Reklama

Gdyby Cracovia mierzyła się z Rakowem co tydzień, wygrałaby mistrzostwo Polski

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

03 września 2022, 23:06 • 6 min czytania 105 komentarzy

Raków Częstochowa jeszcze nigdy nie wygrał z Cracovią w Ekstraklasie. Aż do dziś bilans wyglądał następująco: sześć meczów, trzy remisy, trzy zwycięstwa „Pasów”. Zwykle przypominamy takie statystyki jako niewiele znaczącą ciekawostkę, ale w tej sytuacji… po prostu jest coś na rzeczy. Bo w siódmym ligowym starciu Cracovia znów rozjeżdża ekipę z Częstochowy.

Gdyby Cracovia mierzyła się z Rakowem co tydzień, wygrałaby mistrzostwo Polski

Cracovia – Raków 3:0. Demolka przy Kałuży!

To nie tak, że „Pasy” mają cudowny patent, bo jeśli doliczymy spotkania Pucharu Polski, to Raków ma na swoim koncie jeden triumf nad tym zespołem. Uznajmy jednak, że to wyjątek potwierdzający regułę. Nieważne, czy Cracovia przystępuje do spotkania z ekipą Marka Papszuna jako kandydat do pucharów, drużyna w kryzysie czy – jak dziś – po świetnym początku sezonu, ale i czterech meczach bez zwycięstwa. W lidze zawsze podnosi z boiska jakieś punkty. A dziś? Dziś to nie było zwykłe podniesienie punktów, dziś oglądaliśmy prawdziwy koncert, przy którym wicemistrz Polski mógł tylko bić brawo swojemu rywalowi. 

To nie tak, że Cracovia po prostu wygrała.

Rozmiary tego zwycięstwa są imponujące.

W żadnym momencie Raków nie zbliżył się do złapania kontaktu.

Reklama

Raków od dawna nie wyglądał na boisku tak słabo.

Jaki pomysł mieli goście?

W pierwszej połowie Raków uparł się na strzały z dystansu. Byle jakie, z nieprzygotowanych pozycji. Rozpoczęło się od Iviego Lopeza, pomysł ten podzielili później Władysław Koczerhin i Giannis Papanikolaou. Żaden z nich nie był nawet blisko celu. Choć „Medaliki” miały częściej piłkę przy nodze, to niewiele z tego wynikało. Grali po obwodzie, powoli, przewidywalnie. – Nie wiem, co my gramy – mówił w przerwie w C+ Mateusz Wdowiak, kilka razy apelując o to, by jego drużyna grała szybciej. Miał rację. Cracovia neutralizowała atuty Rakowa (w grze i przy stałych fragmentach) dzięki rosłej linii obrony.

I gdy tylko Raków tracił piłkę, „Pasy” odpalały tryb turbo przy kontratakach.

Ten jeden konkretny element najbardziej podoba nam się w Cracovii Jacka Zielińskiego – szybkie wymiany piłki pod polem karnym przeciwnika, kiedy ten złapany jest na wykroku. Jest przewaga, luka w defensywie, rywal się spóźnił? No to bach, bach, bach – szybka piłka w wolną strefę, wyjście na pozycje, automatyzmy. Podobne pryncypia przyświecały poprzedniej Cracovii Zielińskiego – tej z Mateuszem Cetnarskim, Damianem Dąbrowskim czy Marcinem Budzińskim. Ta obecna nie jest jeszcze w takiej grze aż tak regularna, ale dziś pokazała, że w świetnym początku sezonu nie było grama przypadku.

Właśnie w taki sposób, po szybkich wymianach piłki, padły wszystkie trzy gole.

Choć pierwszy nie bezpośrednio po dynamicznej akcji, a rzucie wolnym, który był konsekwencją sprawnie wyprowadzonej kontry. Zoran Arsenić odetchnął z ulgą, gdy arbiter pokazał na rzut wolny z siedemnastego metra, a nie jedenastkę. Jego wślizg był bardzo ryzykowny (ale przede wszystkim spóźniony i… głupi?), obrońca obejrzał za niego żółtą kartkę, a do wolnego podszedł Jewhen Konoplanka. Z racji bliskiej odległości nie uderzał nad murem, a obok niego, przy słupku, który obstawiał Vladan Kovacević. Jakim cudem wpadło? Ano takim, że Bośniak popełnił spory błąd – w ciemno poszedł asekurować tę bardziej odkrytą część bramki, a gdy zorientował się, że piłka leci w drugą stronę, był na wykroku i nie zdążył wystarczająco szybko przenieść ciężaru ciała. Aczkolwiek niech ta bramka nie idzie tylko na konto golkipera – uderzenie było naprawdę zacne.

