Reklama

Bracia Paixao zza płotu zachwycali się młokosem: „Top!”. Tak dojrzewał Jakub Kałuziński

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

17 lipca 2022, 11:02 • 10 min czytania 12 komentarzy

Bez piłki wyglądał, jakby przez pomyłkę zaplątał się między dużo starszych od siebie. Gdy miał piłkę, reszta sprawiała wrażenie, jakby była o kilka lat młodsza. – Top! – kiedyś zachwycali się nim bracia Paixao, oglądając treningi juniorów Lechii, a ostatnio coraz częściej podziwiają widzowie podczas meczów zespołu z Gdańska. Oto Jakub Kałuziński.

Bracia Paixao zza płotu zachwycali się młokosem: „Top!”. Tak dojrzewał Jakub Kałuziński

Dla mnie Kałuziński był najlepszym piłkarzem na boisku. To jest fantastyczny zawodnik – to fragment pochwał Flavio na temat 19-latka, które wygłosił przed kamerami TVP Sport po pierwszym zwycięstwie nad Akademiją Pandew w I rundzie eliminacji Ligi Konferencji.

Razem z bratem Marco znali Kubę zanim wystąpił choćby w rezerwach. Mieliśmy zajęcia na bocznym boisku na Traugutta i często przystawali za płotem, żeby sobie na niego popatrzeć. Podobało im się takie techniczne granie, trochę go „pompowali”. Bodajże Flavio powtarzał: „Top! Top!”. Wtedy Kuba miał 14/15 lat – wspomina Dominik Czajka, który prowadził Kałuzińskiego w juniorach oraz rezerwach Lechii.

Środkowy pomocnik ostatniego dnia października skończy 20 lat. Na starcie sezonu ma 38 występów w I drużynie biało-zielonych, jednego gola i jedną asystę. Ale wszyscy, którzy znają młodzieżowca, zgodnie twierdzą – to dopiero początek.

Jakub Kałuziński – historia pomocnika Lechii Gdańsk

Wyróżniał się od dziecka – charakterem, techniką i wzrostem. Właśnie w takiej kolejności.

Reklama

W psychologii istnieje takie pojęcie: ciekawość poznawcza. Jak ulał pasuje do Kuby. Chciał się uczyć i szybko mu to przychodziło – opowiada Bogusław Kaczmarek, który opiekował się Kałuzińskim w ramach projektu „Top Talent”, programu stworzonego w Gdańsku dekadę temu, by wspierać rozwój najzdolniejszych dzieciaków w wieku 11-16 lat.

Trzeba było mieć do niego cierpliwość, bo cały czas za nami chodził i dopytywał. Co poprawić, jak się ustawić, co zrobił źle, a co dobrze. Nieustannie drążył i chciał więcej. Non stop – uzupełnia z uśmiechem Czajka.

– Pracuś niemożliwy – tłumaczy Łukasz Dziengielewicz, który w duecie z Tomaszem Mazurem byli pierwszymi trenerami Kałuzińskiego.

Zostało mu to do dzisiaj. Obecnie młodzi często uważają, że wszystko im przyjdzie łatwo. Że im się należy, bo jest przepis o młodzieżowcu, więc bez wysiłku prędko wskoczą do składu. „Kałuża” jest inny, nie przesiąkł takim podejściem. Nigdy nie zachowywał się, jakby właśnie tak myślał. Wiedział, że nie dostanie nic za darmo i ciężko pracował, a dzisiaj zbiera tego żniwa – stwierdza napastnik Lechii Łukasz Zwoliński (i dodaje, że to samo może powiedzieć o drugim młodzieżowcu biało-zielonych – Kacprze Sezonience).

Kałuziński treningi zaczął jako sześciolatek i od tego momentu miał klapki na oczach. Liczył się tylko futbol. Uznał, że zostanie piłkarzem i innej drogi już nie widział, a w podążaniu w odpowiednim kierunku wspierał go tata, w młodości junior Lechii, w której grał wspólnie z Czajką.

Reklama
Jakub Kałuziński

Wyszedł spod ręki trenera Józefa Gładysza, więc miał za sobą dobrą szkołę i to procentowało. Był bardzo świadomym ojcem i odegrał wielką rolę w zbudowaniu mentalności Kuby. Wzór współpracy na linii rodzic-trener. Interesował się, dopytywał, przy czym nigdy nie podważał naszego zdania – mówi szkoleniowiec.

W naszym zespole pełnił funkcję kierownika, dlatego tym lepiej rozumiał, czego wymagamy. Kuba etos pracy i pokorę wyniósł z domu. Tata przywoził go na treningi, mecze, turnieje. Organizował indywidualne ćwiczenia – dodaje Dziengielewicz.

Był moment, że poza zajęciami w klubie we dwóch brali worek piłek, przerzucali przez płot i trenowali po pięć, sześć godzin – kontynuuje Czajka.

Konsultował się z dietetykiem, dużo pracuje z naszym trenerem przygotowania fizycznego, a dodatkowo działał też indywidualnie ze swoim. Ma talent, ale go rozwija, a nie czeka aż samo coś się stanie – komentuje Zwoliński.

Łzy złości najlepszego żonglera

Kałuziński kochał grać i nienawidził przegrywać. Od zawsze. W 2011 roku Lechia pojechała do Wrocławia na Finał Finałów turnieju Deichmann Mini Mistrzostwa Europy i jako Irlandia dotarła do meczu o złoto z Polską (ŁKS Łódź). Mimo dwóch bramek Kałuzińskiego, ekipa z Trójmiasta ostatecznie poniosła porażkę 2:4, pierwszą w całej rywalizacji na Dolnym Śląsku, ale wątpliwości budziły niektóre decyzje sędziów, którzy m.in. mieli nie zauważyć dwóch dotknięć ręką przeciwników w ich polu karnym i nie podyktować jedenastek.

No wypunktowali nas. Oczywiście, w takim wieku nie chodzi o wyniki, a o rozwój, ale kiedy spojrzałem na Kubę… Ze złości był cały zapłakany. Wściekłość wręcz z niego parowała, wyraz twarzy nie pozostawiał wątpliwości. Bez słów mówił: „Ja wam jeszcze pokażę!”. Jego reakcja, te łzy tak mnie nakręciły, że nie wytrzymałem i wypaliłem: „Oszukaliście mi dzieci!”. Nigdy nie zapomnę tego płaczu. Miał osiem lat, a nie mógł znieść takiej przegranej – wraca do przeszłości Dziengielewicz.

Na szczęście rzadko musiał, bo w Lechii trafiła się zdolna grupa w roczniku 2002, a sam Kałuziński wiódł w nim prym.

Jeśli chodzi o umiejętności techniczne, wyróżniał się w skali całego kraju – uważa Czajka.

Fenomen. Wybitny pod tym względem. Pamiętam miejski etap turnieju Deichmanna. Doszliśmy do finału, a podczas meczu o piąte lub siódme miejsce zorganizowano konkurs żonglerki, w którym Kuba brał udział. Zaczął podbijać piłkę i podbijał, podbijał, podbijał. W końcu musieliśmy mu przerwać, bo nie zdążyłby na spotkanie o złoto. Oczywiście i tak triumfował. Miał osiem lat, a wykonanie 1000 odbić nie stanowiło dla niego problemu – wyjaśnia Dziengielewicz.

Jakub Kałuziński

Wówczas Kałuziński zatrzymał się na liczbie 823 i do domu wrócił z nagrodą dla „Najlepszego żonglera Deichmanna”.

Dawaliśmy mu pełną swobodę w ofensywie. Nie zamykaliśmy w żadne ramy. Ograniczała go własna wyobraźnia. Sam sobie wymyślał rozwiązania akcji. A to prostopadłe podanie, a to drybling, a to „cięte” dogranie. Lubił się bawić piłką. Sprawiało mu to przyjemność i przyjemnie się na to patrzyło z boku. Co chwilę czymś zaskakiwał. Raz z bliska wsadził „wcinkę” za kołnierz bramkarzowi, który mierzył ze 190 centymetrów. Innym razem dograł z „kanałem” przez dwie linie rywala. Robił takie rzeczy, że ręce same się składały do oklasków – wspomina Czajka.

Był brzdącem, a nie robiło mu większej różnicy, czy kopie prawą nogą, czy lewą. Potrafił wykonać rożnego z jednej strony jedną nogą, by po chwili z drugiej zagrać drugą. Jakby to było najbardziej naturalne na świecie – dodaje Dziengielewicz.

