Zaczynał w Chrzcicielu i później żaden chrzest bojowy nie był mu straszny. Nawet ten w pierwszej reprezentacji, w której nie pękł przed Holendrami na ich terenie. Przed laty wicemistrz olimpijski z Montrealu przepowiadał, że kiedyś nadejdzie jego czas i to kiedyś właśnie nastąpiło. Trwają najlepsze chwile w karierze Jakuba Kiwiora.
22 mecze w debiutanckim sezonie w Serie A, z czego 21 całych, choć występował jako defensywny pomocnik, nie na nominalnej pozycji – środku obrony. Z lewonożnym Polakiem Spezia zdobywała przeciętnie więcej punktów (1,09) niż bez niego (0,75), był najlepszy w zespole pod względem średniej odbiorów (2,3), przechwytów (1,8) i przebiegniętych kilometrów (11,39). Publicznie chwalił go trener Thiago Motta.
W nagrodę dostał powołanie do dorosłej kadry narodowej, jako stoper zagrał w dwóch spotkaniach Ligi Narodów i na koniec też publicznie chwalił go selekcjoner Czesław Michniewicz.
11 lat temu Kiwior po pierwszej konsultacji selekcyjnej reprezentacji rocznika 2000 Śląskiego ZPN nie znalazł się w grupie wybrańców. Jeszcze na boisku, zaraz po wewnętrznym sparingu, ogłoszono, kto zostanie w drużynie, a kto nie.
– Spokojnie, jeszcze przyjdzie twój czas – usłyszał Kiwior.
Sam piłkarz nie pamiętał, kto to powiedział, ale autora tych słów nie zapomniał jego ojciec – Piotr.
– To był Jan Benigier – mówi nam.
Trzykrotny mistrz Polski z Ruchem Chorzów i srebrny medalista igrzysk olimpijskich z 1976 roku miał rację. Nawet jeśli tylko chciał pocieszyć smutnego malca.
Piątka na plus – dla nich remis z Holandią może być zwycięski
Jakub Kiwior. Historia reprezentanta Polski
Choć tak naprawdę pocieszanie nie było konieczne, bo Jakub nigdy się nie załamywał. Ani kiedy w Chrzcicielu Tychy początkowo grywał w turniejach same końcówki. Tu minutę, tam minutę, czasem dwie. Ani gdy nie załapał się do kadry ŚZPN za pierwszym i nawet drugim podejściem. Po prostu przyjechał trzeci raz na konsultację i już został do końca istnienia zespołu. Ani kiedy na starcie w Anderlechcie nie znał języka francuskiego i nowych kolegów, a trzeba było nadrabiać braki. Bez marudzenia zacisnął zęby i robił swoje.
– Nigdy się nie zniechęcał. Spędziłem z nim na boiskach 18 lat, jeździłem wszędzie, ale nigdy nie usłyszałem, że mu się nie chce, bo ma gorszy moment – wspomina Piotr.
Właśnie tata przyprowadził czteroletniego syna na pierwsze zajęcia do Chrzciciela, które prowadził jego kolega z amatorskich lig – Krzysztof Berger. To był uśmiech losu. Po pierwsze, trener inspirował się holenderskim systemem szkolenia i chciał, by chłopcy czuli się swobodnie z piłką, a nie tylko za nią ganiali. Po drugie, zgodził się, by do drużyny dołączył brzdąc młodszy od większości o trzy lata.
– W okolicy nie tworzono jeszcze ekip dla rocznika 2000. Kto wie, co by było, gdyby nie Krzysiek. Kuba miał cztery, pięć lat, a reszta siedem, osiem, dlatego grywał w turniejach tylko po kilka minut, z reguły na koniec. Jeszcze był zwyczajnie za mały. Ale dostał szansę, jeździł i dzięki temu się rozwijał – opowiada Piotr.
– Nie tracił zapału w związku z tym, że był tylko rezerwowym? – pytamy.
