Reklama

Łukasz Jabłoński, prezes Korony: Obyśmy teraz niczego nie odpier…

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

04 czerwca 2022, 13:14 • 22 min czytania 35 komentarzy

Pracę w Koronie Kielce rozpoczął w listopadzie 2020 roku. Jako menedżer z zewnątrz, wywodzący się z branży motoryzacyjnej, nie ukrywał, że… nie zna się na piłce. Dziś jest jednym z autorów awansu kieleckiego klubu do Ekstraklasy i prywatnie jego wielkim kibicem, który wykupuje lożę na stadionie, mecz z Odrą Opole ogląda z sektora fanatyków, a po awansie płacze jak bóbr. Co Korona wniesie do ligi? Jaki ma plan? Czy to już w ogóle stabilny klub? I dlaczego Jacek Kiełb dotrzymał słowa? O tym wszystkim rozmawiamy z Łukaszem Jabłońskim, prezesem Korony Kielce.

Łukasz Jabłoński, prezes Korony: Obyśmy teraz niczego nie odpier…

Jaka scena z barażu zostanie z panem do końca życia? Pytam o coś osobistego, bo radość po golu Jacka Kiełba jest oczywistością.

Właśnie nie. Ja tego gola nie widziałem. 

Jak to? 

Nie oglądałem już dogrywki. 

Reklama

Z nerwów? 

Tak. Nie dałem rady. Poważnie. Zszedłem tunelem do klubowego korytarza i chodziłem w koło. Wbiegłem dopiero, gdy usłyszałem wrzawę. Już końcówka drugiej połowy była dla mnie masakryczna. Jeszcze trzy tygodnie temu brałem pod uwagę, że możemy nie awansować. Jako prezes muszę o tym myśleć, bo nie może być tak, że klub padnie, jeśli nie awansuje. Liczyłem się z tym scenariuszem. Ale już samym w dniu meczu w ogóle nie byłem w stanie o tym pomyśleć. A jedna sytuacja? Gdy już wróciłem na stadion, trzymałem Dawida Błanika, który nie powinien być już na ławce, żeby nigdzie nie wychodził, bo strasznie się rwał. Po końcowym gwizdku spojrzałem na to wszystko… Ta murawa była jak z obrazka. Nie chcę się tym chwalić, ale łzy pociekły. Odwracam się: moja żona też płacze. Zresztą wszyscy w klubie płakali. Nie powiem niczego nadzwyczajnego – działo się tyle, że nie jestem w stanie tego opisać.

Murawa przetrwała inwazję kibiców?

Przetrwała. MOSiR ma specjalistę od murawy, któremu takie sytuacje nie straszne. 

Jesteście już gotowi na Ekstraklasę? Czy dopiero w momencie awansu zaczęło się myślenie, jak to poukładać? Zacznijmy od organizacyjnej strony.

Reklama

Po meczu z Widzewem w poprzedniej rundzie, kiedy ewidentnie zanotowaliśmy dołek wizerunkowy i sportowy, wprowadziliśmy sporo zmian w podejściu do prowadzenia klubu od strony organizacyjno-marketingowej. Zaczęliśmy się dużo bardziej wsłuchiwać w głosy kibiców – i nie są to puste słowa. Oczywiście nie zero-jedynkowo, to nie tak, że przeczytamy komentarz i od razu coś robimy, ale na pewno wszystko rozważamy. Na chłodno. Po tym dołku bardzo się zbliżyliśmy do kibiców. Mieliśmy nawet spotkanie, na którym wymienialiśmy się poglądami. Wykazali się dużą wyrozumiałością w podejściu do nas.

Wtedy zaczęła się mocna zmiana podejścia do marketingu i organizacji. A teraz, po awansie, na pewno trzeba zrobić kolejne zmiany. Być może zwiększyć – niestety, z mojej perspektywy – obsadę. Angażuję się prawie we wszystko i widzę, jak ciężko pracują ci ludzie i jak wiele im to czasu zajmuje. Gdyby chcieli podejść do tej pracy jak do zwykłej roboty, wielu rzeczy nie udałoby się zrobić. Musimy tych ludzi wesprzeć, bo przy meczach Ekstraklasy potrzeba będzie dużo większego zaangażowania. Podkreślę – w Koronie pracują bardzo fajni i kompetentni ludzie. Poza tym? Myślę, że niewiele zmian musimy wprowadzić. Na pewno nie możemy się zatrzymywać. Nie chciałbym, żeby to było odebrane „organizacyjnie i tak byliśmy klubem Ekstraklasy, więc wszystko jest OK”. Jeśli chcemy utrzymywać przy sobie kibiców i by klub rozwijał się pod kątem wizerunkowym, nie możemy stać w miejscu. Musimy wprowadzać nowości, być bardziej kreatywnym. Zarządzać zmianą. 

