Ogląda i analizuje tyle meczów, że można się zastanawiać, czy jego doba nie ma więcej niż dwadzieścia cztery godziny. Zdobywał mistrzostwa Polski z Anwilem, ale potrafił też zmienić klub na słabszy kadrowo i w niecały rok wejść na szczyt. Był świetnym koszykarzem i ma trzech synów, którzy mogą pójść w jego ślady. Igor Milicić w październiku zeszłego roku został trenerem polskiej kadry, a teraz poprowadził ją do gigantycznego sukcesu – pokonania Słowenii i awansu do półfinału Eurobasketu.
Kim jest Igor Milicić, szkoleniowiec reprezentacji Polski koszykarzy? Zachęcamy do lektury zaktualizowanego tekstu z zeszłego roku.
Spis treści
Poprzedni rozdział w historii naszej reprezentacji został zamknięty we wrześniu 2021 roku. Mike Taylor, który z polskim basketem był związany przez siedem lat, przestał wtedy pełnić funkcję trenera kadry.
O ile poprzednika Milicicia poznaliśmy jako trenera bez większych osiągnięć w CV, tak on to – można powiedzieć – prawdziwy człowiek sukcesu. Choć w zawodzie jest dopiero od 2014 roku, zdobył już trzy mistrzostwa Polski. To mówi samo za siebie. Osoby Chorwata mającego polskie obywatelstwo nie da się jednak przedstawić w kilku zdaniach czy akapitach.
Zacznijmy od tego, że sam w koszykówkę grał. I był niezły.
Bardzo chciał wygrywać
Obecnie można go poznać po dwóch rzeczach – smukłej sylwetce i eleganckim ubiorze. Przy linii bocznej nigdy nie stoi bez ruchu. Żyje meczem, gestykuluje, krzyczy do swoich podopiecznych, rozmawia z sędziami. To jego natura, którą pokazywał już w czasach zawodniczych. – Igor był taki, jak jest dzisiaj – mówi nam Maciej Zieliński, który miał okazję rywalizować z nowym trenerem kadry na parkietach PLK.
– Bardzo waleczny zawodnik, bardzo chciał wygrywać. Sporo wymagał od swoich kolegów z drużyny, powiedzmy, że ich… opieprzał. To były też czasy, że koszykarski “trash talking” funkcjonował w najlepsze, więc się trochę przekrzykiwaliśmy. Igor też to robił, nie ma co ukrywać – kontynuuje legenda Śląska Wrocław.
Do Polski Milicić trafił w 1999 roku. Zanim to jednak nastąpiło, zapowiadał się jako niezły talent w Chorwacji. Przeszedł przez różne szczeble młodzieżowe, grał w kadetach czy reprezentacji kraju do lat osiemnastu. Zdążył też zadebiutować w seniorskiej reprezentacji. Jak zatem doszło do tego, że człowiek z silnego koszykarsko kraju, przyjechał do Polski? Odpowiedź jest prosta – basket w naszym kraju był w tamtym czasach mocniejszy niż obecnie.
CZYTAJ TEŻ: KOSZYKARSKI CUD! POLACY W PÓŁFINALE EUROBASKETU
Zaczęło się od Cersanit Nomi Kielce, ligowego średniaka. Nie zagrzał tam jednak długo miejsca i po sezonie odszedł do Polonii Warszawa. Ze stolicą też się nie polubił – jeszcze w 2000 roku został zawodnikiem Prokomu Trefl Sopot. Od tego momentu zaczęły się jego sukcesy. Był MVP Pucharu i Superpucharu Polski, zdobywał medale mistrzostw kraju. A kiedy znowu zmienił barwy klubowe, wzmacniając Anwil Włocławek, wszedł już na ligowy szczyt.
Od 2003 roku do 2008 roku kręcił się po innych rozgrywkach, występując w Turcji czy Grecji. Ale do Polski wrócił. I – już jako weteran mający decydujący głos w szatni – znowu wyróżniał się na parkietach PLK. Zdarzyło mu się być “królem asyst”, ale wykorzystywał też swoje 196 cm wzrostu, aby wpisywać się na listę strzelców.
Zawodników jego typu – rozgrywających z charakterem lidera – często określa się właśnie jako przyszłych szkoleniowców.
