Reklama

Kiełb: Jeden chłopaczek napisał, że to mój koniec. Tylko mnie zmobilizował

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

16 lipca 2022, 12:23 • 8 min czytania 6 komentarzy

Jacek Kiełb nigdy nie przypuszczał, że zerwane więzadła w kolanie będą początkiem historii, której nigdy nie zapomni. Pomocnik Korony Kielce wrócił do gry po półrocznej przerwie i w ostatnim akcie zdobył zwycięską bramkę w finałowym meczu barażowym z Chrobrym Głogów. Wszystkie wysiłki zostały nagrodzone. Rozmawiamy z Jackiem o jego drodze do zdrowia, problemach już po powrocie, olbrzymim wsparciu, ale i negatywnych komentarzach, wracającej modzie na Koronę i jej perspektywach w Ekstraklasie. Zapraszamy. 

Kiełb: Jeden chłopaczek napisał, że to mój koniec. Tylko mnie zmobilizował

Masz już propozycje z Hollywood? Historia twojego powrotu jest filmowa.

Kiedyś na takiej zasadzie kręcili filmy. Duża dramaturgia, wiele przejść głównego bohatera i wreszcie szczęśliwe zakończenie. Gdyby ktoś przedstawił scenariusz tego, co mnie czeka, złapałbym się za głowę i powiedział, że jest zbyt naciągany. Jestem szczęśliwy, że na koniec dołożyłem swoją cegiełkę do awansu. Chłopaki wcześniej wykonali mnóstwo pracy, żebyśmy dziś grali w Ekstraklasie. Na przestrzeni całego sezonu musieliśmy się zmagać z problemami kadrowymi, bo „Frączu” też walczył z różnymi urazami, a wszedł na dwa najważniejsze mecze i strzelił trzy gole, w tym tego karnego na 2:2 z Chrobrym. Przyznaję bez bicia, że nie patrzyłem, gdy go wykonywał. Siedziałem jeszcze na ławce, emocje były zbyt duże.

Wróciłeś do kadry meczowej w marcu, a na boisko 1 kwietnia. Gdy rozmawialiśmy w październiku, mówiłeś, że nastawiasz się na powrót nawet w lutym, na start rundy wiosennej. Przeliczyłeś się?

Chodziło o moje złe obliczenia. W lutym wyszłoby pięć miesięcy od kontuzji, a ja w pewnym momencie pod wpływem emocji wszyłem sobie, że wtedy wyjdzie pół roku. A właśnie tyle sobie założyłem co do powrotu. Ludzie mówili, że nieraz zerwane więzadła oznaczają znacznie dłuższą przerwę, czasami roczną, że to mógłby być mój koniec. To mnie tylko napędzało, żeby gdzieś coś komuś udowodnić. Udało mi się z tym półrocznym założeniem. Przed upływem sześciu miesięcy dostałem już pozwolenie na treningi z drużyną, co było dla mnie bardzo zadowalające, ale pod względem mentalnym jeszcze nie byłem gotowy. Cały proces dochodzenia do zdrowia to także walka z samym sobą, ze swoją głową i to dawało o sobie znać. Obawa przed kolejną kontuzją pozostała i to bardzo duża.

Reklama

Jacek Kiełb: Byłem sam w domu i zacząłem płakać. To był jeden wielki ryk [WYWIAD]

Nie minęła po pojawieniu się na boisku?

Nie, musiało to trochę potrwać. Na początku miałem odruchy bezwarunkowe, gdy cofałem nogę i unikałem ostrzejszych starć. Ja chciałem, ciało nie. Szczerze? Myślałem, że to będzie dużo łatwiejsze, że sam powrót do gry okaże się najprostszy. Było inaczej, trenerzy dostrzegali to po pierwszych meczach.

Kiedy nastąpił mentalny przełom? Po pięciu wejściach z ławki miałeś trzy kolejki przerwy i dopiero w dwóch ostatnich kolejkach sezonu zasadniczego zagrałeś w większym wymiarze.

Trener widział problem, a ja musiałem sobie to przetrawić, odpocząć psychicznie. Na całe szczęście mogłem liczyć na pełne wsparcie, nie tylko w wymiarze medycznym. Trener Ojrzyński doskonale wiedział, czym to się je. Wiele rozmawialiśmy i ustalaliśmy różne rzeczy. Wpuszczając mnie na parę minut, a potem dając więcej luzu, trener rozegrał to najlepiej jak się dało. Jak mówiłem, serce bardzo chciało, ale w głowie ciągle tkwiła blokada. Sztab medyczny mnie tonował. Musiałem zdać sobie sprawę, że niektórych rzeczy nie przeskoczę i że są ludzie, którzy znają się na tym lepiej ode mnie i to oni mają rację.

W sztabie też były osoby, które miały za sobą przejścia z kolanami, jak Kamil Kuzera. Rozumiały mnie. W trakcie leczenia dzwoniłem do wielu chłopaków, którzy zrywali więzadła, chociażby do Zbyszka Małkowskiego, Krzysia Kiercza czy Dawida Szufryna z Sandecji. Dawid doznał kontuzji trzy miesiące wcześniej, więc przechodził przede mną wszystkie etapy. Potem tłumaczył, jak on to znosił i co się działo. Mogłem się już mniej więcej nastawić na to, co mnie czeka. Dla mnie wszystko było nowe, wcześniej co najwyżej podkręciłem kostkę w Polonii Warszawa. Bardzo mi te rozmowy pomagały, szczególnie gdy pojawiały się jakieś znaki zapytania – na przykład odczuwałem ból przy truchtaniu. Niemalże robiłem wywiady, zapisywałem sobie na kartce ich odczucia i uwagi. Z boku mogło się wydawać, że przesadzam, ale nie chciałem niczego przegapić, niczego zaniedbać.

Reklama

Najważniejsze, że zdążyłem odzyskać równowagę przed końcem sezonu i na koniec przeżyłem chwile, których nigdy nie zapomnę. Czuję ogromną wdzięczność względem wielu osób uczestniczących w moim leczeniu – zwłaszcza doktorów Ficka i Hajdy oraz naszych fizjoterapeutów Łukasza Millera, Mateusza Mazura i Piotra Paprockiego. Zawsze mogłem na nich liczyć. Nawet gdy mieli wolne, to w razie potrzeby przyjeżdżali i nadzorowali mnie. Łukasz zaangażował się w moją rehabilitację. Poprosiłem go, żeby podszedł do niej na sto procent. Ostrzegał, że nie będzie łatwo, że muszę być gotowy na zapierdziel. Wykonaliśmy mnóstwo pracy, której nie widać, bo wszystko działo się za zamkniętymi drzwiami na salce. Chłopaki cierpliwie mnie korygowali. Na początku niektóre ćwiczenia – niby proste – wykonywałem źle. Dopiero po jakimś czasie mogłem je robić samemu w domu.

Wspominałeś, że niektórzy wróżyli ci nawet zakończenie kariery. Dla ciebie była to realna groźba?

Przez moment, na samym początku. Wiesz, wujek Google, czytasz, że zerwany ACL to nawet rok przerwy. Złapałem się za głowę i przeszło mi przez myśl, że to koniec, że chyba lepiej będzie skończyć. Ale przeszło równie szybko jak przyszło, w dużej mierze dzięki wsparciu, które otrzymałem od rodziny, przyjaciół, drużyny i osób z klubu. W morzu wsparcia zdarzały się jednak negatywne komentarze i choć nie udzielam się zbytnio w social mediach, to docierały do mnie. Jeden chłopaczek napisał w prywatnej wiadomości, że to mój koniec, że już nie wrócę w tym wieku, bo on miał podobną kontuzję i przez rok pauzował. Chyba nawet nie spodziewał się, że mu odpiszę. Odpowiedziałem chłopaczkowi, że udowodnię mu, że się myli. Dostałem takiego powera, że nawet trudno mi to opisać. Motywację i tak miałem olbrzymią, a takie komentarze jeszcze ją podkręcały. Wielu przestrzegało, że rehabilitacja jest monotonna, że łatwo wpaść w rutynę, ale ja codziennie wstawałem naładowany energią, bo każdy dzień przybliżał do powrotu. Praktycznie przez pół roku nie było mnie w domu. Nieraz wracałem koło 21-22. Dziękuję żonie, że zawsze była dla mnie wsparciem w tym okresie.

Zawsze byłeś kawał chłopa, ale teraz masz sylwetkę gladiatora. Fizycznie czujesz się najlepiej w życiu?

