Reklama

Niestety, Włosi byli lepsi. Polacy srebrnymi medalistami MŚ

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

11 września 2022, 23:36 • 12 min czytania 58 komentarzy

Wierzyliśmy, że tak, jak osiem lat temu, tak i w tym roku Polacy sięgną po złoto mistrzostw świata w katowickim Spodku. Mieliśmy ku temu mocne podstawy – nasza kadra zagrała świetne mecze z USA i Brazylią w poprzednich dwóch fazach turnieju, pokazała też, że doskonale wytrzymuje najtrudniejsze momenty spotkań. Jednak Włosi zagrali dziś doskonały mecz i okazali się lepsi (1:3 – 25:22, 21:25, 18:25, 20:25). Po prostu. Nawet Biało-Czerwoni czasem muszą uznać czyjąś wyższość…

Niestety, Włosi byli lepsi. Polacy srebrnymi medalistami MŚ

Po złoty hat-trick

Gdy w 2014 roku Mariusz Wlazły – też w katowickim Spodku – kończył ostatni atak finału mistrzostw świata z Brazylią, spełniły się marzenia całych pokoleń polskich fanów siatkówki. Ci starsi, którzy pamiętali czasy wielkiej kadry Huberta Wagnera, czekali na taki sukces równe 40 lat. Cztery dekady, w trakcie których nasi próbowali powalczyć o kolejny medal mistrzostw świata dziewięciokrotnie. Dwa razy nawet na tę imprezę nie weszli. Trzykrotnie lądowali poza czołową „10”. Byli też na 9., 8. i 6. miejscu. I tylko raz – w 2006 roku – dali wszystkim nadzieję na odmianę losu. Wtedy zdobyli srebro.

Po tym, jak cztery lata później zajęli 13. miejsce, wydawało się jednak, że mimo medali mistrzostw Europy może to być tylko wypadek przy pracy. A potem przyszedł Stephan Antiga i nasze wybitne pokolenie mistrzów zdobyło swoje złoto.

Cztery lata później tytuł ten udało się obronić. Znów w starciu z Brazylią, choć już w nieco innym gronie i z Vitalem Heynenem na ławce trenerskiej. Rolę lidera od Mariusza Wlazłego przejął za to Bartosz Kurek – ten sam, którego cztery lata wcześniej Antiga w ogóle nie zabrał na turniej. Przed 2018 roku też w niego wątpiono, ale Heynen postanowił zbudować sobie człowieka od bombardowania rywali. I zrobił to, a Kurek zagrał absolutnie fenomenalny turniej, zwłaszcza w decydujących meczach.

Reklama

Orlen baner

W tym roku Heynena już nie ma, jest za to Nikola Grbić. Są też nowi liderzy – Aleksander Śliwka, Kamil Semeniuk, ale został i Kurek. Wciąż w składzie znajduje się też Paweł Zatorski – libero to jedyny gość, który ostał się z naszej złotej kadry z 2014 roku i miał szansę na trzy złote medale w swoim CV. Reszta walczyła o swój drugi bądź pierwszy – bo w naszej kadrze znalazło się aż sześciu debiutantów – medal. Ale dla Polski o trzeci. Z rzędu.

A to ważna rzecz. Bo do tej pory taki hat-trick zdobyły tylko dwie reprezentacje. Najpierw – w latach 1990-1998 – Włosi, potem – od 2002 do 2010 roku – Brazylijczycy. Tych drugich Polacy pokonali po tie-breaku w półfinale. Z pierwszymi mieli zmierzyć się w meczu o złoto. Lepszej drogi do wyrównania ich osiągnięć nie dało się sobie wyobrazić. Pozostawało tylko ograć Italię. To jednak okazało się bardzo trudnym zadaniem.

