Reklama

Koutris: Mama wychowała mnie sama. Mój największy sukces to kupienie jej domu

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

28 stycznia 2023, 11:56 • 18 min czytania 5 komentarzy

Mieliśmy w Ekstraklasie Brazylijczyków z paszportem włoskim, hiszpańskim czy portugalskim, ale reprezentant Grecji urodzony po drugiej stronie Oceanu, to coś nowego. Leonardo Koutris opowiedział nam trudną historię swojej rodziny i również niełatwą historię swojej kariery, która doprowadziła go z brazylijskich ulic na wymarzone San Siro, gdzie rozegrał jeden z najlepszych meczów w życiu. Spotkania z idolami, presja, kontuzje i transfery, które wyglądały jak ze snu – nowy piłkarz Pogoni Szczecin to jeden z najciekawszych ligowców.

Koutris: Mama wychowała mnie sama. Mój największy sukces to kupienie jej domu

Niektórzy mówią, że lepiej nie pracować przy klubie, któremu kibicujesz, bo poznajesz prawdziwą twarz wielu osób i niektóre legendy mogą upaść. Czy legenda Marcelo, którego podziwiałeś, rozmyła się, gdy spotkaliście się w Olympiakosie?

W swojej karierze miałem szczęście, mogłem grać z kilkoma dobrymi piłkarzami, z jeszcze lepszymi zmierzyłem się na boisku. Kiedy Marcelo trafił do Pireusu, czułem dumę. To jeden z moich idoli, gra na mojej pozycji, jest Brazylijczykiem, więc to oczywiste, że go podziwiałem. Jest czołowym lewym obrońcą świata. Miło było go spotkać, to dobry facet, który dla każdego w szatni był przyjaźnie nastawiony. Cieszę się, że mieliśmy go w szatni.

Byłeś zawiedziony, gdy okazało się, że to nie jest już ten sam piłkarz, co kilka lat temu? Jego forma nie była wysoka.

Kiedy do nas trafił, miał za sobą cztery miesiące bez gry, treningów, więc potrzebował trochę czasu i zrzucenia kilku dodatkowych kilogramów. Ale nadal miał jakość, tego nie da się pozbyć, zapomnieć. Od pierwszego momentu było widać, że to piłkarz wielkiej klasy.

Reklama

Grający na twojej pozycji, co zwiastowało kłopoty.

Jeszcze zanim Marcelo trafił do Olympiakosu, chciałem odejść z zespołu, więc kiedy do nas dołączył, ta sprawa stała się prostsza. Bardziej mi się przysłużył, niż zaszkodził.

Strach przed lataniem. Dlaczego polskie kluby nie potrafią w transfery?

Wspominałeś, że już latem pojawił się temat transferu do Pogoni Szczecin. Czemu wtedy to nie wypaliło?

Byłem na wakacjach, gdy spotkałem się z działaczami i trenerem Olympiakosu. Chcieli, żebym odszedł przed rozpoczęciem przygotowań i meczów w europejskich pucharach. Zaakceptowałem to, bo w Pireusie przeżywałem trudny moment, to nie jest klub, w którym gra się łatwo. Na końcu jednak nie pozwolono mi odejść, bo nie udało im się zakontraktować innego bocznego obrońcy przed startem okresu przygotowawczego.

Cały czas byłeś w kontakcie z Pogonią, wiedziałeś, że zimą temat wróci?

Reklama

Oglądałem kilka spotkań, a od kiedy było jasne, że zimą trafię do Szczecina — czyli mniej więcej od października — śledziłem wszystko bardzo szczegółowo, żeby dowiedzieć się czegoś o drużynie, stylu, o trenerze. Dowiadywałem się o tym, jak trenuje, jak wygląda przygotowanie do meczów. Bardzo ważne było dla mnie to, żeby dołączyć do zespołu jak najwcześniej i cieszę się, że już w listopadzie byłem na miejscu, bo mogłem przez dwa miesiące zgrywać się z drużyną, aklimatyzować się.

Grałeś w mocnych ligach: Hiszpania, Niemcy, Grecja. Musiałeś przyzwyczaić się do wysokiego poziomu, od którego Polska trochę odstaje. Z drugiej strony Pogoń Szczecin to ciekawy projekt, który pewnie czymś cię zainteresował.