– Nie, zupełnie. Na takim etapie dzieci różnie podchodzą do grania w piłkę. Jedne robią to, bo chcą, a drugie głównie ze względu na rodziców. Rówieśnicy Kuby jeszcze nie umieli utrzymać się na rowerze na dwóch kołach, a ten już chwytał za kierownicę, brał piłkę na bagażnik i jechał na trening – wyjaśnia.
Ojciec z synem długo byli nierozłączni. Jakub był tak przywiązany do taty, że musiał go widzieć, by normalnie uczestniczyć w zajęciach. Kiedyś zdarzyło się, że Piotr oddalił się od boiska, więc chłopiec wybiegł za nim i za żadne skarby nie chciał wracać.
– To dlatego, że pewnego razu w trakcie ćwiczeń w hali piłka odbiła się od ściany i mocno uderzyła go w twarz. Od tamtej chwili miał uraz i faktycznie, potrzebował mnie widzieć. Był zdecydowanie najmłodszy, dlatego Krzysiek zrobił wyjątek i miałem wstęp na treningi, kiedy reszta rodziców dostała zakaz. Do dzisiaj pamiętają, że Kuba beze mnie nie chciał nic robić – wraca do przeszłości Piotr.
Głowa rodziny Kiwiorów jeździła na wszystkie turnieje z Chrzcicielem i później z Gromem, a zawody odbywały się co tydzień, czasem jedne w sobotę, a drugie w niedzielę. Rodzice pomagali, jak mogli, stąd bywało, że Piotr prowadził jednego z dwóch busów i pełnił funkcję opiekuna. Jakub pierwszą nagrodę przywiózł do domu błyskawicznie – w Warszawie dostał statuetkę dla najmłodszego uczestnika rywalizacji. Organizujący turniej ksiądz bez wysiłku podniósł brzdąca. Po dziewiątych urodzinach to Jakub zaczął podnosić: trofea – dla najlepszego zawodnika lub króla strzelców.
Nawet starzy go doceniali
Pod koniec nauki w szkole podstawowej Kiwior przeniósł się do największego klubu w Tychach – GKS. Sezon 2014/15 skończył się dla seniorów spadkiem do II ligi, misję powrotu na zaplecze ekstraklasy powierzono Kamilowi Kieresiowi. W kolejnych rozgrywkach najstarszymi młodzieżowcami mogli być przedstawiciele rocznika 1995, ale że akurat w klubie brakowało takich z odpowiednimi umiejętnościami, szkoleniowiec wraz z asystentem Andrzejem Orszulakiem zdecydowali się inwestować w młodszych – z roczników od 1996 do 2000. Wyselekcjonowano 22, po dwóch na każdą pozycję i przez całą jesień ta grupa ćwiczyła raz w tygodniu pod okiem Orszulaka (czasem na zajęciach meldował się również Kiereś). Jednym z tych młodych, zdolnych był Kiwior.
– Wyróżniał się dojrzałością. Bardzo dobry w budowaniu akcji, analizujący to, co się działo na murawie. Chciał słuchać. Widać było, że wiedział, po co przychodził na trening – mówi Orszulak.
Po pół roku nadszedł czas weryfikacji. Tych najlepszych włączono do I drużyny – w tym Kiwiora, który dopiero w lutym skończył 16 lat. Kiereś specjalnie podwoił liczbę sparingów, by sprawdzić młodzież. Zawodnicy szykowani do gry wiosną mierzyli się z lepszymi rywalami, dublerzy z młodzieżą – z ekipami z II oraz III ligi.
– Świetnie zaczął. W drugim występie po starcie przygotowań strzelił gola po stałym fragmencie – wspomina Kiereś.
