Pierwszy dzień rundy wiosennej Ekstraklasy od razu oddzielił letnich obserwatorów od prawdziwych koneserów. Dwa mecze, dwa razy po 0:0, żadnego gładkiego wprowadzenia. Zostają tylko najwytrwalsi.
Oczywiście lekko się droczymy, bo spotkanie Stali Mielec z Lechem Poznań wcale nie było takie słabe. Długimi fragmentami oglądało się je całkiem przyjemnie, okazji z obu stron nie brakowało. Przede wszystkim jedni i drudzy chcieli grać w piłkę, a to już sporo w naszej lidze.
Stal Mielec – Lech Poznań 0:0. Nieskuteczny Ba Loua, anulowany karny
Gospodarze zaczęli wręcz zaskakująco odważnie, z bardzo wysoko ustawioną obroną i trochę rozciągniętą drugą linią, co sprawiało, że ofensywni zawodnicy “Kolejorza” często mieli akcje 1 na 1 z obrońcami mielczan. W efekcie Adriel Ba Loua szybko mógł skompletować hat tricka. O ile pierwszy strzał obroniony przez Bartosza Mrozka i uderzenie w boczną siatkę jeszcze można mu wybaczyć, o tyle w zmarnowanej sytuacji sam na sam nie tłumaczy go już nic. Świetne podanie Skórasia, sporo miejsca i czasu, a jednak to Mrozek był górą. Wystawił nogę i zdołał odbić piłkę. Wypożyczony z Lecha bramkarza (gdyby ktoś nie wiedział) znów potwierdził, że chyba najlepiej w Ekstraklasie broni sytuacje oko w oko z rywalami.
Lech nie miał też tego dnia szczęścia. Jesteśmy przekonani, że niejeden ligowy sędzia podyktowałby rzut karny po starciu Kruka ze Skórasiem, zwłaszcza gdy pierwotną decyzją było wskazanie na wapno. Paweł Raczkowski został jednak zawołany do monitora i jedenastkę anulował. Dziwny obrót wydarzeń. Kruk, owszem, musnął piłkę, ale no właśnie: nie wybił jej, Skóraś dalej mógł szarżować, a zaraz potem został kopnięty w nogę. Czy to był rażący błąd sędziego, oznaczający, że trzeba zmienić werdykt z boiska? Naszym zdaniem nie. Kolejny raz przekonujemy się, że takie kryterium użycia VAR-u to w praktyce martwy przepis.
Poznaniacy nawet w końcu trafili do siatki, nawet przez chwilę mocno się cieszyli, lecz tym razem bez żadnych kontrowersji okazało się, że Ishak po dośrodkowaniu Pereiry uderzał z minimalnego spalonego.
Stal też mogła wygrać
Równie dobrze jednak Lech mógł dziś przegrać. Sprawiająca wrażenie grającej odważnie Stal co prawda pierwszy strzał (i od razu celny) oddała dopiero w 33. minucie, ale w drugiej połowie miała konkretne szanse. Filip Bednarek fatalnie grał dziś nogami, dwukrotnie sprokurował w ten sposób duże zagrożenie po własną bramką, ale zrekompensował to instynktownym odbiciem bomby Kruka, który zamykał akcję po rzucie rożnym. A już w doliczonym czasie Karlstroem odbierał gratulacje od Bednarka po wybiciu piłki z linii bramkowej.
Pozytywem dla kibiców mistrza Polski może być powrót do wyjściowego składu Bartosza Salamona, po którym nie było widać wielomiesięcznej przerwy. Doświadczony stoper z miejsca szefował całej obronie i zaliczył kilka bardzo ważnych interwencji.
W Stali debiutował Rauno Sappinen i trzeba przyznać, że niesamowicie napsuł krwi przeciwnikom. Po przerwie na długo zniknął, ale szarpał do samego końca, a już na samym początku meczu tak uciekł Murawskiemu, że ten faulował na żółtą kartkę i później musiał się mocno pilnować.
Trener Adam Majewski może mieć pretensje za parę źle rozegranych akcji po przechwycie z udziałem wielu zawodników. Dało się z nich wycisnąć znacznie więcej.
Stal pokazała, że nie zamierza powtarzać wiosny sprzed roku, gdy po świetnej pierwszej rundzie totalnie się posypała i na chwilę ponownie wmieszała się do walki o utrzymanie. W Lechu klasyczne pierwsze koty za płoty. Sama gra wyglądała w miarę przyzwoicie, tyle że brakowało konkretów, zwłaszcza do przerwy ze strony Ba Louy. Teraz czas na ligowy dwumecz z Miedzią Legnica.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Mądrze biegasz, lepiej punktujesz? Analiza raportów fitness w Ekstraklasie
- Jako nastolatek miał trzy domy. Teraz będzie bronił w Miedzi
- Kulisy transferu Saida Hamulicia. „Miałem sygnały od klubów, które żałowały, że nie zaryzykowały”