Nowa-stara potęga

Reprezentacja Włoch pokazała, że wciąż należy do ścisłej siatkarskiej czołówki już na ubiegłorocznych mistrzostwach Europy. To oni zdobyli tam złoto, poprawiając sobie humory po igrzyskach olimpijskich, gdzie – jak i my – odpadli w ćwierćfinale. Przegrali wówczas z rewelacją tamtego turnieju, Argentyną. Po powrocie z Tokio ta ekipa została przebudowana, a akcent siły został rozłożony między innymi na młodego i fenomenalnego Alessandro Michieletto. Ale nie tylko on potrafi u Włochów grać w siatkówkę na najwyższym poziomie.

W Italii postawili bowiem na młodość. Pożegnali weteranów takich jak Osmany Juantorena, których reprezentacyjne kariery skończyły się wraz z cyklem olimpijskim. Zamiast tego wzięli siatkarzy głodnych sukcesów i piekielnie utalentowanych. Zresztą spójrzmy na ich pierwszą szóstkę w starciu z Polską:

  • Alessandro Michieletto, rocznik 2001.
  • Yuri Romanò, rocznik 1997.
  • Simone Anzani, rocznik 1992.
  • Daniele Lavia  rocznik 1999.
  • Gianluca Galassi, rocznik 1997.
  • Simone Giannelli, rocznik 1996.
  • Fabio Balaso, rocznik 1995.

Rocznikowo więcej niż 26 lat w całej ich kadrze ma tylko dwóch gości – Anzani i Balaso. Reszta spokojnie dociągnąć może nawet nie do igrzysk w 2028, a 2032 roku. To w końcu tylko dekada, a siatkarze grający na najwyższym poziomie po trzydziestce to już nie rzadkość. Włosi z Ferdinando De Giorgim na ławce trenerskiej właściwie zbudowali sobie skład na lata, a przecież talentów w kraju mają dużo więcej. To już nie nieco podupadła, zakurzona potęga, która nie potrafiła nawiązać do swoich największych sukcesów z lat 90. i początku XXI wieku.

Reklama

To stary gigant, który się przebudził. I chce złotych medali. To oni przecież po drodze wyeliminowali być może największego faworyta turnieju – Francję. Oni też bez trudu odprawili w meczu półfinałowym Słoweńców. I chcieli pokazać Polakom – którzy nie tak dawno temu rozbili ich w starciu o brąz Ligi Narodów – że do Katowic przyjechali odzyskać złoto po 24 latach.

Włoskie catenaccio przegrało z polską ofensywą. Początkowo

Właściwie o pierwszym secie tego spotkania można by pisać osobne teksty. Bo to była siatkówka absolutnie wybitna, z obu stron. Nikola Grbić do gry desygnował swoją podstawową szóstkę. Na boisko wybiegli więc Bartosz Kurek, Aleksander Śliwka, Jakub Kochanowski, Kamil Semeniuk, Marcin Janusz, Mateusz Bieniek i Paweł Zatorski. Serb udowodnił już wielokrotnie, że zmieniać w tym składzie raczej niczego nie ma zamiaru. I finał nie był wyjątkiem.

Tyle że początkowo Polakom gra do końca się nie kleiła. A to głównie dlatego, że Włosi grali niesamowicie w obronie. Tak, jakby słynne catenaccio nagle przenieśli na siatkówkę. Gdzie leciała piłka – tam byli ich zawodnicy. Polacy jednak wcale w tym elemencie nie odstawali i graliśmy przez to czy to do pierwszego skutecznego ataku, czy błędu. Bo to naszymi błędami raczej punktowali rywale. Ciężkie życie w pierwszych chwilach meczu miał zwłaszcza Aleksander Śliwka, którego włoski blok regularnie zatrzymywał.

Problemem była też nasza zagrywka. A raczej – jej brak. Regularnie podkreśla się bowiem, że to element, od którego w naszej grze zależy piekielnie dużo. A mniej więcej do połowy seta niemal zupełnie jej nie mieliśmy. Włosi za to robili swoje. Nie dawali rozkręcić się polskim zawodnikom w ataku, ich rozgrywający regularnie gubił nasz blok, dobrze też serwowali. Wyglądało to tak, jakby Ferdinando De Giorgi idealnie rozpracował polski zespół taktycznie, bo problemy mieli obaj nasi liderzy – Kurek i Semeniuk.

