Reklama

Białek z Kataru: Jak nie zostać pożytecznym idiotą?

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

20 listopada 2022, 09:26 • 8 min czytania 86 komentarzy

Gdy wyjeżdżam taksówką z portu lotniczego w Dausze, widzę przez okno kulistą, oświetloną, efektowną bryłę, która na pierwszy rzut oka wygląda jak stadion. Czytałem wcześniej, że jedna z katarskich aren położona jest tuż przy lotnisku – może to właśnie ta?

Białek z Kataru: Jak nie zostać pożytecznym idiotą?

– To stadion? – pytam więc kierowcy, który wiezie mnie i dwójkę innych dziennikarzy.

– Nie, to terminal króla Kataru – odpowiada łamanym angielskim.

– Terminal króla Kataru?

– Tak. Może nim latać tylko król i jego rodzina.

Reklama

Oczywiście kierowcy chodziło o emira, a nie króla, ale… czy dało się zacząć tę podróż w bardziej katarski sposób?

***

Czuję, że właśnie taki będzie Katar podczas tych mistrzostw. Oszołomi nas swoim przepychem. Nie raz zachwyci tym, jak mili i pomocni są ludzie żyjący tu na co dzień. Rozkocha logistyką, bo jeszcze nigdy nie było mundialu, na którym można obejrzeć dwa mecze dziennie. Zwłaszcza, że kibice mistrzostw świata przechodzą ze skrajności w skrajność – cztery lata temu niejednego mogło doprowadzić do szału przemieszczanie się pomiędzy Kazaniem a Wołgogradem, mi przykładowo trafiły się cztery ponad 20-godzinne kursy pociągiem.

A tu? Jeden stadion od drugiego dzieli piętnaście minut taksówką.

Nie po to Katar zapłacił za organizację turnieju 220 miliardów dolarów (podczas gdy Rosja 11,6, a Brazylia 15), by nie zachwycić każdego, kto tutaj przyjedzie.

Reklama

Na lotnisku obsługa prowadzi mnie za rączkę. Dostaję jedną darmową kartę SIM, z której mogę korzystać przez dwa dni, a potem drugą, na której jest 2022 megabajtów internetu. Co kilka metrów stoi pracownik obsługi. Każdy z nich samemu grzecznie pyta, czy może w czymś pomóc. Każdy z nich rozmawia nienagannym angielskim. Każdy kwituje uśmiechem wszystko, co go spotyka. Pierwsze wrażenie? Trudno tu czuć się źle.

Gdy docieram do willi, którą wynajmuję z kilkoma dziennikarzami, kusząco zerka w moją stronę basen, który mamy do dyspozycji. Dostaję ulotkę supermarketu, który dowiezie zakupy gratis, gdy tylko się napisze na Whatssapie. Co chwilę mijam po drodze budynki, które wyglądają jak z innego świata. 

Leżąc w basenie, gdy w Polsce spadają pierwsze śniegi, trochę łatwiej zapomnieć o tym, że to mundial zbudowany na krwi robotników.

Tego trochę się boję.

Że zdarzy mi się zapomnieć.

***

Nastraszono nas przed tym mundialem. Przed żadną inną imprezą nie miałem do ogarnięcia tyle formalności, co przed ruszającymi dziś mistrzostwa świata. Noclegi? Trzeba było je przyklepać i opłacić kilka miesięcy temu, długo przed tym, zanim dostaliśmy potwierdzenie przyznania akredytacji. Jeśli komuś FIFA odmówiłaby przyjazdu na turniej, to noclegi za kilkadziesiąt tysięcy mógłby sobie obejrzeć na Street View, ewentualnie – przyjechać jako kibic.

Przed samą podróżą kluczowe było posiadanie jedynie Hayya Card (autor tego tekstu zbyt mądry nie jest, gdyż postarał się o nią dopiero w tygodniu poprzedzającym mundial i do czwartku żył w stresie). To karta, która pełni rolę wizy. Żeby ją zdobyć, trzeba po prostu złożyć wniosek (większość kibiców robiła to przez aplikację na smartfona), podać sporo danych i poczekać kilka dni. To o tyle istotne, że w trakcie mistrzostw do Kataru nie może wlecieć żaden obcokrajowiec, który nie ma Hayya Card.

Zdarzyli się w Polsce dziennikarze, których przez Hayyę nie wpuszczono na pokład. Ktoś zrobił literówkę w nazwisku, ktoś zjadł cyferkę w numerze paszportu – sorry, nic nie poradzimy, w papierach musi się wszystko zgadzać, nie lecisz.

To znaczy lecisz, ale w kolejnych dniach, co kosztuje cię kilka dodatkowych tysięcy złotych. Linii lotniczej nie interesuje, że to nie był wcale twój błąd. 

Zdarzyli się też tacy, których nie chciano wpuścić, ale jakimś cudem błyskawicznie naprawiali telefonicznie biurokratyczne nieprawidłowości. Ja? Przyleciałem do Dauhy jako jeden z ostatnich polskich dziennikarzy, a więc nasłuchałem się kilku historii, przygotowałem się na wszelkie możliwe ewentualności…

No i wszystko odbyło się bezproblemowo. 

Czym wcześniej mnie straszono? Organizatorzy prosili o szczegółowe opisanie sprzętu zabieranego do Kataru. Przy niektórych rubrykach trzeba było podać nawet konkretne numery seryjne. W komunikacie grożono, że jeśli na lotnisku ktoś znajdzie niezadeklarowany sprzęt, będzie mógł go zarekwirować. Po kilku dniach od wypełnienia danych otrzymałem dokument, który miałem wydrukować i pokazać na lotnisku. Nikt o niego jednak nie spytał. 

Trzeba było mieć ze sobą potwierdzenia zabukowanych noclegów (każdy, kto wjeżdża do Kataru, ma mieć zagwarantowane hotele), a nikt tego nie sprawdzał.

Trzeba było mieć ze sobą potwierdzenie przyznania akredytacji, a o to też nikt nie prosił.

Przed mundialem czytałem, że każdy, kto przyleci do Kataru, będzie musiał zainstalować aplikację Ehteraz, która nie tylko będzie miała dostęp do wszystkich danych w telefonie, ale nawet będzie mogła w nie ingerować poprzez na przykład usuwanie zdjęć. Konieczność pobrania tej aplikacji jawiła się jako zamach na wolność przyjezdnych i inwigilację w celu zapobiegnięcia szerzeniu nieprzychylnego przekazu o Katarze.

Jedyną aplikacją, jaką zasugerowano mi pobrać, to Talabat – czyli jedzenie na dowóz.  

Czytałem też, że bez VPN nie będzie dało się obsługiwać mediów społecznościowych. Da się. Wszystkie działają.

Koniec końców – to dobrze. Jest nadzieja, że także na inne utrudnienia Katarczycy przymkną oko.

***

Kibice lecący liniami Qatar Airways mogą obejrzeć na ekranie szereg materiałów poświęconym mistrzostwom świata. Pierwszy, jaki rzuca nam się w oczy? Sylwetka Gianniego Infantino. Opis: Oryx One spotkało się z prezydentem FIFA, by odkryć życie dedykowane piłce i zbliżaniu do siebie narodów.

W tym momencie najbardziej pasuje hasło: obrzygałem się po trzech minutach oglądania, byście wy nie musieli tego robić.

Włączam. Zaczęło się nawet śmiesznie. Łysy z FIFA mówi „football is magic” akurat w momencie, gdy Szczęsny z Krychowiakiem strzelili sobie gola na poprzednim mundialu. A później rozpoczyna festiwal cukierkowych haseł.

Mówi, że piłka nożna jest taka sama wszędzie, czy to w Sudanie, czy Tajlandii, czy w Ameryce Południowej – więc w sumie co to za różnica, gdzie zostanie rozegrany mundial? Że rodzice uczyli go ciężkiej pracy. Że ma niewiarygodną pasję do piłki. Że inspiruje go, gdy piłka łączy ludzi. Że żyje pasją od lat, czyli od lat nie musi pracować. Że otwierający się dziś mundial będzie największym turniejem w dziejach FIFA.

I tak przez piętnaście minut. Obrzydliwa rzecz.

***

Później na scenę wjechał David Beckham, który przez 30 minut oprowadzał nas po najpiękniejszych miejscach w Katarze.

„Becks” uwielbia katarską kulturę i doskonale odnajduje się w wielu zakamarkach upalnej Dauszy.

