarzyszył mieszkańcom Kalisza od samego rana. Niewątpliwie w mieście musiało się dziać coś wyjątkowego, bo takie sytuacje rzadko się tutaj zdarzają. I działo się coś wyjątkowego. Coś, czego jeszcze to miasto nigdy nie widziało. A wiadomo już, że to jeszcze nie koniec.

Historia pisana złotymi zgłoskami. Kalisz na piłkarskich salonach [REPORTAŻ]

Takiego meczu z pewnością jeszcze tutaj nie było. KKS nigdy nie grał na tym poziomie. Druga liga to już jest maksimum, jakie udało się wycisnąć z tego klubu. Było blisko pierwszej ligi w sezonie 2020/2021, ale wtedy kaliszanie okazali się słabsi w finale baraży od Skry Częstochowa. Tamten mecz finałowy to było chyba największe wydarzenie, jakie widział kaliski stadion.

Choć nie był to pierwszy raz w historii, kiedy KKS miał okazję dostać się na drugi poziom rozgrywkowy. Podobnie było w sezonie 1974/1975, kiedy to Duma Kalisza również grała w barażach, ale znów okazała się zbyt słaba. Na kolejną taką szansę trzeba było czekać długo, a w międzyczasie otrzeć się o dno i narodzić się na nowo.

Dziś KKS jest półfinale Pucharu Polski.

Reklama

KKS Kalisz niczym Barcelona Pepa Guardioli

Wystarczyło, że upłynęło 21 minut środowego spotkania ze Śląskiem Wrocław, żeby rozpoczęły się kolejne zachwyty nad boiskowymi poczynaniami podopiecznych trenera Tarachulskiego. Po dwóch bramkach strzelonych w minutę przez Kasjana Lipkowskiego i Michała Boreckiego na trybunach rozpoczęło się święto, ale były też podśmiechujki z drużyny gości. – Nasi wyglądają przy nich jak Barcelona Guardioli. Nieźle ich rozklepali – stwierdził jeden z kibiców siedzących obok mnie. Podobne porównania zaczęły się pojawiać także na Twitterze.

Faktycznie to chyba robi największe wrażenie, jeżeli chodzi o drużynę KKS-u. Tak samo było w meczach z Widzewem i Górnikiem. Piłkarze KKS-u się nie cofają, nie murują pola karnego i nie oddają inicjatywy przeciwnikom nawet z Ekstraklasy. Po prostu grają swoje, a idea tego „swojego” jest taka, żeby dominować nad przeciwnikiem. – My narzucamy swój styl gry, niezależnie od przeciwnika. Co prawda mierzyliśmy się ponownie z ekipą z Ekstraklasy, ale wierzymy w swoje umiejętności. Piłkarze KKS-u mają je naprawdę duże i jako drużyna tworzą taki kolektyw, że pewność siebie z nich emanuje. Przystępowaliśmy do meczu z nastawieniem, że możemy po raz kolejny wygrać – mówił trener Tarachulski na pomeczowej konferencji.

W podobnym tonie wypowiadał się bramkarz KKS-u Mateusz Górski, z którym rozmawiałem po wyeliminowaniu Górnika Zabrze. – Przede wszystkim mieliśmy wyjść i grać swoje. Po prostu przenieśliśmy to, co gramy w lidze na puchar i graliśmy w ten sam sposób. Jak widać działa to i tu, i tu, ale w tych meczach z drużynami z Ekstraklasy jest zupełnie inny poziom koncentracji, co tylko nas jeszcze motywuje. Każdy daje z siebie jeszcze więcej, żeby się pokazać na tle takiego rywala. Zdajemy sobie sprawę, że akurat w tych rozgrywkach jest tylko jeden mecz i żeby awansować, to trzeba go wygrać.

***

Przed meczem napisałem też do legendy KKS-u, Mateusza Gawlika (tego, który wyleciał później z czerwoną kartką). Podkreślił, że nastawienie drużyny jest bojowe i tak rzeczywiście było. – Szykujemy się na prawdziwe piłkarskie święto. Nastawienie u każdego jest pozytywne. Zainteresowanie meczem jest ogromne, będzie dużo ludzi. W takich okolicznościach nie trzeba nikogo motywować.

***

Reklama

Trener KKS-u przyznał na konferencji prasowej, że analizują każdego rywala przed meczem i nie inaczej było ze Śląskiem Wrocław. W ostatecznym rozrachunku ta analiza nie ma jednak większego znaczenia, ponieważ najważniejsze u drużyny z Kalisza jest to, żeby wyjść na boisko w pełni skoncentrowanym i grać w takim samym stylu, jak z rywalami w drugiej lidze. Nie ma znaczenia, że tym razem naprzeciwko stoi rywal z Ekstraklasy.