A sportowo? Mieliście plan już wcześniej czy dopiero w momencie awansu zaczęliście o nim myśleć, żeby nie zapeszać?  

Zacznijmy od tego, że pan Paweł Golański i ja do końca wierzyliśmy w awans. Skoro wierzyliśmy, musieliśmy sobie już pewne rzeczy układać w głowach. Bo jak my byśmy nie wierzyli, to jak moglibyśmy oczekiwać od piłkarzy i sztabu wiary, zaangażowania, determinacji? 

Trzeba będzie dokonać czterech-pięciu wzmocnień. Nie chcemy robić rewolucji, bo nie tędy droga, by teraz rozwalić wszystko, co zostało już sklejone. To nie mogą być uzupełnienia, a faktyczne wzmocnienia, by piłkarz, który do nas przyjdzie, wnosił prawdziwą jakość. Żeby w tej Ekstraklasie rywalizował, a nie w niej trwał czy jeszcze coś gorszego. 

Dylemat każdego beniaminka – z jednej strony, po ludzku, chciałoby się nagrodzić bohaterów awansu i na nich postawić. Historia pokazuje, że gra pierwszoligowym składem rzadko popłaca. Pięć transferów to taki sztywny limit czy nie wykluczacie działań pod koniec okna, gdy np. start nie wypali?

Klub nie może zamykać się na okazje czy tak zwane złote strzały. Przed okienkiem planujemy z panem Pawłem Golańskim, jak to może wyglądać ilościowo i budżetowo, a potem staramy się tego usilnie trzymać. Nie ma opcji, by klub, który nawet rozwala pierwszą ligę piłkarsko, nie zrobił żadnego wzmocnienia. Z drugiej strony uważam, że nie możemy sobie pozwolić na totalną przebudowę. Już nie chodzi o mental czy możliwość szansy gry dla tych, co awansowali. Po prostu nie stać nas na tworzenie Klubu Kokosa. Nie ma problemu: możemy zrobić nawet dziesięć transferów. Ale mamy aktywne kontrakty i dalej trzeba je opłacać. Koło się zamknie i zamiast iść do przodu, będziemy powielali błędy z przeszłości. Nie możemy pozwolić sobie na to, by w pierwszej drużynie było czterdziestu piłkarzy. Cztery-pięć nowych twarzy – taki jest cel. 

Pewnym wzorcem tożsamości klubu może być Banda Świrów. Chcecie do niego dążyć, ściągać charakternych Polaków? Widziałem wiele komentarzy: oho, weszli do Ekstraklasy, więc zaraz zaczną ściągać te swoje wynalazki. Korona wciąż jest kojarzona z tym klubem, który spadał z ligi.

Nie dziwi mnie taka reakcja i wcale się na nią nie obrażam, bo gdybym był kibicem spoza Kielc, pewnie tak samo bym sobie pomyślał. Zależy nam na tym, by w Koronie grało jak najwięcej Polaków. Chcemy ustrzec się różnych dziwnych błędów. Jednocześnie nie jesteśmy zamknięci na jakościowych obcokrajowców. Ale naturalnym jest, że będziemy koncentrować się na polskim podwórku, o ile będzie w ogóle taka możliwość. Dla nas najważniejszy jest cel.

Czyli…

Żeby ten sezon nie przyniósł Kielcom wstydu. 

Nisko zawieszona poprzeczka. 

Pracuję w piłce od listopada 2020 roku. Nauczyłem się od tego momentu jednego: mojej funkcji powinna przyświecać pokora. Łatwo jest rzucić jakieś hasło. Na początku zostanie ono fajnie odebrane i wszyscy będziemy się napędzać. A jak się noga powinie, to hasło wróci ze zdwojoną siłą. Będziemy więc unikali pompowania balonika. Trzeba też odróżnić cel, jaki postawimy sobie wewnątrz klubu, od tego, co będziemy komunikować. Nasze cele będą komunikowane bardzo cicho. Dla całego klubu to niezwykle ważny i trudny sezon. Nie możemy też powiedzieć, że celem jest tylko utrzymanie, bo jak to brzmi? Nie chwyta to za serca. Chcemy zachęcić kibiców, sprawić, by Korona dała się poznać od tej pozytywnej strony. 