W listopadzie Kiwior zagrał w juniorach w wewnętrznym meczu z seniorami, a w styczniu zdobył bramkę dla tych samych seniorów w spotkaniu towarzyskim z Sokołem Aleksandrów Łódzki. Jeszcze przez niecały miesiąc miał 15 lat, więc nic dziwnego, że kiedy trafił, na bocznym boisku w Tychach rozbrzmiało: „Brawo, młody!”.
– Mieliśmy kilku doświadczonych piłkarzy jak Seweryn Gancarczyk czy Marcin Radzewicz, którzy bardzo surowo podchodzili do młodych. A na Kiwiora od razu zwrócili uwagę. Widzieli, że coś ma w sobie. To też świadczy o potencjale, które przejawiał – dodaje Orszulak.
– Czytanie gry i ustawienie. Robił to dobrze i wyglądało, jakby przychodziło mu to naturalnie. Do tego rzucało się w oczy dobre wyprowadzanie – przypomina Kiereś.
– Odważny. Nie bał się ryzykować, pierwsze podanie po przechwycie zawsze kierował do przodu, bardzo zdyscyplinowany. Nie unikał gry w kontakcie, mimo że oczywiście warunkami fizycznymi trochę odstawał. Wykazywał się nieprzeciętną swobodą, biorąc pod uwagę, że wcześniej nie wystąpił ani w juniorach starszych, ani w rezerwach, tylko od razu trafił do I zespołu – uzupełnia Orszulak.
Ostatecznie Kiwior nie zadebiutował w oficjalnym meczu GKS, bo w międzyczasie odezwał się Anderlecht.
Kiereś, Radzewicz i pogrom Rakowa. Jak GKS Tychy ograł częstochowian 8:1
Anderlecht zamiast Dortmundu lub Ajaksu
Wszystko zaczęło się jesienią 2015, od wewnętrznego sparingu, w którym juniorzy młodsi z Kiwiorem w składzie pokonali starszych 2:1. Obrońca był z siebie dumny. Zagrał bardzo dobrze i do tego odnieśli zwycięstwo nad starszymi. Czego chcieć więcej? A na dokładkę za pośrednictwem agenta Michela Thiry, który oglądał tamto spotkanie, przyszła oferta testów w Anderlechcie.
I tak w styczniu 2016 Jakub uczestniczył w przygotowaniach do rundy wiosennej z seniorami GKS, na początku lutego wraz z tatą polecieli na dwa tygodnie do Belgii. Obejrzeli ośrodek, defensor ćwiczył w zespołach różnych kategorii wiekowych, wreszcie zagrał w sparingu i wrócił do Tychów. Krótko później następny telefon – Anderlecht jest zainteresowany, transfer latem.
Ale Kiwiorowie postawili warunek – klub załatwi mieszkanie, żeby Piotr mógł przeprowadzić się z synem. W końcu do tej pory byli nierozłączni.
– Tata nie chciał mnie puszczać samego w tak młodym wieku. Żebym nie skończył, siedząc gdzieś w internacie załamany, bo coś mi nie poszło na treningu albo czegoś nie rozumiem z powodu bariery językowej. Zdecydował, że zawiesza działalność firmy budowlanej i jedzie ze mną. Całe szczęście, że miał taką możliwość – opowiadał Jakub w rozmowie z Przeglądem Sportowym.
– To była krótka piłka. Uznaliśmy z żoną, że jadę z Kubą i mu pomogę. Nie zastanawialiśmy się nad tym. Co prawda w międzyczasie poprzez Pawła Zimończyka, obecnego menedżera syna, dostaliśmy propozycje z Borussii Dortmund i Ajaksu, ale uznaliśmy, że już się nie wycofujemy. Skoro obiecaliśmy, jedziemy do Belgii. Jeżeli się mówi „a”, to trzeba też powiedzieć „b” – tłumaczy Piotr.
Początki były tym trudniejsze, że wystąpiły kłopoty z uprawnieniem Polaka do gry i przez pierwsze pół roku nie było mowy o uczestniczeniu w rywalizacji o punkty. Poza tym sam zawodnik widział, że odstawał od nowych kolegów z klubu pod wieloma względami. No i bariera językowa. Francuskiego nie znał w ogóle.
