Wokół stadionu na każdym kroku miejscowa policja. W powietrzu unoszący się zapach grillowanych kiełbasek. Na trybunach uroczy folklor rodem z niższych lig – dostawione na szybko krzesełka, dziurawe i spróchniałe podłoże, ale za to 5 tys. widzów. Na boisku zaś błyski geniuszu piłkarzy Legii, które dzisiaj w zielonogórskim uniwersum były decydujące.
Stało się to, czego można było się spodziewać. Lechia Zielona Góra nie oszukała przeznaczenia po raz kolejny. Jej fart (nie tylko, nie chcemy deprecjonować sukcesu) na tym etapie Pucharu Polski po prostu się wyczerpał.
Z przekąsem powiemy, że trzecioligowiec mógł żałować trafienia akurat na Legię trenera Runjaica. Nawet nie chodzi o różnicę w poziomie sportowym, to rzecz oczywista, a fakt, że były szkoleniowiec Pogoni nie zniósłby kolejnej kompromitacji w Pucharze Polski. Bo ile można? Kurde, ta seria nie mogła trwać w nieskończoność. Albo odprawiasz z kwitkiem drużynę z niższych szczebli rozgrywkowych, albo jesteś frajerem. Tym razem obyło się bez kompromitacji. Było gładkie zwycięstwo.
Jak dobrze dla Legii, że Kapustka zmartwychwstał
Jednego piłkarza musimy pochwalić. Nie tylko za ten mecz, ale ogółem formę w ostatnim czasie. Broń boże, nie myślcie, że zaraz chcemy wpychać Bartka Kapustkę do kadry, aczkolwiek jedno trzeba mu przyznać: wrócił ten zawodnik sprzed długiej przerwy od gry, który potrafi czarować na boisku. Dziś przylutował ładną bramkę w Pucharze Polski, wcześniej popisał się bajeczną asystą z Widzewem w Ekstraklasie i generalnie nie pęka na robocie w rundzie wiosennej. Wciąż trochę brakuje mu do swojego maksa, ale widać pozytywną tendencję.
Powiedzmy sobie wprost: przy dobrej dyspozycji Kapustki gra ofensywna Legii nie musi aż tak opierać się na Josue. Może Portugalczykowi jest to nie w smak, może miałby inne zdanie na ten temat, ale co z tego. Ważne, że Legia może się cieszyć.
Kolejny sygnał, że Pekhart to dobry biznes
Legia może też powiedzieć, że miała nosa do powrotu Thomasa Pekharta. Co jak co, ale nowy-stary napastnik nie potrzebował wiele czasu, żeby pokazać, że warto było go namówić na ponowną grę przy Łazienkowskiej.
Najpierw Czech uratował Legii remis z Cracovią, a potem napoczął Lechię Zielona Góra. I to w nie byle jaki sposób, bo załadował gola piętką. Okej, to tylko drużyna z III ligi. Nie Lech czy Raków. Ale po to przecież Pekhart został ściągnięty – do strzelania goli możliwie w każdym meczu. Nawet Carlitos może się dzisiaj cieszyć, bo też swoje dołożył.
Koniec pięknej przygody dla Zielonej Góry
Chociaż w tym regonie Polski większym zainteresowaniem może cieszyć się żużel, Lechia choć na chwilę zakrzywiła rzeczywistość. Dłuższą chwilę zresztą, bo Lechia wyeliminowała jesienią przecież Jagiellonię i Radomiaka. Było o niej głośno, ludzie z całej Polski mieli okazję się nadziwić, co ten zespół wyprawia. Każda piękna historia ma jednak swój koniec, a koniec w przypadku Lechii przypadł na mecz z Legią. Nie ma czego się wstydzić. Sportowo wycisnęli więcej, niż powinni, a teraz dorzucili jeszcze fajną organizację. Owszem, pewnych ograniczeń nie da się przeskoczyć, ale to wyzwanie, jakim było przygotowanie do starcia z Legią, zasługuje na ocenę bardzo dobrą. Więcej opowiemy i pokażemy wam w reportażu prosto z Zielonej Góry.
Lechia Zielona Góra – Legia Warszawa 0:3 (0:2)
Pekhart 8′, Kapustka 43′, Carlitos 71′
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Kozacy i badziewiacy. Każdy klub powinien mieć swojego Yeboaha
- Jak Radomiak stał się najlepszą defensywą w Ekstraklasie?
- Kim my jesteśmy, by szydzić z Ligi Konferencji?
- Ukraina? Kibice Śląska toczą swoją wojnę. Z rozumem
Fot. FotoPyk