Jak zmieniło się podejście sponsorów od momentu, jak pan zaczął pracę w Koronie, do dzisiaj? 

Do meczu z Odrą w zasadzie nic się nie zmieniło. Niewiele firm chciało nam zaufać, niewiele miało gest. W tej chwili odebrałem już dziesięć telefonów od firm, które nie były dotychczas sponsorami. Nawet przed finałem pozyskałem jednego sponsora. Mówił, że wchodzi w to niezależnie od wyniku i to nie była kwota na pięć czy dziesięć tysięcy.

Magia Ekstraklasy? 

Myślę, że magia tego, co stworzyli kibice i piłkarze na meczu finałowym. Pan zapewne widział więcej wydarzeń tego typu, ale ja osobiście czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem. Czytam dużo na temat tego meczu. Jest wiele głosów, że to było wyjątkowe wydarzenie. 

Bez dwóch zdań. Ciężko przypomnieć sobie komplet w Kielcach. 

To jedna sprawa. Druga – jak kibice nieśli piłkarzy. Umawiali się między sobą, że nawet jak nie będzie szło, to skupią się na dopingu, a nie krytykowaniu. I to wszystko się wydarzyło. Wyglądało to nieziemsko.

Choć Korona jest już zdrowym klubem, długo lokalny biznes nie mógł wam zaufać. To pokazuje, ile jeszcze przed wami pracy przy odbudowie wiarygodności.

W Kielcach bardzo źle odbierane jest powiększenie kapitału (Korona została dokapitalizowana w sezonie 21/22 kwotą 6 milionów złotych z miejskich środków – red.). Już sam ten fakt jakby utwierdza lokalną społeczność w przekonaniu, że nic tu się nie zmieniło, pieniądze dalej są przetańczone, a jedyna różnica polega na tym, że ktoś wychodzi, by sprzedać tanie teksty o naprawach i oszczędnościach. Zupełnie niepotrzebne były też słowa o sprzedaży klubu, które padły na radzie miasta. To hasło jest lotne i stworzyło sporo kontrowersji. Nie mam pretensji do tych, którzy o tym mówili, ale czasem powiemy coś i nie zdajemy sobie sprawy, jak wielką wagę ma to później. Nawet w szatni pojawiło się zamieszanie: to co teraz będzie? Ktoś może miał dobry zamysł, ale w zeszłym sezonie potrzebowaliśmy przede wszystkim spokoju i komfortu psychicznego. Nikogo za to nie obwiniam, ale nie udało się go osiągnąć. Klub historycznie zapracował na to, żeby mu nie ufać. Trzeba to po prostu przełknąć. Nie mam też pretensji do lokalnych firm, że nie chciały pomagać Koronie. Ja sam pewnie bym jej nie pomógł, bo trudno byłoby mi zaufać. Nie chcę, by wybrzmiało, że jeden finał sprawił, że wszyscy zapominają nagle o wszystkich złych rzeczach, które miały miejsce. Przed nami dalej odzyskiwanie zaufania. Możemy to zrobić też w tym okienku transferowym, pokazując, że nie będziemy ściągać byle kogo i nie będzie zbyt wielu ruchów. Nie chcemy budzić wątpliwości: oho, zaczyna się, już ich jest dwunastu, po co im tylu piłkarzy? Jeszcze dużo przed nami. 

Korona dalej jest obiektem politycznej wojenki? W poprzednich latach tworzyły się fronty – jedni dla zasady mówili nie, drudzy dla zasady tak. I tak sobie trwała naparzanka. 

Myślę, że jest niewiele osób, które chcą na kanwie Korony prowadzić, w cudzysłowie, wojenkę polityczną. Zdecydowana większość kieleckich polityków bardzo, ale to bardzo klubowi pomaga. Teraz jest awans. Wiele osób chciałoby, by ich nazwisko w jakiś sposób wybrzmiało. Jeśli pan uzna za stosowne, warto przypomnieć, kto tej Koronie się naprawdę przysłużył, bo tym ludziom się to należy. 

Proszę bardzo. 

Piotr Dulnik. Jako główny sponsor i prezes rady Nadzorczej był z nią w najgorszych czasach i się od niej nie odwrócił. Uważam, że bezwzględnie trzeba o tym pamiętać i nie mówię tego dlatego, że znam pana Piotra i tak się umówiliśmy. Kolejną osobą jest prezydent, pan Bogdan Wenta. Pamiętam, jak na każdej sesji rady miasta to on najbardziej dostawał za to, że jako prezes zarządu proszę o dokapitalizowanie. A mimo wszystko wytrzymał to. To legenda sportu. Mógłby wtrącać się w zasadzie w każdą dziedzinę funkcjonowania klubu i w każdej mógłby mieć rację. Obdarzył wszystkich w klubie olbrzymim zaufaniem i to zaprocentowało. Jest też Sławomir Gierada, który jest członkiem rady nadzorczej. To osoba, na którą ja przez półtora roku zawsze mogłem liczyć. Nigdy w życiu nie występował na froncie. Większość ludzi nawet nie wie o jego istnieniu. Od listopada 2020 roku ani razu nie mieliśmy poślizgu w wypłacie wynagrodzenia, zapłacie za usługi czy towary. To był element budowania wiarygodności, także wśród piłkarzy, bo słyszałem, że wszelkie poślizgi mocno się niosą po klubach. Dzisiaj człowiek, który dostarcza suplementy dla piłkarzy, nie ma problemu z wystawieniem faktury, bo wie, że dostanie pieniądze w terminie. To nie oznacza, że nie było momentów, gdy byliśmy na skraju mocnego załamania. Wtedy zawsze pomocny był Sławek Gierada, który służył świetną radą. Nie ma w tym żadnego interesu, nawet nie chciał jechać z nami na fetę. Mówi: „nie chcę, żeby ktoś mi zarzucił, że teraz się lansuję”. To człowiek, który naprawdę pomaga Koronie. 

Swoją drogą, pojechaliśmy wspólnie na ten nieszczęśliwy mecz do Opola (Korona przegrała 1:3 – red.). Siedzimy na sektorze VIP. Patrzymy ze Sławkiem:

– Ty, a może pójdziemy do naszych kibiców?

I poszliśmy do tej klatki. Staliśmy tam od początku do końca. Kibice byli mocno zdziwieni, ale super nas przyjęli. Ta klatka pamiętała zamierzchłe czasy, wywalona była cała jakimś smarem, żeby jej nie dotykać. Niesamowite wrażenia. Cieszę się, że tam poszedłem, bo pewnie byłbym mega zdenerwowany na ten mecz, a widząc od środka, jak dopingują, było łatwiej.

Ciekawe, jak zżył się pan z Koroną i kibicami. Jest pan człowiekiem z zewnątrz, który pewnie nigdy nie zainteresowałby się klubem, gdyby w nim nie pracował.

Bardzo. Po awansie ściskaliśmy się z kibicami, wszyscy byli zalani łzami. Podziękowałem im wszystkim, bo to by się nie udało, gdyby nie byli tak wyrozumiali. Mówię poważnie. Kiedy zaczynałem pracę w klubie, ktoś powiedział mi:

– Łukasz, najważniejsze są dwie sprawy. Sponsorzy i kibice. Z tymi drugimi może być ci bardzo trudno, bo na linii zarząd – kibice zawsze jest jakiś konflikt.

Od pierwszego spotkania spotkania z kibicami czułem się aż dziwnie: oni są naprawdę mega wyrozumiali. Myślę, że ten obustronny szacunek zaprocentował dla obu stron.

Żyli w czasach, gdzie do prezesa nie da się dobić, a właściciel jest gdzieś w Niemczech i w zasadzie nic o nim nie wiadomo. Samo to, że wychodzi do nich żywy człowiek, jest dla nich pewną nowością, która otwiera furtki.

Pewnie tak. Trudno mi jest się do tego odnieść, bo nigdy nie byłem kibicem i nie funkcjonowałem przy innym klubie. Tu jest normalnie. Po prostu. Ludzie ze sportu zapominają, że kibice to normalni ludzie. 

Warto z nimi rozmawiać.

Czasem jest coś, z czym się nie zgadzamy. Albo ktoś chce czegoś więcej niż jesteśmy w stanie dać. Są w stanie to zrozumieć. Tak samo w drugą stronę: nie tędy droga, żebym ja czegoś kibicom zabraniał. Klub zawsze bronił przed kibicami herb. Kibice mieli zakaz używania go. Z jednej strony w porządku – to znak firmowy, z którego klub ma czerpać korzyści finansowe. Z drugiej – no to kibicom nie można dać herbu? My daliśmy, spisując oczywiście wcześniej umowę. Klub na tym w ogóle nie ucierpiał, a oni mogli sobie powiesić herb na ich sklepie kibicowskim. 

