Kamil Kosowski w Kanale Sportowym nazywa Ligę Konferencji „pucharem Biedronki”. Nie brakuje głosów, że chwalenie Lecha za awans do 1/8 finału LKE to tak, jakby cieszyć się z zabraniu dziecku lizaka. Ludzie machają ręką na punkty do rankingu, lekceważą rywali, z rozrzewnieniem wspominają stare, dobre czasy. Czy wyście urodzili się wczoraj i nie śledzili polskiej piłki w ostatnich dwudziestu latach?
– Chciałbym, żeby Lech grał w Lidze Europy, a nie w Pucharze Biedronki. Tam (w LKE – red.) gra siódma ekipa z Anglii i szósta czy siódma z Hiszpanii. Wydaje mi się, że jesteśmy krajem, który ma stadiony, ma budżety. Liga Europy to powinna być minimum – mówi Kosowski w „Mocy Futbolu”.
„Mamy stadiony”. Nie widziałem jeszcze, by kiedykolwiek stadion strzelił gola, ale być może doczekam się jeszcze pięknej wrzutki Stadionu Miejskiego w Poznaniu, którą efektownie wykończy głową Stadion Miejski im. Józefa Piłsudskiego, a w ostatniej minucie kapitalnym wślizgiem popisze się Polsat Plus Arena w Gdańsku, dzięki czemu PGE Narodowy (kapitan zespołu) wzniesie puchar do nieba.
„Mamy budżety”. Świetnie, naprawdę. Cała Europa drży przed tym, że Lech ma 25 czy 30 milionów euro budżetu. Gdy Raków wyciąga raporty Deloitte, to Czesi, Chorwaci, Belgowie i Szwajcarzy dosłownie robią w gacie. Holendrzy skakali pod niebiosa, gdy okazało się, że nie będą musieli mierzyć się z potężnym Excelem Lechii Gdańsk. W Danii ustanowiono święto narodowe, gdy Broendby jakimś cudem wygrało z dziesięcioma bańkami euro za Kozłowskiego (dla niepoznaki te dziesięć baniek wystąpiło pod nazwą Pogoń Szczecin). Prezesi topowych lig w Europie liczą na to, że Legia jednak nie zdobędzie mistrzostwa, bo to by oznaczało, że w Lidze Mistrzów trzeba będzie uznać wyższość sprawozdania finansowego warszawian.
My naprawdę mamy jakąś niewiarygodną łatwość w śmianiu się z rozgrywek, do których – mówiąc jak najdelikatniej – nie zawsze się kwalifikujemy. Przypominamy, że w tej edycji pucharów trzy inne polskie drużyny próbowały dostać się do fazy grupowej LKE, ale im się nie udało:
- Raków odpadł ze Slavią, która nie wyszła z grupy,
- Pogoń odpadła z Broendby, które nie weszło do grupy,
- Lechia odpadła z Rapidem Wiedeń, który odpadł później z Vaduz, które zdobyło dwa punkty w fazie grupowej LKE.
A Lech wszedł do grupy, ograł Villarreal, zdobył dziewięć punktów, przeszedł Bodo/Glimt i zaraz będzie grał o ćwierćfinał. Rozumiemy, gdyby Kosowski czepiałby się tutaj generalnie stanu polskiej piłki, ale – na Boga – uderzanie w tej sytuacji w Lecha, to tak, jakby czepiać się najszybszego dzieciaka w klasie, że Ewa Swoboda biega od niego szybciej. No biega, ale gruby Maciek pokonał ten dystans w czasie dwa razy dłuższym.
Poza tym to śmianie się z Ligi Konferencji, że to jakiś puchar Biedronki… Chciałbym zobaczyć, jak Kamil Kosowski podchodzi do Jose Mourinho po zeszłorocznym triumfie w LKE. Portugalczyk zapłakany po ostatnim gwizdku, później całujący puchar, generalnie odczuwający coś między wzruszeniem, euforią i spełnieniem. A tu przychodzi Kosowski i mówi: – Chłopie, co ty, przecież to rozgrywki dla lamusów. Kiedyś wygrywałeś Ligę Mistrzów, a dzisiaj się cieszyć z pucharu z Decathlona. Daj spokój, nie maż się, tylko schowaj ten puchar do schowka na miotły i nie wpisuj tego w CV, bo wstyd przed chłopakami.
Zresztą podobnie mogłaby wyglądać scenka tydzień temu przy Bułgarskiej. Ponad 30 tysięcy kibiców w euforii po ograniu Bodo/Glimt, piłkarze się cieszą, sztab się cieszy, a tu wychodzi były reprezentant, łapie za mikrofon i peroruje: – Ludzie, dla was Liga Europy to powinna być minimum, zacznijcie się szanować!
Patrzymy sobie na to, na jakich rywali Lech mógł trafić w 1/16 zamiast Norwegów. Łudogorec, Lazio, Braga, Karabach, Trabzonspor, do tego Larnaka czy Sheriff Tyraspol. Czy to nie wygląda jak jakiś taki podwójny zestaw ze starej Ligi Europy? Albo w 1/8 finału (gdzie Lech miał farta w losowaniu, wiadomo, sami to przyznajemy) – Basaksehir, West Ham, Nicea, Villarreal, AZ Alkmaar, Sivasspor, Slovan.
Oczywiście fajnie byłoby grać w Lidze Europy. Sęk w tym, że po reformie rozgrywek mamy jedno miejsce na Ligę Mistrzów i Ligę Europy. Champions League to mrzonki, może za kolejną dekadę lub dwie komuś uda się tam doczłapać. Do tego jednak potrzebne jest mnóstwo szczęścia w losowaniu i – UWAGA! – dobry współczynnik klubów, który można zdobyć – UWAGA RAZY DWA! – w Lidze Konferencji Europy. Na przykład poprzez – UWAGA PO RAZ TRZECI! – przechodzenie przez fazę grupową, 1/16 czy 1/8 finału.
A Lech Poznań zdobył tylko w tej edycji osiem punktów do rankingu UEFA. Pogoń przez ostatnie pięć lat zdobyła trzy punkty. Lechia tyle samo. Piast trzy i pół. Raków pięć. Legia za ostatnie pięć lat ma jedenaście.
Ale co tam – puchar Biedronki, rozgrywki dla jakiejś tam szóstej drużyny Premier League. O, to też dobre. Siódma drużyna Premier League, co to jest? Pokażcie no tabelę. Liverpool jest teraz siódmy? Hahaha, dostali piątaka od jakiegoś Realu Madryt. Liverpool… Dajcie spokój. I jeszcze poniżej siódmego miejsca jest jakaś Chelsea, co to wydaje miliard na transfery i nie może ograć nikogo. Nie rozśmieszajcie nas.
Żebyśmy mieli jasność – siódma drużyna Premier League ma tyle hajsu, że mogłaby kupić jedenastkę najlepszych zawodników Ekstraklasy tylko po to, by ustawić ich w rogu szatni i mówić Kloppowi która jest godzina. Siódma drużyna Premier League tylko z tytułu praw telewizyjnych dostaje ponad 600 milionów złotych na sezon. Czyli mniej więcej dwa razy tyle, ile wszystkie osiemnaście klubów Ekstraklasy. Ale pamiętajcie: „mamy budżety, mamy stadiony”.
UEFA dała nam wędkę, dzięki której możemy podreperować te śmieszne w skali Europy budżety, komiczny w skali Europy współczynnik klubowy i ligowy, a Kamil Kosowski na to: puchar Biedronki.
Zatem wybaczcie, drodzy kibice Lecha, ale następna okazja do radości… No, być może nigdy. Liga Konferencji to puchar dla leszczy, w Ekstraklasie niestety punktów do rankingu UEFA nie dają, bez współczynnika szanse na Ligę Europy czy Ligę Mistrzów są żadne.
Może kiedyś nas wezmą do jakieś fazy grupowej za ładny stadion. Albo za zielonego Excela. To wszak ponoć mamy.
WIĘCEJ O LECHU: