Reklama

Eliminacje, które tworzą mity i budują reprezentację

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

09 października 2022, 15:18 • 8 min czytania 54 komentarzy

Wszystko wskazuje na to, że reprezentacja Polski zagra na piątych mistrzostwach Europy z rzędu. Podkreślamy kiepską formę Czechów, machamy ręką na Albańczyków, naturalnie wykluczamy z poważnej rywalizacji Wyspy Owcze i Mołdawię, a statystycy szacują, że biało-czerwoni już na poziomie samej atmosfery po losowaniu grup kwalifikacyjnych mają jakieś absurdalne wysokie szanse na awans, takie zahaczające o prawie stuprocentowe przekonanie, że znajdą się na Euro.

Eliminacje, które tworzą mity i budują reprezentację

Czy to ten moment, że należy otwierać szampana, piec tort i ozłacać przyszłych bohaterów? No nie, dajcie spokój. Ostatnie trzy wygrane eliminacje do mistrzostw Europy pokazały, jak błyskawicznie ten sport tworzy mity założycielskie i buduje reprezentację. Brak awansu na niemiecki czempionat będzie więc katastrofą, ale za porażkę trzeba będzie uznać również wygrane eliminacje, w czasie których Polakom nie uda się skonstruować czegoś na dłużej niż na chwilę.

Euro już nie jest przeklęte

– Denerwuje mnie, kiedy pseudokopacze mówią, że są w finałach Euro, a drużyna Górskiego nigdy w finałach nie była i że to niby taki sukces. Mają rację, ale teraz występuje tam kilkanaście czy kilkadziesiąt drużyn, a za naszych czasów występowały tam zaledwie cztery drużyny. Najlepsi z najlepszych – krzyczał nam kiedyś do słuchawki Jan Tomaszewski, który ma na koncie medal mistrzostw świata i medal igrzysk olimpijskich, ale nigdy nie wystąpił w turnieju finałowym Euro.

Euro, które stosunkowo długo cieszyło się statusem turnieju absolutnie elitarnego. W latach 1960–1976 odbywało się z udziałem czterech drużyn. Od 1980 do 1992 brało w nim udział osiem zespołów. Ale już od 1996 do 2012 rywalizowało na nim szesnaście reprezentacji, żeby następnie zwiększyć liczbę szczęśliwców do dwudziestu czterech drużyn w myśl zasady przyświecającej współczesnemu futbolowi – „mniejsi i biedniejsi mogą tańczyć z większymi i bogatszymi”. Jednocześnie jednak całymi dekadami polska kadra specjalizowała się w przerżniętych eliminacjach do tych przeklętych mistrzostw Europy.

Francja w 1960 roku? Gole Ernesta Pohla i Lucjana Brychczego są marną osłodą wobec bolesnego lania od Hiszpanów. Hiszpania w 1964 roku? Konieczność uznania wyższości Irlandii Północnej na chwilę przed narodzinami wielkich chwil nadwiślańskiego futbolu. Włochy w 1968 roku? Baty od Francji. Belgia w 1972 roku? Klęska w rywalizacji z RFN. Jugosławia w 1976 roku? Legendarnie nieszczęśliwe boje z Holandią. Włochy w 1980 roku? Nieudane mecze podopiecznych Ryszarda Kuleszy z NRD. Francja w 1984 roku? Turbulencje po medalu MŚ z Hiszpanii. RFN w 1988 roku? Słabizna z remisem z Cyprem na czele. Szwecja w 1992 roku? Lepsze kadry Anglii i Irlandii. Anglia w 1996 roku? Przeciętność i bezideowość rodzimego futbolu. Belgia i Holandia w 2000 roku? Trzecie miejsce w grupie eliminacyjnej. Portugalia w 2004 roku? Kompromitacja z Łotwą i dezercja Zbigniewa Bońka. Cała galeria polskich wpadek, klap, rozczarowań, niepowodzeń, pretensji, niewypałów i zwieszonych głów.

Reklama

Aż do nadejścia czasów, gdy eliminacje mistrzostw Europy stały się dla naszego piłkarskiego kraju powiewem świeżości i obietnicą wyjścia z własnego marazmu.

