Reklama

Jak Pogoń Szczecin na ostatnim miejscu zimowała. O sezonie przełomu

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

15 stycznia 2022, 13:06 • 21 min czytania 19 komentarzy

Dziś Maciej Skorża jest jednym z najlepszych, a może i najlepszym spośród trenerów pracujących w Ekstraklasie. Pogoń Szczecin uchodzi z kolei za jeden z najzdrowszych klubów ligi – miarowo rozwijający się pod względem sportowym, ale i organizacyjnym. Czasy, w których Skorża pracował w Pogoni, wydają się zamierzchłą przeszłością, a przecież… minęło ledwie pięć lat. Pięć lat od momentu, gdy dzisiejszy trener lidera pracował w czerwonej latarni ligi, pięć lat od momentu, gdy klub dziś walczący o mistrzostwo Polski, bił się o utrzymanie w elicie. 

Jak Pogoń Szczecin na ostatnim miejscu zimowała. O sezonie przełomu

Oczywiście, to była sytuacja dość wyjątkowa. Ani Skorża nie przychodził walczyć o bezpieczne utrzymanie w Ekstraklasie, ani Pogoń nie była wówczas klubem rokrocznie wijącym się gdzieś w dole tabeli. Fakty są jednak takie, że równe cztery lata temu, na początku stycznia 2018 roku, szczecinianie pozostawali na ostatnim miejscu w Ekstraklasie i zimą szykowali się do długiej i trudnej wiosny. A jednym z winowajców takiego stanu rzeczy był właśnie Skorża.

POGOŃ SZCZECIN 17/18: PRZEŁOM DLA TRENERA, PRZEŁOM DLA KLUBU

Pogoń Szczecin wydawała się docierać powoli do swoistego szklanego sufitu. Klub po dość szalonych czasach odbudowy, wreszcie awansował i ugruntował swoją pozycję w Ekstraklasie. Biorąc pod uwagę, że szczecinianie zaczynali od zera, w dodatku początkowo rywalizując nie tylko z B-klasowymi rywalami, ale też Pogonią Antoniego Ptaka, te sukcesy nie były oczywiste. Dariusz Adamczuk, Grzegorz Matlak, Zbigniew Kozłowski, tysiące szczecińskich kibiców i cała społeczność wokół Pogoni startowali z misją niemal niemożliwą do realizacji. Po jednej stronie Antoni Ptak i jego klub wciąż występujący w elicie, po drugiej banda zapaleńców, którzy marzyli o powrocie Pogoni do względnej normalności, bez niekończących się kursów między podłódzkim Gutowem a Szczecinem.

Reklama

Determinacja, zaangażowanie, zdrowe fundamenty, a także – nie ma co ukrywać – trochę szczęścia. Tyle wystarczyło, by Pogoń przeszła cały proces odbudowy i stała się klubem ekstraklasowym. Nie żadnym meteorytem, który wpada na sezon i wraca do niższych lig, ale klubem regularnie nabierającym siły w krajowej elicie. Problem polegał na tym, że podskoczenie jeszcze wyżej sprawiało Pogoni niewyobrażalną trudność. W pewnym momencie niemalże tradycją i regułą stawał się awans do „górnej ósemki”, który gwarantował utrzymanie, a następnie rozgrywanie siedmiu ostatnich meczów ligi z taką swobodą, jakby już trwały letnie wakacje.

Pogoń próbowała różnych sposobów, by wydostać się z tej pułapki średniego rozwoju, ale finisz zawsze był taki sam – piłkarze, gdy tylko zaczynało pachnieć pucharami, zaczynali plażowanie.

  • sezon 2013/14. Pogoń po trzydziestej serii spotkań zajmuje czwarte miejsce, z zaledwie 3 punktami straty do drugiego Lecha. Po podziale punktów nie wygrywa już ani jednego spotkania, dokłada do dorobku zaledwie trzy remisy i ostatecznie kończy ligę na siódmej pozycji, siedem punktów za podium.
  • 2014/15. Pogoń przy podziale punktów zajmuje siódme miejsce z niewielką stratą do czwartego miejsca, które może gwarantować puchary. W ostatnich siedmiu meczach ugrywa jednak tylko jeden punkt, przegrywa sześć spotkań, kończy ligę na ósmym miejscu z 12 „oczkami” straty do Śląska Wrocław, który rok później dostąpił zaszczytu gry w pucharach.
  • 2015/16. Pogoń WRESZCIE wygrywa mecze w rundzie finałowej. Konkretnie dwa z siedmiu, co nie daje jej zupełnie nic. Portowcy kończą na szóstym miejscu, w pucharach gra m.in. Zagłębie Lubin i Cracovia.
  • 2016/17. Pogoń w rundzie finałowej wykręca magiczny bilans 1-1-5. Nie udało się Wdowczykowi, Kocianowi, Michniewiczowi. Nie udało się również Kazimierzowi Moskalowi.

Jak głęboki był to problem? Posłuchajmy Radosława Janukiewicza, z jednego z naszych archiwalnych tekstów. 

– Mieliśmy wtedy szansę powalczyć o coś. Jak zobaczyłem kilku kolegów, którzy zbyt mocno się tym nie przejęli to się zagotowałem lekko i powiedziałem co o tym myślę, że niektórzy z nich mają całą karierę przed sobą, a tacy jak ja chcieliby coś ugrać, jakiś medal czy trofeum. „A daj spokój, przecież jest premia za ósemkę, czym się martwić”. Mnie to zabolało. Nigdy nie lubiłem takiego minimalizmu i zawsze starałem się na maksa. Nie zawsze wszystko też na boisku wyjdzie, to wiadome, ale starałem się za każdym razem na treningach czy meczach i takie podejście mnie za przeproszeniem wkurwiło.

Pogoń postanowiła więc postawić na trenera klasy premium, choć trzeba przyznać – też na delikatnym zakręcie. Odczarować Pogoń miał Maciej Skorża, trener, który wydawał się może nie gwarancją sukcesu, ale gwarancją doświadczenia w grze o duże stawki. Sam Skorża miał w CV przede wszystkim najmocniejsze polskie kluby XXI wieku, w każdym odnosił pewne sukcesy (i ponosił pewne porażki). W Wiśle Kraków kierował samograjem, zdobywał tytuły, ale zostawił niedosyt pod względem europejskich pucharów. W Legii Warszawa odwrotnie, nie zdołał dać Warszawie mistrzostwa, ale za to dał jej piękny europejski sen. Wreszcie Lech, z którym wygrał ligę, ale chwilę później kompletnie się w tej samej lidze zagubił.

STUDENT, WOLONTARIUSZ, UCZEŃ JANASA. CZYTAJ CYKL REPORTAŻY O MACIEJU SKORŻY

Reklama

Pogoń była pod pewnym względem przełomowa – bo po raz pierwszy od Dyskobolii przychodził do klubu, który nadal pozostawał w budowie. To on miał nadawać tutaj ten wykończeniowy sznyt, to on miał wjechać do ładnego i przestronnego lokalu, ale za sprawą własnego doświadczenia – zamienić go w przytulne mieszkanie, w którym chce się przebywać i dokładać na półkę różne osobiste pierdoły – takie jak puchary, tytuły czy proporczyki rywali zagranicznych.

Dla Pogoni to też miał być swoisty przełom. Przychodził w końcu jeden z nielicznych polskich trenerów godnie zarabiających poza granicami, przychodził gość z trzema tytułami i trzema Pucharami Polski na koncie. Kto widział rubrykę „sukcesy i osiągnięcia” na stronie Wikipedii pod hasłem Pogoń Szczecin, ten wie, ile te 6 triumfów Skorży znaczyło.

Obie strony miały sobie pomóc. Skorża miał się odbić po nieudanej końcówce związku z Lechem, Pogoń – przełamać wreszcie ten szklany sufit wiszący gdzieś w okolicach piątego miejsca w tabeli. Na papierze – całkiem logicznie. Na murawie?

POGOŃ SZCZECIN 17/18: JESIEŃ I ANATOMIA PORAŻKI

„Dom wariatów”. Tak określiliśmy Pogoń Szczecin, gdy Maciej Skorża żegnał się z klubem. I co gorsza – nawet nie chodziło o to, że zwolnienie było niezasłużone, chodziło o całą atmosferę wokół klubu. Dziesięciu trenerów w siedem lat, średnia, która mówi sama za siebie. „Mówi” to może nawet niewłaściwe słowo, bo z tej prostej statystyki wyciągnąć można bardziej krzyk o choćby szczątkową stabilizację. Ale tu jest druga strona medalu, jak stabilizować, gdy Skorża nie dogaduje się z szatnią, coraz mocniej odjeżdża w nieznane rejony, a nade wszystko – na szesnaście spotkań gra dobry jeden mecz?

Tak, to nie jest przesada.

Związek Macieja Skorży z Pogonią Szczecin okazał się porażką na każdym dostępnym froncie. To nie było tak, jak w wielu innych przypadkach związków nieudanych. „Były momenty”. „Nie wszystko było złe”. „Pozostaną z nami te dobre wspomnienia”. No nie. 14 meczów. 9 punktów. 0,64 punktu na mecz, bramki 11:23. W Pucharze Polski faktycznie jeden fajny moment, zwycięstwo 3:0 nad Lechem Poznań. Ale co z tego, skoro rundę później Pogoń odpadła z Bytovią?

Pogoń grała schematycznie, wolno, bez polotu. Kulała skuteczność, brakowało liderów, bo przecież Murawski robił się coraz starszy, a Fojut systematycznie rozczarowywał. Zastanawialiśmy się wówczas na Weszło: co jest piętą achillesową Pogoni? Wyszło nam, że Portowcy stworzyli przedziwny organizm, którym nie ma ani rąk, ani nóg, za to dysponuje dziesiątkami różnych pięt.

– Nie chcę wieszać psów na trenerze Skorży – zaznacza od razu Daniel Trzepacz, dziennikarz PogońSportNet.pl i kibic Pogoni Szczecin. Natomiast jak to zwykle bywa przy takich deklaracjach, są pewne zastrzeżenia. – Chyba u was w wywiadzie Jarek Fojut mówił, że Pogoń nie była wtedy gotowa na takiego trenera jak Skorża. Pogoń była klubem… ciężko to nazwać. Może ciut przaśnym, może „kolorowym”. Fajnie było sobie tutaj pograć, fajny klub, nie za duże ciśnienie, pieniądze spoko, wypłacane na czas – i tak to się kręciło. Nie było specjalnych oczekiwań, najwyżej wejść do górnej ósemki, a potem niech się dzieje wola nieba.

Z dzisiejszej perspektywy trochę się już o tym zapomina, ale istotnie – rolę Zagłębia Lubin, w którym jest za wygodnie, wówczas mogła równie dobrze pełnić Pogoń Szczecin. Spadku nie ma, kompromitacji nie ma, czyli: jest dobrze. Ludzie, którzy byli blisko tamtej Pogoni, wspominają, że starcie osób, które mocno wrosły w taki model myślenia, ze sformatowanym w trybie zwyciężania Skorżą, musiało się skończyć boleśnie. Szatnia piłkarska, zespół, drużyna – to nie jest organizm, który podczas zapaści można potraktować defibrylatorem. A tu – trochę tak się stało. Do zespołu, może nawet o krok dalej – do klubu. Do klubu, w którym swoiste rozleniwienie i samozadowolenie było pewnym standardem, zwłaszcza po zapewnieniu sobie miejsca w górnej ósemce, trafiał przesadnie dbały perfekcjonista. Terapia szokowa polegająca na nagłym starciu Skorży z piłkarzami niedostatecznie ukierunkowanymi na odnoszenie sukcesów… Nie mogła się sprawdzić.

– Wszystko zaczęło się od Macieja Skorży. Oczekiwania wystrzeliły nieprawdopodobnie. Skorża pracował tylko w największych klubach w Polsce, robił mistrzostwa – po co miałby się tu bić o szóstkę, siódemkę? Prezes Mroczek powiedział na konferencji, że to największy transfer Pogoni. Skorża miał przerażoną minę, jak to usłyszał, bo jednak przydałoby się wzmocnić tę drużynę – uśmiecha się Bartosz Ślusarski z magazynu Głos Portowców – Zakupy takie jak Formella na nikim nie robiły wrażenia. Wszyscy myśleli, że Skorża będzie cudotwórcą. Na początku sezonu Pogoń ograła Lecha 3:0 w Pucharze – to rozbudziło oczekiwania. Pamiętam po tym meczu telefon Bogusława Baniaka, który mówił: „Barcelona w Pogoni! Taka piłka! Poezja futbolu!”. Na to się patrzyło, gra się zgadzała, wynik się zgadzał. Wszyscy po tym meczu odpłynęli. Ale problemy dogoniły tamtą Pogoń. Pojawiły się plotki, że coś nie gra między trenerem a piłkarzami, a także między trenerem i resztą pracowników. Trener chciał choćby budowy osobnego gabinetu w szatni dla siebie – tego nigdy w Pogoni nie było, a on był do tego przyzwyczajony. Myślę, że jak z tym pokojem mogło być z wieloma kwestiami. Pogoń była wtedy klubem takim troszeczkę familijnym, ten profesjonalizm dopiero się budował.

