Wierzyliśmy, że tak, jak osiem lat temu, tak i w tym roku Polacy sięgną po złoto mistrzostw świata w katowickim Spodku. Mieliśmy ku temu mocne podstawy – nasza kadra zagrała świetne mecze z USA i Brazylią w poprzednich dwóch fazach turnieju, pokazała też, że doskonale wytrzymuje najtrudniejsze momenty spotkań. Jednak Włosi zagrali dziś doskonały mecz i okazali się lepsi (1:3 – 25:22, 21:25, 18:25, 20:25). Po prostu. Nawet Biało-Czerwoni czasem muszą uznać czyjąś wyższość…

Spis treści
Po złoty hat-trick
Gdy w 2014 roku Mariusz Wlazły – też w katowickim Spodku – kończył ostatni atak finału mistrzostw świata z Brazylią, spełniły się marzenia całych pokoleń polskich fanów siatkówki. Ci starsi, którzy pamiętali czasy wielkiej kadry Huberta Wagnera, czekali na taki sukces równe 40 lat. Cztery dekady, w trakcie których nasi próbowali powalczyć o kolejny medal mistrzostw świata dziewięciokrotnie. Dwa razy nawet na tę imprezę nie weszli. Trzykrotnie lądowali poza czołową „10”. Byli też na 9., 8. i 6. miejscu. I tylko raz – w 2006 roku – dali wszystkim nadzieję na odmianę losu. Wtedy zdobyli srebro.
Po tym, jak cztery lata później zajęli 13. miejsce, wydawało się jednak, że mimo medali mistrzostw Europy może to być tylko wypadek przy pracy. A potem przyszedł Stephan Antiga i nasze wybitne pokolenie mistrzów zdobyło swoje złoto.
Cztery lata później tytuł ten udało się obronić. Znów w starciu z Brazylią, choć już w nieco innym gronie i z Vitalem Heynenem na ławce trenerskiej. Rolę lidera od Mariusza Wlazłego przejął za to Bartosz Kurek – ten sam, którego cztery lata wcześniej Antiga w ogóle nie zabrał na turniej. Przed 2018 roku też w niego wątpiono, ale Heynen postanowił zbudować sobie człowieka od bombardowania rywali. I zrobił to, a Kurek zagrał absolutnie fenomenalny turniej, zwłaszcza w decydujących meczach.
W tym roku Heynena już nie ma, jest za to Nikola Grbić. Są też nowi liderzy – Aleksander Śliwka, Kamil Semeniuk, ale został i Kurek. Wciąż w składzie znajduje się też Paweł Zatorski – libero to jedyny gość, który ostał się z naszej złotej kadry z 2014 roku i miał szansę na trzy złote medale w swoim CV. Reszta walczyła o swój drugi bądź pierwszy – bo w naszej kadrze znalazło się aż sześciu debiutantów – medal. Ale dla Polski o trzeci. Z rzędu.
A to ważna rzecz. Bo do tej pory taki hat-trick zdobyły tylko dwie reprezentacje. Najpierw – w latach 1990-1998 – Włosi, potem – od 2002 do 2010 roku – Brazylijczycy. Tych drugich Polacy pokonali po tie-breaku w półfinale. Z pierwszymi mieli zmierzyć się w meczu o złoto. Lepszej drogi do wyrównania ich osiągnięć nie dało się sobie wyobrazić. Pozostawało tylko ograć Italię. To jednak okazało się bardzo trudnym zadaniem.
Nowa-stara potęga
Reprezentacja Włoch pokazała, że wciąż należy do ścisłej siatkarskiej czołówki już na ubiegłorocznych mistrzostwach Europy. To oni zdobyli tam złoto, poprawiając sobie humory po igrzyskach olimpijskich, gdzie – jak i my – odpadli w ćwierćfinale. Przegrali wówczas z rewelacją tamtego turnieju, Argentyną. Po powrocie z Tokio ta ekipa została przebudowana, a akcent siły został rozłożony między innymi na młodego i fenomenalnego Alessandro Michieletto. Ale nie tylko on potrafi u Włochów grać w siatkówkę na najwyższym poziomie.
W Italii postawili bowiem na młodość. Pożegnali weteranów takich jak Osmany Juantorena, których reprezentacyjne kariery skończyły się wraz z cyklem olimpijskim. Zamiast tego wzięli siatkarzy głodnych sukcesów i piekielnie utalentowanych. Zresztą spójrzmy na ich pierwszą szóstkę w starciu z Polską:
- Alessandro Michieletto, rocznik 2001.
- Yuri Romanò, rocznik 1997.
