Pisarze, artyści i ludzie teatru. Religia, show telewizyjne i język. Katalonię, a w szczególności Barcelonę, łączy z naszym krajem wiele, nawet jeśli nie mieliśmy o tym pojęcia. Robert Lewandowski trafił do miejsca, w którym „Polak” brzmi równie dumnie, co nad Wisłą.
Camp Nou, najsłynniejszy stadion całej Katalonii. Tysiące ludzi na trybunach zbiera się, żeby powitać przybysza z Polski. Zna go cały świat, ale oni, mieszkańcy Barcelony i okolic, mieli na tyle szczęścia, że wybrał właśnie ich. Jest 1982 rok, a 120 tysięcy osób zgromadzonych na trybunach czeka na papieża Jana Pawła II, który w trakcie pielgrzymki po Hiszpanii nie pominął Barcelony. Było to wydarzenie historyczne z dwóch powodów. Po pierwsze, bo nigdy wcześniej głowa kościoła katolickiego nie gościła w tym mieście. Po drugie, bo to Karol Wojtyła ustanowił rekord frekwencji na piłkarskim obiekcie.
Dlatego, mimo że Robert Lewandowski nie zdołał przebić wyniku Zlatana Ibrahimovicia, którego prezentacja pozostaje największą w dziejach FC Barcelony, nie mamy się czego wstydzić. Camp Nou najwięcej osób widziało, gdy akurat wizytował je nasz rodak.
Łzy szczęścia po 0:6 i piłkarski inny świat. Robert Lewandowski w Barcelonie
Barcelona i Polska. Od Jana Pawła II do Roberta Lewandowskiego
Kiedy najlepszy napastnik świata wyszedł na murawę i zwrócił się do kibiców po katalońsku, trybuny eksplodowały. Oczywiste było to, że to prawdopodobnie jedyne zdanie, jakie Robert potrafi wypowiedzieć w języku, którym posługują się dumni barcelończycy, ale takie gesty są tu wyjątkowo doceniane. Lewandowski i w tym przypadku był jednak drugim Polakiem, który przywitał się z trybunami w ten sposób. Z tą różnicą, że gdy Jan Paweł II przekazał lokalnym dialektem hasło „Niech pokój będzie z wami”, radość wyrażono ciszą. Barcelonie zabrakło słów. Nazajutrz w gazetach pisano, że były to najlepsze brawa, jakie można było sobie wyobrazić.
Papież pielgrzymował do Hiszpanii jako „Świadek nadziei”, a na Camp Nou odebrał legitymację członka socios FC Barcelony. Symboliczne, że 40 lat później kibice Blaugrany za nadzieję — na odbudowę klubu — uważają innego Polaka. Robert Lewandowski szybko podbił serca fanów, którzy od kilku tygodni rozmawiają tylko o nim. Napastnik co chwilę pojawia się na okładkach gazet, katalońskie media błyskawicznie podchwytują każdą rzecz związaną z jego osobą. Raczej prędzej niż później będziemy mogli mówić, że kapitan biało-czerwonych stał się idolem ulic. Gdy odwiedziliśmy redakcję „Sportu”, dziennikarze życzyli nam, żeby RL9 zawitał na ich „ścianie chwały”, na której wyróżniono najważniejsze momenty Barcy. Do tego daleko, ale nasz napastnik doczekał się już innego wyróżnienia – Mennica Gdańska niedawno wybiłą specjalną monetę z jego wizerunkiem.
Jego droga do tytułu najważniejszej persony znad Wisły w Barcelonie wcale nie będzie jednak łatwa. Na boisku Lewandowski nie ma zbyt wielu rywali. Sto lat temu piłkę kopał tu ponoć Walter Rozistky, ale po czasie zaczęto kwestionować nie tylko jego narodowość, a w ogóle jego istnienie. Zresztą jeśli nawet Rozistky zakładał koszulkę z herbem Barcy i błyszczał w niej tak, jak początkowo twierdzono, to swoje zasługi zmazał transferem do Realu Madryt. Robertowi taki scenariusz już raczej nie grozi. Ofertę od Królewskich ma już przecież w szufladzie, na pamiątkę niedoszłego ruchu z 2014 roku. Najważniejszym piłkarzem zostanie więc na pewno. Problem w tym, że najpopularniejsi Polacy wśród barcelończyków nie mieli z boiskiem nic wspólnego.
Sławomir Mrożek i Ryszard Kapuściński — pierwsi idole Barcelony
W Katalonii odpowiedź na pytanie stawiane przez Smarkiego Smarka w „Kawałku o miłości” – czy woli “Cosmo”, czy Sławomira Mrożka — byłoby wyjątkowo proste. Barcelona słynie ze smoków: to tam święty Jerzy miał pokonać tę legendarną bestię, dlatego na ulicach miasta znajdziemy ponad 400 różnych nawiązań do tych stworzeń, w tym jedyny na świecie dach w kształcie smoka projektu Antonio Gaudiego. Drugim symbolem Barcelony są jednak książki, które z historią o zwycięstwie świętego nad smokiem mają punkt wspólny — patronem 23 kwietnia jest nie tylko Jerzy, ale i książka, która obchodzi wówczas swój międzynarodowy dzień. Katalonię zalewają wówczas uliczne stoiska, na których szczególną popularnością cieszy się wspomniany już polski autor.
– W sumie katalońskie Editorial Acantilado wydało już jedenaście tytułów, z których większość miała więcej niż jedno wydanie, bo Katalończycy zachwycili się Mrożkiem. Najpierw kupują jego książkę, potem przychodzą i pytają, chcą wiedzieć, kiedy ukażą się następne tłumaczenia — pisała Ewa Wysocka w książce „Barcelona. Stolica Polski”. O prawdziwości słów autorki najlepiej świadczy fakt, że liczba przetłumaczonych dzieł Mrożka wzrosła już o dwie kolejne pozycje. I to 50 lat po tym, jak „Tango” nagrodzono tytułem najlepszego obcojęzycznego dramatu w Hiszpanii.
Innym polskim autorem, którego cenią w Barcelonie, jest Ryszard Kapuściński. Znany reportażysta znad Wisły uwielbiał to miasto, a także Blaugranę. Gdy przyjmował tytuł doktora honoris causa na Uniwersytecie Ramona Llulla władze uczelni wręczyły mu nawet koszulkę z podpisami zespołu. Kapuściński rzekomo nie ustępował popularnością piłkarzom Barcy. Po transferze Roberta Lewandowskiego kibice oblegają centrum treningowe klubu, licząc na zdjęcie lub autograf gwiazdy. Podobnie miało być z reporterem, który z czasem zaczął spacerować po ulicach w delikatnym kamuflażu, bo stał się na tyle rozpoznawalny, że nie mógł w spokoju wybrać się do popularnych barcelońskich kawiarni.
Dla Polaka warto się męczyć. Udowadniają Lewandowski i Lupa
Gdy razem z 57 tysiącami osób czekaliśmy na to, aż Robert Lewandowski po raz pierwszy wyjdzie na murawę Camp Nou, przez głowę przechodziły różne myśli. Jedną z nich było rozważanie na temat tego, kto jest większym wariatem — ten, kto wymyśla prezentację zawodnika w 35-stopniowym upale, czy wszyscy ludzie, którzy postanowili prażyć się przez godzinę w pełnym słońcu, żeby tylko zobaczyć polskiego napastnika podbijającego piłkę w koszulce FC Barcelony.
Warunki do oglądania tego spektaklu nie były najlepsze, ale tłum ludzi zdecydował, że warto się poświęcić. Ewa Wysocka w swojej książce udowadnia jednak, że nie był to pierwszy przypadek, w którym Katalonia rzuciła się na plastikowe krzesełka, byleby tylko zobaczyć to, co zaserwuje im wielki mistrz z Polski. Podobną popularnością w Katalonii cieszy się reżyser teatralny Krystian Lupa. Jeśli myślicie, że teatr i plastikowe siedziska to niewybaczalna pomyłka z naszej strony, śpieszymy z wyjaśnieniem. Spektakle Lupy mają bowiem kilka cech charakterystycznych.
- potrafią trwać kilka godzin (nawet osiem)
- sztuki wystawiane są po polsku
- widzów „usadza się” na miejscówkach rodem z piłkarskich stadionów
Wielkie show dla Polaka. Kulisy prezentacji Roberta Lewandowskiego w FC Barcelonie
Ze „Stolicy Polski” dowiadujemy się jednak, że krakowski reżyser przyciąga tłumy i wolnych krzesełek — w przeciwieństwie do prezentacji Lewandowskiego — na jego sztukach nie uświadczymy. Widzów nie odstrasza ani to, że będą musieli wytrwać wiele godzin, nie rozumiejąc dialogów, ani nawet zapowiedzi samego Lupy, który ostrzega, że w pewnym momencie mogą oni najzwyczajniej w świecie usnąć. W tym ostatnim aspekcie futbol ma więc przewagę nad teatrem, nawet jeśli to, co na Camp Nou wyprawiają piłkarze FC Barcelony, często można nazwać sztuką z najwyższej półki.
Polacos — obelga czy komplement?
– Znam kilka słów po polsku. “Kocham cię”, “słoneczko”, “nie wiem”. Miałem polską dziewczynę! – zdradza nam Ivan San Antonio, gdy spotykamy się w siedzibie „Sportu”. Dziennikarz jednej z najpopularniejszych gazet w Hiszpanii ma do naszego kraju sentyment. Nic dziwnego, w końcu w niektórych miejscach w kraju wciąż mógłby usłyszeć, że jest polakiem. – Hiszpanie twierdzą, że jesteśmy Polakami, bo nie mogą nas zrozumieć. Myślą, że to obelga — wyjaśnia genezę przydomka polacos, który frankiści nadano mieszkańcom Katalonii. Przy okazji pokazuje gest Kozakiewicza, informując mnie, jak bardzo przejmuje się tym, jakie zdanie o nim i jego kolegach ma reszta kraju.
Właśnie dlatego można powiedzieć, że z mieszkańcami Barcelony łączy nas język — dla Hiszpanów jeden i drugi dialekt jest tak niezrozumiały, że wrzucili je do jednego worka. Pierwsi Polacy w Katalonii czerpali z tego korzyści. Kilkanaście lat temu na dźwięk polskiego można było liczyć na rabaty w lokalnych knajpach. Wszystko dlatego, że dumni Katalończycy obrócili obelgę w powód do dumy. Powstała nawet książka, w której wszelkie odmiany słowa „kataloński” zastąpiono odmianami słowa „polski”. Po drugiej stronie „polacy” przyjęli się tak dobrze, że kibiców Barcy nazywał tak nawet prezes Realu. Ci odpowiedzieli stworzeniem satyrycznego programu, który podbił serca widzów także spoza regionu. “Polonia” nadaje od 16 lat, wyśmiewając wszystkich, włącznie z rodziną królewską. Doczekała się ponad 500 odcinków i młodszej siostry, “Crackovii”, która przez dziewięć lat parodiowała m.in. kluby piłkarskie.
“Crackovia” opowiadała także o Barcelonie Pepa Guardioli, która jest nierozerwalnie związana z naszym krajem. Pierwszej porażki jako trener Blaugrany Pep doznał w Krakowie, gdy lepsza okazała się Wisła. Stąd właśnie taka, a nie inna nazwa programu. Z kolei gdy Hiszpanie szukali określenia na jego innowacyjne, często z pozoru szalone, pomysły, nawiązali do terminu „polacades”, który dotyczył dziwnych metod rządzenia Luisa Jose Sartoriusa, byłego premiera polskiego pochodzenia.
