Reklama

Nie będzie ćwierćfinału w Melbourne. Korda minimalnie lepszy od Hurkacza

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

22 stycznia 2023, 09:58 • 4 min czytania 14 komentarzy

Słyszysz od kumpla tekst „pięciosetowy horror”, myślisz „co znowu odwalili siatkarze”? To już nieaktualne. W 2023 roku ten zwrot jest zarezerwowany dla Huberta Hurkacza. W Australian Open wrocławianin rozegrał trzy mecze na pełnym dystansie. Dwa z nich zakończyły się siłą rzeczy wygraną, w ostatnim, niestety, minimalnie poległ (6:3, 3:6, 2:6, 6:1, 6:7 (7)). Pogromcą Polaka okazał się Sebastian Korda, którego ojciec… wygrał w Melbourne w 1998 roku.

Nie będzie ćwierćfinału w Melbourne. Korda minimalnie lepszy od Hurkacza

Kiedy spacerowałem rano 4 kilometry z mieszkania na korty Australian Open, zupełnie nie przeszkadzało mi, że w mieście w związku z niedzielą jest wyjątkowo tłumnie. Nie sposób było znaleźć stolika, żeby zjeść śniadanie, czy też przecisnąć się na skróty bocznymi uliczkami, z których korzystałem w poprzednie dni. Nieważne, i tak byłem uśmiechnięty bo w głowie miałem tylko jedno – Igę i Huberta w ćwierćfinale turnieju. Jak już człowiek przeleciał ponad 15 500 km, to chciałby, żeby nasi dali czadu na imprezie, którą relacjonuje. Oczywiście mam świadomość, że i tak wynik „Biało-Czerwonych” w Melbourne jest kapitalny, ale przecież nie byłbym Polakiem, gdybym nie miał ochoty na więcej, prawda?

Porażka Igi, o której piszę tu mocno przyhamowała mój entuzjazm, ale też liczyłem, że Hurkacz poprawi nadszarpnięty humor. W końcu naprzeciwko niego nie stanął Novak Djoković, który wyeliminował na tym etapie AO Łukasza Kubota w 2010 roku, tylko gość, który uważa sam siebie za… najgorszego sportowca w rodzinie.

Oczywiście żartobliwie, ale coś w tym jest – ojciec i matka Seba znakomicie grali w tenisa, a siostry należą do ścisłej światowej czołówki golfistek, więc kariera 23-latka, który nigdy nie był notowany na liście ATP wyżej niż na 30. miejscu, nikogo w domu Kordów nie musi powalać na kolana. Swoją drogą muszę Wam przyznać, że jako młody chłopak byłem wielkim fanem Petra. Nie sposób było nie lubić gościa, który miał taki image:

Reklama

Wracając do sedna – naprawdę wierzyłem, że Hurkacz zamelduje się w ćwierćfinale AO. Wiedziałem, że Korda junior musi być w dobrej formie, skoro wyeliminował tu m.in. Daniiła Miedwiediewa, ale umówmy się – jeśli chcesz coś znaczyć w świecie męskiego tenisa, a Hubert ma takie ambicje, w kluczowych momentach musisz sobie radzić z gośćmi pokroju Sebastiana. Niestety, tym razem nie wyszło, chociaż było blisko – w piątym secie przy wyniku 5:5 Hubert prowadził z Kordą 40:15 i nie wykorzystał szans na przełamanie. Potem w super tie-breaku, granym do 10, było 3:1 dla Polaka. Przyznam Wam szczerze, że w tym momencie pisałem już tweeta o treści, że Hubert jest nie do zajebania. Bo przecież drugą i trzecią partię tego spotkania przegrał wyraźnie, forehand zupełnie mu wtedy nie siedział, więc wielu myślało, że jest już po zabawie, a tu proszę, znakomicie się odbudował.

Okazało się jednak, że i Korda czuje olbrzymi głód sukcesu. Sebastian wygrał sześć kolejnych piłek! 7:3 i pozamiatane? Skąd, Hurkacz doprowadził do remisu! Daję słowo, że w tym momencie czułem, jakbym postarzał się o pięć lat. Uznałem, że pół dekady życia w zamian za ćwierćfinał Australian Open to uczciwa cena, dlatego byłem gotów wybaczyć Hubertowi ten brak szacunku dla mojego zdrowia. Niestety, końcówka meczu należała do rywala, w związku z czym nasz tenis zaliczył dwie spektakularne porażki jednego dnia czasu australijskiego i nocą/rankiem polskiego. Aż przypomniały mi się igrzyska w Pekinie, podczas których w ciągu kilku godzin z olimpijskim turniejem pożegnali się piłkarze ręczni i siatkarze.

A ból rodaków mieszkających nad Wisłą i w Europie dobrze oddał ten tweet:

 

Po tych spotkaniach może nie czułem niewyspania, bo po prawie tygodniu w Melbourne udało się w końcu pokonać jet lag, ale duże rozdrażnienie – na pewno. Zagadujący po meczach na każdym kroku „How are you?” australijscy stewardzi nagle zaczęli być w moich oczach wyjątkowymi upierdliwcami, który miałem ochotę odpowiedzieć, że „shitty”, ale ostatecznie ugryzłem się na szczęście w język. W tym wszystkim zaimponował mi Hubert, będący prawdziwą oazą spokoju. Na pomeczowej konferencji prasowej był niewzruszony, a ze zdań, które wypowiedział, warto przytoczyć ten fragment:

Reklama

– Jest progres. Nie jestem jeszcze tam, gdzie chcę być, ale z każdym kolejnym turniejem zbliżam się do założonego przez siebie poziomu.

Szacunek za ten stoicyzm, dla mnie jako choleryka jest to coś niesamowitego. Gdybym był na miejscu Hurkacza, zapewne już na korcie połamałbym ze dwie rakiety, a podczas spotkania z dziennikarzami wygłosił orędzie w stylu Giovanniego Trapattoniego z czasów prowadzenia Bayernu Monachium.

Cóż, czas się uspokoić i poczekać na naszą ostatnią przedstawicielkę w singlowym turnieju w Melbourne, Magdę Linette. Tu sytuacja jest o tyle inna, że w stosunku do poznanianki nie ma tak dużych oczekiwań, jak wobec Huberta i Igi. Ona już zrobiła swoje, wchodząc pierwszy raz w karierze do 1/8 finału Wielkiego Szlema. Wszystko powyżej będzie przemiłym bonusem, na który, jako Polak z krwi i kości, oczywiście liczę!

KAMIL GAPIŃSKI Z MELBOURNE

Fot. Newspix

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

14 komentarzy

Loading...