– Wiele rzeczy było dla nas nowych. Np. pojechaliśmy na badania i mówią, że Kuba ma tkankę tłuszczową ma poziomie 10 procent. Nie wiedzieliśmy o tym, bo w Tychach tak szczegółowych badań jeszcze nie miał, ale cóż, trzeba było zbijać. Wstawał rano przed szkołą i treningami i biegał po parku, żeby nie przekraczać siedmiu procent – wyjaśnia Piotr.
– Absolutne podstawy francuskiego złapałem szybko. Takie, które pozwalały mi funkcjonować w drużynie. Wszyscy byli bardzo pomocni. W pierwszych tygodniach zdarzało się, że trenerzy brali mnie na bok i dodatkowo tłumaczyli to, czego oczekiwali. Wielu chłopaków było bardzo pomocnych, specjalnie używali prostych słów, żebym je rozumiał i dopytywali, czy wszystko okej, czy czegoś potrzebuje. Zapisałem się do szkoły dla obcokrajowców, żeby nauczyć się języka. Tam nie było podziału na wiek, tylko na poziom znajomości francuskiego. Nie powiem, że dobrze opanowałem ten język, aczkolwiek po roku pobytu w Belgii już mogłem się dogadać i naprawdę sporo rozumiałem. Szkoleniowcy też to widzieli i coraz rzadziej musieli dodatkowo mi wyjaśniać swoje polecenia – wracał do przeszłości Jakub.
– To wzrokowiec i zadziwiająco szybko wszystko chwytał na zajęciach. Bywało, że miejscowi mylili się raz, drugi i trzeci. Szkoleniowcy zatrzymywali zajęcia i od nowa wszystko pokazywali. Pamiętam, że siedziałem na trybunie i widziałem mnóstwo tych pachołków. Sam się zastanawiałem, jak Kuba ma to ogarnąć bez języka, skoro nawet reszta nie daje rady. Jednak zawsze chwilę popatrzył i chwytał o co chodzi. Często szybciej od reszty – dodaje Piotr.
Ostatecznie Jakub się zaaklimatyzował, zaczął regularnie grać, nawet strzelił gola w spotkaniu decydującym o mistrzostwie Belgii U-17, następnie przyszły występy w rezerwach i gościnne zaproszenia na zajęcia I drużyny. A w międzyczasie jeździł na zgrupowania reprezentacji Polski, która upomniała się o nim tuż przed przeprowadzką na zachód.
Coach Peeters: „Champions grâce au collectif” https://t.co/PcvL7CTklA ⚽️ #RSCA #COYM pic.twitter.com/EVbspjfNej
— RSC Anderlecht (@rscanderlecht) May 2, 2017
Najlepsi młodzi obrońcy w Polsce – ranking
Wierszyki na śmiałość
– Dostałem informację, że w GKS jest zdolny stoper z wiodącą lewą nogą. Przyjechał na konsultację, zrobił bardzo dobre pierwsze wrażenie i już do końca mojej pracy z rocznikiem 2000 zawsze dostawał powołania – mówi Robert Wójcik, pierwszy selekcjoner tamtej kadry narodowej.
Kariera Kiwiora w reprezentacjach zaczęła się w kwietniu 2016 od dwumeczu z Uzbekistanem U-16.
– To był mocny przeciwnik i zastanawialiśmy się, jak Kuba wypadnie, ale nie zawiódł. W ogóle nie było widać po nim tremy. Jakby nie miał układu nerwowego. Oczywiście oglądałem jego dwa występy w Lidze Narodów i najwyraźniej nie zmienił się pod tym względem – stwierdza Wójcik.
W tamtej drużynie w środku obrony spotkało się dwóch stoperów o podobnej charakterystyce – Kiwior oraz Sebastian Walukiewicz. Kreatywni, z dobrym wyprowadzaniem i czytaniem gry. I małomówni.
