Reklama

Jedyna taka rodzina w sporcie. Sebastian, Petr i reszta Kordów

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

01 lutego 2023, 18:44 • 9 min czytania 1 komentarz

Sebastiana Kordę polscy kibice mogą kojarzyć z dwóch rzeczy. Po pierwsze, z wyrzucenia z Australian Open Huberta Hurkacza. Po drugie, z bycia synem mistrza wielkoszlemowego, Petra Kordy. Amerykański tenisista miał się od kogo uczyć. Ale jego rodzina jest pełna kapitalnych sportowców. Sam Sebastian czuje się wśród nich najsłabszy. I trudno mu się dziwić.

Jedyna taka rodzina w sporcie. Sebastian, Petr i reszta Kordów

To nie byle jakie sukcesy. Sebastian w styczniu rozprawił się z zawodnikiem, który bywa maszyną na kortach twardych. Daniił Miedwiediew w trzeciej rundzie Australian Open w starciu z 22-latkiem nie miał wiele do powiedzenia. Przegrał 6:7, 3:6, 6:7. Po trzech godzinach było po sprawie.

Korda w trakcie zawodów wielkoszlemowych w Melbourne pokonał też Cristiana Garina, Yosuke Watanukiego oraz oczywiście Huberta Hurkacza. Na etapie ćwierćfinałów zatrzymał go dopiero Karen Chaczanow. Choć można też powiedzieć, że Amerykanina zatrzymała kontuzja. Sebastian był zmuszony skreczować w trzecim secie pojedynku.

W trakcie świetnego występu w turnieju Korda nie mógł uniknąć pytań o swoją wyjątkową rodzinę. – Moja mama była 26. na świecie, mój tato 2., a w golfie moja siostra Nelly była 1., a siostra Jessica 6.. Tak więc wciąż jestem bez wątpienia najgorszym sportowcem w rodzinie – mówił w jednym z pomeczowych wywiadów.

22-latek wysoką formę pokazywał już przed Australian Open. W zawodach w Adelajdzie przegrał tylko z Novakiem Djokoviciem, a pod koniec poprzedniego sezonu dochodził do finałów rywalizacji rangi ATP w Gijonie czy Antwerpie. Trudno obecnie nie uważać Kordy za jednego z najbardziej ekscytujących młodych tenisistów globu. Ale jego nazwisko sławę zdobyło jeszcze w XX wieku.

Reklama

Niespodziewany wzlot i błyskawiczny upadek seniora

Petr Korda zdecydowanie zapadł w pamięci starszym fanom tenisa. Swego czasu nie tylko był świetnym zawodnikiem, ale wyróżniał się też „stylówką”. Można nawet powiedzieć, że Czech kompletnie nie przypominał z wyglądu sportowca. Był bardzo chudy, nawet jak na tenisowe standardy, a jego rozczochrane włosy często ozdabiała charakterystyczna kolorowa opaska.

Na seniorskiej scenie zaczął odnajdywać się pod koniec lat osiemdziesiątych. W 1989 roku dotarł do swojego pierwszego finału rangi ATP, a w 1991 roku udało mu się wygrać zawody w New Haven (pokonał Gorana Ivanisevicia). Niedługo później Petr dotarł też do finału Roland Garros (gdzie przegrał z Jimem Courierem), po czym na wiele lat popadł w, powiedzmy, nudną solidność. To znaczy: utrzymywał się w światowej czołówce, ale nie odnosił żadnych spektakularnych sukcesów.

CZYTAJ: Goran Ivanisević. „Czego bym teraz nie zrobił, zawsze będę zwycięzcą Wimbledonu”

W końcu jeden taki nadszedł. Australian Open w 1998 roku było pełne niespodzianek. Na wczesnym etapie turnieju swoje mecze przegrywali – rozstawieni kolejno z trójką i dwójką – Michael Chang oraz Pat Rafter. Na czwartej rundzie swoją przygodę w Melbourne zakończył natomiast Andre Agassi. W tej sytuacji kibice skupili swoją uwagę na Pete Samprasie. Wydawało się, że przed najlepszym tenisistą świata utworzyła się autostrada do finału i trzeciego tytułu AO w karierze.

„Pistol Pete” też jednak doznał niespodziewanej porażki. Przegrał z Karolem Kučerą, a potem tego zawodnika w półfinale odprawił właśnie Petr Korda. Czech, który w sezonach 1993-1997 ani razu nie dotarł nawet do półfinału Szlema, stanął przed niepowtarzalną okazją do zapisania się złotymi głoskami w historii tenisa.

Na wielkoszlemowy tytuł apetyt miał jednak też Marcelo Rios. Leworęczny (podobnie jak Korda) specjalista od gry na mączce (który słynął też wyjątkowej niechęci do kontaktu z fanami oraz dziennikarzami) znajdował się akurat w życiowej formie.

Reklama

Ale jak się okazało, finał Australian Open 1998 był koncertem Kordy. Czech szedł na całość – prezentował agresywny tenis i raz za razem trafiał uderzeniami idealnie w linię. Wygrał 6:2, 6:2, 6:2, a Rios opowiadał potem, że jego rywal kompletnie nie pozwolił mu „wejść w mecz”.