Katalonia lubi porównywać się do Polski. Głównie dlatego, że w walczącym o niezależność regionie uważają, że poprzez bliźniaczą historię nasze narody mogą się doskonale zrozumieć. Wiemy, jak smakuje utrata niepodległości i jak wygląda walka o jej odzyskanie. Poznaliśmy trudy życia w totalitarnym państwie, gdzie przejawy tożsamości narodowej są tłumione i zwalczane. Podobno gdy polscy żołnierze wcieleni do armii Napoleona dotarli do Hiszpanii, odmawiali walki, żeby nie serwować lokalsom tego, czego sami doświadczyli w utraconej ojczyźnie. Rewanżem miały być flagi „Solidarności”, które podczas mundialu wnosili na stadion gospodarze, a które mocno uwierały transmitujących piłkarskie święto, bo było ich tyle, że nie dało się ich ocenzurować.
Mało tego — słynne „Mury” Jacka Kaczmarskiego są wzorowane na “L’Estaca” katalońskiego pieśniarza Lluisa Llacha.
Polskie akcenty i ślady w Barcelonie
Robert Lewandowski jako piłkarz Bayernu nie cierpiał z powodu pochodzenia, choć pamiętamy, że nie wszystkim podobało się, że akurat sąsiad zza Odry może być tym, który pobije wszelkie rekordy Gerda Muellera. Katalonia nie tylko jego polskość pokocha, ale też sprawi, że będzie czuł bliskość ojczyzny niezależnie od tego, gdzie się ruszy. Polskie ślady znajdzie na najpopularniejszym zabytku w mieście – „Sagrada Familia” ma na wrotach wypisane słowa modlitwy „Ojcze Nasz”, w pobliżu stadionu — może zajść na śledzie w occie w barze „Polka”, a nawet na nim, jeśli ktoś wspomni mu, że pomysł na wyprawianie wesel i organizację sesji ślubnych na Camp Nou zaczął się od specjalnego życzenia pewnej pary rodem znad Wisły.
W Barcelonie RL9 może wpaść na wystawę dzieł niezwykle cenionego tam Tadeusza Kantora i pogadać ze starszymi kolegami o polskich bajkach, które jego pokolenie na pewno jeszcze kojarzy — tamtejsza telewizja emitowała m.in. „Bolka i Lolka” czy „Koziołka Matołka”. Mało tego: Lewandowski może nawet odwiedzić „Częstochowę”, nie opuszczając swojego nowego miejsca zamieszkania. Bliźniaczką Jasnej Góry jest bowiem Montserrat, „Postrzępiona Góra”. W opactwie oddalonym od miasta o 40 kilometrów znajdzie replikę słynnego obrazu Czarnej Madonny, którą podarowano jej hiszpańskiej odpowiedniczce w geście przyjaźni.
Nawet jeśli uznamy, że transfer Roberta Lewandowskiego do FC Barcelony w takim momencie, w połączeniu z kosmicznym debiutem na Camp Nou, wystarczy, żeby wzbudzić sympatię Katalonii, to fundamentu, jakim jest budowany latami sentyment czy nawet swego rodzaju pomost, nie można ignorować. Polacos w końcu mają swojego Polaka i mogą być z niego równie dumni, co ze swojego przydomka. Pozycja wyjściowa jest więc idealna, teraz wystarczy mnożyć ten kapitał. Zaczynający się sezon będzie idealną okazją ku temu, żeby przypomnieć Katalończykom, że wszystko, co dobre, jest polskie, a wszystko, co polskie, jest dobre.
Tak, żeby koniec nadchodzących rozgrywek zapadł lokalsom w pamięć równie mocno, jak plansza z hasłem „KONIEC”, która wieńczy program „Polonia”.
WIĘCEJ O ROBERCIE LEWANDOWSKIM:
- Robert Lewandowski: Jestem we właściwym miejscu
- Laporta: Nasze relacje z Bayernem są dobre
- Ile polskie kluby zarobią na transferze Roberta Lewandowskiego?
- Pini Zahavi. Historia agenta Roberta Lewandowskiego
SZYMON JANCZYK
Źródłem wielu informacji wykorzystanych w artykule jest książka Ewy Wysockiej „Barcelona. Stolica Polski”
fot. Newspix