- Simone Anzani, rocznik 1992.
- Daniele Lavia rocznik 1999.
- Gianluca Galassi, rocznik 1997.
- Simone Giannelli, rocznik 1996.
- Fabio Balaso, rocznik 1995.
Rocznikowo więcej niż 26 lat w całej ich kadrze ma tylko dwóch gości – Anzani i Balaso. Reszta spokojnie dociągnąć może nawet nie do igrzysk w 2028, a 2032 roku. To w końcu tylko dekada, a siatkarze grający na najwyższym poziomie po trzydziestce to już nie rzadkość. Włosi z Ferdinando De Giorgim na ławce trenerskiej właściwie zbudowali sobie skład na lata, a przecież talentów w kraju mają dużo więcej. To już nie nieco podupadła, zakurzona potęga, która nie potrafiła nawiązać do swoich największych sukcesów z lat 90. i początku XXI wieku.
To stary gigant, który się przebudził. I chce złotych medali. To oni przecież po drodze wyeliminowali być może największego faworyta turnieju – Francję. Oni też bez trudu odprawili w meczu półfinałowym Słoweńców. I chcieli pokazać Polakom – którzy nie tak dawno temu rozbili ich w starciu o brąz Ligi Narodów – że do Katowic przyjechali odzyskać złoto po 24 latach.
Włoskie catenaccio przegrało z polską ofensywą. Początkowo
Właściwie o pierwszym secie tego spotkania można by pisać osobne teksty. Bo to była siatkówka absolutnie wybitna, z obu stron. Nikola Grbić do gry desygnował swoją podstawową szóstkę. Na boisko wybiegli więc Bartosz Kurek, Aleksander Śliwka, Jakub Kochanowski, Kamil Semeniuk, Marcin Janusz, Mateusz Bieniek i Paweł Zatorski. Serb udowodnił już wielokrotnie, że zmieniać w tym składzie raczej niczego nie ma zamiaru. I finał nie był wyjątkiem.
Tyle że początkowo Polakom gra do końca się nie kleiła. A to głównie dlatego, że Włosi grali niesamowicie w obronie. Tak, jakby słynne catenaccio nagle przenieśli na siatkówkę. Gdzie leciała piłka – tam byli ich zawodnicy. Polacy jednak wcale w tym elemencie nie odstawali i graliśmy przez to czy to do pierwszego skutecznego ataku, czy błędu. Bo to naszymi błędami raczej punktowali rywale. Ciężkie życie w pierwszych chwilach meczu miał zwłaszcza Aleksander Śliwka, którego włoski blok regularnie zatrzymywał.
Problemem była też nasza zagrywka. A raczej – jej brak. Regularnie podkreśla się bowiem, że to element, od którego w naszej grze zależy piekielnie dużo. A mniej więcej do połowy seta niemal zupełnie jej nie mieliśmy. Włosi za to robili swoje. Nie dawali rozkręcić się polskim zawodnikom w ataku, ich rozgrywający regularnie gubił nasz blok, dobrze też serwowali. Wyglądało to tak, jakby Ferdinando De Giorgi idealnie rozpracował polski zespół taktycznie, bo problemy mieli obaj nasi liderzy – Kurek i Semeniuk.
Gdy jednak zdawało się, że Włosi zmierzają do triumfu w pierwszym secie, na zagrywkę wszedł Mateusz Bieniek. I z 19:21 zrobił remis. Pomogło też to, że Nikola Grbić szybko zdecydował się na swoją standardową podwójną zmianę – z ławki weszli Grzegorz Łomacz i Łukasz Kaczmarek. Ten pierwszy rozruszał trochę blok rywali, drugi wbił w parkiet pięknego gwoździa, który tylko nakręcił naszych reprezentantów. Przebudził się też Aleksander Śliwka, który w pierwszej partii zgromadził najwięcej punktów – siedem. Do tego w końcówce zaczęło sprzyjać nam szczęście i… umiejętności. Wygraliśmy dwie trudne, sytuacyjne piłki i mieliśmy setbola.
Przypomnieliśmy sobie w tej chwili to, co nasi zawodnicy mówili po wczorajszym spotkaniu z Brazylią. Na przykład Kamil Semeniuk:
– Te dwa spotkania które zagraliśmy – z Amerykanami oraz Brazylią – dają dużo jeżeli chodzi o mental. Wiemy, że w danym spotkaniu możemy znaleźć się w różnych sytuacjach i mamy przykład, że potrafimy wyjść z opresji – tak twierdził nasz przyjmujący. I Polacy potwierdzili to w pierwszym secie dzisiejszego finału. Wyszli z trudnej sytuacji, odnaleźli swój rytm, doprowadzili do piłki setowej.
A potem do gry wreszcie wszedł nasz blok. I zamknął tę partię.
Spodek robił swoje, sędziowie… niekoniecznie
– Atmosfera w hali była niesamowita. Poza Polską nigdzie takiej nie uświadczyłem. Publiczność zawsze zdejmuje z nas presję. Starają się zdeprymować siatkarzy rywali, to bardzo pomocne – mówił Jakub Kochanowski po półfinałowym starciu z Brazylią.
– Przegrywaliśmy, traciliśmy przewagi, ale to, że gramy przed własną publicznością, że oni nas niosą nie tylko w dobrych momentach, kiedy nam idzie, ale również w tych słabszych, kiedy wynik nam ucieka… Jesteśmy w domu i ogromna w tym rola kibiców, że zaszliśmy tak daleko. A może jeszcze wygramy – to z kolei słowa Marcina Janusza.
https://twitter.com/PolskaSiatkowka/status/1569050634871087113
Dziś – choć trudno w to uwierzyć – było jeszcze głośniej. Właściwie momentami trudno było usłyszeć własne myśli, bo dziewięć tysięcy kibiców zdzierało sobie gardła i nabawiało się odcisków na dłoniach od oklasków. Naprawdę, nie ma żadnej przesady w tym, co spiker mówi przed każdym spotkaniem Polaków, gdy „wita najlepszych kibiców na świecie”. Nasi fani nie odpuścili ani na moment w całym tym spotkaniu. Pchali podopiecznych Nikoli Grbicia do zdobywania kolejnych punktów.
Kto wie, może gdyby nie oni, nie byłoby wygranego pierwszego seta?
W drugim jednak nawet ich doping nie wystarczył. Tym razem scenariusz był odwrotny – długo to Polacy wydawali się lepsi, nakręceni. Owszem, wciąż odblokować nie mógł się Bartosz Kurek, ale gdy usiadł na ławce, to na parkiecie szaleć zaczął Łukasz Kaczmarek. Wygraliśmy kilka piekielnie trudnych akcji, w tym jedną przy stanie 17:17, trwającą 23.3 sekundy! W obronie szalał Paweł Zatorski, w ataku swoje zaczął robić Kamil Semeniuk. Właściwie wydawało się, że tylko kataklizm mógłby odebrać nam wygraną w tym secie.
A potem uciekło nam kilka cennych punktów przy podaniu rywali, przytrafiło się też kilka błędów w ataku. I nagle Włosi – dowodzeni w tamtym secie przez znakomitego dziś Danielego Lavię – odskoczyli nam na trzy punkty. W dodatku po długiej akcji i zamieszaniu z challenge’ami (przy stanie 23:21 dla naszych rywali) sędziowie przyznali punkt Italii. Ale właściwie do samego końca nie było wiadomo, co właściwie sprawdzamy. Na telebimach pojawiły się bowiem dwie różne sytuacje i w obu przypadkach zawodnicy sygnalizowali, że chodziło o inną. Innej jednak… zabrakło. Trybuny czekały na ogłoszenie decyzji o braku punktów. Zamiast tego została utrzymana ta o wygranej akcji przez Włochów.
Powitała ją burza gwizdów, ale rywale się tym nie przejęli. Mieli w końcu piłkę setową. I ją wykorzystali tak, jak zrobiliśmy to my w I secie – skutecznym blokiem.
Problemy, problemy Polaków
O trzecim secie chcieliśmy zapomnieć od razu po jego zakończeniu. Choć rozpoczął się od kilku dobrych akcji z naszej strony i nerwowych interakcji Włochów z sędziami, to potem jednak nasi rywale zaczęli przejmować inicjatywę, a my rozegraliśmy być może najgorszą partię w całych tych mistrzostwach. Trudno wskazać właściwie pozytywne ogniwo w polskim zespole – zresztą nie bez powodu pod koniec seta na parkiecie znajdowało się aż czterech rezerwowych: Grzegorz Łomacz, Tomasz Fornal, Łukasz Kaczmarek i Bartosz Kwolek. Nikola Grbić dawał odpocząć podstawowym zawodnikom i szukał odmiany losu.
Ale jej nie znalazł.
Włosi punktowali nas bezlitośnie. A nam nie wychodziło nic. Nie mieliśmy bloku, źle radziliśmy sobie w przyjęciu. W obronie dwoił się i troił momentami Paweł Zatorski, zresztą z pomocą kolegów – to fakt. Sęk w tym, że nie potrafiliśmy tego wykorzystać w ataku. Nie wychodziło nam też ewidentnie szukanie rąk rywali w ataku. Włosi z kolei robili, co tylko chcieli – w dużej mierze za sprawą genialnego w tym meczu Simone Giannellego, który na rozegraniu szalał w fenomenalnym stylu. Swoje show rozpoczął też Alessandro Michieletto, który dał Włochom siedem punktów przy 75-procentowej skuteczności w ataku (6/8).
Nie pomagało nam również to, że wciąż swojej najlepszej dyspozycji szukał Bartosz Kurek. I nadal mu jej brakowało. Nasz kapitan, który wrócił na parkiet na początku seta, szybko usiadł więc na powrót na ławce. Ale jego koledzy wcale nie radzili sobie lepiej – nikt z naszych zawodników nie zanotował zresztą w tym secie więcej niż dwóch punktów. Gdy rywale do wszystkiego, czym imponowali, dołożyli jeszcze zagrywkę, było już po nas. W tym elemencie wypunktował nas szczególnie Yuri Romano, który wyprowadził Włochów na prowadzenie 20:15. Takiej przewagi reprezentanci Italii nie mieli już prawa zmarnować.
A nam pozostało trzymać kciuki za to, by w decydującym momencie „mental” Polaków raz jeszcze okazał się najlepszy. Tak, jak w w starciach z USA i Brazylią.
Nokaut
Niestety, choć Polacy walczyli, to Włosi od pewnego momentu grali jak najlepsza ekipa świata. I zasłużenie nią zostali. Mimo że w pewnym momencie pojawił się w grze nasz blok, to rywale niesamowicie asekurowali się właściwie w każdej akcji. Mimo że serwowaliśmy z pełną mocą i w „pomarańczowe”, to znakomicie przyjmowali. A potem w ataku korzystali ze wszelkich dostępnych rozwiązań. Obijali nasz blok, kiwali, wbijali gwoździe z pełną mocą. W pewnym momencie zapunktowali nawet… obroną, bo Polakom zabrakło odpowiedniej komunikacji i piłka wpadła w boisko po naszej stronie.
Nikola Grbić dalej próbował sytuację odczarować. Va banque ruszył zresztą już na początku tego seta – od jego pierwszego punktu postawił bowiem na Łukasza Kaczmarka i Tomka Fornala. Ale to niewiele dało, więc gdy przewaga rywali się powiększała, sięgnął po tego, któremu dziś do tej pory nie szło – Bartka Kurka. I on faktycznie trochę od siebie dał. Polacy już z nim na parkiecie wygrali długą akcję, potem nasz kapitan dołożył świetny serwis. Ale co z tego, jeśli nie działały nawet elementy, które do tej pory były naszymi najmocniejszymi stronami? Choćby środek, gdzie Jakub Kochanowski był łapany pojedynczym blokiem, a Mateusz Bieniek trafił w siatkę.
Inna sprawa, że to ten ostatni dał nam trochę nadziei, gdy pojawił się w polu zagrywki i skutecznie pocelował we Włochów. Ale Ferdinando De Giorgi zareagował niemal natychmiast, prosząc o czas. A po powrocie na parkiet Bieniek minimalnie serwisem nie trafił. Było już 13:17, a po chwili Włosi znów podbili nasz atak i sami akcję skończyli. W obronie w pewnym momencie byli po prostu nie do zatrzymania, a pomagały nam jedynie ich zepsute zagrywki, których w czwartej partii nieco się pojawiło. Gdyby nie one, mogłoby skończyć się prawdziwą demolką.
Choć trzeba oddać Polakom, że walczyli. Znów pomogła zagrywka, asa serwisowego posłał Fornal, ale… ponownie czas wziął De Giorgi. Fornal co prawda jeszcze raz posłał dobrą zagrywkę, jednak Włosi sobie z nią poradzili. Potem co prawda punkt atakiem dał nam Bartosz Kurek, ale przy sytuacyjnej piłce po raz kolejny zawiodła nas komunikacja i nikt nie ruszył do tego, by taką podbić. I to był właściwie symbol tego, jak wyglądała nasza gra w ostatnim secie.
Gdy tylko wydawało się, że coś zaczyna się zazębiać, szybko obdzierano nas z tego złudzenia. Tak jak w końcówce, gdy serwis za serwisem ładowaliśmy w siatkę.