– Czy było widać, że będzie z niego kawał trenera? Wiadomo, nie zawsze jest tak, że dobry zawodnik staje się dobrym trenerem. Nie tylko w koszykówce, ale we wszystkich dyscyplinach. Igor pokazał jednak, że ma dryg, swoją wizję koszykówki, która stara się wprowadzać. I widać, że to funkcjonuje – dodaje Zieliński.
Nie dało się go na niczym złapać
Pierwszą robotę trenerską złapał jako 38-latek, w klubie, w którym zakończył karierę, czyli AZS-ie Koszalin. Był rok 2014 i (nieistniejący już) klub z Pomorza miał spore ambicje. Wyniki debiutującego w nowej roli Milicicia nie zdołały ich zaspokoić. Dlatego z Chorwatem się pożegnano już w trakcie sezonu, po dwóch wysokich porażkach: z Polpharmą Starogard Gdański oraz PGE Turowem Zgorzelec. Długo nie pozostał jednak bezrobotny. Rękę wyciągnął do niego klub, w którym dwanaście lat wcześniej zdobył mistrzostwo Polski.
Trudno powiedzieć, czy zrobił w nim rewolucję, ale zdecydowanie był inni niż poprzednicy, wyróżniał się. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę Grzegorz Kożan, który w tamtym czasie pracował w Anwilu (robi to do dzisiaj) i któremu Chorwat poszerzył zakres obowiązków. Człowiek, wybrany jako asystent Milicicia również w reprezentacji Polski, opowiadał nam o warsztacie Igora.
– Zajmowałem się analizą pomeczową. Trener Milicić wprowadził tak zwane “plusy i minusy”. To jest ocena efektywności obronnej zespołu, choć nie tylko. Przygotowanie ich to jest ogrom roboty. Musisz obejrzeć mecz w stopklatce. Sprawdzaliśmy każdy drobny szczegół i wpisywaliśmy go w tabelkę. Było w niej kilka tysięcy zapisanych zdarzeń – mówi Kożan.
Co to wszystko dawało ówczesnemu szkoleniowcowi Anwilu? Kożan: – Szerszy obraz. Dla przeciętnego kibica – jak zawodnik rzucił 20 punktów, to grał dobrze. A ta tabelka pokazywała nam wszystko. Ile razy facet był w dobrej pozycji w obronie z pomocy, ile razy miał “aktywne ręce”, ile razy zastawił przy zbiórce. Generalnie – zawodnik był rozkładany na czynniki pierwsze. Milicić był pierwszym trenerem, który wprowadził w naszym klubie aż tak szczegółową i czasochłonną analizę.
W pierwszym sezonie w Anwilu Milicić już przebił swoje osiągnięcia z Koszalina. Jego zespół odpadł na fazie półfinałów w play offach, a potem przegrał z Czarnymi Słupsk, zajmując ostatecznie 4. miejsce w PLK. Rok później również nie udało się zakończyć rywalizacji na podium. Drużyna z Włocławka finiszowała piąta. Już w tamtym czasie dało się jednak zauważyć, co cechuje trenera z Chorwacji.
– Igor wierzy, że jeśli jedna mała rzecz zwiększy twoją szansę na wygraną w meczu o pół procenta, to należy ją wykonać. My dokładaliśmy tak dużo tych elementów, wszystko się nawarstwiało, że w pewnym momencie pracowaliśmy z meczu na mecz bez przerwy. Kluczowy był w tym trener Igor. Kiedy mieliśmy do przeanalizowania trzy czy cztery mecze, to zdarzało się, że kiedy oddawaliśmy materiał, on miał już obejrzanych tych meczów pięć albo sześć. Bywało, że trenera nie dało się na niczym złapać, a on nie mógł na niczym złapać nas – opowiada Grzegorz Kożan.
Można śmiało powiedzieć, że obserwacja rywali byao wręcz obsesją Milicicia. W przeciwieństwie do niektórych kolegów po fachu – nie polegał tylko na tym, co przyniosą mu asystenci. Sam wykonywał bardzo duży pracy. – Byliśmy na spotkaniu z sędziami i zapytał się ich, ile oglądają meczów – wspomina jego były asystent – Kiedy sam powiedział, ile on ogląda, to mówili, że to jest niemożliwe czasowo. Przy dzisiejszej technologii, przewijając przerwy w grze, da się jednak pochłaniać sporo spotkań. Natomiast zdarzało się tak, że jeden mecz oglądał kilka razy, ponieważ zauważył coś ciekawego, albo uznał, że na jego podstawie będzie można więcej wywnioskować.