Gdy jednak zdawało się, że Włosi zmierzają do triumfu w pierwszym secie, na zagrywkę wszedł Mateusz Bieniek. I z 19:21 zrobił remis. Pomogło też to, że Nikola Grbić szybko zdecydował się na swoją standardową podwójną zmianę – z ławki weszli Grzegorz Łomacz i Łukasz Kaczmarek. Ten pierwszy rozruszał trochę blok rywali, drugi wbił w parkiet pięknego gwoździa, który tylko nakręcił naszych reprezentantów. Przebudził się też Aleksander Śliwka, który w pierwszej partii zgromadził najwięcej punktów – siedem. Do tego w końcówce zaczęło sprzyjać nam szczęście i… umiejętności. Wygraliśmy dwie trudne, sytuacyjne piłki i mieliśmy setbola.

Przypomnieliśmy sobie w tej chwili to, co nasi zawodnicy mówili po wczorajszym spotkaniu z Brazylią. Na przykład Kamil Semeniuk:

– Te dwa spotkania które zagraliśmy – z Amerykanami oraz Brazylią – dają dużo jeżeli chodzi o mental. Wiemy, że w danym spotkaniu możemy znaleźć się w różnych sytuacjach i mamy przykład, że potrafimy wyjść z opresji – tak twierdził nasz przyjmujący. I Polacy potwierdzili to w pierwszym secie dzisiejszego finału. Wyszli z trudnej sytuacji, odnaleźli swój rytm, doprowadzili do piłki setowej.

A potem do gry wreszcie wszedł nasz blok. I zamknął tę partię.

Spodek robił swoje, sędziowie… niekoniecznie

– Atmosfera w hali była niesamowita. Poza Polską nigdzie takiej nie uświadczyłem. Publiczność zawsze zdejmuje z nas presję. Starają się zdeprymować siatkarzy rywali, to bardzo pomocne – mówił Jakub Kochanowski po półfinałowym starciu z Brazylią.

Przegrywaliśmy, traciliśmy przewagi, ale to, że gramy przed własną publicznością, że oni nas niosą nie tylko w dobrych momentach, kiedy nam idzie, ale również w tych słabszych, kiedy wynik nam ucieka… Jesteśmy w domu i ogromna w tym rola kibiców, że zaszliśmy tak daleko. A może jeszcze wygramy – to z kolei słowa Marcina Janusza.

Dziś – choć trudno w to uwierzyć – było jeszcze głośniej. Właściwie momentami trudno było usłyszeć własne myśli, bo dziewięć tysięcy kibiców zdzierało sobie gardła i nabawiało się odcisków na dłoniach od oklasków. Naprawdę, nie ma żadnej przesady w tym, co spiker mówi przed każdym spotkaniem Polaków, gdy „wita najlepszych kibiców na świecie”. Nasi fani nie odpuścili ani na moment w całym tym spotkaniu. Pchali podopiecznych Nikoli Grbicia do zdobywania kolejnych punktów.

Kto wie, może gdyby nie oni, nie byłoby wygranego pierwszego seta?

W drugim jednak nawet ich doping nie wystarczył. Tym razem scenariusz był odwrotny – długo to Polacy wydawali się lepsi, nakręceni. Owszem, wciąż odblokować nie mógł się Bartosz Kurek, ale gdy usiadł na ławce, to na parkiecie szaleć zaczął Łukasz Kaczmarek. Wygraliśmy kilka piekielnie trudnych akcji, w tym jedną przy stanie 17:17, trwającą 23.3 sekundy! W obronie szalał Paweł Zatorski, w ataku swoje zaczął robić Kamil Semeniuk. Właściwie wydawało się, że tylko kataklizm mógłby odebrać nam wygraną w tym secie.