A akurat Śląsk w środę na drużynę z Ekstraklasy nie wyglądał. Trener Tarachulski nie do końca potrafił nawet odpowiedzieć na moje pytanie, z kim grało się trudniej – z rezerwami Wojskowych czy z pierwszą drużyną. – Trudno powiedzieć, bo tu i tu było 3:0. Ta odpowiedź rozbawiła dziennikarzy obecnych w sali konferencyjnej, ale i samego szkoleniowca, który pomimo niewątpliwego sukcesu do tego momentu zachowywał kamienną twarz. Dopiero po tej odpowiedzi zarysował się na niej lekki uśmiech. Podobnie było zresztą chwilę później, kiedy do Tarachulskiego zagadał dobrze mu znany z boiska Remigiusz Jezierski, który również był obecny na kaliskim stadionie.

Nie ma się jednak co specjalnie rozwodzić nad samymi wydarzeniami boiskowymi, bo te zostały odpowiednio i błyskotliwie skomentowane przez Damiana Smyka w relacji pomeczowej.

Organizacyjny nieład

Wszechobecna policja to pierwsze, co rzuca się w oczy pod stadionem. Niebieskie światła zdają się spowijać całe miasto, odbijają się chyba w oknach każdego domu. Zbliżam się samochodem do obiektu na godzinę przed pierwszym gwizdkiem i trzeba przyznać, że na miejscu są już tłumy kibiców. Kolejki do bramek wyjątkowo długie, miejsc parkingowych jak na lekarstwo. Stadionowy parking jest mniej więcej wielkości takiego przy przeciętnym supermarkecie i to jednym z tych mniejszych, lokalnych. Zupełnie nie przypominają tych z większych miast, które są często większe powierzchniowo niż sam sklep. Nie trzeba się więc długo przyglądać, żeby zauważyć, że nie jest to obiekt przygotowany pod tak wielkie wydarzenia.

Całe szczęście jako akredytowany dziennikarz mam dostęp do parkingu po drugiej stronie stadionu, obok budynku klubowego. Zgodnie z instrukcjami otrzymanymi od rzecznika prasowego KKS-u ochroniarze mieli mieć listy z nazwiskami wszystkich akredytowanych. Pierwsi, którzy mnie zatrzymali, oczywiście nie mieli…

Po kilku minutach intensywnego szukania mojego nazwiska albo chociaż nazwy redakcji, uprzejmy ochroniarz z wąsem powiedział, że w sumie, to każdy mu dzisiaj mówi, że jest na liście i każdego wpuszcza, więc mnie również wpuści. I takie postępowanie być może tłumaczy brak miejsc parkingowych także pod budynkiem klubowym. Ostatecznie udaje mi się gdzieś zaparkować i oto wchodzę na obiekt. Pierwsze zaskoczenie? Dwie trybuny różniące się od siebie w zasadzie wszystkim. Ta od ulicy Łódzkiej, od północnej strony, oddana do użytku w 2017 roku jest tą nowszą i wygląda całkiem okazale, a nawet nowocześnie. Z kolei ta po przeciwnej stronie, gdzie jest trybuna VIP, trybuna prasowa i wszystkie klubowe biura, jest już znacznie bardziej oldschoolowa, choć powstała zaledwie kilka lat wcześniej. Przypomina bardziej trybunę na torze wyścigów konnych niż na stadionie piłkarskim, ale ma to jakiś swój urok.

Sam Kalisz ma zresztą niezwykły urok. Pomimo raczej niewielu sukcesów KKS-u, to już od samego wjazdu do miasta w oczy rzucają się różnego rodzaju murale kibicowskie w barwach klubu. Samo miasto jest piękne, choć w letniej scenerii na pewno wygląda znacznie lepiej. Mało komu to miasto kojarzy się z czymkolwiek. Większości pewnie z tego, że jest rzekomo najstarszym miastem w Polsce. To nie do końca prawda, bo praw miejskich na pewno nie uzyskało jako pierwsze, a twierdzenia takie opierają się jedynie na zapiskach Ptolemeusza, który wspomina w nich o „Calisii”. Kalisz nie jest więc z pewnością najstarszym miastem w Polsce, a i co do najstarszej miejscowości można mieć wątpliwości.

Wracając już do samego stadionu, to z pewnością jest on niestandardowy. Oprócz dwóch trybun zupełnie nie od parady, to jeszcze „klatka” dla kibiców przyjezdnych postawiona na uboczu za jedną z bramek jest w pewien sposób niezwykła. Ciekaw byłem, czy cokolwiek z niej widać, bo jest sporo oddalona od boiska, a oddziela ją jeszcze bieżnia. Zorganizowanej grupy kibiców gości i tak nie było, ale gdyby byli to chyba dla nich nawet lepiej, żeby nie widzieli tego, co działo się na boisku. Kilku kibiców z Wrocławia się pojawiło, ale usiedli na innym sektorze. Wywiesili też flagę Klubu Kibiców Niepełnosprawnych.