Reklama

Drugi gol? Akcja zaczęła się od Patryka Makucha, z pierwszej piłkę zagrał Matthias Hebo Rasmussen, wykończył to wszystko Rakoczy. Raków był w szoku – bardzo szybko stracił jakąkolwiek kontrolę nad tym meczem. A tak Bogiem a prawdą, złych informacji dla niego powinno być jeszcze więcej, bo Arsenić – przynajmniej naszym zdaniem – mógł chwilę po bramce na 2:0 wylecieć z boiska. Cracovia wychodziła z kontrą, a Chorwat zaatakował Makucha wślizgiem. Raz, że to wejście było spóźnione, dwa – miało w sobie nadmierną agresję, trzy – przerywało groźny atak. Tomasz Kwiatkowski oszczędził zawodnika, ale nie do końca kupujemy tę decyzję. Utarło się, że druga żółta kartka powinna być naprawdę zasłużona, lecz… No jak na nasze to obrońca Rakowa ewidentnie naprawdę zasłużył. Gdyby nie miał już na swoim koncie napomnienia, arbiter pewnie by się nie zawahał – a to trochę nie fair.

„Pasy” z każdą minutą łapały pewność siebie, za to Raków po dwóch straconych bramkach kompletnie zgasł. Wymowne były obrazki z ławki rezerwowych – zafrasowany Papszun, jego asystenci nie dowierzający, wręcz zrezygnowani. Pod koniec pierwszej połowy przypadkową bramkę mógł zdobyć Patryk Kun, który trafił w poprzeczkę. Przypadkowo, bo w polu karnym trwało przerzucanie gorącego kartofla, a wahadłowy uderzył stojąc tyłem do bramki, sytuacyjnie, niezgrabną – jeśli to tak możemy nazwać – półprzewrotką.

Raków nie wrócił do tego meczu

Możemy tylko sobie wyobrażać, co działo się w szatni przyjezdnych. Częstochowianie nie wyszli na drugą odsłonę nie wiadomo jak nabuzowani, za to Cracovia grała swoje i po kolejnej szybkiej wymianie piłki zdobyła trzecią bramkę. Makuch po raz kolejny został cichym bohaterem bez wpisu do protokołu, bo przecież to on naciskał na Kovacevicia, który nerwowo oddał piłkę Konoplance. Ukrainiec trochę poczarował, poszedł z piłką w stronę własnej bramki wytracając tempo akcji, aż w końcu znów uśpiony Raków został złapany na wykroku. Były piłkarz Sewilli i Schalke przyspieszył podając do pędzącego bokiem Michala Siplaka, ten dynamicznie poszukał w polu karnym Rakoczego, który w swoim stylu przyładował z pierwszej.

To już był nokaut. Papszun szybko zaczął wprowadzać nowych piłkarzy, ale żaden z nich niczego nie wniósł na boisko. Okazję z ostrego kąta miał Vladislavs Gutkovskis – Karol Niemczycki zostawił rękę przy interwencji, powiększając obrys swojego ciała, dzięki czemu wyjął to uderzenie. Poza tym było to bicie głową w mur – jakiś łatwy do obrony strzał Szymona Czyża z czuba, Milan Rundić składający się do strzału podniesioną nogą a’la Lewy, lecz z jakością Rundicia… Nie ma za bardzo o czym gadać. Raków ani razu nie był nawet blisko tego, by wrócić do meczu. Lepsze okazje mieli już gospodarze – choćby Makuch, który (nie uwierzycie – po kolejnej szybkiej akcji) celował po długim roku, ale trochę się pomylił.

I brawa dla Cracovii – pokazała, że wciąż może wrócić do tej piłki, jaką zaprezentowała w pierwszych trzech kolejkach. Kapitalnie grała linia obrony – zwłaszcza David Jablonsky, Matej Rodin i Jakub Jugas. Dla Konoplanki to był pierwszy tak wielki mecz na ekstraklasowych boiskach. Rakoczy – znakomity. Makuch – nieoceniony w ofensywie, choć dziś nie ma na swoim koncie nawet asysty. Takuto Oshima ma to coś, potrafi wprowadzić element magii w środku pola.

Mało kto lubi grać z Rakowem. Ale Cracovia – lubi. Gdyby mogła, pewnie chciałaby mierzyć się z ekipą Papszuna co tydzień. Ewidentnie ma na nią patent.

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: 

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Piotr Rzepecki
0
Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Ekstraklasa

Komentarze

105 komentarzy

Loading...