A potem uciekło nam kilka cennych punktów przy podaniu rywali, przytrafiło się też kilka błędów w ataku. I nagle Włosi – dowodzeni w tamtym secie przez znakomitego dziś Danielego Lavię – odskoczyli nam na trzy punkty. W dodatku po długiej akcji i zamieszaniu z challenge’ami (przy stanie 23:21 dla naszych rywali) sędziowie przyznali punkt Italii. Ale właściwie do samego końca nie było wiadomo, co właściwie sprawdzamy. Na telebimach pojawiły się bowiem dwie różne sytuacje i w obu przypadkach zawodnicy sygnalizowali, że chodziło o inną. Innej jednak… zabrakło. Trybuny czekały na ogłoszenie decyzji o braku punktów. Zamiast tego została utrzymana ta o wygranej akcji przez Włochów.

Powitała ją burza gwizdów, ale rywale się tym nie przejęli. Mieli w końcu piłkę setową. I ją wykorzystali tak, jak zrobiliśmy to my w I secie – skutecznym blokiem.

Problemy, problemy Polaków

O trzecim secie chcieliśmy zapomnieć od razu po jego zakończeniu. Choć rozpoczął się od kilku dobrych akcji z naszej strony i nerwowych interakcji Włochów z sędziami, to potem jednak nasi rywale zaczęli przejmować inicjatywę, a my rozegraliśmy być może najgorszą partię w całych tych mistrzostwach. Trudno wskazać właściwie pozytywne ogniwo w polskim zespole – zresztą nie bez powodu pod koniec seta na parkiecie znajdowało się aż czterech rezerwowych: Grzegorz Łomacz, Tomasz Fornal, Łukasz Kaczmarek i Bartosz Kwolek. Nikola Grbić dawał odpocząć podstawowym zawodnikom i szukał odmiany losu.

Ale jej nie znalazł.

Włosi punktowali nas bezlitośnie. A nam nie wychodziło nic. Nie mieliśmy bloku, źle radziliśmy sobie w przyjęciu. W obronie dwoił się i troił momentami Paweł Zatorski, zresztą z pomocą kolegów – to fakt. Sęk w tym, że nie potrafiliśmy tego wykorzystać w ataku. Nie wychodziło nam też ewidentnie szukanie rąk rywali w ataku. Włosi z kolei robili, co tylko chcieli – w dużej mierze za sprawą genialnego w tym meczu Simone Giannellego, który na rozegraniu szalał w fenomenalnym stylu. Swoje show rozpoczął też Alessandro Michieletto, który dał Włochom siedem punktów przy 75-procentowej skuteczności w ataku (6/8).

Nie pomagało nam również to, że wciąż swojej najlepszej dyspozycji szukał Bartosz Kurek. I nadal mu jej brakowało. Nasz kapitan, który wrócił na parkiet na początku seta, szybko usiadł więc na powrót na ławce. Ale jego koledzy wcale nie radzili sobie lepiej – nikt z naszych zawodników nie zanotował zresztą w tym secie więcej niż dwóch punktów. Gdy rywale do wszystkiego, czym imponowali, dołożyli jeszcze zagrywkę, było już po nas. W tym elemencie wypunktował nas szczególnie Yuri Romano, który wyprowadził Włochów na prowadzenie 20:15. Takiej przewagi reprezentanci Italii nie mieli już prawa zmarnować.

A nam pozostało trzymać kciuki za to, by w decydującym momencie „mental” Polaków raz jeszcze okazał się najlepszy. Tak, jak w w starciach z USA i Brazylią.

Nokaut

Niestety, choć Polacy walczyli, to Włosi od pewnego momentu grali jak najlepsza ekipa świata. I zasłużenie nią zostali. Mimo że w pewnym momencie pojawił się w grze nasz blok, to rywale niesamowicie asekurowali się właściwie w każdej akcji. Mimo że serwowaliśmy z pełną mocą i w „pomarańczowe”, to znakomicie przyjmowali. A potem w ataku korzystali ze wszelkich dostępnych rozwiązań. Obijali nasz blok, kiwali, wbijali gwoździe z pełną mocą. W pewnym momencie zapunktowali nawet… obroną, bo Polakom zabrakło odpowiedniej komunikacji i piłka wpadła w boisko po naszej stronie.

Nikola Grbić dalej próbował sytuację odczarować. Va banque ruszył zresztą już na początku tego seta – od jego pierwszego punktu postawił bowiem na Łukasza Kaczmarka i Tomka Fornala. Ale to niewiele dało, więc gdy przewaga rywali się powiększała, sięgnął po tego, któremu dziś do tej pory nie szło – Bartka Kurka. I on faktycznie trochę od siebie dał. Polacy już z nim na parkiecie wygrali długą akcję, potem nasz kapitan dołożył świetny serwis. Ale co z tego, jeśli nie działały nawet elementy, które do tej pory były naszymi najmocniejszymi stronami? Choćby środek, gdzie Jakub Kochanowski był łapany pojedynczym blokiem, a Mateusz Bieniek trafił w siatkę.

Inna sprawa, że to ten ostatni dał nam trochę nadziei, gdy pojawił się w polu zagrywki i skutecznie pocelował we Włochów. Ale Ferdinando De Giorgi zareagował niemal natychmiast, prosząc o czas. A po powrocie na parkiet Bieniek minimalnie serwisem nie trafił. Było już 13:17, a po chwili Włosi znów podbili nasz atak i sami akcję skończyli. W obronie w pewnym momencie byli po prostu nie do zatrzymania, a pomagały nam jedynie ich zepsute zagrywki, których w czwartej partii nieco się pojawiło. Gdyby nie one, mogłoby skończyć się prawdziwą demolką.

Choć trzeba oddać Polakom, że walczyli. Znów pomogła zagrywka, asa serwisowego posłał Fornal, ale… ponownie czas wziął De Giorgi. Fornal co prawda jeszcze raz posłał dobrą zagrywkę, jednak Włosi sobie z nią poradzili. Potem co prawda punkt atakiem dał nam Bartosz Kurek, ale przy sytuacyjnej piłce po raz kolejny zawiodła nas komunikacja i nikt nie ruszył do tego, by taką podbić. I to był właściwie symbol tego, jak wyglądała nasza gra w ostatnim secie.

Gdy tylko wydawało się, że coś zaczyna się zazębiać, szybko obdzierano nas z tego złudzenia. Tak jak w końcówce, gdy serwis za serwisem ładowaliśmy w siatkę.

Nie mogło więc skończyć się to inaczej, niż zwycięstwem Włochów. I trzeba im oddać, że jest to wygrana absolutnie zasłużona. Goście byli dziś po prostu lepsi, ostatecznie właściwie w każdym elemencie. Polacy – mimo magii Spodka – musieli więc tym razem uznać wyższość rywali. Ale to, że po srebrze mistrzostw świata czujemy głównie rozczarowanie, też świetnie pokazuje, na jakim poziomie znalazła się nasza reprezentacja. Oby pozostała na nim przez długie lata.

Warto podkreślić też jedną rzecz – reakcję fanów w katowickim Spodku. Bo gdy tylko skończył się mecz, na trybunach – bez zachęty ze strony spikera – rozbrzmiało chóralne „Dziękujemy!”. Niemal wszyscy kibice zostali też na swoich miejscach do końca ceremonii dekoracji. I to się naprawdę ceni.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne kraje

Świetna dyspozycja Michała Skórasia. Polak trafił do siatki w starciu z Genk [WIDEO]

Damian Popilowski
5
Świetna dyspozycja Michała Skórasia. Polak trafił do siatki w starciu z Genk [WIDEO]

Inne sporty

Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
4
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Komentarze

58 komentarzy

Loading...