Nie mogło więc skończyć się to inaczej, niż zwycięstwem Włochów. I trzeba im oddać, że jest to wygrana absolutnie zasłużona. Goście byli dziś po prostu lepsi, ostatecznie właściwie w każdym elemencie. Polacy – mimo magii Spodka – musieli więc tym razem uznać wyższość rywali. Ale to, że po srebrze mistrzostw świata czujemy głównie rozczarowanie, też świetnie pokazuje, na jakim poziomie znalazła się nasza reprezentacja. Oby pozostała na nim przez długie lata.
Warto podkreślić też jedną rzecz – reakcję fanów w katowickim Spodku. Bo gdy tylko skończył się mecz, na trybunach – bez zachęty ze strony spikera – rozbrzmiało chóralne „Dziękujemy!”. Niemal wszyscy kibice zostali też na swoich miejscach do końca ceremonii dekoracji. I to się naprawdę ceni.
Fot. Newspix
Los oddał, jakby raczkowski nie drukowal pod Legie, to byśmy wlochow jebli.
Niestety już w 1 secie było widać że to się nie ma prawa udać, Zatorski kryminał nie wiem czy zaliczył chociaż jedno dobre przyjęcie w tym meczu, Kurek bez formy, Śliwka i Semeniuk nie dali rady na blok Włochów (swoją drogą niesamowite warunki fizyczne mają, u nas tylko Kurek wysoki, a tam praktycznie cała drużyna o głowę wyższa od naszych). Wypunktowali nas bardzo łatwo, a szkoda bo do tej pory graliśmy naprawdę dobrze w tym turnieju. Pewnie trochę zmęczenie ich dopadło po ciężkich bojach.
Nie ma co płakać wicemistrzostwo na pierwszej imprezie Grbicia, kiedy Leon jest kontuzjowany to dobry wynik. Na IO może się w końcu udać o ile trener zostanie do tego czasu.
No rzeczywiście ci powiem, że Bieniek, Kaczmarek i Fornal to niższi o głowę od tych Włochów xD Merytorycznie pojechałeś, nie ma co, Polska niczym Japonia xD
Włosi byli lepsi we wszystkim, poczynając od serwisu, który nie pozwalał nam na szybką grę, przez obronę i rozegranie. Wymusili na nas więcej błędów i wygrali zasłużenie, zresztą przez cały turniej przegrali tylko 4 sety.
Wygrała najlepsza drużyna, może z Leonem byśmy mieli jakieś szanse, ale dzisiaj na Włochów musielibyśmy zagrać perfekcyjny mecz w tym składzie. A tak zdecydowanie nie było.
No dokładnie. Włosi nas wczoraj taktycznie zjedli a pierwszy set przegrali na własne życzenie irracjonalnymi błędami w samej końcówce seta.
Do tego ten Giannelli- kapitalny rozgrywający, niezależnie od przyjęcia zagrywki, wystawiał takie malinki że nie sposób tego było nie kończyć.
U nas prawie każdy słabo na tle Włochów. Bieniek np to chłop żywcem odciągnięty od pługa.
Taktyką „siła razy ramię” można ograć kojotów albo Brazylię www kryzysie ale na tak poukładanych taktycznie Włochów- no nie było szans.
Mimo wszystko polemizowałbym czy perfekcyjny, jednak w 2 i 3 secie w okolicach połowy udawało nam się odskoczyć na 2-3 punkty Włochom, czyli jakiś tam potencjał na pokonanie ich musiał być. Trochę mam wrażenie że brakło trochę siły i dynamiki w uderzeniach, bo nawet jeśli lądowały na bloku, to z tego bloku relatywnie powoli opadały na parkiet, o kiwkach nawet nie wspomnę bo te to były zagrywane tak lekko i przewidywalnie że Włosi by sobie zdążyli herbatę zaparzyć i spacerkiem się ustawić do przejęcia piłki.
Dzisiaj obejrzałem na waszym Kanale Sportowym magazyn poświęcony wczorajszemu zwycięstwu Świątek. Połączyli się między innymi z Przemkiem Garczarczykiem, mieszkającym od kilkudziesięciu lat w USA. Gościu nad wyraz szanowany dziennikarz od boksu, ale jego ojciec napisał książkę o Wojtku Fibaku. Pytanie dotyczyło popularności Świątek u Jankesów po właśnie wygranym US Open. Popularność jest, konkretna, powiedział, w przeciwnienstwie do siatkówki o której w Polsce teraz nad wyraz głośno, a w Stanach kompletna cisza. Taki ci to sport globalny, jak prawił jeden Janusz z komentarzy pod waszym wczorajszym tekstem.