W którym sprzedają pamiątki, na których klub nie zarabia.

W tym sezonie mamy prawie sto procent wzrostu sprzedaży naszych gadżetów. Może to nie zabrzmi OK, ale nie możemy być psem ogrodnika. Jak będziemy zabierać kibicom możliwość do budowania społeczności, utożsamiania się z barwami i herbem, to zbudujemy coś dobrego? 

Na dłuższą metę pewnie nie. 

Wyszedłem z perspektywy, że klub na tym nie straci. Wręcz przeciwnie. 

Zarzewiem konfliktu pomiędzy Radosławem Osuchem a kibicami Zawiszy Bydgoszcz były właśnie klubowe pamiątki. Kibice chcieli sprzedawać je z herbem. Osuch uważał, że to klub musi zarabiać na pamiątkach. Skończyło się upadkiem. 

Nigdy nie miałem pojęcia, jak to się odbywa w innych klubach, czy jest kosa i o co. W zasadzie ja nawet nie wiedziałem, o co jest kosa w Koronie. Wiedziałem tylko, że spadli, a on był, jaki był. Klub ma czerpać korzyści finansowe ze sprzedaży gadżetów i koszulek, ale przez ostatnie 12 lat tego nie robił, a wręcz przeciwnie – dokładał do tego biznesu średnio około pięciu tysięcy złotych miesięcznie. Coś było nie halo: nie damy nikomu na tym zarobić, ale też sami nie zarabiamy. Koszulka z jednej strony jest towarem, który sprzedajemy, żeby mieć zysk. Ale nie można patrzeć na to tylko z tej strony. Trzeba spojrzeć szerzej. Dzięki tej koszulce coś się propaguje. Może się na tym wprost nie zarabia, ale tworzy ona atmosferę wokół klubu i przyciąga ludzi. Nie można więc chłodno patrzeć: sprzedam coś za sto złotych i zarobię na tym dziesięć. Takie patrzenie krótkowzroczne jest słabe. Może sobie na to pozwolić Real Madryt, a my musimy pamiętać o tym, że budujemy społeczność. Sama frekwencja z ostatnich lat pokazuje, że wiele jest do zrobienia. W mieście, które ma blisko 200 tysięcy mieszkańców, powinno być na większości meczów powyżej 10 tysięcy kibiców. 

Jaka frekwencja będzie zadowalająca w przyszłym sezonie? 

Warto podkreślić, że wiele osób mogło być obrażonych: jak to jest, że ludzie nie przychodzą? Wolę stanąć z drugiej strony i zapytać: co robi klub, żeby wreszcie się pojawili ludzie? Można byłoby się obrażać, że ludzie są źli, bo nie przychodzą na Koronę, a może to Korona jest zła, skoro ludzie nie chcą na nią przychodzić? Musimy to naprawiać. Apetyty teraz są pobudzone, bo raz – mecz finałowy, na którym jest komplet, dwa – zaczynamy z Legią u siebie. Myślę, że średnia frekwencja na poziomie 8-10 tysięcy byłaby to dla tego klubu bardzo dużym sukcesem. 

To realne? Nie było takiej nawet w czasach Bandy Świrów. Z drugiej strony baraż pokazał, że kibic jest, tylko trzeba go zagospodarować. 

W tym temacie mogę pompować balonik i ustawiać cele nawet z nawiązką. To możliwe. OK, dochodzi jeszcze temat pogodowy i wyniki. Sama walka o byt nie będzie podniecająca. Ale jeśli się postaramy, do ósemki powinniśmy dobić. 

Jak pan siebie zapytał „co robimy żeby przyciągnąć kibica?”, to jaka była odpowiedź? 

Odpowiem totalnie banalnie – szczerze ich słuchać. Prosty przykład: obniżenie cen na mecz barażowy. To nie był nasz wewnętrzny pomysł. Spotkaliśmy się bezpośrednio po meczu z Odrą z kibicami i padła propozycja, żeby klub rozważył sensowną obniżkę cen biletów. Klub pokazał w ten sposób, że nie jest zabetonowany. Teraz jestem na etapie robienia budżetu. Zatrzymałem się na dniu meczowym, który musi być dla klubu zyskiem. Jeśli obniżamy cenę biletu, w naturalny sposób powodujemy, że zysk z dnia meczowego nie będzie znaczący albo nie będzie go w ogóle. Ale są takie chwile jak finał, gdy trzeba odsunąć na bok zyski i popatrzeć na budowanie Korony. Ktoś może nam zarzucić: „potem wyciągniesz rękę do miasta, a mogłeś zarobić na meczu”. Staramy się nie iść z klapkami na oczach. 

Korona ma 9 milionów zadłużenia. Tak konkretnie – jakie są to zobowiązania?

Przede wszystkim zobowiązanie do szeroko rozumianego miasta, czyli opłata do MOSiR-u za wynajem stadionu i podatek od nieruchomości. Mamy też zobowiązanie do ZUS-u i z przegranych spraw sądowych z lat ubiegłych. I w zasadzie tyle. 

Długi zostaną spłacone już podczas nadchodzącego sezonu?

Na pewno nie. Trzeba pamiętać, jak się robi biznes w motoryzacji czy jakiejkolwiek innej branży. Nie można iść do przodu, nie mając pieniędzy na przód i jeszcze kasując całkowicie tył. Musimy pracować na długu. Niektórzy mogą to nazywać rolowaniem, bo pewnie nie jest to zgodne ze sztuką czy oczekiwaniami miasta albo wierzycieli, ale… tak się robi biznes. Czasem robisz coś, na co de facto cię nie stać, oczywiście w granicach rozsądku. Będziemy na pewno spłacać zobowiązania, zresztą MOSiR i podatek od nieruchomości są regularnie spłacane. ZUS też, bo tam nie ma możliwości zwłoki. Ale na pewno tego nie przyspieszymy. Jeśli chcielibyśmy przyspieszać spłatę długów, to tym samym albo generowalibyśmy nowe albo nie moglibyśmy sobie mogli pozwolić na jakieś wzmocnienie czy płynną działalność. Wtedy i będziemy mieli długi, i zrobimy nowe. Czyli stoimy w miejscu. 

I długofalowo można spaść z ligi, a wtedy wpływy z ligi są mniejsze i wszystko wraca do punktu wyjścia.

Zdecydowanie. Tutaj, moim skromnym zdaniem, trzeba wykazać się tym, czego nauczyłem się kilkanaście lat w biznesie, czyli pracowaniu na długu. 

Jabłoński: Korona była solą w oku, chcę, żeby była oczkiem w głowie

Podczas naszego ostatniego wywiadu powiedział pan, że Korona w sezonie 22/23 będzie już stabilna. Myślałem, że kryje się za tym właśnie spłata długów. To inaczej – jak mamy postrzegać Koronę? Jako klub stabilny czy klub wciąż w kryzysie?

Dobrze, że pan zadaje to pytanie. Każdy klub ma długi. Powiem więcej – każda firma ma długi. Być może popełniam pewien błąd w komunikacji, bo zawsze podaję, że zobowiązania klubu wynoszą tyle i tyle. Część ludzi uważa, że my komuś wisimy kasę na tu i teraz i musimy ją szybko spłacić, bo inaczej walniemy. Tak nie jest. Jakbyśmy zajrzeli do KRS-u, to wyjdzie nam, że każda spółka ma zobowiązania. Ważne, by nie miały one charakteru natychmiastowej spłaty. Nasze w większości takiego charakteru nie mają. Nie mamy też zobowiązań z tytułu niewypłaconych wynagrodzeń, co jest kluczowe w klubie sportowym. Od listopada 2020 funkcjonuje bardzo prosty system dokonywania płatności, które są wykonywane w terminach, które są na fakturach.

Czy Korona jest stabilna finansowo? Wszystko zależy od tego, jak zamkniemy budżet z tego roku. Jeżeli znowu będziemy musieli troszeczkę zaryzykować, to może być różnie. Ale na pewno ja nie podejmę ryzyka, by skleić budżet, w którym będzie mi brakowało kilku milionów złotych. Na zdobycie sponsorów mam w zasadzie 1,5 miesiąca, to jest nasz czas. Na transfery mamy go o wiele mniej, musimy je zrealizować w tydzień, dwa, bo za chwilę są przygotowania. Jeśli chcemy, by trener miał wszystko tak, jak powinno być, to powinien mieć gotową kadrę na wyjazd do Warki. 

A tak było przed sezonem pierwszoligowym. 

