Miały być zwycięstwo i wielka radość. I były. Coco Gauff miała się nieco postawić. I się postawiła. Wszystko miało się skończyć w dwóch setach. I się skończyło. Iga Świątek po raz drugi w karierze została mistrzynią Roland Garros! I o ile w 2020 roku wygrywała turniej sensacyjnie, tak w tym roku zrobiła to, będąc zdecydowaną faworytką do końcowego triumfu. Trzeba przyznać, że tej roli zdecydowanie sprostała.
Spis treści
Dominatorka
Zacznijmy od dowcipu. Wiele, ile zawodniczek trzeba, by wreszcie pokonać Igę Świątek? Wszystkie. A i to pewnie nie wystarczy. Polka odniosła w dzisiejszym finale 35. zwycięstwo z rzędu na poziomie WTA. To rekord XXI wieku i jeden z najlepszych wyników w ogóle w historii tenisa. Na mączce w tym sezonie nie została pokonana ani razu, a Roland Garros to już trzeci turniej, w którym wystąpiła na tej nawierzchni. Doszło do tego, że nawet strata seta przez Polkę, to całkiem spore wydarzenie. Ba, samo przełamanie jej serwisu – nawet jeśli do niczego więcej nie prowadzi – jest czymś znaczącym.
Można by Idze wypominać, że nie grała w Paryżu z żadną zawodniczką z TOP 10 rankingu WTA. Ale czy to jej wina, że te same się wykruszyły? No nie. Tym bardziej, że w ostatnich tygodniach udowadniała, że i dla nich jest nie do pokonania. W czasie swojej wybitnej serii ogrywała już przecież Anett Kontaveit, Marię Sakkari (dwukrotnie), Arynę Sabalenkę (trzykrotnie) czy Ons Jabeur, jedną z trzech największych faworytek Roland Garros przed rozpoczęciem turnieju.
Lista jej ofiar jasno wskazuje, że z kim by się w tym Roland Garros nie zmierzyła, zapewne by wygrała. I to w dwóch setach, bo w ostatnich 26 meczach tylko Liudmiła Samsonowa w Stuttgarcie i Qinwen Zheng już w Paryżu potrafiły urwać Polce seta. A ta druga zrobiła to takim kosztem, że potem nie była już w stanie nawiązać wyrównanej rywalizacji. A Iga? Iga się tylko napędzała, z meczu na mecz wyglądała wręcz coraz lepiej. I Coco Gauff w finale się o tym przekonała.
Mocniejsza niż kiedykolwiek
Momentami zastanawiamy się, co jeszcze o Idze Świątek można napisać? Że jest genialna – wszyscy już wiedzą. Że żadna rywalka aktualnie nie może się z nią równać – to widać na korcie. Że znakomicie przygotowana fizycznie – wystarczy spojrzeć na to jak i ile biega po korcie. Może więc o tym, że imponuje nam niesamowicie siła mentalna Igi. Bo, owszem, suchy wynik mówi nam, że dzisiejszy mecz był łatwy. A jednak Iga musiała pod wieloma względami utrzymać nerwy na wodzy.
Przede wszystkim – była wielką, ogromną faworytką. Od kilku lat nie było tak wyraźnego wskazania na triumfatorkę imprezy wielkoszlemowej jeszcze przed jej startem. Do tej pory nie występowała w turnieju tej rangi w takiej roli. Owszem, w zeszłym roku mówiono, że może obronić tytuł z 2020, ale wtedy faworytek było więcej. A Iga i tak presji nie udźwignęła. Zresztą rok temu działo się to często, widzieliśmy jej łzy na korcie, widzieliśmy, jak czasem nie daje sobie rady z obciążeniami.
W tym roku? Polka jest nie do zdarcia.
Coco Gauff miała w tym finale właściwie jeden świetny moment – na początku drugiego seta, gdy przełamała serwis Świątek, a po chwili wygrała też swoje podanie. Wydawało się, że Amerykanka się nakręciła, że rusza po swoje i będzie walczyć o wygraną po pierwszym secie, w którym może nie zagrała źle, ale ugrała tylko jednego gema, bo Iga jej na więcej nie pozwoliła. Świątek w całej tej sytuacji wydawała się jednak niewzruszona. Nawet się nie skrzywiła, nie okazała słabości, irytacji, złości czy zniecierpliwienia.
Po prostu podkręciła tempo, wygrała kilka akcji, w których nie dała nawet Gauff szansa na to, by ta zapisała punkty na swoje konto. Posyłała winner za winnerem, a my mogliśmy tylko wstać i bić brawo. Zresztą Cori też, bo do większości z tych piłek nie miała nawet szans dobiec – po prostu zajmowała najlepsze miejsce na korcie do tego, by obserwować maestrię w grze Igi. Mogła to robić przez 68 minut, tyle to trwało.
