Logika Ekstraklasy podpowiadałaby, że skoro Wiśle Płock idzie tak dobrze w tym sezonie Ekstraklasy, to zaraz powinna się potknąć na jakiejś niepozornej przeszkodzie. No, na Koronie choćby, czyli średniaku, który ciuła punkty dość nieśmiało. Ale cóż, widać, że Nafciarze są w takim gazie, iż nie straszny im żaden rywal, nawet ligowa logika. Kolejne trzy punkty lądują więc na koncie ekipy Pavola Stano i znów trzeba ją chwalić, co z wielką chęcią uczynimy.
WISŁA PŁOCK – KORONA KIELCE. ZNÓW BŁĘDY INDYWIDUALNE KIELCZAN
Choć zaczniemy od Korony, która wcale nie weszła w ten mecz źle. Już w pierwszej minucie oddała strzał z pola karnego – delikatnie niecelny – a potem grała blisko Nafciarzy, którzy ewidentnie nie mogli rozwinąć skrzydeł. Goście spokojnie mogli zdobyć bramkę, choćby po błędzie Gradeckiego, który wypluł jedno z uderzeń przed siebie – niestety dla Korony, dobitkę Takaca odbił golkiper (a bardziej Takac kopnął w niego), z kolei sekundę potem uderzenie Deaconu wylądowało na poprzeczce.
Goście wyglądali więc nieźle jako całość, natomiast to, co pogrążyło ich w meczu z Wartą, znów dało o sobie znać. Czyli: błędy indywidualne. Bramce Rafała Wolskiego można było zapobiec tysiąc razy na tysiąc sposób, a jednak kielczanie znaleźli furtkę, jak przekazać piłkę rozgrywającemu w polu karnym. Mianowicie Takac z Deją odstawili niezrozumiały taniec w szesnastce – piłka odbija się od jednego i od drugiego, aż w końcu spadła pod nogi Wolskiego. A ten takich sytuacji nie marnuje – i nie zrobił tego również tym razem.
Gol na 2:0? Zwróćcie uwagę, co robił przy tej okazji Szymusik. O podaniu do Davo można było przeczytać w środowym Kurierze Płockim, naprawdę nie trzeba wielkiej wyobraźni, by przewidzieć, że Hiszpan zaraz dostanie futbolówkę. Wiedzieli to wszyscy, tylko nie Szymusik, który łamał linię spalonego tak ordynarnie, że aż wypadałoby go zapytać, czy zna ten przepis. Davo dostał więc podanie i załadował z dość ostrego kąta strzał pod ladę, bo też Forenc usiadł na dupę jak niegdyś Kamil Kiereś.
WISŁA PŁOCK – KORONA KIELCE. WISŁA NIE ZWALNIA TEMPA
Inna sprawa, że wtedy już mecz był pod kontrolą Wisły Płock. Tutaj nie ma co zrzucać wszystkiego na błędy indywidualne, gdyż Wisła była po prostu lepsza – raz za razem szła środkiem z kolejnymi akcjami i któraś po prostu musiała się zakończyć golem. Korona zupełnie nie wyciągała wniosków, nie doceniała uprzejmości Sekulskiego, który nie trafił z pięciu metrów, nie wzięła do siebie tego, że po uderzeniu Sulka piłka minęła bramkę maksymalnie o metr.
Stało się to, co się stać musiało, a potem trudno już było wierzyć, że Korona ma szansę wrócić do tego meczu. Ostateczny wynik wskazuje inaczej, ale to Wisła była bliżej trzeciej bramki niż Korona pierwszej – najpierw Vallo minimalnie spalił swojego gola, potem sędzia słusznie cofnął rzut karny dla Nafciarzy.
I tak, kielczanie strzelili bramkę, ale nie kontaktową, dajmy spokój, tylko honorową – głupi faul na Błaniku zaliczył Sulek, arbiter musiał wskazać na wapno, a jedenastkę wykorzystał Śpiączka. Tyle że napastnik Korony już nawet nie zdążył wziąć piłki na środek, bo Kwiatkowski skończył mecz.
Sześć meczów, szesnaście punktów Wisły. Teoretycznie słabszych ogrywa dość spokojnie, teoretycznie lepszym nie daje sobie w kaszę dmuchać. Trudno ignorować wyczyny Nafciarzy. Jeszcze za wcześnie, by wieszczyć walkę o coś dużego, ale jeśli spotkamy się za parę kolejek i Wisła wciąż będzie na szczycie…?
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- W sobotę w Ekstraklasie do wyboru, do koloru. Od lidera po beniaminków
- Ligowcu, bierz przykład z Bieszczada i Tobiasza
- Napędzany przez złość, dynamit w nogach. Skąd wziął się Jakub Myszor
Fot. Newspix