Na pewno czasu nie zmarnowałem. Całe dnie spędzone na siłowni i odpowiednia dieta zrobiły swoje. Przyłożyłem się do tego w stu procentach, niczego nie odpuściłem. Kondycyjnie jednak na początku odstawałem, brakowało mi „tlenu”. Gdy chłopaki kończyli zimowy obóz, ja dopiero zaczynałem biegać. Trudno było to nadrobić w trakcie rozgrywek. Sporo dało mi zasuwanie na rowerku stacjonarnym. Praktycznie codziennie robiłem mnóstwo kilometrów, mimo że nigdy za rowerkiem nie przepadałem. Dziś jestem naprawdę zadowolony ze swojego przygotowania, wreszcie od początku do końca przepracowałem obóz. Odpuściłem jedynie ostatni dwumecz sparingowy z Wisłą Płock, ale jestem przekonany, że będzie dobrze. Jak ktoś mi mówi, że lata lecą… Wiek to liczba, najważniejszy jest mental i odpowiednie podejście.

Masz poczucie, że pojawiła się wyjątkowa szansa przywrócenie mody na Koronę w Kielcach? Mieliście komplet widzów na barażu z Chrobrym – nie zawiedliście. W sobotę będzie komplet z Legią. Jeżeli dobrze zagracie, może pójść fala, która będzie widoczna przez kolejne tygodnie i miesiące.

Cały czas o to walczyliśmy po poprzednim zarządzie, który – nie boję się tego powiedzieć – swoimi działaniami i lekceważącym podejściem względem niektórych zawodników, mocno zraził do klubu wielu kibiców. Nie mówię tu tylko o sobie. Fakt, że ja i paru innych chłopaków wróciliśmy do Kielc sam w sobie nie wystarczał, żeby od razu odzyskać zaufanie kibiców. Wiele osób mówiło mi, że już od dwóch lat nie chodzi na mecze po przejściach z poprzednimi właścicielami. Patrząc z perspektywy czasu, chyba tak musiało być, że Korona spadła, przeszła przez czyściec i mając już zdrowe struktury wróciła do Ekstraklasy. Powiem więcej: cieszę się, że zrobiliśmy to poprzez baraże. Mobilizacja kibiców była jeszcze większa. Napędzali nas nawet w trudnych chwilach meczu z Chrobrym, gdy zaczęliśmy przegrywać. Jego zakończenie na pewno zachęciło, żeby wrócić na stadion. Ludzie stęsknili się za Ekstraklasą. Super, że będzie komplet na Legii i marzy mi się, żeby tak było zawsze. Zrobimy wszystko, żeby nie zawieść.

Korona powszechnie jest typowana jako kandydat do spadku, ale to raczej was nie zaskakuje.

Takie rzeczy tylko mobilizują. Jesteśmy beniaminkiem, ale nie chcemy być kojarzeni z tym statusem. Zamierzamy być Koroną Kielce, po której widać, że już trochę pograła w Ekstraklasie i zasługuje, żeby stanowić jej część. Nie będzie łatwo, czeka nas wiele ciężkich meczów, ale jeśli ktoś się zgadza z takimi typami, może od razu odłożyć korki i wypisać się z zabawy. Na szczęście takich osób w naszej szatni nie ma. Mamy fajną drużynę i zobaczymy.

Co do atmosfery. Odnosi się wrażenie, że podobnie jak w czasach Bandy Świrów, w szatni wytworzyło się coś więcej niż zwykły kolektyw.

Nie da się tego przełożyć 1 do 1, Banda Świrów była niepowtarzalna, ale jest naprawdę dobrze. Wiadomo, że najlepiej atmosferę budują wyniki. Mamy mocne osobowości w szatni, latem klub dokonał ciekawych transferów. Miłosz Trojak, Adam Deja, Bartosz Śpiączka czy Sasza Balić to doświadczeni zawodnicy, mogą wiele nam dać.

Dociera do ciebie, że rozegrasz już trzynasty sezon w Ekstraklasie?

Czas leci niesamowicie. Najlepiej pewnie widzisz to po swoich dzieciach. Moja córka zaraz idzie do szkoły. Nie czuję się jednak wypalony, jestem naładowany energią. Wszystko ostatnio dobrze się składa. Podpisałem nowy kontrakt z Koroną. Nie było problemów, żeby dogadać się na dwa lata, za co jestem wdzięczny prezesom. To pokazuje, że można było tak postąpić ze mną wcześniej, a byłem przecież młodszym zawodnikiem. Nie pozostaje mi nic innego, jak odpłacić się na boisku.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

WIĘCEJ O KORONIE KIELCE:

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

6 komentarzy

Loading...