– Byłem w kolejce do tytułów przez bardzo, bardzo długi czas. Nie mogę uwierzyć, że to się stało. To jest jak marzenie. Jeszcze wczoraj się denerwowałem, ale dzisiaj wszystko mi wychodziło – opowiadał wówczas 30-latek z Pragi.

W kolejnych miesiącach zarówno Korda (który awansował na pozycję dwójki rankingu ATP), jak i Rios mieli apetyt na zepchnięcie ze szczytu światowego zestawienia Pete Samprasa. Ostatecznie ta sztuka udała się Chilijczykowi. Co natomiast poszło nie tak w przypadku Petra Kordy? W czasie Wimbledonu w jego organizmie wykryto nandrolon, niedozwolony środek dopingujący.

Czech nie czekał nawet na ostateczną decyzję Międzynarodowej Federacji Tenisa (ITF), która zamierzała go ukarać. W lipcu 1999 roku postanowił dobrowolnie zakończyć karierę. To mogło zaskoczyć. Niby znajdował się w wieku, który w tamtych czasach uważano za dość słuszny, ale jednak był tuż po odniesieniu wymarzonego sukcesu.

Dla Petra zapewne nie miało to większego znaczenia. Niespełna rok później na świat przyszedł jego syn Sebastian.

„Największy amerykański talent w tenisie”

Potomek Petra Kordy urodził się, a także wychowywał w Stanach Zjednoczonych, a więc naturalne było, że właśnie ten kraj zdecydował się reprezentować na międzynarodowej scenie.

Zanim jednak Sebastian w ogóle mógł pomyśleć o decyzji w sprawie „sportowej narodowości”, chwytał się różnych sportów. Nie tylko grał w tenisa, ale uprawiał też taekwondo czy hokeja, jeździł na nartach, a także doskonalił swoje umiejętności na polu golfowym. Stabilna pozycja finansowa jego rodziców oczywiście w tym wszystkim pomagała.

Petr Korda, a także Regina Rajchrtová (również pochodząca z Czech), nie zamierzali jednak rzucać Sebastiana na głęboką wodę czy wywierać na niego większej presji. Zależało im, żeby ich syn dużo czasu spędzał też w domu, a także toczył typowe życie amerykańskiego nastolatka. Jeździł na ryby, grał na konsoli, nocował u przyjaciół. A do tego chodził do zwyczajnej szkoły, zamiast uczyć się online.

Mimo wszystko w Sebastianie błyskawicznie wykształciła się żyłka do rywalizacji. – Oj, chciałem z miejsca być najlepszy na świecie. Zawsze chciałem przejść na zawodowstwo. Nie miałem opcji A oraz opcji B. Skupiałem się tylko na jednym – opowiadał Korda.

– Jako dziecko sporo narzekałem, obrażałem się i płakałem – mówił też. – Mojej mamie się to nie podobało. Wiele razy ojciec wyrzucał mnie też z kortu, kiedy miałem złe podejście. Sporo się w tamtych czasach nauczyłem.

Sebastian nie podążał drogą Carlosa Alcaraza. Jako bardzo młody zawodnik nie czuł się jeszcze tak pewnie w seniorskim tourze. Ale miewał przebłyski. W 2020 roku, jako 19-latek, doszedł do 4. rundy Roland Garros. Tam musiał uznać wyższość… Rafy Nadala, jednego ze swoich największych idoli.

CZYTAJ: CARLOS ALCARAZ. WIELKOŚĆ ZAPISANA W GENACH

Talentem mierzącego 196 cm tenisisty zaczęli się też zachwycać amerykańscy eksperci. Choć tenis w USA nie cierpi na brak zawodników z potencjałem, Sebastian jest uważany za prawdziwy diament. I to mimo tego, że wciąż czeka na awans do pierwszej dwudziestki światowego rankingu. Jego styl gry i umiejętności mówią same za siebie.

– Amerykanie motywowali się nawzajem i pomagali sobie uświadomić, że mogą rywalizować na najwyższym poziomie. Jeśli miałbym jednak wybrać jednego z nich, postawiłbym na Sebastiana Kordę. Jest najmłodszym z Amerykanów w światowej czołówce i ma wśród nich największy potencjał – zachwycał się John McEnroe.

– To największy amerykański talent od wielu, wielu lat – podkreślał zaś Andy Roddick, ostatni zawodnik z USA, który zdobył wielkoszlemowy tytuł w męskim singlu.

Głosy takich sław mówią same za siebie. Ale Korda ma też wsparcie… Andre Agassiego. 10-krotny mistrz wielkoszlemowy nie jest pierwszym trenerem Sebastiana, ale pomaga mu w przygotowaniach do turniejów od niespełna trzech lat.

– Jest jedną z najbardziej wyjątkowych osób w moim życiu. Zaczęliśmy rozmawiać w trakcie pandemii w 2020 roku. Pomógł mi wejść na poziom, na którym się ostatnio znajduję. Podziwiam go jako tenisistę i jako człowieka. Spędzamy razem wiele czasu. Tak, jest dla mnie bardzo ważny – opowiadał 22-latek.

Po niedawno zakończonym Australian Open Sebastian Korda awansował na 26. pozycję w rankingu ATP, najwyższą w karierze. Ale to wciąż oznacza, że nie prześcignął nie tylko swojego ojca, ale i matki oraz rodzeństwa.

Mistrzyni olimpijska w golfie z tenisowej rodziny

Petr – jak wspomnieliśmy – był rankingową dwójką, natomiast Regina Rajchrtová zajmowała właśnie 26. miejsce w globalnym zestawieniu, to samo, jakie obecnie ma Sebastian. W karierze wygrała łącznie pięć tytułów rangi WTA (dwa w singlu, trzy w deblu). Jej przygoda z tenisem końca dobiegła bardzo szybko, bo rakietę odłożyła do szafy w 1993 roku, jako 25-latka.

Jeśli zatem Sebastian wkrótce powie, że jest lepszym sportowcem od kogoś ze swojej rodziny, to raczej będzie mówił o matce. Ale od młodego Kordy większe sukcesy odnosiły też jego siostry, profesjonalne golfistki.

Młodsza z nich, Nelly, kompletnie nie zgadzała się jednak z niedawnym komentarzem swojego brata: – Jest najsłabszym sportowcem w rodzinie? To kompletna bzdura. Jest najlepszy. Szczerze, jest najlepszy. Jego koordynacja ręka-oko jest niemożliwa. Świetnie jeździ na łyżwach, gra w golfa, prezentuje piękny tenis. Pierdoli więc głupoty. Wybaczcie mój język.

Zarówno Nelly, jak i Jessica ze względu na obowiązki w swojej dyscyplinie, nie mogły na żywo oglądać wszystkich meczów Sebastiana w Melbourne. Nocki zarywali za to jego rodzice. Ale co ciekawe – siostry doskonale wiedzą, z czym je się Australian Open. Obie wygrywały te zawody, ale te należące do federacji LPGA (Ladies Professional Golf Association).

Jessica urodziła się w 1993 roku, a Nelly w 1998 roku. Nierozłączne były od momentu, gdy weszły do świata golfa. Na wszystkie zawody podróżują wspólnie (zazwyczaj biorą udział w tych samych turniejach, ze względu na wysoki ranking), mieszkają razem, a także dzielą mniej pozytywne doznania, jak długie oczekiwania na lotnisku.

– Życie staje się dość samotne, kiedy podróżujesz z miejsca do miejsca. Fajnie jest więc mieć kogoś, z kim możesz przebywać w hotelu, a potem rozegrać kilka treningowych gierek na polu. Wszystko staje się łatwiejsze – opowiadała Nelly.

Jessica podkreślała natomiast, że choć dzieli je pięć lat, są najlepszymi przyjaciółkami. I nie ma czegokolwiek, czym się nie dzielą.

Jeśli chodzi o kwestię dorastania: Jessica i Nelly mogą wspominać dzieciństwo podobnie jak Sebastian. Też uprawiały mnóstwo sportów, w tym tenisa, z tym że ostatecznie bardziej do gustu przypadł im golf. Zdarzało im się też rywalizować ze swoim bratem – ale niekoniecznie na boisku, polu czy korcie, a w czasie gry w planszówki.

W 2021 roku obie siostry osiągnęły też coś, co wcześniej w rodzinie udało się tylko matce. Czyli wzięły udział w igrzyskach olimpijskich. Nelly przywiozła z Tokio złoty medal w rywalizacji indywidualnej kobiet. Jessica musiała zadowolić się miejscem w pierwszej dwudziestce.

Tak to się dotychczas układało, że młodsza z sióstr wykazywała większy talent. Nelly nie tylko zdobyła tytuł mistrzyni olimpijskiej, ale przez kilka miesięcy była najlepszą – według rankingu – golfistką na świecie. Ostatnio spadła z pozycji liderki LPGA, ale wciąż jest światową dwójką. Jessica też nie ma powodów do wstydu – zajmuje 17. pozycję.

W tym wszystkim warto podkreślić komercyjne sukcesy młodszej z sióstr Korda. Nelly niedawno podpisała kontrakt z Nike, znalazła się na prestiżowej liście Forbesa „30 under 30 list”, a także ma ponad pół miliona obserwujących na Instagramie. Kobiecy golf to jedna z dyscyplin, które w ostatnich latach mocno się rozwinęły, a 24-latka jest zdecydowanie jej twarzą.

Zarówno ona, jak i Jessica oraz Sebastian mają jeszcze sporo lat kariery przed sobą. Ich historia nie została już zakończona, mogą dopisać kilka dobrych rozdziałów. Ale już teraz możemy powiedzieć, że rodzina Kordów jest jedną z najbardziej wyjątkowych w całym świecie sportu.

Czytaj także:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...