„Kalisz nie wykorzystuje potencjału kibicowskiego”

Tak jak mówiłem, sama trybuna, na której zasiadłem, bardziej przypomina trybunę na wyścigach konnych. Z kolei zapach grillowanej kiełbasy unoszący się nad nią przywołuje skojarzenia z jakimś letnim festynem albo inauguracją sezonu działkowców. Taki folklor wszyscy lubimy.

Dziwi też bardzo mała liczba miejsc dla dziennikarzy. Na szczęście (czy nieszczęście) zepsuł się mój laptop, więc stolika nie potrzebowałem. Zasiadłem na trybunie dla VIP-ów, a wśród nich rzuciła mi się w oczy znana w całym kraju osobistość, a mianowicie słynny były wójt Żelazkowa. Ten nie wylewający za kołnierz, który zrobił sobie tatuaż na twarzy a la Mike Tyson. Większość osób kojarzy go pewnie choćby z Dziennikarskiego Zera.

Jeżeli chodzi o atmosferę na trybunach, naprawdę była fantastyczna. W końcu po raz pierwszy w historii pojawił się tutaj komplet kibiców (ok. 8 tysięcy). A o nich właśnie porozmawiałem chwilę z Kamilem Rybikowskim z portalu Latarnik Kaliski, który pochodzi z Kalisza, zajmuje się KKS-em, ale… kibicuje Śląskowi. Wczoraj przeżył niezły rollercoaster. – W Kaliszu był do niedawna problem z frekwencją na trybunach. Nawet na meczach dość istotnych z punktu widzenia klubu ta frekwencja była niezadowalająca i to nawet kiedy klub walczył o pierwszą ligę. Dlatego robiło się ciepło na sercu, kiedy widziało się, że Kalisz żyje tym meczem, że ta historia być może potoczy się dalej. Teraz najważniejsze zadanie dla klubu jest takie, żeby te pozytywne emocje związane z awansami wykorzystać i zbudować jakąś podstawę kibicowską. Żeby poza taką grupą ultrasów była też taka grupa 2 albo 3-tysięczna, która będzie chodziła na mecze tydzień w tydzień. 

Przez lata niepowodzeń taka grupa się nie utworzyła, ale teraz sytuacja jest zupełnie inna. W Kaliszu jest zapotrzebowanie na sport na tym najwyższym poziomie. Jest siatkówka, jest piłka ręczna, ale jak wiadomo, piłka nożna to zupełnie inna bajka. – Piłka nożna jest tym sportem najbardziej masowym, popularnym. Jeśli KKS utrzymałby taki wysoki poziom sportowy i połączył to z dobrymi działaniami marketingowymi, to większa frekwencja jest jak najbardziej możliwa.

– Kalisz jest już miastem niespełna 100-tysięcznym. W okolicznych miejscowościach kibicuje się innym drużynom, także tym z Ekstraklasy. Cała Wielkopolska kibicuje Lechowi. Jak wyruszymy nieco na wschód, to już mamy sympatię do Widzewa, a nieco na południe zaczyna się obszar Śląska Wrocław. Na razie Kalisz zupełnie nie wykorzystuje tego potencjału kibicowskiego – podkreśla Rybikowski.

Ci ultrasi robili w środę całkiem niezłą robotę, ale skupiając się znów na samym stadionie, trzeba przyznać, że umieszczenie ich na górze północnej trybuny też było dość oryginalne. Była ciekawa oprawa na początek, była też ciekawa oprawa z okazji Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, który wypada właśnie akurat 1 marca. Były race, były śpiewy – te kulturalne i mniej kulturalne jak np. „Cała Polska je**e Śląska”. Piłkarskie święto.

Było głośno, było ciekawie. Trybuny reagowały żywiołowo, nawet ta vipowska. Lokalni politycy, bo nie trudno było się domyślić, że są politykami, obiecali sobie nawet wybaczyć jakieś nieporozumienia, jeżeli KKS wygra mecz.

No więc wygląda na to, że w Kaliszu zapanuje polityczna zgoda.

Początek czegoś wielkiego

Czy sam mecz był ciekawy? Jeżeli można mieć co do tego wątpliwości, to głównie przez postawę Śląska, który chyba niespecjalnie chciał wygrać. Trener Ivan Djurdjević bardzo nerwowo chodził po swojej trenerskiej strefie, ale w zasadzie nie dawał zbyt wiele wskazówek zawodnikom. Może oni go nie rozumieją albo nie słyszą? Niemal na pewno nie rozumie go Caye Quintana, którego rozgrzewka w trakcie tego spotkania zrobiła już odpowiednią furorę w mediach społecznościowych. Gościowi zgarniającemu 70 tysięcy złotych miesięcznie nie chciało się nawet pomachać rękoma. Mając go bardzo blisko przed sobą, siedząc na trybunie prasowej, nietrudno było go pomylić z chłopcem do podawania piłek.