Myślę, że polska liga jest dobra, z roku na roku poziom rośnie. Wasze zespoły przebijają się w Europie, grają w pucharach. Pogoń Szczecin przeżywa dobry okres, ma nowy stadion. Podobało mi się to, jak przedstawiano ten projekt i to, co zobaczyłem, gdy tu przyjechałem. Decyzja o dołączeniu do klubu była dla mnie łatwa. To transfer definitywny, a nie wypożyczenie tak jak w poprzednich przypadkach, więc to inna sytuacja.

W Polsce pojawiały się też plotki łączące cię z Rakowem Częstochowa.

Spotkaliśmy się z przedstawicielami Rakowa, ale było to już po rozmowach z Pogonią, gdy byłem przekonany do przyjścia do Szczecina. Przedstawiono mi plan, Raków kontaktował się z Olympiakosem, ale nie zmieniłem zdania, bo uważałem się już za piłkarza Pogoni. Ich wizja co do mnie bardzo mi pasowała, zaufali mi, bardzo się o mnie starali, a gdy klub o ciebie walczy, gdy widzisz, że mu zależy, musisz to docenić.

Do Ekstraklasy trafia coraz więcej zawodników z Grecji, Giannis Papanikolau załapał się nawet do kadry. To był sygnał, motywacja, że można i warto.

Na sto procent. Ostatnie pół roku w Olympiakosie było dla mnie fatalne. Moim głównym celem jest powrót na właściwe tory i powrót do reprezentacji Grecji. Zresztą, gdy pojawiła się informacja, że Raków się mną interesuje, Giannis i Stratos Svarnas dzwonili do mnie i pytali, czy to prawda, że przychodzę do ich zespołu. Moi rodacy robią tu świetną robotę, cieszę się, że przebili się w Polsce i są tu istotnymi postaciami. Teraz czas na mnie i Kostasa, musimy postarać się pójść w ich ślady. Nasi poprzednicy w Ekstraklasie otworzyli nam drzwi na ten rynek, pokazując się z dobrej strony. Uwierzyli, że w waszym kraju można się wybić, sprawdzili się, więc wasze kluby wiedzą, że warto na nas stawiać.

Kilka minut przed naszą rozmową twitterowe konto „Internet Explorer News” wrzuciło wpis o tym, że West Ham United interesuje się Leonardo Koutrisem. Pamiętasz jeszcze, jak to jest, gdy takie firmy krążą wokół twojego nazwiska?

Tak, to były czasy! To był mój najlepszy moment, nie tylko na boisku, po prostu w życiu. Razem z Olympiakosem wyeliminowaliśmy AC Milan, awansując do fazy pucharowej Ligi Europy. Pewnego dnia ktoś do mnie zadzwonił i powiedział, że West Ham United oraz inne kluby z Premier League są mną zainteresowane. Czułem, że to jakaś szalona sytuacja. Byłem blisko transferu, nie tylko do WHU, ale i do innych klubów. Problemem było to, że Olympiakos był nieustępliwy w negocjacjach. Mieli zasadę, że zwłaszcza w zimowym okienku nie chcą wykonywać takich ruchów, bo ciężko jest o zastępstwo. Piłka nożna to kwestia decyzji i szczęścia. Nie wypaliło, przytrafiła się kontuzja, wszystko zaczęło się psuć.

West Ham, Mallorca, Olympique Marsylia – gdy czytasz i słyszysz o takich ekipach, czujesz mętlik w głowie? Zaczynasz myśleć, że musisz być naprawdę świetny, skoro wszyscy cię chcą?

Marsylia była najbliżej, miałem już spakowaną walizkę i byłem gotowy na podróż do Francji. Wtedy Olympiakos zablokował transfer. Gdy dziś o tym myślę, wydaje mi się, że mogłem zrobić coś więcej, trochę przycisnąć, żeby pozwolili mi odejść. Po tym wszystkim jestem dojrzalszy, wyciągnąłem z tych doświadczeń wszystko, co mogłem, szukałem pozytywów. Czuję się teraz dobrze sam ze sobą, czuję się dobrze na boisku. Rozwinąłem się.