Trzeba będzie podjąć jakieś ryzyko, oczywiście w granicach rozsądku. W poprzednim sezonie podjąłem takie ryzyko. To nie było zagranie va banque. Brałem pod uwagę, że może nie być awansu do Ekstraklasy. Teraz pewnie też trzeba będzie zaryzykować. Jak się zdzwonimy za dwa miesiące, to wtedy powiem, czy będziemy totalnie bezpieczni. 

Na czym polegało ryzyko w zeszłym sezonie? 

Podjęcie decyzji o zakontraktowaniu dwóch piłkarzy w chwili, kiedy nie mieliśmy na to pokrycia w pieniądzach. Zaczynamy za chwilę sezon z określonymi wpływami. Można podejść super bezpiecznie: bazujemy tylko na tym, co mamy pewne. Ale jeśli to nam nie pozwala na zakontraktowanie czterech piłkarzy, to mamy tego nie robić, skoro mamy przed sobą jeszcze 12 miesięcy, w których jeśli nie pójdziemy spać i nie wyjedziemy na urlop możemy pozyskać nowych sponsorów? To ryzyko tego typu. Normalna firma ponosi je każdego miesiąca. Jeśli zatrudniam 120 osób i ich wynagrodzenia wynoszą 1,8 miliona złotych, to każdy miesiąc zaczynam bez pewnego przychodu, bo przecież klient jest rozdrobniony. To może skrajne porównanie, ale daje jakiś obraz. Proszę nie mylić tego z „aha, podjąłeś takie ryzyko, że zaraz 6 baniek da ci miasto”. Nie do końca o to chodzi. 

Długo się będzie ciągnąć wizerunek Korony powstały za poprzednich rządów? Kto ma wiedzieć, że w Koronie jest znacznie lepiej, ten wie. Ale nie każdy to wie. 

To nam akurat pomaga. 

Pomaga? 

Samo to – tak. Bo łatwiej pokazać zmianę. Podobno jakaś jest, ale ja nie będę oceniał, bo jeszcze zostanę pozwany, a dotychczas się przed tym obroniłem. Jak długo będzie zła otoczka? Nie mam pojęcia. Może skończy się po sezonie, w którym nie będzie żadnego dokapitalizowania?

Kielczanie na samo hasło „dokapitalizowanie” mają odruch wymiotny. Tak samo jak przeciętny kibic ma przekonanie, że skoro Korona awansowała, to chwilę pogra, zrobi jakąś patologię, nic nie wniesie do ligi i zaraz spadnie. Ciągnie się za wami pewien ogon. 

Paradoksalnie cieszą mnie takie opinie, bo to oznacza, że możemy zaskoczyć. Gorzej, gdyby każdy spoza kieleckich kibiców mówił, że Korona rozwali tę ligę. Byłby później jeden wielki śmiech i klub-mem. Wolę więc w drugą stronę, choć najlepiej by było, by każdy miał odrobinę szacunku i dostrzegał jakieś zmiany. 

Dlaczego wynajmuje pan lożę na stadionie? Przecież bilety może pan dostać za darmo.

Tak. Na ostatni mecz kupiłem żonie bilety za 500 złotych. Robię to tylko po to, by nikt nigdy nie zarzucił mi tego, że w jakikolwiek sposób korzystam z Korony tak, jak nie powinienem. Mam czyste sumienie. Już nawet kupuję lożę na kolejny sezon. Prowadzimy w firmie zapisy.

Kto bywa na tej loży?

Ja na nią nie chodzę. Kupuję ją dla pracowników firmy, której jestem prezesem. Na mecz barażowy wykupiłem też kolejną dla pracowników z Lublina. Ci, którzy przyjechali, nie żałują. 

Jaki jest koszt loży? 

Na poprzednią rundę – 15 tysięcy netto. 

To sporo pana to kosztuje. 

Tyle płacą inni kibice, którzy decydują się na zakup loży. Ja uważam, że to jest uczciwe. 

Czuje się pan gotowy jako prezes na Ekstraklasę? Każda wpadka będzie teraz wytknięta pięć razy mocniej. Wszystko nagle stanie się większe. 

Wszystko super, obawiam się tylko jednego – żebyśmy teraz tylko nie odpierdolili jakiegoś numeru. Gra na boisku to jedno ale jest jeszcze wiele innych przestrzeni.

