Grzegorz Mokry w 2021 roku po raz pierwszy w swojej karierze trenerskiej objął klub z poziomu centralnego. W pewnym momencie stwierdził, że po różnych doświadczeniach w Miedzi Legnica, Wiśle Kraków, Widzewie czy Pogoni czas pójść swoją drogą. Trafił do Wigier Suwałki, które znał z przeszłości jako asystent trenera Nowaka. Choć wykonał tam świetną robotę mimo trudności z budową konkurencyjnej kadry, nie będzie mu dane tego kontynuować. Drugoligowiec z Podlasia wycofał się bowiem z rozgrywek. Porozmawialiśmy z trenerem Mokrym właśnie o kulisach tego wydarzenia, ale też m.in. o fenomenie Wigier, jego pomyśle na futbol, obliczach pracy asystenta trenera Nowaka czy Skowronka, okresie w Miedzi, presji w krakowskim środowisku, specyfice budowy relacji z zawodnikami w roli trenera bez piłkarskiej przeszłości, różnicach między polską a zachodnią piłką czy celach na przyszłość. Zapraszamy.
Był szok po informacji, że Wigry wycofują się z rozgrywek 2. ligi?
Niestety tak. Mimo trudności w budowaniu kadry, chciałem podjąć rękawice i byłem pewien, że ten zespół nie będzie miał problemu z utrzymaniem w 2. lidze. Ustalone było wszystko – od planów przygotowania do sezonu, po nazwiska zawodników, których chcemy pozyskać.
O odpuszczeniu gry w 2. lidze dowiedział się pan z mediów?
Nie, nie. O tej decyzji dowiedzieliśmy się od wiceprezesów klubu. Ludzie, którzy zarządzają klubem, starali się o sfinansowanie całego sezonu. To się nie udało. Raz, że miasto utrzymało swój wkład do budżetu na podobnym poziomie, a dwa – zabrakło zewnętrznego wsparcia. To była chłodna kalkulacja spraw, które dotykają każdego z nas. Wzrost cen, drogie paliwo, hotele, wyżywienie… Nie tylko zarobki piłkarzy miały wpływ, ale także ewentualne dalekie wyjazdy do Polkowic, Wrocławia czy Lubina. Klub mógł mieć po kilku miesiącach kłopoty i chciał uniknąć tego, co wydarzyło się w GKS-ie Bełchatów, kiedy drużyna wycofała się w trakcie rozgrywek.
Domyślam się, że trener wolałby walczyć i dociągnąć jedną rundę, liczyć na jakiś uśmiech losu.
To niestety tylko spekulacje. Widziałem starania osób, które robiły co mogły, żeby znaleźć dofinansowanie z innych źródeł. Spotkania, rozmowy, próby pozyskania nowych lokalnych sponsorów. Miałem odruch, żeby walczyć. Samo podpisanie nowego kontraktu było sygnałem, że wierzę w ten klub. Z drugiej strony jednak trzeba mieć świadomość, że w klubie pracuje ponad 30 osób. Na ten moment klub ze wszystkimi jest na zero, chciał być fair-play. Patrząc z tej perspektywy, takie postawienie sprawy jest lepsze, a nie tłumaczenie się później w stylu “kasa będzie jutro”.
Oczywiście jest mi żal. Wigry to duży klub na Podlasiu, dopiero co miał swoje 75-lecie. Teraz ten rejon Polski to czarna dziura na mapie piłkarskiej. Tylko Jagiellonia ma pierwszy zespół w Ekstraklasie i rezerwy w 3. lidze. Poza tylko Zambrów jako beniaminek w 3. lidze, a tak – pustka. Nie ma klubów, nie ma pracy dla trenerów i piłkarzy.
Ten brak pracy tyczy się teraz również pana. Trzeba szukać sobie nowego miejsca.
Niestety tak. To samo dotyczy członków mojego sztabu. 4. liga nie wymaga trenera z licencją UEFA PRO, szerokiego sztabu szkoleniowego czy zawodowych piłkarzy. Trenerzy i zawodnicy sukcesywnie rozwiązują swoje umowy. Obecny okres nie jest łatwy, ponieważ zdecydowana większość klubów na poziomie centralnym ma ustalony sztab trenerski i przygotowuje się do sezonu.
W Wigrach mógł trener liczyć na spokój w pracy? Presja w Suwałkach wydawała się być niewielka, na pewno mniejsza niż w takiej Wiśle Kraków, w której miał trener okazję pracować.
Oczywiście. W Krakowie miało się takie odczucie, i to już po kilku miesiącach, że jedna porażka więcej i możesz stracić pracę. Porównując do Miedzi różnica była duża, ponieważ w Legnicy można było ze spokojem wprowadzać wizję długofalową. Jeśli chodzi o Wigry, miałem okazję poznać działanie tego klubu ponad pięć lat temu. Za drugim podejściem widziałem, że jedno się nie zmieniło: klub daje popracować trenerom, pozwala się rozwijać. Niestety to już nieaktualne. Każdy w Suwałkach wiedział, jakie mamy możliwości finansowe, a to rodziło wyrozumiałość. Zakładałem, że kadra na nowy sezon będzie jeszcze młodsza niż poprzednia. Mniej miało być doświadczenia w szatni.
Jakie były te możliwości finansowe Wigier?
Nie mam pełnej wiedzy, ale na pewno budżet byłby około 40% mniejszy. Z tego względu, że Wigry były jednym z największych beneficjentów Pro Junior System. Co roku zastrzyk z tego systemu był znaczny, to była duża część budżetu klubu. W tym roku niestety nie zajęliśmy żadnego miejsca, które było jakkolwiek premiowane. Kiedy przychodziłem do klubu, Wigry były już w dolnej części tabeli PJS. Bez wychowanków było to nie do dogonienia. Priorytetem stało się zatem zajęcie jak najwyższego miejsca w tabeli. Po jesieni było dziewiąte, a skończyliśmy sezon na czwartym. Szkoda jedynie nieudanego barażu z Motorem.
Mimo braku pieniędzy z PJS, Wigry ciągle były stabilnym klubem. Każda suma zapisana w kontrakcie była wypłacana. Nigdy nie słyszałem o sytuacji, żeby ktoś musiał upominać się o pieniądze. Ważna w tym była pomoc miasta, które np. fundowało stypendia dla zawodników.
Pana zdaniem Wigry będą teraz faworytem do awansu z 4. ligi?
Myślę, że będzie o to trudno. 3. ligi to też wyższe wymagania finansowe i dalsze wyjazdy, np. do Warszawy. Jeśli nie pojawi się dodatkowy sponsor, tak jak kiedyś prezes Mazur, to niestety Wigry mogą pozostać w 4. lidze. Tym bardziej, że na tym poziomie są już gotowe zespoły z aspiracjami. A w Suwałkach – plac budowy, niemal wszystko od zera.
Lubi trener pracować w trudnych warunkach? Takie wyzwanie jak Wigrach potrafiło napędzać?
Kiedy wraz z trenerem Nowakiem przenosiliśmy się z Wigier do Miedzi w 2017 roku, wydawało się, że nowy szkoleniowiec w Suwałkach będzie miał problem. Z klubu z biegiem czasu odchodzili najlepsi: Kądzior, Santana, Augustyniak, później Gąska czy Radecki. Trenera Artura Skowronka czekała przebudowa zespołu, która zakończyła się sukcesem sportowym i kolejnymi wypromowanymi zawodnikami m.in. Klimala, Sokołowski. Ostatnie lata pokazywały, że praca w Wigrach była wyzwaniem. Nie było łatwo, ale nie chciałem się tym zasłaniać. Z podstawowych piłkarzy, którzy grali w ostatnim meczu barażowym o 1. ligę w sezonie 2021/2022, tylko jeden zawodnik miał ważny kontrakt w kolejnym sezonie. Miałem nadzieję, że uda nam się stworzyć drużynę od nowa. Z całą pewnością nie mielibyśmy wielu zawodników ogranych na poziomie centralnym, mimo to wierzyłem w szansę powodzenia.
Nie bałem i nie boję się takiej pracy. Wierzę w ludzi, którzy są w danym klubie. Oczywiście, gdybym miał wybór, chciałbym prowadzić drużynę złożoną z ogranych zawodników czy najbardziej utalentowanych młodzieżowców. Z pełnym komfortem, bez większych obaw o stabilizację finansową. Druga liga to inna specyfika, inne możliwości finansowe. Większość klubów drugiej ligi uczy trenerów pokory.
Jaką filozofię trener wyznaje? W meczach rezerw Miedzi czy ostatnio Wigier padało sporo bramek, a poza tym dotychczas zremisował pan w roli pierwszego trenera tylko dwa razy (34 spotkania). Ktoś mógłby powiedzieć o otwartym, ofensywnym futbolu.
Widzę siebie jednak bardziej jako pragmatycznego trenera. Absolutnie nie mam na myśli tego, że chcę wygrać mecz za pomocą najprostszych środków. Chodzi o to, że nie jestem typem trenerem z młodego pokolenia, który opowiada, jakiego on nie ma świetnego i złożonego modelu gry. Koronka, gra od tyłu, wiele podań i tak dalej… Widzę jak wygląda nasza piłka w niższych ligach. Trudno o to, żeby na poziomie trzeciej czy drugiej ligi zespoły prezentowały nie wiadomo jak wysoki poziom piłkarsko-taktyczny. Jasne, chcę grać ofensywnie. To potwierdzają liczby. Na wiosnę Wigry obok Stali Rzeszów miały najlepszą ofensywę. Graliśmy dużo bezpośredniej piłki, szybko przechodziliśmy z obrony do ataku, staraliśmy się grać w pionie.
Niestety na niższych poziomach umiejętności zawodników są takie, że czwarte-piąte podanie wszerz zazwyczaj kończy się stratą. Łatwiej coś stracić, niż zyskać. Moim zdaniem nawet w drugiej lidze nie ma miejsca na tiki-takę. Nie zmienia to jednak faktu, że trenuję sporo atak pozycyjny, choć nie chciałbym uprawiać sztuki dla sztuki. To może być ciekawe dla oka, ale z tego nie ma wyników.
Miał pan plan na bycie pierwszym trenerem od samego początku? Czy może dopiero gdzieś w trakcie ta wizja się wykluła?
Od początku miałem taki cel, ale swoją ścieżkę zawodową starałem się prowadzić świadomie. Moja gra w piłkę zakończyła się na poziomie 4. ligi, więc moja pozycja w świecie trenerskim była słabsza. Wiedziałem, że nie mogę dostać pracy samodzielnej na poziomie centralnej, tak samo jak zdawałem sobie sprawę, ile mi da praca w roli asystenta na wysokim poziomie. To zupełnie inne możliwości: technologia, systemy, GPS, platformy taktyczne, analiza wideo, skauting, praca z najlepszymi piłkarzami i tak dalej. Zaczynając od niższej ligi, ominąłbym te kwestie. Mogłem też uczyć się od świetnych trenerów.
Jakim pan był asystentem?
Przez to, że z pierwszymi trenerami budowaliśmy relację partnerską, byłem asystentem, który dużo dyskutuje i nie boi się mówić odmiennego zdania. Starałem się robić wszystko, żeby być w 100% lojalny. Zupełnie czymś innym jest inne zdanie w pokoju trenerów, a czym innym na zewnątrz. Uważam, że asystent jest w pierwszej kolejności pracownikiem pierwszego trenera, a dopiero później pracownikiem klubu. Skoro pierwszy trener wybiera asystenta, to dlatego, że mu ufa niezależnie od środowiska, w którym pracują. Najgorzej jest wtedy, gdy asystenta trzeba sprawdzać. Swoim asystentom mówię, że jeśli nie mam racji, to muszą mi to powiedzieć wprost. Ostatnie zdanie należy do mnie, ale chcę znać ich pomysł na taktykę, skład i inne kwestie. Dziś pierwszy trener może mieć rację, a jutro jego asystent. Nie ma czegoś takiego jak monopol na rację.