Linka do YouTube nie wrzucam, bo post nie przejdzie w przeciwieństwie do postów z linkami do jakichś cichodajek czy pseudo systemów bukmacherskich. Mogę tylko podpowiedzieć, że trzeba przewinąć do 32 minuty i 50 sekundy, by trafić na ów wywiad.
hahahahha zaraz Cię tutaj zjedzą żywcem za to, że tak walisz prawdą między oczy o ich ulubionej dyscyplinie 😀 Najważniejsze, że te przegrywy cały czas w stabilnej formie – przzegrają najważniejsze co mają przegrać 😀 Kupon zawsze wejdzie 😀
Oni zdobyli srebrny medal Mistrzostw Świata.
Czy można być aż tak głupi jak ty?
Jakim trzeba być karłem żeby pomniejszać sukces polskich sportowców. A ty co dokonałeś w życiu, poza sraniem w pieluchy?
Pomijając rozmiary popularności dyscypliny, nie jest dla mnie ważne czy w Ameryce ktoś się tym interesuje czy nie. Mam to po prostu w dupie.
Autorytet Przemek się znalazł bo jego ojciec coś napisał.
No i co w zwiazku z tym?
Pacjent zauważa, że 7 tys. kilometrów dalej nie śledzą sportu, którego on nie lubi. To dla niego potwierdzenie, że jego wątłe ego jednak nie jest w aż tak beznadziejnym stanie jak myśli. By podnieść swoją minimalną pewność siebie, pisze z pasją kilka akapitów o tymże sporcie w sekcji komentarzy portalu o innym sporcie. Wie że taki komentarz w takim miejscu zostanie doceniony tzw. „plusami” i na następny dzień, łaknąc jakiegokolwiek docenienia w ciężkim samotnym życiu, wróci zobaczyć ile plusów otrzymał od anonimowych osób, które również nie lubią sportu, którego on nie lubi, podświadomie spełniając swoją potrzebę należenia do grupy w sposób bliższy niż powoływanie się na ludzi którzy żyją za oceanem i nawet nie mówią jego językiem.
Mistrzostwo! 😀
HAhaha, Garczarczyk szanowany dziennikarz? Chyba tylko wśród ludzi, którzy nie mają pojęcia o boksie. Wśród kibiców boksu to ten typ jest wyszydzany regularnie za to co opowiada, bo to są same bzdury.
Szkoda tylko że ten twój autorytet, spec od boksu, nie wypowiedział się na temat popularności w USA dyscyplin takich jak futbol amerykański, hokej czy baseboll.
To by dopiero uświadomiło nam na jakim zadupiu ( w Polsce) żyjemy.
Tak na marginesie piłka nożna nazywana w US socerem, też nie jest tam najwyżej notowana.
Mówiłem, ze to nudny i niszowy sport, w którym w dodatku Polacy są chujowi. TYLKO EKSTRAKLASKA
Rzeczywiście, Ekstraklasą emocjonują się na całym świecie, a wyniki dyskutowane są na łamach hiszpańskich gazet. No i Polacy są w nią najlepsi, mistrzostwa zdobywają drużyny z samymi polskimi zawodnikami
Tak sie konczy wieszanie zlotych medali na szyje jeszcze przed pierwszym punktem…
Bambo wruć hahah
Ale wtopa i to u siebie oddać się makaroniarzom młodym HAŃBA
Wicemistrzostwo świata to wtopa? Beka z ciebie wsiurze
Korzeniowski w chodzie sportowym był nawet mistrzem olimpijskim. Sport tak samo popularny na świecie jak siatkówka, zatem koleś, takim wicemistrzostwem świata żyje jedynie garstka ludzi.
To mieli nie zdobywać?
No i co z tego.
Kolejny zakompleksiony dzieciak, bo treść wskazuje na przedział wiekowy 13-17 lat.
Włosów nową siłą. Młoda fajnie ułożona ekipa. Szacun dla nich i dla Polaków za mimo wszystko świetny turniej. Kolejne imprezy zapowiadają się ciekawie i wygląda na to, że Włochy wracają do stawki.
*Włosi
Druuuuuuugie MIEJ SCE !!!
Wstyd i kompromitacja polaczkow, wicemistrzostwo swiata w tym gownosporcie to jak 3 miejsce w grupie eliminacji do mistrzostw europy w pilce noznej.
O disco polo powiadają, że jest to muzyka bardzo prosta w kompozycji, łatwa i przyjemna. Muzyka, której wykonawcy zapełniają w Polsce stadiony.
Identycznie jest z siatkówką. Prostota wykonania jak w disco polo. Raz, dwa, ścina, raz, dwa, ścina i tak w kółko. Czasem ktoś wyautuje, czasem przebije, czasem, raz na ruski rok. Hale podczas meczów również wypełnione, rytmy w przerwach jak z weselnych wiejskich przytupów.
