Reklama

Wszystko, żeby zobaczyć Messiego. Jak się bawi Argentyna? | REPORTAŻ

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

02 czerwca 2022, 14:03 • 10 min czytania 13 komentarzy

W Londynie ląduję w poniedziałek. Biorę kilka gazet — o Finalissimie, jak nazwano starcie Argentyny z Włochami, pewnego rodzaju Superpuchar Świata — ani słowa. W mediach Anglicy żyją raczej finałem Ligi Mistrzów i skandalem pod Stade de France. Na ulicach pełno flag, proporczyków i pamiątek, ale nie piłkarskich, a związanych z 70-leciem panowania królowej Elżbiety. Patrząc na ten obrazek można było pomyśleć, że kolejne rozgrywki wymyślone przez władze światowych federacji nikogo nie obchodzą. Ale z Finalissimą było jak w znanym polskim filmie. Spokojnie, zaraz się rozkręci.

Wszystko, żeby zobaczyć Messiego. Jak się bawi Argentyna? | REPORTAŻ

We wtorek można było już zauważyć pierwsze grupki z błękitno-biało-błękitnymi flagami na ulicach. Słońce, które towarzyszyło tym barwom, było jedynym, jakie tego dnia oglądał Londyn, ale humory Argentyńczykom dopisywały. Włochów widywałem już wcześniej, bo w Notting Hill, gdzie się zatrzymałem, mają sporo restauracji i barów. Lekko siwiejący pan miał telefon przy uchu, ale nie przeszkadzało mu to w gestykulowaniu, jakby jego rozmówca stał tuż obok, a nie był — być może — na drugim końcu Europy. Nie ma co się dziwić, bo po drugiej stronie działo się zapewne to samo.

W środę argentyński rój robił się coraz większy i to daleko od stadionu. Rozmawiałem z jednym z działaczy UEFA, który mówił, że większość zapytań o wejściówki płynie do nich ze strony fanów Albicelestes. Włosi, jak to Włosi, kochają drużynę narodową po swojemu. W sprawach istotnych budzą się ze snu niczym rycerze spod Giewontu, ale sprawy istotne działy się rok temu. Na wtorkowej konferencji Hernan, argentyński dziennikarz, mówi mi, że nie wierzy, że na Wembley faktycznie pojawi się 50 tysięcy jego rodaków.

Przesadzają — twierdzi, jednocześnie zauważając, że na treningu w Bilbao Messiego i kolegów oglądało 20 tysięcy osób. Bilbao to jednak Bilbao, Kraj Basków, Hiszpania, a nie deszczowa wyspa na końcu Europy. Stwierdziliśmy, że jutro przekonamy się, kto ma rację.

No i się przekonaliśmy.

Reklama

Finalissima 2022, Argentyna – Włochy. Argentyńczycy przejęli Londyn

Jeden Włoch przypadał na dziesięciu Argentyńczyków. Mniej więcej takie proporcje zastałem pod Wembley na kilka godzin przed meczem. Rosario, Banfield, Buenos Aires — słyszę, gdy pytam osoby w koszulkach z nazwiskiem Messiego i Maradony, skąd przyjechali. Często dodają: no ingles.

Reklama

Patrząc na to, jak liczne tworzą grupy i słuchając ich rozmów, można w zasadzie poczuć się jak w jednym z wymienionych przez nich miast. Przypomina mi się, że dzień wcześniej w barze kibiców Millwall Marc opowiadał mi, jak w 1982 roku dumnie maszerował przez Falklandy z większością kolegów z kompanii. Większością, bo jeden stracił nogę i maszerować nie mógł.

Sprawę Falklandów zostawmy jednak Argentyńczykom i Anglikom. W drodze na stadion spotykam Włochów, z którymi jest nieco inaczej niż z ich rywalami: po angielsku rozmawiają chętnie i płynnie. Dla osoby, która była w Italii i próbowała dogadać się w tym języku, może to być szok, ale spotkałem nawet dwie grupki przyjaciół w niebieskich t-shirtach Pumy, którzy komunikowali się właśnie w tym języku. Wygląda na to, że jeśli Italia przyciągnęła kogoś na Wembley rok po wygraniu EURO 2020, to raczej tych, którzy mieszkają w Londynie na co dzień.

Pochodzę z Neapolu, ale od dawna mieszkam w Anglii — potwierdza moją tezę około trzydziestoletni gość z ciemnymi włosami, który słysząc, że jestem z Polski, wypluwa serię słówek: “dziń dobry, dzikuja, jak si mas”.

Skąd znasz polski? – dopytuje, ale mój rozmówca śmieje się, że nic z tego nie rozumie. Okazuje się, że jest nauczycielem i coś niecoś potrafi dzięki grupce polskich dzieci. Już wiadomo, dlaczego w jego słowniczku nie znalazło się słowo, które obcokrajowcy łapią zwykle jako pierwsze, a które nie nadaje się do cytowania.

Idę dalej, ale słyszę jeszcze, jak mój rozmówca zaczepia razem z kolegą grupę Argentyńczyków. Jest gotowy założyć się z nimi o wynik. Typuje 3:0 dla ekipy Roberto Manciniego. Kilka godzin później będzie mocno zdziwiony.

Włochy, czyli “Messi vaffanculo”

Jest 17 lokalnego czasu, pierwszy gwizdek za prawie trzy godziny. Grupka kibiców w koszulkach Boca Juniors wychodzi z baru, mają ze sobą bębny i inne rzeczy, w które można uderzać lub którymi można potrząsać, żeby rozkręcić imprezę. Czuję, co się święci więc staję obok z telefonem gotowym do nakręcenia paru filmów. Zaczyna się zabawa, rośnie grupa filmujących, ale i śpiewających. Nad grupką pojawia się kibic z ogromną flagą na kiju, który wzbudzi mój podziw pięć godzin później, gdy po dziewięćdziesięciu minutach machania nią, zamiast wracać do hotelu, zostanie na trybunie długo po dekoracji zwycięzców i odbierze swoją nagrodę, świętując z piłkarzami, którzy podeszli do nich wycięciu pamiątkowego kawałka siatki z bramki.

Wróćmy jednak pod Wembley. Grupa rozrasta się coraz bardziej z każdą piosenką o Messim. Im więcej śpiewów o Leo, tym więcej flag Bangladeszu i innych azjatyckich krajów przemyka mi przed oczami. Może jednak Hernan miał rację i 50 tysięcy Argentyńczyków w Londynie to przesada, bo 1/5 tej grupy stanowią kibice z drugiego końca świata? Dwóch z nich niesie kartony z jasnym przekazem.

Włosi mają swoje „zobaczyć Neapol i umrzeć”, ich bardziej niż widok z Castel dell’Ovo na Wezuwiusza ucieszy Lionel strzelający bramkę i świętujący zdobycie pucharu. Zagaduję jednego z nich:

– Czemu Argentyna?
– Bo Messi. A ty? Skąd jesteś, komu kibicujesz?
– Z Polski. Wolałbym, żeby wygrali Włosi.
– Daj spokój! Poważnie? Jak można nie kibicować Messiemu?

Dla rodaków Messiego ci wszyscy Azjaci są swego rodzaju atrakcją turystyczną. Chyba nawet oni nie spodziewali się, że ich idol ma tak silny fanklub, dlatego zdjęcia z ekipami z Bangladeszu czy Indii albo po prostu Hindusami żyjącymi na wyspach, uznają za ciekawą pamiątkę finału. Rozśpiewaną ekipę rozganiają jednak „smutni panowie”, którym ewidentnie nie spodobała się żywa tama w połowie drogi ze stacji metra pod stadion. Wszystko odbywa się jednak w cywilizowany sposób, czym Anglicy z pewnością będą się szczycić, wytykając Francuzom, że w Londynie nie potrzeba uzbrojonych po zęby policjantów, żeby utrzymać porządek w tłumie.

Ruszam za grupą kibiców w kierunku fan zone jednego i drugiego zespołu. Po drodze mijam kilka knajp przepełnionych fanami z Ameryki Południowej i jedną, do której ustawiają się jedynie goście z Italii. Zerkam na szyld i widzę słowo-klucz: “pasta”. Włosi mają swój ”obóz” bliżej, dlatego kibice Albicelestes z wykrzywionymi minami słuchają przyśpiewki “Messi, Messi, vaffanculo”, a także przypomnienia, ile razy po mistrzostwo świata sięgała Italia, a ile oni sami. Mamy więc element konfrontacji choć – na szczęście — tylko słownej. Zresztą to raczej zła krew niż złośliwość, bo słuchając włoskiego hymnu w wykonaniu kibiców z południa Europy, orientuję się, że obok mnie stoją osoby w argentyńskich barwach, które dostały się do „wrogiej” strefy.

Ich fan zone to już inny świat. Włochów jest garstka i zajmują się głównie śpiewaniem. U Argentyńczyków czuję się bardziej jak sardynka w puszcze, a oni sami od śpiewów wolą zabawę w rytmie latynoskich hitów.

Argentyna i przyjaciele, czyli Messi-mania

Wspomniałem już o tym, że wszyscy chcieli zobaczyć Messiego? Nigdy wcześniej nie byłem na meczu reprezentacji Argentyny. Nie widziałem na żywo także Barcelony, ani nawet PSG. Słowem: pierwszy raz miałem okazję doświadczyć, czym jest „Messi-mania” i nie ma co się oszukiwać: to, jakie tłumy skupia wokół siebie Leo, jest niesamowite. Nie chodzi już nawet o tysiące ludzi w jego koszulkach pod stadionem. Tuż przed meczem siedziałem w strefie medialnej, zerkając na wynik starcia Polska – Walia. Nagle Wembley oszalało. Podniosłem głowę i okazało się, że na telebimie pokazano ujęcie z Messim w roli głównej. Scenariusz powtarzał się za każdym razem, gdy realizator zwracał uwagę na Argentyńczyka.

A przypominam: mówimy o rozgrzewce.

 

Podczas meczu najgłośniej było wtedy, gdy trybuny domagały się bramki Leo Messiego. Najciszej, gdy wspomniany zawodnik wykonywał rzut wolny. Największe oburzenie wywołał brzydki faul na nim, po którym piłkarz PSG zwijał się z bólu. Euforię wywołała z kolei jego kapitalna akcja, która zakończyła się asystą przy bramce na 1:0. W pewnym momencie, gdy Argentyńczyk ruszył w solowy rajd po odebraniu piłki Jorginho i Gigi Donnarumma wybronił jego strzał, miałem wrażenie, że nawet Włosi, nawet ci, którzy niedawno kazali mu vaffanculo, byli lekko zawiedzeni. Chyba i oni chcieli zobaczyć, jak zareaguje stadion na bramkę swojego idola. Ostatecznie kościół Messiego musiał zadowolić się nagrodą dla MVP spotkania. W pełni zasłużoną, bo były to kapitalne zawody jego i jego kolegów z zespołu.

Co wyszpiegowałeś? – zagadnął mnie Santi, dziennikarz z Argentyny. Odpowiedziałem, że po takim występie Argentyńczyków, będziemy w Polsce przerażeni. Nie był specjalnie zdziwiony. – To najlepszy mecz za kadencji Lionela Scaloniego, serio — ciągnął Santi. – Grali kapitalnie, dawno czegoś takiego nie widziałem. To dobry znak przed mundialem, będziemy groźni.

Będą, pomyślałem. Pomyśleli tak pewnie i koledzy po fachu z Włoch, którzy siedzieli przede mną. Do czasu drugiej bramki dyskutowali między sobą o poszczególnych akcjach, w swoim stylu machali rękami, składali trzy palce w charakterystyczny dla siebie sposób. W drugiej połowie, gdy Argentyna wskoczyła na taki poziom, że rywalizowała w zasadzie tylko z Donnarummą, zmienili pozę — oparli głowę na dłoniach i przyglądali się temu, co dzieje się na boisku, co jakiś czas kręcąc głową z niedowierzaniem. Kilkadziesiąt minut później, gdy próbowali ustalić, co stało się z ich reprezentacją, mogli tylko obserwować przemykających przez mixed zone kadrowiczów ze skwaszonymi minami. Lorenzo Insigne w pakiecie z grymasem na twarzy miał też opatrunek na nodze. To poruszyło kilku włoskich dziennikarzy, ale szybko przypomnieli sobie, że skrzydłowy odchodzi z Napoli. – Ach, to już problem Kanadyjczyków – żartowali.

Tylko jednego z zawodników stać było na uśmiech. Giorgio Chiellini swojego ostatniego występu w narodowych barwach skomentować nie chciał, ale przed zniknięciem w bramie odwrócił się do dziennikarzy i szerokim uśmiechem rzucił:

Dzięki za wszystko!

Jego 117 gier dla Squadra Azzurra to czwarty wynik w historii, wyrównanie wyczynu Daniele de Rossiego. Przed Giorgione, który rok temu na Wembley sięgnął po najważniejsze trofeum w karierze, są tylko Gianluigi Buffon, Fabio Cannavaro i Paolo Maldini.

Finalissima 2022 minęła. Czas na jubileusz Królowej Elżbiety

Do północy zostało półtorej godziny. Argentyńczycy robią sobie ostatnie zdjęcia na murawie. Na trybunach mijam parę z Indii, która przyleciała zobaczyć Messiego. Pytam, czy są zadowoleni z tego co zobaczyli. Mężczyzna ma niemal łzy w oczach, mówiąc o tym, jakie czuje szczęście. Tuż przed północą wychodzę ze stadionu. Przed stacją metra stoi mężczyzna w bluzie i koszulce River Plate, rozmawia z rodakami. Jego syn do tego momentu nie dotrwał, leży na murku przykryty krajową flagą. Jeśli z twarzy da się wyczytać, o czym śni, to musi to być powtórka meczu, który przed chwilą widział, bo maluje się na niej uśmiech.

Na stacji wciąż jest tłoczno, niektórzy wymykają się z tłumu, żeby zadzwonić. Przypuszczam, że do bliskich po drugiej stronie Oceanu, gdzie nastała pora kolacji. Młody kibic wyraźnie poruszony opowiada coś komuś na FaceTime, wyłapuję, że rozmawia z mamą. Kawałek za nim zmęczona fanka włoskiej kadry przytula twarz do wielkiego, piankowego palca z napisem “#1”. Jest też aktywna ekipa włoskich londyńczyków, która zagaduje porządkowego, przekazującego przez szczekaczkę, że warto się pośpieszyć z wsiadaniem do metra, bo to kilka ostatnich połączeń. Przekonują go, że jeśli odda im narzędzie pracy na kilka chwil, to nic wielkiego się nie stanie, po prostu cały dworzec dowie się, że Włosi są mistrzami Europy.

Starszy Anglik uśmiecha się, jakby chciał powiedzieć: nie żyjcie historią, ale przecież za jego plecami dojrzymy kilka reklam odnoszących się do Jubilee, o którym każdego dnia krzyczą rozdawane na stacjach metra darmowe gazety. Wysiadam z metra i wracam na Notting Hill, gdzie szybko przypominam sobie, że Londyn stał się małą Argentyną tylko na chwilę i tylko w małym wycinku. Brytyjskie proporczyki i wizerunki królowej Elżbiety przypominają mi, że choć Finalissima spełniła swoje zadanie, przyciągając turystów i kibiców z całego świata do stolicy kraju, to za moment nie będzie po niej śladu. Jest już czwartek, więc na Wyspach zaczął się długi weekend. Teraz świętowanie zaczynają Anglicy.

WIĘCEJ O RYWALACH POLSKI W KATARZE:

fot. własne

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

13 komentarzy

Loading...