Mecz nie był więc przepełniony emocjami, nawet po czerwonej kartce dla Gawlika. Na szczęście Ivan Djurdjević postanowił nam to wynagrodzić. Jak w trakcie meczu mówił niewiele, to już w salce konferencyjnej się rozkręcił. Ktoś mógłby powiedzieć nawet, że aż za bardzo. – Obsraliśmy zbroję i wyszło, jak wyszło. Jeszcze nie widziałem tak obsranego swojego zespołu. Wstyd roku. Musimy ten wynik wziąć na klatę. Jest mi wstyd. Słowo „przepraszam” to za mało. Wiedzieliśmy, że drużyna z Kalisza pokonała już rywali z Ekstraklasy i nie mogliśmy pozwolić sobie na żadne zlekceważenie. To był zdecydowanie najsłabszy mecz za mojej kadencji – powiedział Serb. Był szczery do bólu, ale takie słowa chluby mu raczej nie przyniosą.

Już kiedy Djurdjević wchodził na salę konferencyjną, było widać, że jest wściekły, ale i tak zaskoczył wszystkich obecnych swoją wylewnością. Każdy obecny dziennikarz upewniał się, czy aby na pewno dobrze usłyszał słowa wypowiedziane przez trenera Śląska. Po słynnym „jesteśmy dziadami” przyszedł czas na „obsraliśmy zbroję”.

Wychodząc już z budynku klubowego po konferencjach, mija się szatnię gospodarzy. Musiało się tam dziać sporo, bo tumult był niesamowity. Głośna muzyka, okrzyki, zabawa. A po wyjściu na zewnątrz? Uderza widok najsmutniejszego tamtego dnia autokaru na całym świecie, czyli tego, którym podróżują piłkarze Śląska. Pracownicy klubu powoli się pakują.

Rzucam ostatnie spojrzenie na budynek klubowy, czyli jednocześnie tę trybunę, z której oglądałem mecz i dochodzę do wniosku, że naprawdę ma on coś w sobie. Teraz na pewno piękną historię. KKS dał o sobie znać całej futbolowej Polsce, więc możliwe, że niedługo więcej osób przyjedzie na ten stadion. Więcej osób będzie chciało obejrzeć Dumę Kalisza w akcji, nie traktując jej tylko jako ciekawostkę.

***

Zmierzając ku parkingowi, spotykam kilku kibiców KKS-u. Jeden z nich przyjechał na mecz specjalnie z Anglii i na drugi dzień miał wracać z powrotem. Ktoś mógłby zapytać: po co? – Kiedy zaczynałem się interesować piłką jako dzieciak, KKS był gdzieś w okręgówce albo nawet niżej. Trudno się było identyfikować, na mecze chodziło się bardziej dla towarzystwa. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek doczekam się klubu z Kalisza w ćwierćfinale Pucharu Polski, więc po prostu musiałem przyjechać. Gdybym z tego zrezygnował, nigdy bym sobie nie wybaczył. Przecież taka akcja może się już nigdy nie powtórzyć – zauważył, być może słusznie, przybysz z Wysp Brytyjskich.

Tak się rodzi społeczność kibicowska. Tak KKS Kalisz, właśnie dzięki historycznej przygodzie w Pucharze Polski, rozbudza emocje ludzi związanych z regionem. Warto było to zobaczyć, bo przecież podobnych historii nie mamy zbyt często.

PROSTO Z KALISZA – PATRYK FABISIAK

Czytaj więcej na Weszło:

Fot. Patryk Fabisiak/Newspix

Urodzony w 1998 roku. Warszawiak z wyboru i zamiłowania, kaliszanin z urodzenia. Wierny kibic potężnego KKS-u Kalisz, który w niedalekiej przyszłości zagra w Ekstraklasie. Brytyjska dusza i fanatyk wyspiarskiego futbolu na każdym poziomie. Nieśmiało spogląda w kierunku polskiej piłki, ale to jednak nie to samo, co chłodny, deszczowy wieczór w Stoke. Nie ogranicza się jednak tylko do futbolu. Charakteryzuje go nieograniczona miłość do boksu i żużla. Sporo podróżuje, a przynajmniej bardzo by chciał. Poza sportem interesuje się w zasadzie wszystkim. Polityka go irytuje, ale i tak wciąż się jej przygląda. Fascynuje go… Polska. Kocha polskie kino, polską literaturę i polską muzykę. Kiedyś napisze powieść – długą, ale nie nudną. I oczywiście z fabułą osadzoną w polskich realiach.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

28 komentarzy

Loading...