– Stworzyli bardzo fajną parę, mieli dużo atutów czysto piłkarskich. Ale faktycznie, obaj byli cisi, żaden nie miał osobowości lidera. W pewnym momencie, żeby ich pobudzić, układałem im wierszyki i poprosiłem, żeby wyrecytowali je przed całą grupą. Żeby nabrali trochę śmiałości. Ale nic to nie dało – przyznaje ze śmiechem Wójcik.
Kiwior grał we wszystkich reprezentacjach od U-16 do U-21. W tej ostatniej spotkał się Michniewiczem. W pierwszej połowie eliminacji młodzieżowych mistrzostw Europy podstawowy duet środkowych obrońców tworzyli Walukiewicz oraz Jan Sobociński, ale o tego pierwszego we wrześniu 2020 upomniał się selekcjoner dorosłej kadry narodowej – Jerzy Brzęczek. To była szansa dla Kiwiora.
Co prawda jeszcze w tygodniu poprzedzającym rewanż z Estonią w podstawowym składzie w centrum defensywy ćwiczyli Sobociński i Przemysław Wiśniewski, ale w ostatniej chwili Michniewicz zmienił zdanie. Wyjściowa jedenastka miała zostać ogłoszona na odprawie zaplanowanej przed obiadem. Szkoleniowiec zaczął podawanie nazwisk nietypowo – od napastników. Najpierw wymienił Patryka Klimalę, potem Mateusza Bogusza, następnie pomoc, boki obrony i bramkarza. Na samym końcu ogłosił stoperów – Kamila Piątkowskiego i Kiwiora. Ten duet występował już do końca kwalifikacji.
Zmiana podczas ulewy
Kiedy Michniewicz stawiał na Kiwiora w młodzieżówce, defensor od niemal dwóch lat grał na Słowacji. Po dwóch i pół sezonu w Anderlechcie uznał, że czas na rywalizację z seniorami i wybrał niewielki klub – FK Zeleziarne Podbrezova. On trafił tuż za naszą południową granicę, a Piotr ostatecznie wrócił do Tychów.
Na pierwszy, drugi i może nawet trzeci rzut oka zamiana Anderlechtu na Zeleziarne Podbrezova wyglądała dziwnie, ale była przemyślana. Stoper nie chciał żyć złudzeniami o szansie w pierwszym zespole Fiołków i wędrować od wypożyczenia do wypożyczenia, by wszędzie być wyłącznie na chwilę. Nie chciał też wracać do ojczyzny, bo w ekstraklasie niełatwo o szansę na nastoletniego obrońcy.
Po czasie nie żałuje decyzji. Co prawda jego zespół spadł z ligi, jednak przyszła oferta z MSK Żilina, znacznie silniejszej drużyny.
– W Anderlechcie jeszcze poprawił wyprowadzenie, ponieważ tam nie było mowy o kopaniu przed siebie. W Żilinie zaliczył kolejny progres w tym aspekcie – mówi Piotr.
Przez dwa lata w MSK wystąpił w 61 meczach, zdobył wicemistrzostwo kraju, wybrano go do jedenastki rundy jesiennej i sezonu Fortuna ligi. „Nowoczesny lewonożny stoper, o którym będzie jeszcze można usłyszeć. (…) Ma potencjał, by zaistnieć w wielkim futbolu”. „Pan pojedynków”. Tak chwalono go w tamtejszej prasie. Pojawiły się propozycje z silniejszych lig, tyle że szefostwo klubu nie chciało słyszeć o sprzedaży Polaka dopóki zespół uczestniczył w eliminacjach Ligi Europy. Dopiero kiedy FK Tepice zamknęły przed Żiliną drzwi do fazy grupowej, przed Kiwiorem otworem stanęły wrota do Włoch.