A wtedy czułeś się piłkarzem wartym osiem milionów euro? Tyle żądał za ciebie Olympiakos.

To były ogromne pieniądze. Nie wierzyłem w to, co słyszę. Mówili mi, że ktoś chce zapłacić za mnie osiem milionów, ale Olympiakos chce dziesięć, a ja myślałem sobie: rany, co się dzieje, o co chodzi? Nie docierało do mnie, o jak wielkich kwotach mówimy.

Zostawmy pieniądze i wyjaśnijmy, jak doszło do tego, że były reprezentant Grecji urodził się i wychował w Brazylii.

Moja mama żyła w Grecji, bo jej siostra wyszła za mąż za Greka. Ona przyjechała do niej, żeby pomóc jej w opiece nad dziećmi. Tu poznała mojego ojca. Zaszła w ciążę, ale wróciła do Brazylii, gdzie żyła moja cała rodzina. Wychowywałem się z babcią i dziewięciorgiem rodzeństwa mojej matki, nawet nie znałem ojca. Nie wiedziałem, kim jest, dopóki ponownie nie przyjechałem do Grecji. Pamiętam, że jako wielki kibic Interu chciałem wierzyć, że moim tatą jest Christian Vieri i gdy ktoś mnie o to pytał, to właśnie tak odpowiadałem.

Ojca poznałem, gdy miałem sześć lat i pojechaliśmy na wakacje na Rodos. Skończyło się na tym, że zamiast wakacji, zostaliśmy w Grecji na stałe, tak zadecydowała mama. W Brazylii było nam ciężko, chcieliśmy nowego, lepszego życia. Zacząłem chodzić do greckiej szkoły, co było dość zabawne, bo rok szkolny zaczął się miesiąc po moim przyjeździe i kompletnie nie znałem języka, ani słowa. Uczyłem się na bieżąco, ze słuchu. Ostatecznie, po latach, cieszę się, że tak zrobiliśmy. Nadal mam rodzinę w Brazylii, ale to tak daleko, że rzadko ją odwiedzam. Ostatni raz byłem tam chyba dwanaście lat temu.

Traktuję Rodos jak mój dom, poznałem tam dziewczynę, mam tam rodzinę, przyjaciół. Wszystkich najważniejszych ludzi w moim życiu. Dobrze, że „zostałem” Grekiem.

Z tego co widziałem, w Brazylii mieszkaliście poza wielkim miastem.

To zależy, co rozumiemy jako mniejsze miasto. Moja rodzinna miejscowość liczy 900 tysięcy mieszkańców, co czyni z niej niewielkie miasto w Brazylii, ale w innej skali można stwierdzić, że to wcale nie jest takie małe. Dobrze pamiętam to miejsce, żyliśmy w dużym domu, gdzie drzwi były zawsze otwarte. Mieszkaliśmy w sześć, siedem osób, ale co niedzielę schodzili się wszyscy. Robiliśmy grilla i oglądaliśmy mecze Corinthians, któremu kibicowała cała moja rodzina. Gdy miałem trzy lata, biegałem po ulicy bez butów z kolegami z sąsiedztwa, całymi dniami graliśmy w piłkę.

Typowa brazylijska dzielnica: grupka dzieciaków gania za piłką.

Mama trochę się bała, to w końcu Brazylia – zawsze może przytrafić się coś złego. Nasze miasto nie było przesadnie niebezpiecznie, ale byliśmy na tyle młodzi, że o siedemnastej, osiemnastej rodzina kazała mi wracać do domu. Mieliśmy jednak duże podwórko, z garażem, ogrodzone. Kiedy kończyliśmy kopać na ulicy, przenosiłem się tam i grałem w piłkę z dziadkiem, który kiedyś był bramkarzem. Kiedyś… dla mnie to była prehistoria! W każdym razie familia szybko się zorientowała, że lubię futbol i zostanę piłkarzem. Kopałem wszystkie prezenty, jakie dostałem – zabawki, samochody, wszystko. W końcu przestali mi kupować cokolwiek innego niż rzeczy związane z piłką. Gdy miałem dwa lata, mama zapisała mnie do lokalnego klubu piłkarskiego.

Incydent noszowy, asysta na San Siro. Sylwetka Leonardo Koutrisa

Uważasz samego siebie za brazylijskiego piłkarza? Mam na myśli wyszkolenie, technikę, styl gry.

Trochę tak. Technika Brazylijczyków to po części talent, a po części fakt, że gramy wszędzie i wszystkim. Bez butów, na ulicach, mając puste, plastikowe butelki za piłkę. Nasze nogi przyzwyczajają się do kopania wszystkiego, uczymy się panowania nad futbolówką na różne sposoby. Nie uważam, że jestem wybitnym technicznie piłkarzem, ale dałbym sobie 30 procent brazylijskości. 70% Greka, 30% Brazylijczyka.

W Brazylii w piłkę gra każdy, a na Rodos? Dla Polaków to raczej wakacyjny kurort!

To piękna wyspa. Znacie ją z wakacji, ale Grecja ma mniej więcej tysiąc wysp, na których ludzie spędzają urlopy, a Rodos jest jedną z największych, najbardziej zaludnionych. Mamy sporo drużyn piłkarskich, mamy akademie, lokalne ligi piłkarskie. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po przeprowadzce, było znalezienie sobie klubu. Ostatecznie spędziłem tam dziesięć lat i jestem bardzo wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobili. To typowa mała akademia i zawsze odwiedzą ją, gdy wracam do domu. W zasadzie mój dom jest mniej więcej 200 metrów od boisk, więc cały czas je mijam i wspominam chwile, które tam spędziłem.

Z kolei w Ergotelis to ciebie wspominają, bo stałeś się sławny na cały świat, gdy noszowi nie potrafili cię utrzymać…

Tak, tak, wiem o czym mówisz, każdy widział ten filmik. Kiedy byłem na boisku, nie zdawałem sobie sprawy, że tak to wygląda. Na boisku czujesz presję, adrenalinę, nie zwracasz na takie rzeczy uwagi. Dopiero potem zorientowałem się, że wszyscy mówią o tej sytuacji, rozpisują się o niej media. Tylko moja mama się wkurzała, bo która matka nie byłaby zła, widząc, jak tak opiekują się jej synem! Teraz gdy tylko kogoś poznaję, słyszę: a, to byłeś ty, widziałem cię na tym filmiku.

Skoro mówimy o mamie, słyszałem, że to wyjątkowa osoba w twoim życiu.

Jest wszystkim kim byłem i jestem. Gdyby nie ona, nie byłbym takim samym człowiekiem. Wiem, jak ciężkim zadaniem było wychowanie mnie w pojedynkę. Nie miała pieniędzy, w Grecji zaczynaliśmy od zera. Wszystko, co robię w swoim życiu, robię z myślą o niej. Kiedy tylko podrosłem i zrozumiałem, ile dla mnie poświęciła, moim głównym celem w życiu jest sprawienie, żeby była szczęśliwa. Jej największym marzeniem było kupienie sobie domu, mówiła mi o tym, gdy miałem 14 lat. Kiedy zarobiłem pieniądze dzięki piłce, pierwszą rzeczą, którą zrobiłem, było kupienie jej domu na Rodos. Teraz może odpocząć, zrelaksować się, bo na to zasłużyła. Uważam, że to mój największy sukces, największe życiowe osiągnięcie.

Kiedy wróciliście do Grecji, rodzice znów zaczęli żyć razem?

Nie, mamy dobrą relację z ojcem, często z nim rozmawiam, ale nie mieszkamy razem. Ma swoją rodzinę, syna i córkę, to moje rodzeństwo, utrzymujemy kontakty. Moje życie to jednak ja i mama.

Wracając do piłki – jakie to uczucie, gdy trafiasz do jednego z największych klubów w Grecji, Olympiakosu Pireus?

To była ciekawa droga. Grałem w Ergotelis, z którym spadliśmy z ligi. Klub miał problemy finansowe, w połowie sezonu powiedziano nam, że nie ma szans na dokończenie sezonu i jesteśmy wolni. Drużyna zaczęła od nowa, od trzeciej ligi. Trener, u którego debiutowałem w greckiej ekstraklasie, był wtedy w PAS Giannina i gdy zostałem wolnym zawodnikiem, zadzwonił, żebym dołączył do jego zespołu. Spędziłem tam półtora roku, zaliczyłem sezon życia. Jako mały klub w skali kraju zdołaliśmy zakwalifikować się do europejskich pucharów.

Strzeliłeś wtedy bardzo ważną bramkę.

Jedyną w tych barwach! To był jeden z najważniejszych goli w historii klubu, całe miasto było z nas dumne. Olympiakos zglosił się jeszcze przed końcem ligi, decyzja musiała być prosta. Wiele osób myślało wtedy, że zaraz mnie wypożyczą, żebym ograł się w słabszym zespole, ale ja bardzo w siebie wierzyłem. Zawsze powtarzam, że najtrudniej jest dostać się do dużego klubu, pokroju Olympiakosu. Łatwiej jest zacząć w nim grać niż do niego trafić, bo gdy już tam jesteś, wszystko zależy od ciebie. Każdy kto jest w zespole, może grać, to kwestia głowy, podejścia. Od pierwszego treningu miałem podejście w stylu: na sto procent będę grał, przebiję się.

W pierwszym sezonie byłem podstawowym piłkarzem, gdy graliśmy w najtrudniejszej grupie Ligi Mistrzów, do jakiej mogliśmy trafić. FC Barcelona, Juventus, Sporting Lizbona. To był mój najlepszy czas w Olympiakosie, zagrałem na Messiego, regularnie grałem w lidze. Byłem młody, głodny gry i wyzwań, nie uważałem, że to coś wielkiego. Dopiero teraz zauważam, że to naprawdę wielka rzecz. Mistrzostwa, powołania do reprezentacji Grecji… Pięć lat w Pireusie, nawet licząc przerwy na wypożyczenia, sprawiło, że jestem lepszym piłkarzem.

Co jest najtrudniejsze w grze dla Olympiakosu Pireus?

Udźwignięcie presji. Zwłaszcza gdy zespół ma trudniejszy moment, albo kiedy przegra się derby, presja sięga zenitu. To naprawdę nie jest klub, w którym łatwo się gra. W każdym meczu musisz mierzyć się z ogromnymi oczekiwaniami, grać na dwieście procent. Kiedy ci nie wyjdzie, spotkasz na ulicy zawiedzionych, złych kibiców.

Uważałeś siebie za tak duży talent, żeby zostać reprezentantem kraju?

Kiedy zaczynałem profesjonalną karierę, w ogóle o tym nie myślałem. Gdy już byłem w Gianninie, czułem się tak dobrze, że tylko czekałem na powołanie do kadry. Ono nie przychodziło, ale i tak byłem pewien, że na koniec sezonu dostanę nagrodę i był nią Olympiakos. Zawsze czułem, że osiągnę coś w piłce nożnej. Miałem też złe momenty, tak jak mówiłem, szczególnie kontuzja, którą odniosłem w Mallorce. Marzyłem o tym, żeby zagrać w lidze hiszpańskiej, w debiucie zaliczyłem asystę w zwycięskim meczu i wydawało mi się, że fruwam kilka centymetrów ponad chodnikiem, że sięgam gwiazd. W kolejnym spotkaniu doznałem ciężkiej kontuzji i przyznam szczerze, że psychicznie byłem zdruzgotany. W dniu, gdy to się stało, zadzwoniłem do mamy, która uspokajała mnie i zapewniała, że przebrnę przez ten moment. Chwile, w których walczyłem z kontuzją, uczyniły mnie lepszym człowiekiem.

W Fortunie Dusseldorf też miałeś trudny moment, choć akurat z innego powodu.

Tam kończyłem rehabilitację po zerwaniu więzadeł krzyżowych. Trenowałem przez dwa miesiące pod okiem trenerów, fizjoterapeutów, mimo że byłem gotowy do powrotu do gry. Wszyscy – także ja – chcieliśmy być jednak pewni, że wrócę, gdy będę w stu procentach gotowy i to była dobra decyzja. Zacząłem grać regularnie, zaliczyłem całą rundę rewanżową, otarliśmy się o awans do Bundesligi. Później Fortuna zmieniła trenera, nowy sezon zaczął się dobrze, ja wróciłem do klubu kilka dni po wszystkich, bo grałem w reprezentacji i dostałem parę dni urlopu ekstra. Nadal grałem regularnie, jednak wyniki przestały się zgadzać, zaczęły się problemy ze wszystkim w klubie. Wszyscy zawodnicy byli źli, nie czuli się dobrze. Znów zmieniono trenera, ale sytuacja była na tyle kiepska, że szanse na awans do Bundesligi były mininalne, a to, czy mnie wykupią, zależało właśnie od kwestii promocji. Skoro nie była ona w zasięgu, postanowiono budować zespół na nowy sezon i zostałem odstawiony, bo przecież wówczas miało mnie już nie być w Niemczech.

Skoro mowa o trenerach – Pedro Martins chyba nie jest twoim ulubieńcem?

W zasadzie nie, przeciwnie. Mamy dobre relacje, jest Portugalczykiem, więc łatwo było nam nawiązać kontakt. To dobry trener, wiele razy na mnie stawiał, motywował mnie. Niektóre sytuacje nie są zależne od szkoleniowca, wpływ na nie ma także klub, zwłaszcza gdy jesteś w takim miejscu jak Olympiakos.

Czytałem, że kiedyś powiedział, że nie pracujesz zbyt mocno nad tym, żeby wywalczyć miejsce w składzie. Porównywał cię do innego zawodnika i twierdził, że to on jest bardziej zdeterminowany.

Nie przywiązuję do tego uwagi. Trener widzi pewne sprawy inaczej niż ja, nie zgadzałem się z tym. Każdy, kto mnie zna, wie, że jestem typem człowieka, który przede wszystkim ciężko pracuje. Takie rzeczy to jednak część piłki, każdy ma złe i lepsze wspomnienia z pracy z poszczególnymi trenerami. Na koniec dnia mówię o nim same pozytywne rzeczy.

W tamtym czasie rywalizowałeś z Konstantinosem Tsimakasem, który później trafił do Liverpoolu.

To dobry piłkarz i dobry kolega, trzymaliśmy się ze sobą blisko. Przez pierwsze dwa lata walczyliśmy o miejsce w składzie jak równy z równym, mogę nawet powiedzieć, że częściej to ja wygrywałem, bo notowałem więcej występów. Dzieliliśmy się grą mniej więcej 60 do 40. Nagle jednak wszystko się zmieniło, Tsimakas grał wszystko, ja zostałem odsunięty. Zaczęła się jednak liga i rotacje składem, w pierwszych czterech kolejkach zaliczyłem trzy asysty i myślałem, że wrócę do rywalizacji, a zamiast tego… przestałem grać w ogóle. Prawdą jest jednak to, że Kostas grał bardzo dobrze, był w świetnej formie i był częścią najlepszego sezonu Olympiakosu. To wtedy kupił go Liverpool i nie byłem zaskoczony. To był wielki ruch dla klubu i całej Grecji, cieszyłem się z jego sukcesu razem z nim.

Mądrzej biegasz, lepiej punktujesz? Analiza raportów fitness w Ekstraklasie

Wspominałeś wcześniej, że zagrałeś przeciwko Leo Messiemu. To prawda, że obrońca, który gra przeciwko niemu, zawsze ma fatalne wspomnienia związane z tym meczem?

Nie, nie, odwrotnie! Przy jednej z bramek Messi mnie ograł i strzelił, ale przecież to komplement. Przedryblował mnie Messi, kto miałby do mnie pretensje? Gdy coś takiego się dzieje, nikt nie mówi: hej, co ty zrobiłeś. Pokazujesz tylko: no wiesz, to Messi! Obydwa mecze z Barceloną były moim zdaniem niezłe, ten rewanżowy był naprawdę dobry. W pierwszym meczu strasznie z nami jechali do przerwy, ale dostali czerwoną kartkę i śmialiśmy się, że to dla nas świetna wiadomość, bo trochę przystopują. W rewanżu zremisowaliśmy jednak 0:0, to był dobry mecz. Gdy mierzysz się z takimi zespołami, nie masz nic do stracenia i nie myślisz o tym, co złego może się stać. Musisz cieszyć się chwilą.

I dużo biegać za piłką.

Tak, wiadomo. Ale czasami zatrzymasz Messiego, gdy próbuje cię minąć, albo odbierzesz mu piłkę, a ktoś zrobi ci zdjęcie i masz wspomnienie na całe życie! Mam ten obraz w głowie: Messi robi swój klasyczny ruch, ja przejmuję piłkę. To takie „highlights” z twojej kariery, moment dumy. Do tego po meczach zawsze wymieniam się koszulkami, zbieram je, od kiedy byłem dzieckiem.

Udało się wymienić z Leo Messim?

Niestety nie, ale mam Jordiego Alby, czyli lewego obrońcy. Mam też Paulinho, bo to Brazylijczyk, więc rodak. Z Juventusu zgarnąłem Giorgio Chielliniego i Gonzalo Higuaina. W zasadzie mam dwie koszulki Higuaina, tyle że druga jest już z czasów gry w Milanie. To zabawna historia, bo po obydwu meczach z Juventusem byliśmy razem na kontroli antydopingowej. Rozmawialiśmy, poznaliśmy się i kiedy później graliśmy na San Siro z Milanem, oddał koszulkę jednemu z naszych zawodników, a potem mnie zauważył i rozpoznał, podszedł do mnie i wynegocjowałem jeszcze jedną dla siebie! Na szczęście wtedy już nie wytypowano nas do kontroli.

Dla ciebie – kibica Interu – mecz na San Siro musiał być dużym przeżyciem. Zwłaszcza że zaliczyłeś wtedy asystę.

Zostałem kibicem Interu, gdy miałem pięć lat, wszystko dzięki Ronaldo. Odwiedzenie stadionu w Mediolanie było moim ogromnym marzeniem, ale chciałem tylko zobaczyć ich mecz, nie myślałem o grze na Giuseppe Meazza. Nigdy jednak nie miałem okazji, żeby to zrobić. Chociaż nie, raz miałem i… to kolejna zabawna historia. Pojechałem do Włoch i stwierdziłem, że skoro tak, to może warto wpaść na mecz do Mediolanu. Tyle że Inter grał wtedy na wyjeździe. Pomyślałem sobie: ok, trudno, pójdę na Milan, grali wtedy z Genoą. Wybraliśmy się na stadion, kupiliśmy bilety i nagle okazało się, że… przekładają wszystkie spotkania. Nie pamiętam już, co się stało, ale zawrócono nas dosłownie ze schodów, nie zdążyłem nawet zobaczyć murawy! Ludzie zaczęli wychodzić ze stadionu, powiedziano nam, że wszystkie mecze są odwołane. Dobrze, że w końcu udało się tam dotrzeć i to w roli zawodnika. Pamiętam nasz oficjalny trening, dzień przed meczem. Pierwszy moment, wejście na boisko, pocałowałem murawę, byłem przeszczęśliwy.

Asysta to efekt dodatkowej motywacji? Jako kibic Interu mogłeś myśleć, że to takie prywatne derby.

Ha, może trochę! Nie, nie myślałem o tym, najzwyczajniej w świecie cieszyłem się, że mam szansę zagrać na tym stadionie i koniec końców zagrałem jeden z najlepszych meczów w karierze.

Widzę, że zawsze spotykają cię ciekawe przygody, więc warto spytać, o co chodzi ze zdjęciem, które kiedyś wrzuciłeś na Instagram. To cytat z „Zakazanego Imperium”: Idź kupić sobie osobowość.

Hm… Pewnie w moim życiu działo się wtedy coś ciekawego. Może chodziło o dziewczyny! Nie pamiętam, musiałem chcieć coś komuś przekazać. Gdy jesteś nastolatkiem, wrzucasz takie rzeczy do sieci i nie myślisz, jak to będzie. Ale teraz mam dla wszystkich radę: uważajcie, co robicie w Internecie!

WIĘCEJ O ZGRUPOWANIU W TURCJI:

fot. Newspix, FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
1
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
4
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
1
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
4
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Komentarze

5 komentarzy

Loading...