Reklama

Kanonierzy wypatroszyli Koguty. Arsenal lepszy w derbach północnego Londynu

redakcja

Autor:redakcja

01 października 2022, 15:56 • 5 min czytania 1 komentarz

Sobota, godzina 13:30, piękna pogoda, derby północnego Londynu i mnóstwo kontrastów. Starcie zwaśnionych obozów, pojedynek różniących się od siebie koncepcji taktycznych, hulająca ofensywa kontra głęboko cofnięta defensywa – to wszystko doprawiało ten mecz. Czego chcieć więcej?

Kanonierzy wypatroszyli Koguty. Arsenal lepszy w derbach północnego Londynu

Kanonierzy dziś zrobili swoje, złapali koguty i bez większych problemów wypatroszyli rywali zza miedzy. Tym razem Mikel Arteta po prostu rozłożył Antonio Conte na łopatki,  a jego zespół pokazał, kto rządzi po tej stronie Londynu.

Gotowanie Koguta

Mecz derbowy, więc i atmosfera wyjątkowa. Piłkarze Arsenalu wykorzystywali ją, żeby docisnąć do ściany odwiecznego rywala i zademonstrować swoją wyższość. Z uśmiechem na ustach wykorzystywali falę dopingu, śpiewów i krzyków i płynęli na niej, by odebrać w pełni zasłużone trzy punkty. Tottenham od pierwszego gwizdka został zepchnięty do głębokiej defensywy, walczył o pretrwanie i nie miał zbyt wiele do powiedzenia.

Nie minęła minuta i już Lenglet musiał rozpaczliwie wybijać za linię końcową. Piłka parzyła gości niemiłosiernie, więc Arsenal co rusz miał futbolówkę w swoim władaniu. Po chwili Martinelli strzelał po otrzymaniu dośrodkowania z lewej strony boiska, ale Lloris jeszcze wtedy nie dał się zaskoczyć. Dziesięć mrugnięć później Xhaka przybrał pozycję skorpiona i omal mu nie wpadło. I w ten sposób streściliśmy pierwsze trzy, może cztery minuty. Szykował się pogrom.

Koguty już wiedziały, że czeka ich ścieżka zdrowia. Pressing Kanonierów sprawiał, że plątały im się nogi i przepalały styki. A nawet jak coś im się udało, to ich podrygi były duszone już w zarodku przez gospodarzy.

Reklama

Dopiero po trzynastu minutach Tottenham zmajstrował coś konkretnego w ofensywie. Po rzucie wolnym Richarlison znalazł miejsce na strzał, ale Ramsdale nie dał sobie wpakować gola. Potem otrzymaliśmy powtórki, które wskazywały, że mógł być spalony. Wydaje się, że gdyby wpadło, interweniowałby VAR.

Arsenal trzymał poziom i szukał sposobu na rozmontowanie defensywy cofniętej defensywy zespołu Antonio Conte. Wpadli na pomysł, że trzeba uderzać z dalszej odległości. Uczynili to White, Xhaka, jednak brakowało im precyzji, ale w końcu dopięli swego. Autorem trafienia był Thomas Partey, który pasówką posłał piłkę prosto w okienko.

Arsenal gnał po drugiego gola, żeby szybko stworzyć sobie bufor bezpieczeństwa. Bardzo dużo pracy wykonywał przede wszystkim Gabriel Jesus, dzięki czemu jego partnerzy mieli gdzie podawać. I tak się człowiek rozpływał nad Arsenalem, ale nagle Tottenham wziął się do roboty. Perisić był bliski wyrównania, ale za chwilę Gabriel wpakował się w nogi Richarlisona, a sędzia musiał wskazać na wapno. Do karnego podszedł Harry Kane i bez większych problemów wpakował piłkę do siatki. Na jakiś czas również mecz się wyrównał. Ba, zaczęła się walka cios za cios. Również dosłownie, bo nie brakowało zdecydowanych wejść i fauli.