Niesamowite, że tak zakochał się w kraju, w którym nigdy nie grał, w którym nigdy nie mieszkał i który nie jest oczywistą destynacją urlopową.

Ciekawe, jak do tego doszło.

***

Jak leciało się liniami Qatar Airways, jednymi z najdroższych i jednocześnie najlepszych na świecie?

Normalnie.

Każdy pasażer miał zagwarantowany obiad, open bar i jedną przekąskę – czyli tak, jak podczas każdego międzykontynentalnego lotu. Drinki? Jak to drinki. Przekąska? Zwykły wafelek. Obiad? Bardzo dobry. Wołowina z zapiekanką ziemniaczaną – chyba nigdy nie jadłem w samolocie czegoś lepszego.

Dostajemy poduszkę, kocyk i słuchawki – jak wszędzie. Miejsca na nogi za dużo nie ma – jak wszędzie. Wybór filmów czy muzyki dla zabicia czasu nie jest szczególnie duży – jak wszędzie.

Luksusu nie widać. Nie różniło się to niczym od podróży LOT-em – poza tym, że obiad był rewelacyjny – więc nie ma czym się zachwycać. 

Z ciekawostek – w filmie, w którym pasażerowie dowiadują się jak się zachować w razie katastrofy, wziął udział Robert Lewandowski.

Gdy poprosiłem o whisky, dostałem porcję na dwa łyczki. Może właśnie przelatywaliśmy nad jakimś muzułmańskim krajem i Allah patrzył?

***

– Co to? Kamera? W jakim celu będziesz jej używał? Do zdjęć czy filmów? – pyta pracownik lotniska przy kontroli paszportowej, widząc sprzęt, który trzymam w ręce. 

– Do zdjęć i filmów – odpowiadam. 

Po jego minie wnioskuję, że zrobiło się niemiło. Raz jeszcze dopytuje, czy na pewno do filmów. Zastanawiam się: może powiedzieć, że do zdjęć i mieć spokój? Pracownik nie wie, co zrobić, więc woła innego, jak rozumiem – wyższego rangą.

– Będziesz robił zdjęcia czy filmy?

– Zdjęcia i filmy.

Znów konsternacją. „Powiedz, chłopie, że do zdjęć i cię puszczę”, zdaje się myśleć człowiek wyższy rangą, który zabiera paszport, gdzieś dzwoni, coś sprawdza, po czym mówi, że mogę iść dalej.

Nie zwiastuje to zbyt dużej przychylności wobec vlogera, który chce pokazać Katar niekoniecznie od strony zachwycających meczów i imponujących stadionów.

***

Co mam wam powiedzieć? Ciężki to będzie turniej do opisywania. Wygląda na to, że wszystko będzie perfekcyjnie zorganizowane. Jeszcze ładniejsze niż powinno. I jak tu się tym nie zachwycać, będąc na miejscu? 

A jednocześnie jak się tym zachwycać, skoro to mundial zbudowany na krwi robotników?

W kraju, w którym niektóre prawa człowieka to żart?

Gdy Lenin zapraszał zagranicznych dziennikarzy do ZSRR, niczego im nie brakowało, poznawali sowietów – by tak rzec – z tej najlepszej strony. Później entuzjastycznie opisywali wszystko to, co widzieli. ZSRR jawił się w ich tekstach jako wielki, piękny, szlachetny kraj, który odnosi na międzynarodowym polu pasmo sukcesów.

Lenin nazywał ich później pożytecznymi idiotami.

Nie chcę wyjść w moich tekstach i vlogach na pożytecznego idiotę.

W Katarze będzie o to naprawdę trudno.

Nie zamierzam pisać zbyt wiele o piłce, a opowiadać przez jej pryzmat o jednej z najbardziej absurdalnych imprez sportowych wszech czasów.

I kiedy widzę terminal zrobiony specjalnie dla emira Kataru i jego rodziny, mam z tyłu głowy, ilu robotników z Pakistanu mogło stracić życie na placu budowy. 

Choć po powyższym zdaniu głupio coś promować, po prostu zapraszam was na codzienne teksty, które będę publikował na Weszło i niecodzienne vlogi, które znajdziecie na naszym YouTube.

Więcej o mistrzostwach świata w Katarze:

Fot. własne

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Piłka nożna

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

86 komentarzy

Loading...