Napiszmy to wprost: Iga Świątek jest mocniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. A wydaje się, że to i tak nie jest granica jej możliwości.
Możliwe jest to, na co pozwoli Świątek
– Iga ma za sobą niesamowitą serię zwycięstw [34 z rzędu – przyp. red.]. Myślę, że wchodząc na kort, nie będę miała nic do stracenia. Na papierze to ona jest faworytką. Gra wspaniale, niesamowicie zmienia kierunki zagrań, potrafi kończyć wymiany agresywnymi uderzeniami. W Miami przegrałam łatwo, bo popełniłam zbyt wiele błędów w kluczowych momentach. Teraz muszę tego uniknąć. Chcę zagrać swój najlepszy tenis. W finale Wielkiego Szlema wszystko jest możliwe – mówiła Cori po swoim półfinale.
Polish Perfection in Paris 🇵🇱🏆#RolandGarros | @iga_swiatek pic.twitter.com/hYR9OR6xYH
— Roland-Garros (@rolandgarros) June 4, 2022
I tak, zgadzamy się. W finale Wielkiego Szlema wszystko jest możliwe, o ile… pozwoli na to Iga Świątek. Bo to ona dyktowała warunki gry od samego początku. Ona decydowała o tym, co stanie się w niemal każdej akcji. Gauff próbowała przejmować inicjatywę, ale nie była w stanie tego zrobić na stałe. Jeśli udało jej się w jednym punkcie, to i tak wypadało taki stan rzeczy docenić. Podobnie jak to, że walczyła do końca, o każdy punkt, nawet gdy sytuacja była beznadziejna. I za to szacunek dla Coco, bo to przecież ledwie osiemnastolatka. Jeszcze kiedyś wygra turniej wielkoszlemowy, nie wątpimy w to.
No, chyba że nie pozwoli jej na to Iga Świątek.
Radość i uściski
Jak w 2020, tak i w tym roku tuż po ostatnim punkcie i podziękowaniu rywalce, Iga pognała na trybuny. Do teamu – któremu zresztą dziękowała też choćby napisem na kamerze – żeby wyściskać wszystkich obecnych w swojej loży. Brawo bił jej zresztą również… Robert Lewandowski, który pojechał kibicować Idze prosto ze zgrupowania kadry, korzystając z wolnego weekendu. Bo każdy chce ją aktualnie oglądać. Po prostu.
Two legends 🇵🇱@iga_swiatek x @lewy_official#RolandGarros pic.twitter.com/FOKrV5eb3s
— Roland-Garros (@rolandgarros) June 4, 2022
A sama Polka tym wszystkim, co się dzieje, po prostu może się cieszyć (zresztą nie tylko ona, piękna była radość choćby Tomasza Wiktorowskiego, jej trenera). Jest niesamowita. Jest najlepsza. Ale przy tym niesamowicie naturalna i skromna, co było słychać choćby w jej pomeczowych wypowiedziach, już po odebraniu trofeum i wysłuchaniu Mazurka Dąbrowskiego.
– Właśnie powiedziałam Coco, żeby nie płakała, a teraz sama to robię. Chcę pogratulować Coco, rozwijasz się z każdym dniem. Gdy byłam w twoim wieku, miałam swój pierwszy rok w tourze, nie wiedziałem, co robię. Na pewno znajdziesz swoją drogę i wygrasz taki turniej. Chcę podziękować swojemu teamowi. Bez was by mnie tu nie było, to na pewno. Cieszę się, że wszystkie elementy się połączyły. Pracujecie bardzo ciężko, ja też, zasługujemy na ten sukces, dziękuję wam za wasze wsparcie. Każda osoba w tym boksie ciężko pracowała, żebym się tu znalazła. Dziękuję.
– Dwa lata temu wygrać tu to było coś niesamowitego, nie spodziewałam się tego. Tym razem czuję, że pracowałam bardzo ciężko i zrobiłam wszystko, co mogłam, by się tu znaleźć. Nie było łatwo, presja była ogromna, ale się udało. Uwielbiam tu przyjeżdżać, cieszę się, że tu jestem – mówiła.
A potem, kończąc przemowę, życzyła jeszcze Ukrainie by ta była silna. Bo nawet w takim momencie o tym nie zapomniała. I to jest klasa mistrzyni.
Iga Świątek – Coco Gauff 2:0 (6:1, 6:3)
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie: