Reklama

Kręcidło: Zdesperowany trener w zdesperowanym klubie. Valencia weszła w tryb paniki

Jakub Kręcidło

Autor:Jakub Kręcidło

25 lutego 2023, 08:35 • 5 min czytania 9 komentarzy

Przejmując Valencię, Ruben Baraja przyznał, że „spełnia marzenia”. Nietrudno mu się dziwić – w normalnych okolicznościach, nikt nie powierzyłby mu próby ratowania jednego z największych hiszpańskich klubów. Ale przyzwyczailiśmy się już do tego, że na Mestalla normalnie nie jest.

Kręcidło: Zdesperowany trener w zdesperowanym klubie. Valencia weszła w tryb paniki

Rzut oka w trenerskie CV Rubena Barajy prowokuje do zadania pytanie: „Co on robi na Mestalla?”. Prawie trzy lata na bezrobociu. Zero doświadczenia w LaLiga. W Segunda División prowadził pięć klubów. W żadnym nie wytrwał roku. Hiszpan był negatywnie zweryfikowanym szkoleniowcem na drugim poziomie rozgrywkowym i, jak ujawnił Santiago Canizares, „dyrektor sportowy Valencii nigdy nie rozważał jego zatrudnienia”. To jakim cudem 47-latek wylądował na Mestalla? Ponownie oddajmy głos Canizaresowi, legendzie Nietoperzy: – Dyrektor Miguel Angel Corona nigdy nie myślał o zatrudnieniu Barajy, ale polecił go jego agent, Manolo Garcia Quilon. Powiedział, że Ruben zgodzi się na wszelkie warunki i ostatecznie się dogadali.

Zdesperowany trener, zdesperowany klub

Brzmi to abstrakcyjnie, ale Baraję i Valencię połączyła desperacja. Corona może porównywać trenera do Xaviego Hernandeza czy Zinedine’a Zidane’a, ale fakt jest taki, że niechciany na rynku trener trafił do ekipy, w której mało kto chciał pracować i której nie było stać na zapłacenie odszkodowania za Nuno Espirito Santo czy Vicente Moreno. Ruben dostaje życiową szansę na zbudowanie swojej marki, dlatego zgodził się na zaledwie półroczną umowę bez żadnej opcji automatycznego przedłużenia. Właściciele Nietoperzy, firma Meriton, przynajmniej na chwilę zdjęli z siebie presję. 47-latek to nieidealny szkoleniowiec, jednak to też klubowa legenda. W oczach kibiców „legitymizują” go dwa mistrzostwa, Puchar Króla, Puchar UEFA, Superpuchar Europy i bycie filarem najlepszej drużyny w historii Los Che. Postać Barajy wiąże się z wielkim sentymentem, co przynajmniej na chwilę zapewni mu kredyt zaufania, ale ten może się szybko wyczerpać, szczególnie, jeśli zespół będzie grać tak, jak na Coliseum Alfonso Perez z Getafe (0:1).

Valencia w trybie paniki

Canizares określał ten mecz mianem fundamentalnego. – Porażka w debiucie nowego trenera tylko pogłębi pesymizm – twierdził były golkiper. Kibice Nietoperzy są czarnowidzami. Przez lata, śmiali się przez łzy: „Jeśli nie w tym roku, to w kolejnym już na pewno spadniemy”. Co roku było tego coraz bliżej. Teraz, „cel” jest na wyciągnięcie ręki, szczególnie, że Valencia weszła w tryb paniki. Liczby są brutalne. Na siedemnaście kolejek przed końcem sezonu w LaLiga klub z miasta pomarańczy jest przedostatni. Przegrał sześć meczów z rzędu. W ostatnich szesnastu spotkaniach w LaLiga wygrał raz, zdobywając osiem na 48 punktów. Do bezpiecznego miejsca traci dwa oczka, a Baraja został wrzucony na bardzo głęboką wodę. W najbliższych pięciu kolejkach gra praktycznie z samą czołówką Primera Division – Realem Sociedad (3.), Barceloną (1.), Osasuną (10.), Atletico (4.) i Rayo (6.).

Reklama

Najmłodsza drużyna pozbawiona weteranów

Czerwony alarm. Nadchodząca katastrofa. Na skraju przepaści. To tylko kilka niedawnych tytułów z walenckiej pracy. Pesymizmowi nie można się dziwić. Znów liczby. Valencia strzeliła pięć goli w ostatnich dziewięciu meczach. Na wyjazdach nie trafiła do siatki od 429 minut. Kompletnie rozpada się w drugich połowach, w których straciła 20 z 27 bramek, z czego aż dziewięć w ostatnim kwadransie, gdy decydowały się wyniki meczów z Getafe (0:1), Realem Valladolid (0:1), Villarrealem (0:1), Barceloną (0:1) i Mallorcą (1:2). Nietoperze kompletnie nie umieją zatrzymywać przeciwników po zmianach, a o tym, jak bronią stałe fragmenty, szkoda gadać. Na tym kłopoty jednak się nie kończą, bo w najmłodszej drużynie w LaLiga posypali się weterani. Kontuzji doznali Edinson Cavani, Samu Castillejo czy kapitan José Gaya.

Klub najemników

Absencja lewego obrońcy to gigantyczny problem pod względem mentalnym. Po latach transferowego zamieszania Los Che to zespół najemników. W kadrze nie ma piłkarzy, którzy będą umierać za klub, którzy będą wypruwać sobie dla niego żyły, szczególnie, że dwóm zawodnikom latem wygasają kontrakty, a kolejnych pięciu, w tym najbardziej perspektywiczni Samuel Lino, Justin Kluivert czy Ilaix Moriba, przebywa na Mestalla na zasadzie wypożyczenia. W zimowym oknie Gennaro Gattuso apelował o wzmocnienia i gdy ich nie dostał, zawinął manatki i niespodziewanie zrezygnował z pracy. – To ta sama kadra, która rozkochała was we wrześniu i która w październiku osiągała dobre rezultaty – w ten kuriozalny sposób Corona argumentował brak zimowych transferów. Gdy Real Valladolid, Cádiz, Almería czy Getafe zrobiły krok do przodu i wzmocniły się przed walką o utrzymanie, Valencia się osłabiła. Biorąc pod uwagę fakt, że jej zawodnikom brakuje doświadczenia, także w walce o utrzymanie i że terminarz jest piekielnie trudny, do widoku klubu z miasta pomarańczy „pod kreską” powinniśmy się przyzwyczaić.

Należy życzyć spadku?

W ostatnich tygodniach w Walencji wszystko było dziwne. Zaczęło się od niespodziewanego odejścia Gattuso. Dla Voro, który miał pracować do końca sezonu, szósty etap w roli strażaka okazał się traumatyczny, bo delegat już po drugim meczu na konferencji rozkładał ręce i bezradnie mówił: – „Nie mogę zrobić nic więcej”. Baraja został zatrudniony przed najtrudniejszą serią meczów w sezonie, przez co jakiekolwiek pozytywne momentum wywołane zmianą trenera może zaraz upaść. Dziś każdy wie, że problemem Los Che nie jest trener. Nie będzie nim Baraja, nie był nim ani Gattuso, ani Voro, ani którykolwiek z ośmiu poprzednich szkoleniowców wskazanych podczas trwających od dziewięciu lat rządów Lima. Zespół z miasta pomarańczy od września 2019 roku nie ma struktury sportowej, a jego działacze nieudolnie próbują zrzucać odpowiedzialność na trenera, choć oczywistym jest, że źródło wszelkich kłopotów Nietoperzy nie leży na ławce trenerskiej, a w Singapurze. Tylko jak zmusić azjatyckiego multimilionera do sprzedaży klubu? W okolicach Mestalla coraz częściej słychać, że jeśli spadek do Segunda miałby oznaczać rozstanie z Limem, to wszyscy w ciemno podpisaliby się pod tym rozwiązaniem. Także może Valencii trzeba życzyć źle?

WIĘCEJ O HISZPAŃSKICH DRUŻYNACH:

Fot. Newspix.pl

Reklama

Dziennikarz Canal+

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

9 komentarzy

Loading...