Kilka kluczowych błędów już popełniłem. Jest bardzo duża szansa, że te, które popełnię w tym sezonie, będą mniej istotne i może będą tak biły po oczach. Osobiście nie obawiam się Ekstraklasy, ale jak mówiłem wcześniej – przez te kilkanaście miesięcy nabrałem bardzo dużo pokory. Już niczego nie zadeklaruję, nie powiem o długofalowej wizji, co kiedyś zrobiłem. Czasami jestem aż za bardzo wyczulony. Gdy coś ustalamy w klubie, od razu w głowie jest analiza: czy to nie uderzy w to albo w tamto? 

Patrzenie na każdy swój krok. 

Tak. Teraz jest taki czas. Jeden-drugi wywiad, coś zawsze można palnąć w euforii. Pamiętam, jak zaczynała się w zeszłym sezonie Ekstraklasa. Canal+ prezentował filmik promocyjny, na którym różne osoby mówiły, dlaczego warto śledzić ligę. Jeden z prezesów powiedział: bo mamy najlepszego prezesa w Ekstraklasie. Nigdy nie zdecydowałbym się na takie nagranie. 

Zwłaszcza że w tym przypadku historia szybko oceniła. 

Trzeba być mega ostrożnym. Czuję się bardzo komfortowo, bo uważam, że otoczyłem się zajebistymi ludźmi. To, co ja im daję, oni mi oddają. Nawet dzisiaj rozmawiałem z kimś z akademii. Zadałem pytanie:

– Czuje pan, że jesteśmy partnerami, a nie ktoś jest wyżej, niżej?

– Tak, zdecydowanie.

Staram się nie robić dziwnego dystansu czy rozkazywać. Podejmujemy decyzję i mamy inne zdanie – nie zawsze moje musi być na wierzchu. Mam duże zaufanie do tych ludzi. Uważam, że jak ja ich potrafię obronić, to oni też mnie będą potrafili. Nie mam problemów z własnym ego i nie muszę niczego udowadaniać. Już ten etap przeszedłem. I pomimo wszystko jest wzajemny szacunek. 

Kluczowe było, że wszyscy wewnątrz wytrzymaliśmy ciśnienie. Nikt niczego nie uciął, nie skoczyliśmy sobie do gardeł, nikt do nikogo nie miał pretensji. A był w tym sezonie moment, gdzie odbieraliśmy telefony od ludzi, którzy nie trzymali ciśnienia. Wszystko super, obawiam się tylko jednego – żebyśmy teraz tylko nie odpierdolili jakiegoś numeru. Gra na boisku to jedno, ale jest jeszcze wiele innych przestrzeni. Niech pan tak napisze – obyśmy tylko niczego nie odpierdolili. Mam tego świadomość. Nie byłoby niczego gorszego, niż gdybym miał teraz głowę w chmurach, był królem i wystawiał sygnet. Byłaby to prosta droga od super relacji z kibicami do wywożenia na taczkach. Może przezornie pojadę do supermarketu i kupię jakieś, żeby stały. 

Dobrze puentuje to od czego zaczęliśmy: pokora. 

Zdecydowanie. Wiem, że to brzmi tak, jakbym się przygotował i cały czas o niej mówił. Ale nie, serio. Bardzo mocno przeżywałem każdy kryzys. Żona nawet w trakcie dogrywki mówi: ”po co ci to było?”. Ona sama tak się wkręca, że mówi, że przez te nerwy nie przyjdzie już na żaden mecz. Ale później życie oddało. Każda porażka dużo mnie kosztowała.

Jakieś dwa miesiące temu sam z siebie przyszedł do mojego gabinetu Jacek Kiełb. Zapukał, że chce porozmawiać. Cholera, zwalnia się? Ale nie, przecież ma kontrakt. 

– Prezesie, patrzę na pana, pan jest bardzo zestresowany. 

– No… jestem. 

– Widzę, jak prezes chodzi po klubie. Widać, że się pan przejmuje. Gadałem z chłopakami, żeby przyjść do prezesa i powiedzieć, że na pewno awansujemy. Tylko prezesie, uprzedzam – nerwy będą do samego końca. Ale niech się pan nie martwi. Awansujemy. 

Pomyślałem sobie, że to chyba powinno być na odwrót i to ja powinienem mówić mu, że da radę. No i co on gada, jak może być taki pewny? Odpowiedziałem, że wierzę na sto procent. I faktycznie to zrobił.

Dotrzymał słowa nawet z emocjami do ostatniego momentu.

Zamierzam mu to wypomnieć jak wróci z urlopu. Jacek, miałeś rację.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

WIĘCEJ O KORONIE KIELCE: 

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

35 komentarzy

Loading...