Dużo nauczyłem się od trenera Nowaka. Pamiętam, jak po porażce w Katowicach z GKS-em on podszedł do kibiców Miedzi. Zawodnicy już odeszli, a trener Nowak zaczął rozmawiać ze zdenerwowanymi kibicami. Powiedział im, że mają się nie martwić, bo awans będzie na wiosnę. A jak nie będzie, to jego nie będzie. To pomogło, zaczęli skandować jego nazwisko. Później powiedziałem mu “Dominik, właśnie nas zwolniłeś, kibice tego nie zapomną, nie podoba mi się to”. Odpowiedział mi, że dzięki temu kibice bardziej nam pomogą, bo chcą konkretów. Wtedy miał rację i udało się. Owszem, to nie jest najlepsza recepta, ponieważ kibice szybko zweryfikują nasze obietnice. Ale to pokazuje, nawet w takich małych kwestiach, można mieć różnicę zdań, która w różnych okolicznościach premiuje kogoś innego.
Potem mogliście powiedzieć “utrzymamy się w Ekstraklasie” i efekty byłyby odwrotne. Jakie błędy wtedy popełniliście?
Nie chcę mówić, że mieliśmy tylko pecha. Na pewno popełniliśmy błędy. Wydaje mi się, że to nie moja rola, żeby przedstawiać teraz analizę spadku. Wielokrotnie rozmawialiśmy o tym z trenerem Nowakiem. Wymienialiśmy kilka przyczyn. Ten spadek nie był oczywisty, bo spadliśmy w ostatniej kolejce z 40 punktami na koncie. Wcześniej zawsze to wystarczało, a nam zabrakło jednego punktu do utrzymania. Pogrzebała nas dopiero runda finałowa, czego bardzo żałuję.
Wieloletnia praca w roli asystenta dała efekty, skoro udało się panu wejść na poziom centralny. Trzecioligowe rezerwy Miedzi były chyba kluczowym przetarciem.
To był dobry wybór po pracy w Wiśle Kraków. Nie chciałem długo być bez pracy, a Miedź to środowisko, które dobrze znam i szanuję. Kiedy padła propozycja od dyrektora Marka Ubycha, szybko dałem się przekonać. Wiedziałem, jak profesjonalne warunki są w Legnicy. Z zespołem trzecioligowym mogłem trenować tyle razy, ile chcę. Zawodnicy z akademii mają połączoną naukę z treningami, więc byli dostępni właściwie o każdej porze. Obcokrajowcy natomiast mieli zawodowe kontrakty, które pozwalały im skupić się tylko na futbolu.
W wielu miejscach na tym poziomie rozgrywkowym trzeba się dostosować, bo ktoś chodzi do pracy, może trenować tylko cztery razy w tygodniu, a klubu nie stać na lepsze warunki treningowe. To ważna kwestia, bo jako trenera nic mnie nie ograniczało. Poza tym zawodnicy tam byli podatni na couching, rozwój, więc nawet się nie wahałem, żeby objąć tam stanowisko.
Wymieniłby trener jakieś nieoczywiste nazwisko z niższej ligi właśnie, które się bardziej wyróżniało? W takim stopniu, że aż prosiło się o awans sportowy?
Nie jestem na tyle mądry w tym temacie, żeby z pełną odpowiedzialnością wskazać takiego zawodnika. Wielu takich jest i było, ale znam jeszcze więcej odwrotnych przykładów. Chodzi o piłkarzy, którzy w danej drużynie byli średniakami, ale potrafili zrobić w pół roku taki postęp, że szybko lądowali ligę czy nawet dwie ligi wyżej. Łatwo kogoś zaszufladkować, tak jak w szkole. Kiedy ktoś coś przeskrobie kilka razy, to on jest automatycznie winny w przyszłości, a jeśli ktoś jest grzeczny, to będziemy wobec niego mniej czujni. W życiu wiele się zmienia, również w charakterach i umiejętnościach piłkarzy, dlatego jako trenerzy musimy bazować na ich codziennej obserwacji.
Swoją drogą – na niższych poziomach rozgrywkowych piłkarze niektóre cechy mają wybitne, jednak brakuje im wszechstronnego rozwoju. To samo możemy zauważyć wyżej. Taki Forsell był fenomenem, jeśli chodzi o strzał z dystansu. To, co pokazywał w meczach, to jakieś 20% obrazu z treningów. Podanie też miał wybitne – słabszą nogą, długie podanie na 40- 50 metrów z rotacją. Ze świeczką takiego szukać, ale, jak wiadomo, miał też swoje ograniczenia.
Z jakich piłkarzy, których trener miał do tej pory okazję dotknąć, jest dumny?
Rozwój piłkarza to praca wielu trenerów w ciągu całej ich kariery. Przyjemne było obserwowanie rozwoju Patryka Makucha, który od rezerw Miedzi przeszedł drogę do ekstraklasy. To samo tyczy się Rafała Augustyniaka, którego mieliśmy w Wigrach, a potem wzięliśmy do Miedzi. Kilka lat później mogłem obserwować przy herbacie jego debiut w reprezentacji Polski. Mam z tego satysfakcję. Podobną drogę przebył Damian Kądzior – od Wigier do reprezentacji. W ostatnim sezonie świetnie rozwijał się Mateusz Lewandowski, Mikołaj Łabojko. To tylko kilka przykładów. W każdym sezonie byli piłkarze, którzy robili duże postępy i tacy, których forma w jakimś czasie była niższa.
Dlatego szkoda Wigier, bo stamtąd wychodzili ciekawi piłkarze i trenerzy. Coś w tym środowisku jest – a właściwie było – wyjątkowego.
Uważam, że duża siła Wigier pochodziła z kompetencji i zaangażowania ludzi, którzy tam pracują lub pracowali. Nie wszystkim się udawało, ale przez Suwałki przechodziło wiele postaci, które potem coś w polskiej piłce znaczyły. Pracował tu Piotr Stokowiec, Jacek Zieliński, Artur Skowronek, Dominik Nowak, Dawid Szulczek… Z piłkarzy, których wcześniej nie wymieniłem, byli jeszcze m.in. Patryk Klimala, Michał Kopczyński, Maciej Makuszewski czy Patryk Małecki. W klubie wiele osób pracuje od lat i w pełni się z nim utożsamia. Wspomnę tylko Donatasa Venceviciusa, Karola Salika, kierownika Zbigniewa Kowalewskiego, Martę Adamczewską czy poprzedniego prezesa – Dariusza Mazura. Te osoby od lat tworzą ten klub.
Co tu dużo mówić – Wigry to było po prostu sprzyjające środowisko do rozwoju. Środowisko, które wspiera i daje odpowiednie warunki. Jeśli zawodnik potrafił je dobrze wykorzystać, szedł wyżej. Boiska boczne, sale do odpraw, hale, baza – jest tu wszystko, czego piłkarz lub trener mógł zapragnąć, żeby wybić się dalej.
Poznał pan wszystkie najwyższe szczeble z różnych perspektywy. Jakie są trenera ambicje?
Takim sportowym marzeniem była od zawsze praca w Ekstraklasie. Udało mi się je zrealizować w roli asystenta, kolejnym jest poprowadzenie klubu w Ekstraklasie jako pierwszy trener. Oczywiście nie sztuką jest tylko pojawienie się w najwyższej klasie rozgrywkowej i szybkie zniknięcie. Praca trenera niezależnie od ligi to walka o jak najlepsze wyniki.
Co powiedziałby pan o trenerze Hyballi? Jego też pan poznał.
Najbardziej specyficzny trener, z jakim do tej pory miałem do czynienia. I nic więcej nie powiem!
Trudniej dotrzeć do piłkarzy z perspektywy trenera, który jako piłkarz nic nie osiągnął? Trudniej o respekt i trzeba innych metod?