Praca Milicicia zaczęła przynosić Anwilowi owoce w sezonie 2017/2018. Zespół wzmocniony Ivanem Almeidą, który wyrósł na największą gwiazdę ligi, sięgnął po mistrzostwo. Pierwsze od… piętnastu lat, czyli momentu, kiedy Igor był jeszcze zawodnikiem klubu z Włocławka. Tym samym trenerowi doszły kolejne obowiązki, jak przygotowanie zespołu do gry w Europie. Kożan mówi, że nie zmieniło to jego zaangażowania:
– Zawsze był przygotowany. Dla przykładu: kiedy europejskie rozgrywki grały w czwartek i piątek, to my nie dość, że przygotowywaliśmy się do starcia ze swoim rywalem, to trener miał w czwartek rano obejrzane wszystkie mecze, które miały miejsce w tej lidze. On siedział w koszykówce. Skauting to jedna rzecz, ale perfekcyjnie dobierał elementy taktyczne, oglądając, analizując sam mecze. Czy znajdowaliśmy się w autobusie, czy w pokoju trenerów, on cały czas siedział z komputerem i oceniał grę drużyn przeciwnych.
Wracamy zatem znowu do pracowitości i dokładności. Co jednak również jest jego cechą charakterystyczną – to gość, który potrafi radzić sobie z trudnymi charakterami oraz konfliktami w szatni.
Nie padło nawet słowo o koszykówce
Podczas pracy w Anwilu miał do czynienia – jak na polskie warunki – z prawdziwymi gwiazdami. Zawodnikami, którzy nie tylko błyszczeli na parkietach PLK, ale mieli imponujące CV, z czego na dodatek doskonale zdawali sobie sprawę. Tony Wroten był wybrany w pierwszej rundzie draftu NBA, a w swoim najlepszym sezonie jako gracz Sixers zdobywał prawie 17 punktów na mecz. Ricky Ledo miał okazję reprezentować barwy Dallas Mavericks i New York Knicks. Chase Simon oraz Almeida w NBA nie zadebiutowali, ale w Energa Basket Lidze obawiał się ich każdy.
To zawodnicy, którzy – choć bywały pomniejsze problemy – dawali Anwilowi sporo. A kluczowe, poza umiejętnościami koszykarskimi, było to, że Milicić potrafił do nich dotrzeć. Bo w końcu same nazwiska nie grają. Kożan:
– Ważna była u niego psychologia. Jeśli chodzi o nasz zespół – jasne, miały miejsce kryzysowe sytuacje, agresywne analizy, z dużą wymianą zdań, wręcz awantury. Trener potrafił jednak wszystko tak załagodzić, że po każdej sytuacji wychodził promyczek światła i problem się zmniejszał. Miał też mega dobre przemowy przedmeczowe. Było widać, że chłopcy byli zmotywowani, przygotowani do wyjścia na parkiet.
Grzegorz Kożan przywołuje również sytuację ze wspomnianym Simonem: – Świetnie szły mu indywidualne rozmowy z zawodnikami. Wiadomo, że przy kolegach z drużyny koszykarze czasem nie wszystko powiedzą, nie wszystko zrobią. Pamiętam, jak Chase Simon przyszedł do pokoju trenerów bardzo zagotowany po jednym z meczów. Rzucił mało punktów, nie szło mu i czuł frustrację. A trener Igor poprowadził taką rozmowę, że przez dwadzieścia minut nie padło słowo o koszykówce. I po tym czasie Simon wyszedł z pokoju wręcz zadowolony. Rozmawiali o biznesie, na którym trener się bardzo zna i Simona pochłonęło to na tyle, że zapomniał, jak wściekły jest na mecz.
Czy umiejętności Milicicia, o których piszemy, “bycie dobrym psychologiem”, okazały się istotne w reprezentacji Polski? Chorwat – w przeciwieństwie do swojego poprzednika – raczej unikał wchodzenia w konflikty. Nie bawił się też w mediatora, nie próbował ratować sytuacji, z których trudno było wyjść. Nie powołał do reprezentacji pokłóconego z PZKoszem Adama Waczyńskiego – to można było tłumaczyć chęcią odświeżenia kadry. Zrezygnował też z Marcela Ponitki, brata kapitana reprezentacji, któremu nie jest z Mateuszem po drodze. Wiedział, że musi postawić na jednego z nich.
Koniec końców – jakkolwiek brutalnie by to nie zabrzmiało – nikt za Waczyńskim oraz Marcelem Ponitką w kadrze nie tęskni. Bo znakomity wynik na Eurobaskecie udało się odnieść bez nich.
Synowie? Cała trójka jest wyjątkowo utalentowana
Igor Milicić w Anwilu spędził na stołku trenerskim pięć lat. Po mniej nieudanym sezonie 2019/2020 z klubem się pożegnał. Ale szybko znalazł zatrudnienie w Arged BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski. Zespole, który miał za sobą dwa gorsze sezony. Z nowym trenerem sięgnął jednak po mistrzostwo już w 2021 roku. To był niesamowity sukces – nawet mimo tego, że doszło do niego w kontrowersyjnych okoliczności. Bańka, w której rozegrano „play offy”, znajdowała się bowiem w… Ostrowie Wielkopolskim.
W każdym razie – Polski Związek Koszykówki podpisał umowę z trenerem, który w latach 2017-2021 w PLK trzykrotnie sięgał po mistrzostwo. A kiedy tego nie zrobił – granie zostało przerwane przez pandemię, więc Anwil nie miał nawet okazji sprawdzić się w play offach.
Nazwisko „Milicić” pojawiło się wokół polskiej reprezentacji jednak już na początku 2021 roku. Mike Taylor dał bowiem szansę do debiutu w seniorskim zespole dwóm nastolatkom – Jeremy’emu Sochanowi, a także Igorowi Milicicowi Juniorowi (rocznik 2002), czyli najstarszemu synowi… kolejnego trenera kadry. O ile pierwszy z tej dwójki zrobił furorę zarówno w reprezentacji, jak i poza nią, tak obaj to talenty, które naszej kadrze powinny pomagać przez wiele lat.
Kiedy Jeremy, obecnie już gracz NBA, trafił w 2021 roku do uniwersytetu Baylor, Igor został graczem Virginii. Tam mu się jednak nie powiodło, dlatego zdecydował się zmienić barwy uczelniane, dołączając do “University of North Carolina at Charlotte“.
Zanim poleciał do Stanów, grał natomiast w akademii Ulm w Niemczech. W okresie gimnazjalnym swoje umiejętności rozwijał natomiast w Sopocie. A jeszcze wcześniej był członkiem młodzieżowych sekcji AZS-u Koszalin, którego – podobnie jak bracia – jest wychowankiem.
– Wszystko było u niego ukierunkowane na basket – mówi nam Tomasz Chwiałkowski, który trenował Igora w UKS 7 Trefl Sopot. – Choć to chłopiec, który był późno dojrzewający, dało się zauważyć, że jego czas dopiero nadejdzie. Teraz ma 206 cm, a kiedy kończył u nas granie, mierzył 190 cm z kawałkiem. Miał dobre otoczenie, bardzo mocną ekipę kadetów, z którą zdobył mistrzostwo Polski, w 2018 roku. Niektórzy zawodnicy z niej grają teraz w PLK. Podkreśliłbym u niego spory talent do pracy, nie trzeba było Igorowi dużo mówić, co ma robić.
Co z pozostałymi synami nowego trenera reprezentacji Polski? Zarówno Zoran (rocznik 2006), jak i Teo (rocznik 2008) mieszkają obecnie i grają w koszykówkę w Niemczech. Drugi z nich zaczynał od pływania, ale obecnie skupia się tylko na baskecie. Latem zeszłego roku był na konsultacjach w kadrze młodzików i – podobnie jak „średni” brat – zamierza pójść w ślady Igora.
O jakiego typu koszykarzach mówimy? – Cała trójka jest wyjątkowo utalentowana. Ale każdy jest trochę inny. Teo to jest zdecydowanie rozgrywający, natomiast Zoran, który jest leworęczny, to typowy strzelec. Igor raczej pozostanie z nich najwyższy, ma idealne warunki na skrzydłowego. Ale też zawsze grał przodem do kosza, lubił mieć piłkę w rękach – mówi Chwiałkowski, który pracuje również w kadrze U-14.
Kto wie, być może w reprezentacji Polski powtórzy się za ileś lat sytuacja ze… słoweńskiej kadry skoczków narciarskich. Braci Prevc już poznaliśmy, natomiast bracia Milicić też mają potencjał, aby razem bronić barw jednego zespołu. Igor co prawda w ostatnim czasie nie robił takiej furory jak Sochan, mimo tego, że obaj jeszcze niedawno podążali podobną ścieżką, ale wciąż pokazuje potencjał. W niedawnych mistrzostwach Europy do lat 20 notował średnio ponad 13 punktów i 4 zbiórki na mecz.
Popełnił błąd, a potem go naprawił. I teraz jest wielki
Początkowy plan Igora Milicicia w kadrze polegał przede wszystkim na jej odmłodzeniu. Na pierwsze zgrupowanie, w listopadzie zeszłego roku, nie powołał żadnego(!) zawodnika urodzonego w latach osiemdziesiątych. Przywoływał sytuację sprzed lat, kiedy do kadry wprowadzeni zostali młodzi Zieliński, Adam Wójcik czy Dominik Tomczyk. Co wówczas okazało się strzałem w dziesiątkę.
Ale zrezygnowanie z weteranów akurat Miliciciowi odbiło się czkawką. Polacy mieli spore problemy w meczach bez 35-letniego AJ Slaughtera. Rozgrywający jak Andy Mazurczak czy Jakub Schenk raczej nie radzili sobie z rolą jedynki w reprezentacji (choć ten drugi świetnie wpasował się potem w rolę zmiennika). Generalnie – pierwsze miesiące Chorwata w polskim zespole to był falstart. Nasz zespół przegrał z niżej notowaną Estonią w eliminacjach do mistrzostw świata, musiał też uznać wyższość Izraela i aż dwukrotnie nie poradził sobie z Niemcami.
Efekt? Reprezentacja Polski zajęła ostatnie miejsce w swojej grupie eliminacyjnej i nie przedostała się do kolejnej fazy kwalifikacji do MŚ. A także zapewniła sobie dodatkowe mecze w preeliminacjach do Eurobasketu 2025, które raczej są przeznaczone dla zespołów “kategorii B” w europejskim baskecie.
Jeszcze niedawno trudno zatem było oceniać dokonania Milicicia pozytywnie. Przed tegorocznymi mistrzostwami Europy Chorwat przyznał się jednak do błędu. To znaczy – powołał do kadry AJ Slaughtera, a także kolejnego gracza urodzonego w 1987 roku, czyli Aarona Cela. Zrezygnował z totalnego odmłodzenia zespołu na rzecz wprowadzeniu do niego mieszanki doświadczenia z młodością. Średnia wieku składu, który w piątek przystąpi do meczu z Francją, to 28 lat. Wciąż – jakby nie patrzeć – mówimy o młodszej kadrze, niż tej którą prowadził Mike Taylor.
– Jedną z rzeczy w kadrze będzie wprowadzenie młodych graczy do zespołu – mówił nam Kożan – Ale też istotne będzie to, żeby zawodnicy, którzy obecnie są na poziomie juniorskim zobaczyli to i poczuli motywację, żeby pracować i samemu dobijać się do reprezentacji Polski. Nie rozmawiałem z innymi trenerami w ten sposób: “jaki my mamy cel?” Pierwszy mały punkt do zrealizowania to odmłodzenie kadry i pokazanie, że można iść w kierunku dawania szansy młodym, ambitnym koszykarzom, bo my ich mamy. To będzie ważne w ciągu następnych okienek kadrowych. Chcemy, żeby reprezentacja pokazała się z dobrej strony, grając nieco innym, młodszym składem. Żeby była agresywna, miała swój pazur. Kiedy to się uda, powinien pojawić się wynik sportowy. Myślę, że trzeba patrzeć inaczej, długofalowo, nawet nie w kontekście roku, dwóch, a nawet pięciu lat.
Cele były długofalowe, ale reprezentacji udało się odnieść wielki sukces już po niecałym roku. A to przecież nie musi być koniec. Aby pokonać w półfinale Eurobasketu Francję, polskim koszykarzom będzie potrzebny kolejny cud. Ale Mateusz Ponitka krzyczał do swoich kolegów “to co, idziemy po złoto”. A Milicić podkreślał, że jego podopieczni mają “jaja jak arbuzy, serce jak księżyc”. Jeśli już wyrzucili z turnieju wielkiego Lukę Doncicia, to czemu mają się ograniczać i przestać marzyć?
KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl