Reklama

AJ Slaughter. Filar koszykarskiej kadry z importu

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

16 września 2022, 14:10 • 10 min czytania 21 komentarzy

Kiedy zaczynał reprezentować Polskę, nic go z nią nie łączyło. Dziś powtarza, że kocha grać dla naszej reprezentacji. I niezmiennie jest jednym z jej ważniejszych ogniw. Również na EuroBaskecie, choć przed nim przez miesiąc leczył kontuzję stawu skokowego. Rehabilitację podporządkował właśnie występowi na mistrzostwach Europy. Opłaciło się. AJ Slaughter – choć na karku ma już 35 lat – wciąż jest w kadrze kluczowy.

AJ Slaughter. Filar koszykarskiej kadry z importu

W reprezentacji na kontrakcie

Do Polski trafił w 2015 roku. Wcześniej… nie miał żadnych związków z naszym krajem. Nie grał w lidze, nie posiadał też korzeni, których można by użyć jako argumentu za jego sprowadzeniem do kadry. Zresztą gdy już do niej trafił, Marcin Gortat mówił dziennikarzom, że „zna go tylko z fotografii”. Faktycznie, w NBA spotkać się nie mogli, bo AJ po prostu tam nie pograł. W 2010 roku – po tym jak występował w ekipie Uniwersytetu Zachodnie Kentucky – zgłosił się do draftu. Nikt go jednak nie wybrał, a po rozgrywkach Ligi Letniej, w których testowali go Detroit Pistons, Slaughter zorientował się, że musi szukać szans gdzie indziej.

Trafił do Europy. Najpierw pograł we Włoszech, potem w Belgii. Kiedy Polacy zapragnęli go mieć u siebie reprezentował z kolei grecki Panathinaikos i nieźle spisywał się w Eurolidze.

My mieliśmy wtedy miejsce dla naturalizowanego gracza z USA (przepisy FIBA zezwalają na posiadanie jednego takiego), AJ chciał grać dla którejś z europejskich reprezentacji. – Już po mistrzostwach Europy w Słowenii, rozmawialiśmy jeszcze z ówczesnym trenerem reprezentacji Dirkiem Bauermannem, o koncepcji poszukania zawodnika na pozycję rozgrywającego. Pojawiło się kilka nazwisk-kandydatów, ale oczywiście nie będę ich zdradzał. Kiedy szkoleniowcem został Mike Taylor, rozpoczęliśmy intensywne rozmowy i poszukiwania – mówił PAP Marcin Widomski, menedżer kadry.

Reklama

Orlen baner

Wspomniany Taylor jest tu najważniejszy. Bez niego zapewne nie byłoby w naszej kadrze Slaughtera. AJ-a były już trener reprezentacji pamiętał bowiem… z Ligi Letniej w 2010 roku. Oglądał wtedy jej rozgrywki jako wysłannik Boston Celtics. Gdy zatrudnili go Polacy, przypomniał sobie o rodaku. I wspólnie z władzami polskiej koszykówki uznał, że jego naturalizacja byłaby dobrym rozwiązaniem. Zresztą nie była to nowość – akurat w tym sporcie mieliśmy już takie tradycje – w naszej kadrze grali w końcu Joe McNaull, Jeff Nordgaard, Eric Elliott, David Logan czy Thomas Kelati.

Różnica była jedynie taka, że każdy z nich miał jakieś związki z Polską. Czy to występy w tutejszej lidze, czy małżeństwo, czy korzenie. U Slaughtera tego brakowało.

Dlatego – oraz na bazie poprzednich doświadczeń, z których nie wszystkie były pozytywne – podpisano z nim umowę. Paszport miał otrzymać w zamian za kontrakt na trzy lata gry w biało-czerwonych barwach. I tak się też ostatecznie stało. AJ trafił do Polski, a gdy przyjechał na pierwsze zgrupowanie, szybko złapał kontakt nowymi z kolegami. I na parkiecie (gdzie podkreślano przede wszystkim, że dobrze współpracuje z Łukaszem Koszarkiem, a do tego nie gwiazdorzy), i poza nim.