Wydaje mi się, że dużo trudniej wtedy o szeroko rozumiany respekt środowiska – kibiców czy dziennikarzy. Z piłkarzami jest łatwiej, choć ten pierwszy moment jest trudniejszy, kiedy np. zawodnicy muszą cię wygooglować. Później piłkarze są świadomi i widzą czy masz kompetencje. Jeśli to masz – piłkarz już nie myśli o tym czy wygrałeś Ligę Mistrzów, czy grałeś w reprezentacji. Liczy się zarządzenie ludźmi, taktyka, wiedza nabyta przez wieloletni okres edukacji. Tego nie przeskoczysz nawet jako były piłkarz, któremu pomaga nazwisko.
Z drugiej strony – niejednokrotnie ta bogatsza kariera piłkarska przeszkadzała. Ktoś za bardzo odnosił się do własnych doświadczeń, zapominając, że futbol ciągle się rozwija. Nie można być zamkniętym na innowacje, łatwo się na tym poślizgnąć. To powinien być dodatek, a nie baza.
Były trener Wigier, Dawid Szulczek, miał taką sytuację. Gdy przechodził z Wigier do Warty, Łukasz Trałka musiał go właśnie wygooglować. Pan na razie jest w podobnym miejscu, dopiero buduje swoją markę, ale póki co pokazał, że ma coś ciekawego do zaoferowania.
Kilka lat temu, podczas kursu UEFA Pro w Szwajcarii, jeden z prelegentów zapytał “Czym różni się trener-były piłkarz od trenera bez kariery piłkarskiej?”. Usłyszałem odpowiedź “Ten były piłkarz ma dalej przesuniętą granicę porażek, on może trochę więcej”. I cóż, mniej więcej tak to wygląda. Ale na samym końcu obaj muszą udowodnić, że do tej pracy się nadają. Od samego początku mam takie podejście. Praca, pokora, ambicja.
Miał trener jakiś wzór trenerski?
Bardzo lubię to, co oferują zespoły Guardioli. Teraz nie jest mi łatwo, bo od dziecka kibicuję Manchesterowi United. Odkąd Guardiola jest trenerem po drugiej stronie miasta, jestem zmuszony podziwiać Manchester City. Niestety bardzo daleko nam do takiego poziomu. Zasady gry są takie same, ale sama gra wygląda zupełnie inaczej. Piłkarzom tego nie mówię, ale po obejrzeniu skrótów spotkań w Lidze Mistrzów, gdy wracam do codziennej pracy, czuję takie zderzenie i dzielę się wnioskami z trenerami. To się ogląda jak dobry film, ale odtwarzanie go w polskich warunkach jest bardzo trudne.
Ale pewne modele zachowań da się naśladować. Tak jak filozofię Guardioli, który powtarza, że uczy piłkarzy rozwiązań na wejście w okolice pola karnego, a potem to, co dzieje się później, jest wyłącznie ich inwencją twórczą. Jakie trener ma zdanie w tym temacie? Lepiej wpajać schematy czy może bardziej bazować na intuicji piłkarzy?
W dużym skrócie – trzeba uczyć zawodników myślenia, podejmowania dobrych decyzji i pozwolić im się mylić, żeby sami też mogli wyciągać wnioski. Nie można swoją taktyką ograniczać piłkarzy. Taktyka jest ważna w grze obronnej, zespół musi znać założenia na konkretny mecz, ale w ofensywie nie powinno zakładać się kagańca. W takiej okręgówce, gdy grę robi 2-3 zawodników w drużynie, sztuką jest, żeby pozwolić im to robić z korzyścią dla reszty. Z kolei najlepsi piłkarze działają nieszablonowo, a apozycyjność jest powszechna. Samą taktyką można zabić piłkę nożną, a tego bym nie chciał. Wolność połączona ze świadomością taktyczną staje się lepszym rozwiązaniem.
WIĘCEJ O WIGRACH SUWAŁKI:
- „Awans do 1. ligi podtrzymałby Wigry Suwałki przy życiu, ale nie uratowałby klubu”
- Szybki zjazd, mozolna odbudowa. Jak upadały polskie kluby w ostatnich latach?
- Dlaczego Wigry musiały wycofać się z rozgrywek?
Fot. Newspix