Spezia kupiła go za 2 mln euro ostatniego dnia sierpnia, zadebiutował w grudniu przeciwko Interowi. Kolejne spotkanie – z Sassuolo – przesiedział w rezerwie, a w następnym jeszcze w pierwszej połowie zastąpił w środku pola kontuzjowanego Jacopo Salę i… tak już został w centrum drugiej linii.
Otoczenie Kiwiora dementuje włoskie plotki
Motta wpadł na ten pomysł podczas zajęć w ulewnym deszczu. Boisko całkowicie zalało, zarządzono skrócone zajęcia – „dziadka” i gierkę.
– Jakub, ty tutaj, okej? – zapytał Polaka szkoleniowiec i pokazywał na kartce, że w drugiej linii.
Oczywiście, że okej. Co miał innego powiedzieć? Po zejściu z murawy Motta jeszcze dopytał, czy kiedykolwiek Kiwior kiedykolwiek był 6. Polak odparł, że dawno, dawno temu. Trener drążył, czy wygrali tamto spotkanie. Wygrali. Na tym skończyła się rozmowa. Później obrońca regularnie ćwiczył w pomocy, jednak na Romę wybiegł w wyjściowej jedenastce Sala. Ale po kwadransie doznał urazu łydki i nadszedł czas Kiwiora.
Należało się błyskawicznie uczyć. Zdecydowaną większość kariery grał przodem do przeciwników, teraz musiał radzić sobie tyłem, kiedy nie widział, jak się zbliżają. Pomagali koledzy i podpowiadali w trakcie zajęć i meczów. Nie schodź, bądź wyżej, tu się ustaw.
– Jest inteligentny i wykonuje mnóstwo ciężkiej roboty. Choć pełni trudną rolę, daje świetnie radę i gwarantuje nam balans, którego szukaliśmy – tak na antenie DAZN chwalił go Motta.
Z seniorów na młodzieżówkę i z powrotem
Kiwior prezentował się na tyle dobrze, że wiosną 2022 przypomniał sobie o nim Michniewicz. Najpierw jeszcze przed barażami selekcjoner spotkał się z nim we Włoszech, porozmawiał, opowiedział o pomysłach na grę, pochwalił i… w ogóle nie powołał na marcowe zgrupowanie. Następnie wezwał na te trwające, zobaczył na treningach i po spotkaniu z Walią odesłał do młodzieżówki, by wspólnie z Walukiewiczem pomogli ekipie U-21 w walce o drugie miejsce.
Obiecujący debiut Kiwiora w reprezentacji
Ostatecznie nie pomogli (skończyło się porażką 1:2), ale Michniewicz i tak nakazał Kiwiorowi dołączenie do zespołu seniorów. O dziwo piłkarz Spezii wcale nie wracał na darmo. Z Holandią i Belgią rozegrał całe spotkania i – co ważniejsze – pokazał się z dobrej strony.
– Kuba Kiwior może być jednym z największych wygranych zgrupowania. Przyjeżdżał jako nieznany zawodnik, a swoją postawą pokazał, że to może być piłkarz, którego szukamy od lat. Lewa noga, duży spokój, mądre ustawienie i technika – chwalił go Michniewicz w rozmowie z TVP Sport.
– Trzymał nerwy na wodzy. Byłem na Narodowym i te prawie 60 tysięcy zrobiło na mnie wrażenie. A Kuba nie miał miękkich nóg – cieszy się Piotr.
Czasy się zmienił, ale ojciec wciąż jeździ za synem. Tyle że kiedyś po turniejach dziecięcych, a obecnie na mecze reprezentacji kraju.
CZYTAJ WIĘCEJ O JAKUBIE KIWIORZE
- Jakub Kiwior: Spezia to dobre miejsce, żeby zaistnieć w Serie A
- Kiwior może trafić do Napoli
- Fatalni Linetty i Wieteska, najlepszy Kiwior. Noty za mecz z Belgią
foto. Newspix