Reklama

Nie powtarzać dawnych szaleństw. Eliksir młodości według Messiego

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

06 czerwca 2022, 15:46 • 7 min czytania 26 komentarzy

„Chcąc odzyskać młodość, trzeba tylko powtórzyć dawne szaleństwa”, brzmi kultowe zdanie Oscara Wilde’a z „Portretu Doriana Graya”. Z Leo Messiego żaden stetryczały piechniczkowy „grandfather of the forest”, ale argentyński eliksir odmładzający gwiazdora Albicelestes składa się z innego przepisu – próby umknięcia przed dawnymi kompleksami, klątwami, klęskami i szaleństwami. 

Nie powtarzać dawnych szaleństw. Eliksir młodości według Messiego

Czy pięciokrotne przedziurawienie siatki Matveiego Igonena, który wiosną na pierwszoligowych boiskach puścił piętnaście goli w dwunastu meczach i zachował trzy czyste konta w barwach Podbeskidzia Bielsko-Biała, należy rozpatrywać w kategoriach niezwykłego wyczynu Leo Messiego? Nie, umówmy się: mecz towarzyski Argentyny z Estonią w Pampelunie ma dziejowe znaczenie porównywalne do porannego spacerku pana Rysia spod piątki po pięć kajzerek do Lidla. Równocześnie jednak trzydziestoczterolatek przekonuje, że gra w tej kadrze nigdy nie sprawiała mu większej radości i celuje w historyczny sukces podczas katarskich mistrzostw świata.

Kiedy łagodzi się oblicze Argentyny

Leo Messi twierdzi, że ludzie w Argentynie zawsze byli dla niego surowi, że doszukiwali się anty-patriotycznych geścików w każdym jego ruchu, że swobodnie przychodziło im biczowanie go po kolejnych klęskach. Bardziej złośliwi widzieli w nim Hiszpana z Katalonii, który mamrocze pod nosem argentyński hymn i na reprezentacyjnych zgrupowaniach myślami jest na Camp Nou. Wyrzucali mu cztery przegrane finały wielkich imprez. Krzywili się na konieczność uznawania wyższości latynoamerykańskich sąsiadów podczas Copa America i wściekali się na kolejne potknięcia w mistrzostwach świata.

  • mistrzostwa świata 2006 – ćwierćfinał, trzy występy, jeden gol i jedna asysta,
  • mistrzostwa świata 2010 – ćwierćfinał, pięć występów, jedna asysta,
  • mistrzostwa świata 2014 – finał, siedem występów, cztery gole, jedna asysta,
  • mistrzostwa świata 2018 – 1/8 fazy pucharowej, cztery występy, jeden gol, dwie asysty.

Ostatecznym argumentem w każdej dyskusji o Messim w narodowych barwach była świętobliwa figura Diego Maradony. Maradona – przyniósł radość i chwałę utrapionemu narodowi. Messi – przynosi smutek i wstyd dumnemu narodowi. W konsekwencji Leo Messi męczył się w biało-błękitnych trykotach. Ronił łzy. Zwieszał głowę. Przebąkiwał o wypaleniu. Zawieszał karierę reprezentacyjną. I błyszczał w klubie. Kiedy zaś wydawało się, że nic już z tego nie będzie i jeden z najwybitniejszych piłkarzy w historii futbolu zejdzie z piedestału bez żadnego poważnego triumfu z Argentyną, „wszystko się zmieniło i teraz nasi ludzie mówią o mnie z większym szacunkiem”, jak ujął to sam zainteresowany.

Reklama

Podczas Finalissimy na londyńskim Wembley, meczu Argentyny z Włochami o statusie nieformalnego Superpucharu Świata, kult Messiego na żywo obserwował redaktor Szymon Janczyk. Pisał w swoim reportażu:

„Nigdy wcześniej nie byłem na meczu reprezentacji Argentyny. Nie widziałem na żywo także Barcelony, ani nawet PSG. Słowem: pierwszy raz miałem okazję doświadczyć, czym jest „Messi-mania” i nie ma co się oszukiwać: to, jakie tłumy skupia wokół siebie Leo, jest niesamowite. Nie chodzi już nawet o tysiące ludzi w jego koszulkach pod stadionem. Tuż przed meczem siedziałem w strefie medialnej, zerkając na wynik starcia Polska – Walia. Nagle Wembley oszalało. Podniosłem głowę i okazało się, że na telebimie pokazano ujęcie z Messim w roli głównej. Scenariusz powtarzał się za każdym razem, gdy realizator zwracał uwagę na Argentyńczyka. A przypominam: mówimy o rozgrzewce.

Podczas meczu najgłośniej było wtedy, gdy trybuny domagały się bramki Leo Messiego. Najciszej, gdy wspomniany zawodnik wykonywał rzut wolny. Największe oburzenie wywołał brzydki faul na nim, po którym piłkarz PSG zwijał się z bólu. Euforię wywołała z kolei jego kapitalna akcja, która zakończyła się asystą przy bramce na 1:0. W pewnym momencie, gdy Argentyńczyk ruszył w solowy rajd po odebraniu piłki Jorginho i Gigi Donnarumma wybronił jego strzał, miałem wrażenie, że nawet Włosi, nawet ci, którzy niedawno kazali mu vaffanculo, byli lekko zawiedzeni. Chyba i oni chcieli zobaczyć, jak zareaguje stadion na bramkę swojego idola. Ostatecznie kościół Messiego musiał zadowolić się nagrodą dla MVP spotkania. W pełni zasłużoną, bo były to kapitalne zawody jego i jego kolegów z zespołu”. 

Pierwszego czerwca Leo Messi bawił się w sposób godny dnia dziecka. Kręcił Giovannim Di Lorenzo. Asystował przy bramkach Lautaro Martineza i Paulo Dybali. Pięć dni później wbił pięć bramek Estonii, choć spotkanie mógł skończyć z jakimiś siedmioma własnymi trafieniami i trzema asystami, gdyby tylko on sam i jego koledzy wykazali się większą skutecznością. W Paryżu przecierali oczy ze zdumienia.

Renesans po najgorszym sezonie w karierze

Kiedy Park Książąt okrutnie wygwizdał go podczas meczu z Bordeaux po porażce z Realem Madryt w Lidze Mistrzów, Leo Messi doświadczył otrzeźwiającej i uprzytomniającej nowości własnego położenia. Na Camp Nou w Barcelonie ludzie wiwatowali na jego cześć w estetyce jakichś nienazwanych modlitw. W Paryżu nie mógł liczyć na komfort takiego uwielbiania. Bo zawiódł na całej linii. Rozegrał bardzo słaby sezon. I niech wypcha się ze swoimi sześcioma golami i piętnastoma asystami w Ligue 1, skoro zmarnował rzut karny z Królewskimi i potwierdził potworkowatą naturę projektu PSG.

– W Barcelonie fani nigdy na mnie nie gwizdali. Kiedy fani PSG zdecydowali się na taki popis niechęci, była to dla mnie nowość. Nie podobało mi się, że moja rodzina była na stadionie i słyszała gwizdy. Nie podobało mi się, że moje dzieci musiały przez to przechodzić. Moje dzieci nawet tego nie skomentowały, po prostu odpuściły. Nic nie rozumiały. Ale wiem, że coś poczuli, że ich to zabolało, choć zrozumiała jest sytuacja ludzi i gniew – mówił Messi w rozmowie z TyC Sports.

Reklama

Właściwie już od grudnia 2020 i jego wywiadu dla La Sexty wiadomo, że Leo Messi jest absolutnie uzależniony od woli fanów, których sam stworzył. Boi się ich reakcji. I to nic dziwnego, bo ma ich setki milionów na całym świecie. To przez ich wzgląd nie jest w stanie określić swoich sympatii i poglądów politycznych, to przez ich wzgląd zawsze kryguje się w opiniach na temat ludzi związanych z własnymi klubami, to przez ich wzgląd ogranicza swoje aktywności społeczne do minimum i nazywa swoje życie nudnym. Żyje na samym szczycie drabiny społecznej. Całą opowieść o samym sobie kreuje na murawie. I tylko na murawie.

A opowieść o ostatnim sezonie w wykonaniu Leo Messiego to opowieść o facecie cierpiącym na niedopasowanie w nowym miejscu pracy i tracącym magię swojej wielkości. O podstarzałym gwiazdorze. O piłkarzu, który swoje najlepsze lata prawdopodobnie ma już za sobą. I to o tyle dziwne, że niektórzy jego rówieśnicy dopiero teraz wchodzą na szczyty swoich karier. Ot, choćby Robert Lewandowski (rocznik 1988) i Karim Benzema (1987). Messi – metrykalnie – wcale nie musi jeszcze schodzić z tronu.

Rytm life is life

Argentyńczyk odgraża się, że w przyszłym sezonie zaprezentuje paryskiej widowni swoje prawdziwe „ja”, bo wcześniej nie sprzyjały mu okoliczności wejścia do drużyny i poważne powikłania po przejściu koronawirusa, ale na ten moment to obiecanki-cacanki. Cała energia Messiego kumuluje się bowiem wokół reprezentacji Argentyny. Drużyny, która nie przegrała meczu od trzydziestu trzech spotkaniach i zbliża się do światowego rekordu kolejnych zwycięstw. Drużyny, którą w brawurowy sposób prowadzi Lionel Scaloni, niegdyś starszy kolega Messiego z kadry i trenerski uczeń Jorge Sampaoliego, który nie zamierza jednak powtórzyć błędów kadencji swojego mistrza. Drużyny, w której sztabie istotną rolę pełnią Pablo Aimar i Walter Samuel. Drużyny, która w końcu znalazła balans.

Nie jest tak, że Albicelestes napadają na kolejnych rywali zmasowanym atakiem i nie liczą strat w nadziei na odrobienie wszystkiego z przodu. Taka postawa gubiła ten zespół przez ostatnie dwie dekady. Wystarczy odtworzyć sobie ubiegłoroczny finał Copa America. Leo Messiemu, który rozegrał kapitalny turniej z czterema golami i pięcioma asystami na koncie, dokuczała kontuzja, więc dodał dwa do dwóch, zrobił krok do tyłu i brylowali inni. On, co szokujące, nie brał na siebie ciężaru za grę i zaharowywał się w defensywie. Wszystko po to, żeby wreszcie coś z tą reprezentacją wygrać. Po wszystkim mówił, że z serca spadł mu wielki kamień i z głowy korona cierniowa.

O tej reprezentacji wypowiada się w samych superlatywach. Przyjazdy na jej zgrupowania – wzorem Garetha Bale’a w Walii – traktuje jako najwyższą przyjemność i dobrą zabawę. – Mundial będzie ciężki. Ale damy radę – mówi. Diego Maradona miał dwadzieścia sześć lat, gdy w chwale sięgał po Puchar Świata. Osiem lat później, mniej więcej w jego wieku, nie przypominał samego siebie i wykluczano go po pozytywnym teście antydopingowym. Messiemu nie grozi taka infamia. Byle nie powtarzać dawnych szaleństw. I będzie dobrze.

Czytaj więcej o Leo Messim:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

26 komentarzy

Loading...