Mity i konstrukcje po polsku

– Ludzie z federacji, ze starszego pokolenia, mówili mi, jak wspaniale grali w 1974 i 1982 roku. Okej, ale, do jasnej cholery, mamy rok XXI wiek! Futbol ciągle się zmienia, nie można pozwolić sobie na ciągłe odnoszenie się do wspaniałej przeszłości. Jeśli tak robisz, to jesteś martwy – pieklił się Leo Beenhakker, który sprawił, że Polska nie tylko wparowała na szwajcarsko-austriacki czempionat, gromadząc 28 punktów w 14 meczach eliminacyjnych i wyprzedzając bardzo silną Portugalię, ale też zaczęła wychodzić z „drewnianych chatek”, jakichkolwiek bubkowato-wyniosłych skojarzeń nie niosłoby za sobą to określenie.

Uwierzyliśmy, że Euzebiusz Smolarek może być gwiazdą światowej klasy, że zwykły Grzegorz Bronowicki może powstrzymać niezwykłego Cristiano Ronaldo, że Jacek Krzynówek już zawsze będzie obijał plecy wszystkich Ricardów tego kontynentu, że czas pozbyć się nadbagażu klęsk z lat dziewięćdziesiątych, bo właśnie idzie nowoczesność. Beenhakker, zanim począł zachowywać się, jakby wynalazł ogień, niósł kaganek oświaty, głosząc, że polska piłka nie musi być toporna i prymitywna, oparta na lagach i defensywie, chciał czegoś ekstra i zobaczyliśmy coś ekstra. Na chwilę wydostaliśmy się z mroków przeszłości. Tamte eliminacje wielu wspomina z łezką w oku. Tym bardziej, że następnie Leo Beenhakker przegrał kwalifikacje do południowoafrykańskiego mundialu, a Franciszek Smuda położył domowe Euro 2012.

O tym, że eliminacje do Euro mają siłę tworzenia mitów, budowania drużyny i atmosfery najdobitniej dowiedzieliśmy się za kadencji Adama Nawałki, która długo żyła wydarzeniami tamtych dni między wrześniem 2014 a listopadem 2015 roku. Legendarnym zwycięstwem nad Niemcami na Stadionie Narodowym. Wyszarpanymi remisami ze Szkocją i spektakularnym triumfem nad Irlandią. Dziwnymi przesądami i pozornie banalnymi powiedzonkami selekcjonera. Całą plejadą piłkarzy, którzy nagle wskoczyli na nieosiągalny dotąd dla siebie poziom sportowy. No i pierwszym poważnym dowodem na to, że Robert Lewandowski nie musi frustrować się w narodowych barwach, tylko strzelać gola za golem i prowadzić zespół od zwycięstwa do zwycięstwa.

Prawda jest taka, że po siedmiu czy ośmiu latach od tamtych eliminacji ta reprezentacja wciąż we wcale niemałym stopniu funkcjonuje wokół „nawałkizmów”. Po pierwsze, polscy piłkarze przyznają, że wewnątrz szatni przetrwało mnóstwo zwyczajów, klimatów i układów z tamtych czasów. Po drugie, zaskakująco wiele dyskusji i rozmów wokół kadry nawiązuje do zdarzeń, dyspozycji i stanów rzeczy z czasu trwania kadencji Nawałki. Ot, najlepszym przykładem podobnych dyskusji i rozmów jest postać Arkadiusza Milika. Wciąż łatwo szafować mglistymi obietnicami „wspaniałej współpracy między Milikiem a Lewandowskim”, które w kolejnych latach obrosły tłuszczem, brzydko się zestarzały i nabrały karykaturalnego kształtu niewiele znaczącego bon-mota. Przy tym motyw przewodni pozostaje niezmienny: w czasie tamtych eliminacji narodziły się mity i wykrystalizował się kształt reprezentacji na lata.

Reklama

Nieprzypadkowo też kolejne europejskie kwalifikacje zakończyły selekcjonerskie rządy Jerzego Brzeczka, który wcisnął swoim podopiecznym bajer o byciu „niekochanym” i osadził się w oblężonej wieży z kości słoniowej. Niby w kwalifikacjach przegrał tylko jeden mecz, niby dosyć szybko zapewnił sobie awans do turnieju finałowego, niby przegonił solidną Austrię, przyzwoitą Macedonię, niesłabą Słowenię i znośny Izrael, ale zrobił to w tak nijakim i bezbarwnym stylu, że jasne jak słońce stało się, iż ten zespół nie rozwija się pod jego wodzą. Pokonywał średniaków i słabeuszy, ale dostawał w papę od większych i silniejszych. Nie miał na siebie pomysłu, tłukł się w ramach nudnych konceptów i filozofii. A tak być nie może.