CZYTAJ TEŻ: KOSZYKARSKI CUD! POLACY POKONALI SŁOWEŃCÓW

– Dobrze się tu czuję. Chłopcy powitali mnie z szeroko otwartymi ramionami, jakbym od zawsze był jednym z nich. Cieszę się, że zdecydowałem się dołączyć do reprezentacji. Nadal pracuję nad nauką języka, koledzy mi pomagają, próbują podszkolić. Ułatwieniem jest to, że trener jest Amerykaninem. Na początku było dziwnie, musiałem przyzwyczaić się do bycia Polakiem. Wszyscy powitali mnie jednak miło, czułem się komfortowo. Jestem im za to wdzięczny. Niewiele wiedziałem o Polsce, ale gdy dotarłem do Warszawy, byłem zaskoczony tym miastem. Kiedy myślisz o tym kraju, nie myślisz o miastach, wyglądających jak to. Jest naprawdę świetne, ludzie są tu bardzo serdeczni – mówił Slaughter.

I przez trzy lata wszystko faktycznie szło bezproblemowo. Potem się pogorszyło.

Reklama

Kryzys w relacjach

Po EuroBaskecie 2017 – Polacy odpadli w nim w grupie: wygrali jeden mecz, przegrali cztery – AJ nagle przestał przyjeżdżać na zgrupowania kadry. Co prawda i on, i Mike Taylor zapewniali, że są w stałym kontakcie, a brak przyjazdu wynika z postawy ówczesnego klubu (francuski ASVEL Lyon-Villeurbanne) Slaughtera, ale równocześnie do mediów przedostawały się informacje, że AJ obiecywał przyjazd na kolejne zgrupowania, a potem i tak się nie zjawiał. Gdyby nie to, pewnie nikt by wielkich pretensji do Amerykanina nie miał, w końcu podpisał kontrakt na trzy lata, ten się kończył, swoje w kadrze Slaughter i tak już zrobił, bo grał regularnie i nieźle.

Inna sprawa, że wyniki kadry pozostawały słabe, co zresztą wykorzystywano w dyskusji o naturalizacji – sporo osób twierdziło, że lepiej byłoby dać szansę może nieco słabszemu zawodnikowi, ale z Polski. Wiele by to w końcu nie zmieniło. W końcu jednak AJ wrócił do składu. We wrześniu 2018 roku, przed meczami eliminacji MŚ z Włochami i Chorwacją. Zarówno Slaughter, jak i Taylor trzymali się wersji o tym, że wcześniej problemem był klub (mimo że koledzy Amerykanina z ekipy wyjeżdżali na zgrupowania swoich reprezentacji).

– Jako sztab trenerski i związek zrobiliśmy wszystko, by Adam [Waczyński] i A.J. przyjechali na mecze reprezentacji. Spotkałem się ze szkoleniowcami ASVEL. Choć kluby występujące w Eurolidze oficjalnie nie mają nic przeciwko udziałowi zawodników w meczach eliminacji, jeśli nie kolidują terminy, to jednak nieoficjalnie koszykarze czują presję przy podejmowaniu decyzji. A klub to ich pracodawca i nic na to nie można poradzić. ASVEL ma bardzo dobre kontakty z Euroligą dzięki właścicielowi, Tony’emu Parkerowi z NBA. Klub grał w Pucharze Europy i ma podobno gwarancje występów w Eurolidze w następnym sezonie, więc ta sytuacja przekłada się na postawę wobec udziału zawodników w eliminacjach. Nie chcemy stawiać niczego na ostrzu noża, bo zależy nam na budowaniu dobrych relacji między związkiem, zawodnikami i ich klubami – mówił Taylor w „Przeglądzie Sportowym”.

Slaughtera przyjęto jednak w kadrze tak, jakby przez rok poprzedzający jego powrót zupełnie nic się nie wydarzyło. On sam zapewniał zresztą, że bardzo chciał wrócić do gry dla Polski, bo uwielbia atmosferę reprezentacji i te mecze go motywują. Mówił też, że marzy – co być może było główną motywacją za jego powrotem – o występie na mistrzostwach świata.

Sukces

Polacy na MŚ faktycznie się dostali. Jeszcze bez Slaughtera przeszli przez pierwszą fazę grupową eliminacji. Z bilansem 3-3 zajęli drugie miejsce w grupie, za bezbłędną Litwą, a przed Węgrami (też 3-3, ale gorsze bezpośrednie starcia) i Kosowem, które nie wygrało żadnego spotkania. W drugiej rundzie czekało ich z kolei wyzwanie w postaci starć z Holandią, Włochami i Chorwacją. To przed tą fazą kwalifikacji do składu powrócił AJ. I już w pierwszym meczu udowodnił, że może być przydatny. Choć Polacy przegrali w Italii 82:101, to Slaughter rzucił aż 28 punktów, będąc najskuteczniejszym graczem w zespole.

