Reklama

Koncert Świątek w Dosze, porażka Hurkacza w Rotterdamie

Szymon Szczepanik

Opracowanie:Szymon Szczepanik

15 lutego 2023, 18:51 • 7 min czytania 2 komentarze

To były dwa zupełnie inne mecze polskich tenisistów. Najpierw na kort w Rotterdamie wyszedł Hubert Hurkacz, którego rywalem był Grigor Dimitrow. Polak i Bułgar dali bardzo wyrównany mecz, i chociaż rywal Hubiego wygrał, to obaj zaprezentowali tenis na dobrym poziomie. Jeżeli to spotkanie było dla polskiego kibica daniem głównym, to następny mecz Igi Świątek, która grała w Katarze, był niczym deser. Przy czym Iga zafundowała fanom prawdziwą bombę kaloryczną – ogromnego pączka, wypełnionego konfiturą i polanego lukrem. W swoim pierwszym meczu w Dosze Polka, która broni tytułu, wręcz zmiażdżyła Danielle Collins 6:0, 6:1 i pewnie awansowała do następnej rundy.

Koncert Świątek w Dosze, porażka Hurkacza w Rotterdamie

Niełatwe zadanie czekało dziś Huberta Hurkacza. Polak, grający w drugiej rundzie turnieju ATP 500 w Rotterdamie, spotkał się na korcie z Grigorem Dimitrowem. Polak miał kilka powodów, by obawiać się tego meczu.

Po pierwsze, jego bilans meczów z Bułgarem wynosił 0-2. I chociaż oba spotkania były wyrównane, bo kończyły się tie-breakiem w trzecich setach, to jednak Dimitrow przechodził do dalszych faz kolejno Indian Wells 2021 i Monte Carlo 2022. To właśnie drugi powód. Grigor pokazał, że jest uniwersalnym tenisistą, który nie schodzi poniżej pewnego poziomu niezależnie od nawierzchni. W końcu zawody w USA rozgrywane były na kortach twardych, zaś te w stolicy Księstwa – na ziemnych.

Ponadto, Dimitrow znajdował się w dobrej dyspozycji. Podczas Australian Open pokonał 3:0 Asłana Karacjewa i Laslo Djere. I chociaż w następnej rundzie zderzył się ze ścianą z napisem „Novak Djoković”, z którym przegrał w trzech setach, to w pierwszym z nich napsuł potężnemu Serbowi trochę krwi. Z kolei w pierwszej rundzie zawodów w Rotterdamie jego ofiarą kolejny raz został Karacjew.

Reklama

Nawet miejsce Dimitrowa w rankingu ATP (28.) sugeruje, że Polak (10.) mógł trafić lepiej w drugiej rundzie turnieju. Ale oczywiście to wszystko nie znaczyło, że Hurkacz stał na straconej pozycji. W końcu kiedyś musi przełamać się i z tym rywalem. A że potrafi to robić, pokazał w swoim pierwszym meczu w Rotterdamie, w którym pokonał Roberto Bautistę-Aguta. Pomimo, że wcześniej w tourze trzy razy zebrał od Hiszpana po głowie.

HURKACZ NIE WYKORZYSTAŁ MAŁYCH SZANS

Pierwsze gemy pokazały, że o wygranej w tym meczu zdecyduje poziom własnego serwisu. Oraz to, że trzeba będzie nastawić się na wyrównane spotkanie oraz sety kończone po tie-breakach. Trudno było o inny scenariusz, bo tenisiści znają się na wylot. Obaj mieszkają w Monte Carlo i często ze sobą trenują.

Dla kibiców była to dobra informacja, bo chociaż scenariusz spotkania był przewidywalny, to mecz stał na niezłym poziomie. Tak jak w dziewiątym gemie, kiedy po długiej wymianie Hubert zaskoczył rywala zagraniem na jego forehand, zdobywając efektowny punkt. Albo jak w następnym gemie, kiedy Polak chciał zakończyć wymianę potężnym smeczem, ale Bułgar wybronił się z opresji i sam zdołał wywalczyć punkt.

Jednak zgodnie z oczekiwaniami, pierwszy set zakończył się trzynastym gemem. Na początku tie-breaku Dimitrow odskoczył Hubiemu na trzy punkty przewagi. Wynikła ona z błędów Polaka – i tym bardziej szkoda, że Hurkacz je popełnił. Bo Hubert zdołał doprowadzić do remisu i sam dwa razy przełamał Dimitrowa. Ale kiedy przy stanie 5:4 dla Bułgara minimalnie przestrzelił piłkę za róg kortu, mógł tylko ze złości cisnąć rakietką. Ostatni punkt Grigora przy jego własnym serwisie był tylko formalnością.

Drugi gem zapowiadał się jako kalka pierwszego, aż tu nagle szok. Przy stanie 3:3 i serwisie Bułgara, ten w końcu popełnił błąd przy własnym serwisie, dając Hubertowi szansę na przełamanie. Dodajmy, że była to pierwsza szansa na break point w tym meczu. Co ważne, wykorzystana, gdyż następnie Dimitrow posłał piłkę w siatkę. I kiedy już wydawało się, że Hurkacz zyskał przewagę w meczu, po następnym gemie mogliśmy pytać: Hubert, dlaczego?

Polak jeszcze bardziej niespodziewanie, błyskawicznie i do zera, przegrał własny serwis. W zaledwie kilka chwil roztrwonił cenną przewagę. Dlatego też drugi set również skończył się w tie-breaku, choć wcale nie musiało tak być. Z tym że teraz to Dimitrow miał delikatną przewagę, gdyż to on zaczynał serwować.

Reklama

Tam ponownie zdecydowało jedno zagranie – świetny półwolej Bułgara, który w ten sposób doprowadził do minibreaka. Dzięki temu – oraz bezbłędnej grze przy własnym podaniu – zyskał kilka piłek meczowych. Było niemal pewne, że jedną z nich wykorzysta. Hurkacz wprawdzie obronił własne serwisy, ale kiedy Dimitrow ponownie zaczynał, postanowił wyczekiwać błędu Polaka. Zaproponował mu długą wymianę, samemu grając dość ostrożnie. No i się doczekał – Hubert w końcu wyrzucił piłkę, a mecz zakończył się w drugim secie.

Owszem, było to wyrównane spotkanie, ale i porażka naszego tenisisty zdaje się zasłużona. Hurkacz kolejny raz nie wykorzystał drobnych szans, jakie dawał mu rywal, który uzbierał na Polaku hat-tricka wygranych w tourze.

Hubert Hurkacz – Grigor Dimitrow 0:2 (6:7, 6:7)

IGA PRAGNĘŁA REWANŻU

Na papierze Igę Świątek czekało łatwiejsze zadanie od meczu Huberta Hurkacza. Podczas turnieju w katarskiej Dosze, rywalką liderki rankingu WTA była Danielle Collins. Amerykanka obecnie zajmuje 42. miejsce we wspomnianym rankingu. Wydawać by się mogło, że Collins szczyt formy ma już za sobą, lecz o żadnym lekceważeniu rywali ze strony Świątek nie mogło być mowy.

Iga z pewnością pamiętała ich ostatnie spotkanie na korcie. Miało ono miejsce w półfinale ubiegłorocznego Australian Open. Wówczas wydawało się, że faworyzowana Polka bez trudu poradzi sobie z przeciwniczką. Tymczasem Collins zaskoczyła tenisistkę z Raszyna znakomitym serwisem, na który Polka nie miała żadnej odpowiedzi. Zawodniczka z USA wygrała pierwszego seta 6:4, zaś w drugim rozbiła Świątek aż 6:1.

Oczywiście, można mówić że Iga dopiero nieco później wskoczyła na swoje najwyższe obroty. Że dziś jest w zupełnie innym miejscu, a pomiędzy nią a Collins obecnie znajduje się przepaść. Ale wciąż Polka miała w Katarze coś do udowodnienia.

MECZ RÓŻNYCH PRĘDKOŚCI

Jakże inaczej oglądało się spotkanie Igi od tego, które grał Hurkacz. Nagle z wyrównanego spotkania przenieśliśmy się w krainę monotonnej formalności. Zupełnie jakbyśmy odpalili FIFĘ i z najwyższego poziomu trudności przełączyli na amatora. Chcielibyśmy rozpisać się o tym meczu, jednak to mijałoby się z celem. Bo serio – nie ma o czym.

Świątek uwielbia grać w Katarze. Jej trener Tomasz Wiktorowski – którego tym razem sprawy prywatne zatrzymały w Polsce – mówił przed spotkaniem, że nawierzchnia na kortach w Dosze jest specyficzna, gdyż gospodarze wymieniają ją co rok. To powoduje, że kort jest nie wytarty, a wręcz nieco śliski. Przez to większość zawodniczek – w tym Collins – w Katarze ogranicza swoją mobilność, bazując na sile. Ale nie Iga, która jak gdyby nigdy nic porusza się do piłki z prędkością rakiety doprowadzanej do celu na podczerwień.

Efekt takiego stylu gry Polki był dla rywalki równie niszczycielski. 3:0 w gemach po dziesięciu(!) minutach. W pierwszym secie, który zakończył się do zera, rywalka Świątek wygrała tylko cztery punkty – przy czym zaledwie jedno oczko przy własnym podaniu.

Owszem, w jej poczynania szybko wkradło się zwątpienie, ale trudno się temu dziwić. Polka ją zmiażdżyła. Głównie pod względem wspomnianej prędkości gry, ale w czysto technicznych aspektach Iga również była świetna. Collins w drugim secie starała się zmienić niektóre elementy swojej gry, lecz generalnie przebieg meczu nie uległ zmianie. Chyba że za taką uznamy to, że Collins ugrała przy własnym podaniu dwa punkty. Albo że Iga na wykończenie swojego serwisu potrzebowała nieco więcej, niż jedną piłkę.

Spotkanie trwało mniej niż godzinę. Collins ostatecznie wywalczyła honorowego gema. A po niedosycie spowodowanym odpadnięciem w czwartej rundzie Australian Open, piekarnia “Iga” pokazała, że ma się świetnie. I zafundowała swojej rywalce bajgla i breadstick. Kandydatką na następną klientkę wypieków z Raszyna będzie Belinda Bencić, która wcześniej pokonała 2:1 Wiktoryję Azarenkę. Po tym co dziś zobaczyliśmy, niespecjalnie wierzymy w to, że w meczu z Polką Szwajcarka zdoła dokonać podobnej sztuki.

AKTUALIZACJA: Belinda Bencić najwyraźniej również oglądała popis Świątek i nie spodobała jej się wizja przebywania z Polką biegającą po drugiej stronie siatki. Szwajcarka wycofała się z dalszej rywalizacji. A tak serio – powód jej rezygnacji nie jest znany, ale całkowicie zrozumiały. Bencić ma za sobą turniej w Abu Zabi, który wygrała 12.02. Następnie Szwajcarka zjawiła się w Katarze, gdzie zagrała dwa mecze – w tym dzisiejsze, wspomniane już spotkanie z Azarenką, które trwało ponad trzy godziny. Ma prawo odpuścić po takim maratonie. Jej rezygnacja z dalszej gry oznacza, że Iga Świątek automatycznie awansowała do półfinału turnieju w Dosze i tylko dwa mecze dzielą Polkę od obrony tytułu.

Iga Świątek – Danielle Collins 2:0 (6:0, 6:1)

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
8
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Tenis

Komentarze

2 komentarze

Loading...