A to wszystko, będąc najmniejszym na boisku.

Ważył nawet 40 kilogramów mniej niż rywale

Bo właśnie w ten sposób wyróżniał się wzrostem. W dzieciństwie zdecydowana większość kolegów i przeciwników mogła na niego dosłownie patrzeć z góry.

Ksywa „Mały” nie wzięła się z niczego – uśmiecha się Dziengielewicz.

Bywało, że zmienialiśmy Kubę dla jego dobra, bo rywal ważył 30 czy 40 kilogramów więcej i zwyczajnie mógł mu zrobić krzywdę – przyznaje Czajka.

Pierwszy raz zobaczyłem go w 2012 roku i był najmniejszy w grupie. Wyraźnie – opowiada Kaczmarek.

Jeżeli przeciwnik nie był faktycznie wręcz niebezpiecznie większy, wspólnie z Tomkiem Mazurem trzymaliśmy Kubę na boisku. Czasem się odbił od kogoś, ale jednocześnie dzięki temu uczył się, jak uniknąć walki ciało w ciało. Albo w jaki sposób się ustawić, żeby mimo wszystko wygrać taki pojedynek. Dzisiaj mierzy 184 centymetry, ale tamto doświadczenie mu pomaga, bo już wie, jak radzić sobie z silniejszymi – tłumaczy Dziengielewicz, który prowadził pomocnika przez pięć lat.

Jakub Kałuziński

Wspólnie z trenerem Wojciechem Łazarkiem pojechaliśmy na mecz kadr województw do Bydgoszczy, gdzie ekipa kujawsko-pomorskiego podejmowała naszą, pomorskiego. Skończyło się 1:4, a warunki fizyczne odegrały olbrzymią rolę. Wśród rywali było trzech takich chłopców, którzy po prostu rozpędzali się, przebiegali po 20 metrów i to wystarczyło do wykreowania okazji do strzelenia gola. Generalnie w naszym zespole byli wolniej dojrzewający, a Kuba i tak w tej grupie był na końcu, dlatego zaczęliśmy się zastanawiać, w jaki sposób mu pomóc – nie ukrywa Kaczmarek.

Kto wie, w jakim kierunku potoczyłaby się kariera Kałuzińskiego, gdyby za sprawą „Top Talent” jego ścieżka nie przecięłaby się z drogą doświadczonego szkoleniowca? Program powstał w 2012 roku przy współpracy Urzędu Miejskiego w Gdańsku, Pomorskiego Związku Piłki Nożnej i Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu. Wybrano wówczas po pięciu najzdolniejszych dzieciaków z roczników 1998-2003 i otoczono staranną opieką.

Poza tym, każdy z piłkarzy będzie mógł spotkać się ze specjalistami AWFiS z wielu dziedzin: antropologii, fizjologii, żywienia, psychologii, motoryczności człowieka, zespołowych gier sportowych. Projekt obejmuje również dostęp do laboratoriów i zaplecza badawczego, ubezpieczenia i szerokiego zakresu specjalistycznej opieki medycznej” – reklamowano projekt na portalu gdansk.pl.

Na tamte czasy to był nowatorski program, który zawierał elementy niesamowicie wspomagające rozwój. Poza indywidualnym tokiem szkolenia były refundacje posiłków, biletów komunikacji miejskiej potrzebnych do dojazdów na treningi. Trenerzy dostawali nagrania wideo spotkań ligowych z konkretnymi wskazówkami. Każdy chłopiec miał bezpłatny dostęp do psychologa, fizjoterapeuty czy stomatologa. Zorganizowaliśmy zajęcia ze sportów uzupełniających. Pływanie, sporty walki, technika biegu. Chłopcy prowadzili dzienniczki elektroniczne i opisywali każdy dzień. Ile godzin spali, kiedy się obudzili i co robili po przebudzeniu, co zjedli i kiedy – mówi Kaczmarek.

W przypadku Kałuzińskiego, który jako 13-latek wyglądał na 10-latka, kluczowe okazało się zorganizowanie badań endokrynologicznych.