Potem nasi reprezentanci nie przegrali już ani jednego spotkania, a AJ w każdym okazywał się istotnym elementem zespołu, często królując w statystykach asyst (choćby w rewanżu z Włochami, gdy zaliczył ich 11). W grupie Polacy zajęli trzecie, ostatnie premiowane awansem na turniej miejsce. I dostali się na mistrzostwa świata po raz drugi w historii naszej koszykówki, wracając na nie po 52(!) latach przerwy.

CZYTAJ TEŻ: KIM JEST IGOR MILICIĆ, TRENER POLSKICH KOSZYKARZY?

Tam pozytywnie zaskoczyli, a ich występy cieszyły się w kraju sporą popularnością. W pierwszej fazie grupowej wygrali wszystkie trzy spotkania – z Wenezuelą, Wybrzeżem Kości Słoniowej i gospodarzami, Chinami. AJ grał swoje, sporo asystował, dokładał ważne punkty, choćby trójkami. Nie był centralną postacią zespołu – to miano należało się głównie Adamowi Waczyńskiemu i Mateuszowi Ponitce – ale bez niego gra wyglądałaby na pewno dużo gorzej. Bo potrafił zrobić z piłką coś nieszablonowego, czym zaskakiwał rywali, umiał się zabawić, wejść pod kosz, świetnie rozegrać. Dodawał Polakom dozy nieprzewidywalności, ale też często w najważniejszych momentach grał najlepiej.

Ważne okazało się to w drugiej fazie grupowej, znacznie trudniejszej.

Polaków czekały w niej bowiem starcia z Rosją i Argentyną. Kluczowe było to pierwsze, w którym nasi zawodnicy gonili wynik po przegranej pierwszej kwarcie. AJ grał w nim w kratkę. Raz trafiał ważne punkty, raz marnował trójki. Ale sporo harował w obronie, był obecny na całej długości boiska. Dawał z siebie wszystko, udowadniając, że gdy mówi o tym, jak zależy mu na grze w kadrze, to nie są to puste słowa. I starania jego oraz reszty ekipy – na czele z Ponitką i Waczyńskim, najlepiej punktującym tamtego meczu – wystarczyły. Polacy wygrali 79:74 i awansowali do ćwierćfinału, porażka w ostatnim starciu grupowym, z Argentyną niczego tu nie zmieniła.

Na nasze warunki był to ogromny sukces. Porażki z Hiszpanią (w 1/4), Czechami i USA (w meczach o miejsca 5-8.) nie zmieniły tej opinii. Polacy mogli być dumni. AJ też. Zwłaszcza, że w starciu z reprezentacją Hiszpanii to on w naszej kadrze był najlepszy na parkiecie. A i z Czechami zagrał świetne zawody. Naszym koszykarzom po tamtym turnieju powszechnie gratulowano. A dyskusja o naturalizacji zmieniła nagle tory – podkreślano, że skoro przepisy na to zezwalają, to czasem warto to zrobić.

Jako przykład wymieniano właśnie Slaughtera.

Odstawienie i powrót

– Mieliśmy świetne relacje. Myślę, że gdyby nie on, to mnie by pewnie w tej kadrze nie było. Mocno przyczynił się do tego, że zacząłem swoją przygodę w reprezentacji Polski i później ją przez lata kontynuowałem – mówił Slaughter na łamach WP SportoweFakty o zwolnieniu Mike’a Taylora. Gdy Amerykanin zakończył swoją przygodę u sterów kadry Polski, AJ mocno to przeżył. Tym bardziej, że Igor Milicić, który go zastąpił, początkowo postawił na rewolucję – odstawił wielu weteranów, w tym i Slaughtera.

Gdy jednak wyniki nie były zadowalające, na powrót po nich sięgnął. Początkowo i to jednak nie pomogło. Polacy odpali we wczesnej fazie eliminacji MŚ, niewiele w naszej grze się kleiło. Co prawda reprezentanci – w tym i AJ – podkreślali, że są pełni optymizmu, ale w tygodniach poprzedzających EuroBasket trudno było takiego szukać u fanów.

CZYTAJ TEŻ: „OLKA MOCNO HEJTOWALI. ALE JA WIEDZIAŁEM, ŻE MA TE UMIEJĘTNOŚCI”

Trudno też było spodziewać się, że AJ będzie kluczowym graczem. Przez miesiąc niedługo przed EuroBasketem leczył kontuzję stawu skokowego. Rehabilitację podporządkował występowi na tej imprezie, ale wrócił dopiero pod koniec sierpnia, niedługo przed meczem eliminacji… kolejnych mistrzostw Europy (porażka z Chorwatami, 69:72). Wcześniej w ekipie Milicicia wystąpił tylko dwukrotnie, ale mówił, że tyle wystarczyło, by rozumiał się z większością kolegów, również z tymi, z którymi wcześniej nie miał okazji grać.

A ci cieszyli się, że jedzie na turniej wraz z nimi.

A.J. jest taką postacią i osobowością tej drużyny, że jakby dołączył pięć minut przed meczem… Drużyna go akceptuje i szanuje. Zawodnicy dobrze się czują w jego towarzystwie. On nie może nic zaburzyć. To od nas będzie zależało, jak szybko się wkomponuje. Najbardziej istotny jest jego stan zdrowotny. Gdyby był w stu procentach zdrowy, nie miałbym problemu, gdyby dołączył nawet w połowie meczu – mówił sam Igor Milicić w rozmowie z TVP. Zresztą taka opinia to nic dziwnego, już przed mistrzostwami Slaughter był drugim najlepszym strzelcem kadry i czwartym zawodnikiem pod względem liczby rozegranych meczów ze wszystkich powołanych zawodników. Lepszy w obu klasyfikacjach był Mateusz Ponitka, w tej drugiej też Aaron Cel i Michał Sokołowski.

Występami w tegorocznym EuroBaskecie AJ niemal dobił już do tysiąca rzuconych punktów w kadrze. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, granicę tę przekroczy dziś wieczorem. A powinno pójść – Slaughter jest bowiem w świetnej formie. W siedmiu dotychczasowych spotkaniach rzucił równe sto oczek, średnio 14.3 na mecz. Do tego dokłada 2.4 zbiórki i 3.1 asysty. Co jednak istotne – często najlepiej pokazuje się w najważniejszych momentach. To po jego celnym rzucie (z dodatkowym faulem technicznym Luki Doncicia) Polacy wyszli na prowadzenie w ostatniej kwarcie ćwierćfinału. Nie oddali go potem już do końca, a AJ zaliczył jeszcze choćby świetną asystę czy wejście pod kosz i kolejne dwa punkty.

Obok Mateusza Ponitki i Olka Balcerowskiego AJ jest dla Polski na tym turnieju absolutnie kluczowym graczem.

– Sprawiliśmy, że nasze rodziny są z nas dumne. Daliśmy radość kibicom w całej Polsce i to uczucie pozostanie w nas do końca życia. Nadal nie mogę uwierzyć w to, czego dokonaliśmy podczas tego EuroBasketu. Wygraliśmy mecz ze Słowenią, mamy kolejne spotkania w Berlinie przed sobą i na tym się teraz skupiamy. Zaczęliśmy mecz z niesamowitą energią i to nas poniosło do wygranej. Każdy w tej ekipie dołożył cegiełkę do tego sukcesu – mówił AJ po spotkaniu ze Słowenią.

CZYTAJ TEŻ: PANOWIE, ZRÓBCIE TO JESZCZE RAZ! ZAPOWIEDŹ PÓŁFINAŁU ME

Zapowiadał też, że w półfinale Polacy chcą jeszcze raz zszokować świat. I wierzy, że mogą to zrobić, a że zna wielu z rywali z czasów gry w lidze francuskiej, to jemu można w to wierzyć. Oby raz jeszcze okazało się, że Mike Taylor w 2015 roku podjął jedną z ważniejszych decyzji dla polskiej koszykówki ostatnich lat. Bo bez AJ-a tego półfinału pewnie by nie było, nawet gdyby Mateusz Ponitka w starciu ze Słowenią i tak zaliczył triple-double, notując być może najlepszy indywidualny występ w całej historii polskiej kadry.

Slaughter już dawno zostawił za sobą dyskusje o jego przydatności dla kadry. Teraz gołym okiem widać, jak ważny jest dla niej. Mimo 35 lat na karku.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

21 komentarzy

Loading...