Kiedy na początku drugiej połowy Benedikt Zech popełnił iście szkolny błąd na własnej połowie, stracił kontrolę nad futbolówką, salwował się podcięciem wychodzącego na czystą pozycję Pawła Wszołka i zobaczył czerwoną kartkę przy stanie 1:1, Pogoni Szczecin w oczy zajrzał blady strach. Czy to już, czy to teraz, czy to właśnie w tym momencie i w takich okolicznościach miały umrzeć ostatki nadziei na zdobycie mistrzostwa Polski? Mnóstwo na to wskazywało, ale… Portowcy uciekli spod topora i wciąż mogą marzyć o czymś więcej niż dowiezieniu sezonu na ostatnim stopniu podium.
Gdyby Pogoń tylko zremisowała z Legią, miałaby pięć punktów straty do Rakowa i Lecha na zaledwie trzy kolejki przed końcem kampanii. Już teraz sytuacja ekipy Kosty Runjaicia wygląda nieprzesadnie kolorowo, ale przy takim rozstrzygnięciu z czystym sumieniem finisz rywalizacji o ekstraklasowy tron moglibyśmy ukrócić o zespół ze Szczecina i skupić się na częstochowsko-poznańskich obozach. Nasze niedoczekanie, trzecia siła ligi jeszcze nie rzuca ręcznika na ring…
Pogoń Szczecin-Legia Warszawa. Pozoruj, graj i… pozoruj!
Sezon ostatecznie poddaje już za to Legia Warszawa. Wraz z nadejściem kwietnia skończyła się mini-euforia w szeregach ustępującego mistrza Polski. Mini-euforia, doprecyzujmy, powstała po ośmiu kolejnych nieprzegranych meczach, w czasie których Aleksandarowi Vukoviciowi udało się ugasić historyczny pożar i utrzymać swój ukochany klub w lidze, choć jeszcze niedawno wcale nie było to takie oczywiste. Tylko, no właśnie, okazało się, że ciut lepsza postawa w kilku spotkaniach wcale nie oznaczała, iż Legia może zakończyć rok w sposób godny klubu, który wygrał siedem z ostatnich dziesięciu mistrzostw tej ligi. Najpierw przyszła więc porażka z Rakowem w półfinale Pucharu Polski, a potem trzy niewygrane starcia z topką stawki – 1:1 z Lechem (szczęśliwe!), 0:1 z Piastem i 1:3 z Pogonią.
Z Portowcami wcale niekrótko Legia prezentowała się przyzwoicie. Na skrzydle szum robił Paweł Wszołek, a w środku pola świetnie – jak zwykle – poczynał sobie Josue. Portugalczyk to naprawdę skarb. Mógł kiepsko wyglądać Maciej Rosołek (niby w końcu wystąpił na swojej nominalnej pozycji, a oprócz jednego kontrującego uderzenia głową w słupek, wyglądał na niedorastającego do rangi spotkania), mógł błąkać się i błądzić Benjamin Verbić (pewnie na co dzień to kawał piłkarza, ale istnieje uzasadniona obawa, że nie dowiemy się o tym na polskich stadionach), a i tak gwiazdor stołecznego klubu potrafił samym swoim kunsztem znajdywać dla nich miejsce na boisku. Zresztą to też po jego dośrodkowaniu z rzutu rożnego kompletnie zgłupiał Dante Stipica, a zdezorientowany Damian Dąbrowski wpakował piłkę do własnej bramki.
W konsekwencji Legia przypominała trochę siebie z lepszych momentów zremisowanych przez siebie ekstraklasowych spotkań z Lechem i Rakowem, długo nawet zgadzał się wynik, ale wszystko przestało się kleić, gdy czerwoną kartkę dostał Zech. Bo wówczas piłkarze Vuko zamiast przycisnąć i zaatakować, zaczęli oddawać hołd sztuce aktorskiej Yuriego Ribeiro, który na samym początku spotkania, po delikatnym kontakcie z ręką Fornalczyka, padł na murawę tak, że cała hollywoodzka śmietanka powinna podziwiać i klaskać. Tak, Al Pacino i Roberto De Niro też, niech się uczą na starość od najlepszych w tym fachu. Krótko mówiąc: Legia zaczęła pozorować grę, a Pogoń zaczęła grać.
Pogoń Szczecin-Legia Warszawa. Grosik to jednak Grosik
Największym bohaterem zwycięstwa Portowców niewątpliwie okrzyknąć należy Lukę Zahovicia, który właśnie dobrnął do dwucyfrowej zdobyczy strzeleckiej w całym sezonie:
- przy pierwszym golu wykazał się dużą ambicją i zmysłem snajperskim w epicentrum chaosu powstałym po mocnym dośrodkowaniu Wahana Biczachczjana, główce Kostasa, instynktownej interwencji Richarda Strebingera i nieco niefrasobliwej interwencji Mateusza Wieteski,
- przy drugim golu w przelobowaniu Strebingera nie przeszkodziło mu poślizgnięcie,
- a przy trzecim golu przytomnie asystował Kamilowi Grosickiemu.
Inna sprawa, że jesteśmy w stanie wskazać trzy inne postacie z drużyny Pogoni, które miały większy wpływ na zdobycie ostatniej bramki niż Zahović, niczego mu przy tym nie ujmując. Ale bądźmy precyzyjni. To Kamil Drygas (świetna zmiana) odebrał piłkę na własnej połowie. To Rafał Kurzawa (świetna zmiana) kapitalnie uruchomił słoweńskiego napastnika płaskim podaniem na kilkadziesiąt metrów. I to wreszcie Kamil Grosicki zrobił, co Kamilowi Grosickiemu wypadało zrobić. Podprowadził piłkę, ściął do środka, oddał strzał, strzelił gola.
Grosik to jednak Grosik. Wcześniej rozgrywał słaby mecz. Podejmował niezrozumiałe decyzje. Zaliczył dziesięć strat. Hamował akcje. Ale, kiedy przyszło mu stanąć na wysokości zadania, nie zgadniecie, stanął na wysokości zadania. Pogoń złapała oddech. Wciąż ma trzy punkty straty do Rakowa i Lecha, więc musi liczyć na ich ewentualne potknięcia, ale nadzieja na spektakularną perypetię i rajd z drugiego szeregu w samej końcówce sezonu wciąż istnieje…
Czytaj więcej o Pogoni Szczecin:
- Kosta Runjaić i bolesna niemożność wygrywania w ważnych momentach
- Jak Pogoń Szczecin na ostatnim miejscu zimowała
- Pogoń przykładem, jak podnieść się po szalonych historiach
- Zahović: Może gdybym strzelił kilka bramek więcej, bylibyśmy mistrzem
Fot. Newspix