Jeśli chodzi o testy szybkości, był najwolniejszy, a według testów laboratoryjnych, pokazujących moc, był najsłabszy. Z kolei w testach oceniających szybkość podejmowania decyzji i orientacji przestrzennej był najlepszy – to słowa koordynatora projektu doktora Bartosza Dolańskiego dla „Przeglądu Sportowego”.

Miałem znajomego endokrynologa ze studiów, który był ordynatorem w Grudziądzu i polecił nam specjalistkę z Gdańska. Kuba poddał się ściśle określonej terapii i dzięki wsparciu farmakologicznemu dogonił rówieśników. Dlatego zawsze należy pamiętać, że wiek kalendarzowy i biologiczny to dwie różne sprawy. Na niektórych zawodników należy poczekać – uzupełnia Kaczmarek.

Jakub Kałuziński

W innym wypadku byłby zawodnikiem zbyt późno dojrzewającym. Istniało ryzyko, że zostanie graczem o bardzo niskim potencjale fizycznym – twierdził Dolański.

A kiedy przeciwnicy stracili przewagę kilogramów i centymetrów, z drogi Kałuzińskiego zniknęła największa przeszkoda.

Diament, który trzeba oszlifować

Jako 14-latek zaczął u mnie występować w zespole rocznika 2001. Usiedliśmy z tatą i szczerze pogadaliśmy o planie na budowę Kuby. Że wszystko krok po kroku, będzie stopniowo wprowadzany. Poprawiamy grę w defensywie, z tego powodu przesuniemy go z „dziesiątki” na „szóstkę” i tak dalej. A równolegle nadrabiał zaległości fizyczne. Mężniał z dnia na dzień. Gdy przejąłem rezerwy, zabrałem go ze sobą i zrobiliśmy to samo. Grał trochę więcej i więcej, ale w pewnym momencie musieliśmy mu tak szybko poprzeczkę podnosić, że już brakowało wyzwań. Wreszcie trener Piotr Stokowiec zabrał Kubę do I drużyny i pod koniec sezonu 2019/20 dał zadebiutować w Ekstraklasie – wyjaśnia Czajka.

Kałuziński w czerwcu 2020 w trakcie spotkania z Pogonią Szczecin miał 17 lat, 7 miesięcy oraz 21 dni (po zawodach dostał prezent od Flavio – maskotkę Angry Birds). W XXI wieku tylko sześciu zawodników Lechii wystąpiło w najwyższej klasie rozgrywkowej szybciej. W sumie u Stokowca zebrał 16 ligowych spotkań, a we wrześniu 2021 biało-zielonych przejął Tomasz Kaczmarek. Nowy szkoleniowiec na samym początku stwierdził, że pomocnik to diament, który trzeba oszlifować.

I nie rzucał słów na wiatr. Widzę, jak duży progres osiągnął „Kałuża” przy trenerze Kaczmarku. Ile pewności siebie zyskał. Kiedy jesteś młody, zaufanie jest bardzo ważne. Nie zapomnę, jak w Pogoni Szczecin usłyszałem od Czesława Michniewicza, że mogę być lepszy niż Marcin Robak, jeśli będę ciężko pracował i go słuchał. To mi niesamowicie pomogło. Inaczej grasz, kiedy wiesz, że nie usiądziesz po pierwszym gorszym występie – objaśnia Zwoliński, który do ekipy z Gdańska dołączył na początku 2020 roku.

Jakub Kałuziński

Kałuziński urósł dosłownie i metaforycznie, ale – jak słyszymy – nie zatracił pokory.

Ma balans. Wie, kiedy można sobie pożartować, a gdy jest robota do wykonania. W skrócie: jest normalny. I dlatego jest dobry – stwierdza Zwoliński.

To świetny zawodnik, a jeszcze lepszy człowiek. Pod względem życiowym kozak, jakich mało. Idealny do szkolenia. Życzyłbym sobie, żeby wszystkie dzieciaki były jak Kuba – konkluduje Dziengielewicz.

Myślę, że to, co pokazał w pierwszym meczu z Akademiją Pandew, to dopiero początek – podsumowuje Czajka.

CZYTAJ WIĘCEJ O LECHII GDAŃSK:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Ekstraklasa

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Komentarze

12 komentarzy

Loading...