Podsumowując, siatkówka, to dyscyplina sportowa bardzo blisko spokrewniona z gatunkiem muzycznym zwanym disco polo.
No bo lepiej drzec morde caly mecz jak pojeb krzyczec ze sie kocha swoja druzyne nie znajac jej skladu byc napierdolonym jak szmata i wmawiac sobie ze ekstraklasa to emocje
W punkt
A po wyjsciu ze stadionu wynik meczu sprawdzać na necie…
ale ci zwryły wyborcze móżdzki. Pewnie bananowy oskarek mata wyklinający ach taki dojrzały. JACEK KURSKI CHUJ CI W DZIĄSŁO. Achhh zajechało elitą, prosto spod żabki.
Na szczęście nie oglądałem i bardzo jestem z tego dumny.
Same here. Zostaję przy piłce i tenisie, czyli sportach które sam uprawiam i rozumiem. Skoki, siatkówkę, latanie precyzyjne, rzutki, bierki i Festiwal w Opolu zostawiam małomiejskiej Januszozie.
Hmm…
patałachy
Brawa za cały turniej ale koniec końców kiedyś to „ślizganie się” na wyniku musiało się skończyć.
Taktyka „siła razy ramię” była może dobra na kojotów czy momentami z Brazylią ale na Włochów to zdecydowanie za mało.
Mam wrażenie też że u nas w kraju nie docenili wygranej ich w 1/4 z mocnymi Zabojadami.
A pan Dębowski mógłby sobie oszczędzić przytyków w trakcie meczu. Ja wiem że emocje itp ale takie inwektywy w stosunku do Włochów to są cienkie w odbiorze dla ogarniętego odbiorcy.
I to nie wina rywali że w 3 i 4 secie wyglądaliśmy przy nich jak onegdaj Tunezja przy nas…
Grupowa faza była banalna. Bułgaria to totalne ogórki, Meksyk nie wiele lepsze. Z USA wygraliśmy,bo nie było Christensona. Tunezja w 1/8 to też ogórki. USA natomiast miały dużego pecha. Defalco jak zwykle kiepski mecz, jak doszła stawka, do tego Śliwka się odblokował i w końcu blok zaczął grać. Taka mała przewaga Janusza nad pawianem, ze czasem słał na blok, ale bez przyjęcia i libero, nie wystawisz.Speraw zareagował trochę zbyt wolno. Muagatutia dał dobrą zmianę za Defalco i od razu uruchomił się Anderson. USA gdyby miało lepszych środkowych wygrałoby. Z Brazylią to już czysty fart. Kurek jak zwykle w najważniejszych momentach siadł. Przyjęcia nie było i nawet Kochanowski przestał blokować. Gdyby Bruno wszedł wcześniej i Lucarelli nie dostał kontuzji wygraliby. Włosi natomiast grają inną kombinacyjną siatkówkę. Mają nieszablonowego rozgrywającego, świetne przyjęcie, atak, blok. W zasadzie drużyna bez wad. Kurek jak zwykle nawalił i został zmieniony przez Kaczmarka dosyć szybko. A jak to się mówi kapitan gdy siada, każdy gra jak dziada. Do tego brak pewności na rozegraniu. Padnięcie skrzydłowi i jedyny Bieniek coś tam grał, no jeszcze Fornal.
Pełna zgoda. Włosi nas zespołowo zjedli. Mina Kurka pod koniec chyba 3 seta jak usiadł na ławie była wymowna: „nic z tego pany dzisiaj nie będzie”.
Bo taki jest Bartek. Ma taką chłopięcą mentalność. Do tego stał się przy Kubiaku toksykiem. Kapitanem dobrym był Winiarski, który był zrównoważoną postacią, a przy tym charyzmatyczną.
A gdyby babka miała wąsy, jak mozna tyle sie upisać o gdybaniu.
teoria jest bardzo ważna, gdyż tworzy praktykę
#nikogo
… nie ma na świecie, kto by w którymś momencie nie wyruchał tej ściery – twojej matki.
ch#j z siatkówką, każdy ma w dupie ten sport, tylko janusze się tym ekscytują.
Kibicowałem Włochom, a tak dokładniej to kibicowałem żeby Polska nie zdobyła złota. Raz, że zwycięstwa w turniejach u siebie dużo mniej znaczą (w każdym sporcie zespołowym). Dwa, że byłoby bez sensu wozić się jako „giganci siatkówki” po 3x wygranych MŚ skoro od czasów PRLu nie przywozimy medalu z najważniejszej imprezy siatkarskiej, czyli Igrzysk.
Nigdy większej bzdury nie czytałem. To tak jakby twoja stara wolała byś nie znalazł sobie żony, bo ujebałeś studia.
Fajne porównanie:) Ale to bardziej tak jakby moja stara uważała mnie za doktora habilitowanego, bo skończyłem liceum.
Najlepiej być przedostatnim jak robi się ME u siebie. To dopiero smakuje cudnie.
Kurek nie nadaję się na kapitana. Chłop nie ma psychiki i nawala któryś raz w ważnych meczach. Pisałem o tym po meczu z Brazylią, że gdyby Bruno wszedł wcześniej i Lucarelli nie złapał kontuzji wygraliby z nami, bo Kurek atakuje ślepakami. Jak widać trzeba wszystkich kubiakowców, łącznie z Łomaczem i Zatorskim wyrzucić.
Zgadza się, czas Zatorskiego ewidentnie przeminął. Jak mamy coś budować to trzeba się zabrać za młodych, a nie zakład geriatryczny z zawodnikami bez formy.
W Tokio z Francją grał tylko on i Leon. Reszta wysiadła. Dziś przez moment super zmianę dał Kaczmarek, potem przestało mu iść. Chłopaki zagrali fajne mecze z USA i Brazylią, nie popadajmy w taki defetyzm. Pewnie, że brakuje nam klasowego rozgrywającego czy libero, a część chłopaków bardzo faluje z formą dnia, natomiast nie ma drużyn idealnych, zawsze są mankamenty. Mamy szeroką kadrę i należy czerpać nowej generacji.
Najlepsze, że Zatorski akurat na Igrzyska zrobił formę, ale to wyjątek w zasadzie. Od 2015 roku, po za tym turniejem tragedia. Coś takiego, jak Ty piszesz mogło być za Wspaniałego, gdzie nie było kozaków,. Tutaj masz wiele możliwości, ale są układy. Bednorz może byłby pod formą, ale na I.O. by zrobił. Za to brano Kubiaka, który załatwił Heynena, o czym każdy w siatkarskim środowisku wie i jedynie Bartman z Kadziewcziem o tym mówią. Tak samo z rozegraniem. Grbić dopiero tę łajzę Pawiana zmienił. Januszowi brakowało ogrania, ale hejt jest na niego straszny, bo ruszył synalka wielkiego buca. To typowe dla tego kraju. Leon też jakby non stop krytykowany za wszystko był.Kurek i Kubiak nigdy.
Wczoraj niestety słaby dzień miało kilku ważnych zawodników – Kurek, Śliwka,
Semeniuk grali dużo słabiej aniżeli we wcześniejszych meczach.
No i niestety Janusz musi się jeszcze dużo nauczyć- on gra skrzydłowymi a przesunięte krótkie do Bieńka czy Kochanowskiego zdarzają mu się bardzo rzadko i to ogranicza możliwości w ataku
wymęczeni, na własne życzenie, jeszcze pretensje, że tie-break grali dwa razy, jakby to wina Włochów była xd
Wiyncyj sparingów tydzień przed meczem, Memoriałów.
Zatorski zagrał najgorszy mecz w tym turnieju chyba
Zagrał niewiele gorzej od swojego normalnego obecnie poziomu tylko że trafił na poważną drużynę po drugiej stronie siatki a nie na pionków
Ta pochwała kibiców to żart? W czwartym secie to już były tylko pojedyncze zrywy dopingu. Janusze i Grażyny udowodniły że drzeć pizdę potrafią tylko wtedy gdy jest dobrze. Idealne podsumowanie naszej mentalności.
Na szczęście kómaci z młynów z piłki kopanej drą pizdę i wspierają swój zespół na dobre i złe zawsze, bez względu na okoliczności. Nie ma transparentów „mamy kurwa dosyć”, nie ma protestów, gdy są słabe wyniki, nie ma rozmów wychowawczych i profilaktycznych liści dla piłkarzy na opamiętanie się, nie ma zmuszania piłkarzy do oddawania koszulek, młyny nie pustoszeją po serii słabych meczów, zawsze są wypełnione do ostatniego miejsca. Nie ma szyderczego ujadania na piłkarzy, którym gorzej idzie, a po awansie w słabym stylu w europejskich pucharach po meczu z niżej notowanym rywalem nie ma świętowania dobrego meczu przeciwnika (dajmy na to Islandczyków) z piłkarzami tejże drużyny przy jednoczesnym kazaniu swoim zawodnikom wypierdalać do szatni.
Podsumowując: co ty pierdolisz, zjebie?