Nie zmarnotrawić tych eliminacji

Polska piłka nożna trzyma się przyzwoitości. Zakwalifikowała się na dwa ostatnie mistrzostwa świata. Wystąpiła na czterech ostatnich mistrzostwach Europy, a teraz trudno wyobrazić sobie, żeby nie zagrała na piątym z rzędu czempionacie Starego Kontynentu, bo wstydem byłoby przerżnięcie grupy z Czechami, Albanią, Wyspami Owczymi i Mołdawią. Problem w tym, że sam awans na Euro nie wystarczy. Rodzimy futbol nie powinien godzić się na dziadostwo.

– Poczucie chaosu wynika właśnie z tego, że nie konstruujemy, a reagujemy. Reagujemy, bo coś zdarzyło się w ostatnim meczu. Reagujemy, bo coś może zdarzyć się w kolejnym meczu. Reagujemy, bo któryś z zawodników wypada. Reagujemy, bo któryś z zawodników wpada. To jest zupełnie coś innego niż wyobrażenie o budowaniu drużyny w konsekwentny sposób. Gdy przegrywamy z Holandią czy Belgią, słyszymy, że nie da się tak grać. To jest ten „niedasizm”. Po jednym meczu jesteśmy święcie przekonani, że się nie da. I nie ma co oczekiwać, że w tym momencie historii Michniewicz będzie budował coś trwalszego, ale zostaniemy wylosowani z pierwszego koszyka do grupy eliminacyjnej Euro 2024, więc trafimy na słabszych przeciwników, z którymi będziemy musieli prowadzić grę i budować atak pozycyjny. I co wtedy? Skoro nie próbowaliśmy nawet podjąć rękawicy w tym elemencie z silniejszymi od siebie, to nagle mamy oczekiwać, że będziemy świetni i płynni z teoretycznie gorszymi? Zaprzepaściliśmy swoją szansę na rozwój – mówił nam niedawno Michał Zachodny, autor książki „Polska myśl szkoleniowa”.

Eliminacje do niemieckiego Euro muszą posłużyć aktualnemu lub przyszłemu selekcjonerowi do zbudowania czegoś trwalszego. Przede wszystkim należy pomyśleć o kończącej się erze Roberta Lewandowskiego, który jakoś rok temu przewidywał, że przed nim jeszcze przynajmniej cztery lata gry na najwyższym poziomie. Co oznacza to dla reprezentacji Polski? Ano tyle, że jeśli spełnią się jego zapowiedzi, Lewandowski w topowej formie być może będzie mógł poprowadzić kadrę w jeszcze trzech wielkich imprezach:

  • mistrzostwa świata w Katarze 2022,
  • mistrzostwa Europy w Niemczech 2024,
  • mistrzostwa świata w Stanach Zjednoczonych, Meksyku i Kanadzie 2026.

W Katarze będzie miał trzydzieści cztery lata. W Niemczech – trzydzieści pięć. W Ameryce Północnej – trzydzieści siedem. Niemal równocześnie odchodzić będą inni wieloletni liderzy. Wojciech Szczęsny w Kwartalniku Sportowym zapowiadał, że buty na kołku zawiesi w najbardziej niespodziewanym momencie. Kamil Glik i Grzegorz Krychowiak wciąż bywają przydatni, ale reprezentują staromodną szkołę gry na swoich pozycjach, coraz częściej nie nadążają i ta tendencja będzie się tylko pogłębiać.

Wchodzi nowe pokolenie, nie brakuje talentów i ciekawych postaci, aż żal byłoby zabijać ich potencjał trzymaniem się chaotyczności i bezprogramowości. Wykorzystajmy te eliminacje, żeby tchnąć powiew świeżości w ten zespół, szkolić grę w ataku pozycyjnym, wyćwiczyć schematy funkcjonowania w konkretnych ustawieniach, wytworzyć kilka przydatnych mitów, no i wygrywać.

Najlepiej w przekonującym stylu.

Bo tylko tak polska piłka pójdzie do przodu.

Czytaj więcej o reprezentacji Polski:

Fot. 400mm.pl

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

54 komentarzy

Loading...