Po chwilowym przeciąganiu liny znów gospodarze zaakcentowali przewagę. Tuż przed przerwą obserwowaliśmy pokazy dryblingów Martina Odegaarda i Gabriela Jesusa. Najpierw Norweg mijał rywali jak tyczki, potem oddał do Brazylijczyka, który w podobny sposób bawił się z przeciwnikami i jeszcze znalazł lukę do strzału, ale bez efektu w postaci gola. Do przerwy lepiej prezentował się Arsenal, choć tablica wyników wskazywała, że musi wbić kolejny bieg, żeby zdobyć komplet punktów.

Autodestrukcja Tottenhamu

Drugą połowę lepiej rozpoczęli goście, ale ich ataki stopował świetnie grający William Saliba. Tottenham starał się wyciągać wnioski na podstawie błędów z pierwszej części. Piłkarze Antonio Conte nie zostawiali już tak dużo wolnego miejsca do oddania strzału, ale przebłyski lepszej i mądrzejszej gry były tylko chwilowymi podrygami.

Szybko stracili drugiego gola w dość przewidywalny sposób. Bukayo Saka nie pierwszy raz w tym meczu wjechał z prawej strony w pole karne. W gąszczu znalazł miejsce do strzału. Co prawda, Lloris go wyciągnął, ale Romero, zamiast wybijać, pchnął tę piłkę w kierunku własnej bramki, po czym dopadł do niej Gabriel Jesus i zrobił swoje. Brazylijczyk wepchnął piłkę jak na podwórku, ale najważniejsze, że wpadło. W ten sposób podwyższył jeszcze notę za ten występ, który należy ocenić pozytywnie. Po chwili miał kolejną dobrą sytuację, ale tym razem źle dostawił głowę.

Reklama

Wtedy jeszcze Koguty próbowały się odgryzać, ale do tego ograniczała się ich rola. Po kwadransie sami zaczęli obniżać swoje szanse na zwycięstwo. Emerson brutalnie sfaulował Martinelliego, za co zasłużenie wyleciał z boiska. Arsenal nie mógł nie skorzystać z takiego prezentu, szedł po swoje i nie miał zamiaru pieścić się z rywalami. Kanonierzy nie czekali długo na kolejnego gola, fenomenalnie przyspieszali akcje raz za razem i dzięki temu padł trzeci gol podopiecznych Mikela Artety. Kilka szybkich podań wystarczyło, by przesunęli się pod pole karne Llorisa. Martinelli ściął do środka, zagrał do Xhaki, który niczym rasowy napastnik podwyższył prowadzenie. Szwajcar był dziś wszędzie i tym golem podsumował świetny mecz w swoim wykonaniu. Można nawet powiedzieć, że był dziś najlepszy na boisku. Widział kiedy przyspieszyć grę, kiedy zwolnić, ruszyć do przodu, czy cofnąć się głębiej.

Antonio Conte już wtedy puściły nerwy. Za jednym zamachem dokonał czterech zmian, ale nawet tak ostre środki nie pomogły. Wciąż gospodarze byli lepsi, wciąż prowadzili grę, wciąż dominowali. W pewnym momencie realizator pokazał statystykę, która wskazywała, że w ostatnich dziesięciu minutach Arsenal miał posiadanie piłki na poziomie 89 procent. I niech to stanowi puentę dla dzisiejszego meczu. Bezkompromisowi Kanonierzy zmietli dziś z planszy swoich przeciwników, wygrali zasłużenie i mogą już się szykować do kolejnych spotkań.

Arsenal FC – Tottenham Hotspurs 3:1 (1:1)

T. Partey 20′. G. Jesus 49′, G. Xhaka 68′ – H. Kane 31′

CZYTAJ WIĘCEJ O ANGIELSKIM FUTBOLU:

fot. Newspix

Najnowsze

Anglia

Komentarze

1 komentarz

Loading...