– Zderzenie Skorży z szatnią… to było zwarcie. Piłkarze dziś mówią o tym dużo bardziej otwarcie – że nie podobały im się zasady Skorży. Zakaz picia kawy na obozie i tym podobne – coś, z czym się wcześniej nie spotkali – mówi nam Daniel Trzepacz. Nie byłoby rozsądne kreślenie obrazka, w którym dobry Skorża napotyka na piłkarzy bumelantów i pada ich ofiarą. Zwłaszcza, że sam trener po latach potrafił przyznać się do ówczesnych błędów. Bardziej właściwe określenie to chyba „mezalians”. Tutaj panna młoda i pan młody po prostu pochodzili z innych sfer, byli przyzwyczajeni do innych wzorców postępowań, nie pasowali do siebie od pierwszego wspólnego dnia.

– Dla mnie to była sportowo porażka. Po czterech miesiącach odszedłem z drużyny, zostawiłem ją na ostatnim miejscu, to na pewno duży minus dla mnie. Wiele rzeczy się na to złożyło, wiele aspektów i przede wszystkim moje podejście. Zbyt dużo chciałem od samego początku od tej drużyny. Zbyt wielu obszarów dotknąłem, chciałem mieć na nie wpływ. Może trzeba było iść bardziej drogą ewolucji. Nie można pewnych rzeczy przekładać z szatni Legii, Wisły czy Lecha na inne szatnie. Myślę, że to było kluczowe – mówił sam Maciej Skorża w rozmowie z Weszło FM.

– Było to zabranianie kawy. Fojut kiedyś przyszedł na śniadanie w spodniach od piżamy – Skorża kazał się przebrać i przychodzić na śniadanie w dobrym ubraniu. Takie drobne rzeczy. Tu nie byli do tego przyzwyczajeni, Skorża był postrzegany jako gość z innego świata. Szybko zaczęła psuć się atmosfera, później wyniki były tragiczne. Atmosfera była gęsta między piłkarzami a trenerem, o zwolnieniu plotkowało się dużo wcześniej. Ten zespół natomiast miał też pecha – nawet jak grał dobrze, to potem przegrywał głupim golem, indywidualnym błędem – wspomina w rozmowie z nami Ślusarski.

Zdaje się, że nie zagrało od samego początku, a potem po prostu z każdym tygodniem trend się pogłębiał. Każda porażka utwierdzała piłkarzy w przekonaniu, że nawet jedząc śniadania w najlepszych spodniach i kompletnie rezygnując z kawy, nie są w stanie grać i punktować zgodnie z oczekiwaniami sprzed sezonu. Skorża też się frustrował i wściekał coraz mocniej, obserwując, jak jego doskonale naoliwiona maszynka osuwa się w tabeli, a dokręcanie śruby nie przynosi jakichkolwiek efektów.

Prawdopodobnie jedynym czynnikiem, powstrzymującym władze Pogoni od podjęcia decyzji o rozstaniu, były wcześniejsze wypowiedzi włodarzy klubu. Jarosław Mroczek gdzieś rzucił parę słów o mistrzostwie, ktoś inny o tym, jak fachowość trzykrotnego mistrza Polski się obroni. Tymczasem każdy tydzień pracy sprawiał, że frustrowała się cała ekipa – trener, piłkarze, ludzie zatrudnieni w klubie. Swoją cegiełkę dołożyli zresztą również kibice. Gdy narastał kryzys sportowy, fanatycy Pogoni wjechali pod szatnię zawodników.

– W szatni są różne charaktery i osobowości. Niektórzy zawodnicy bardzo mocno to przeżywają, inni mniej. Niektórzy czują się pod ogromną presją i wręcz boją się grać. Inni jakoś sobie z tym radzą. Sytuacja jest coraz trudniejsza – powiedział wówczas sam Maciej Skorża. Mieliśmy więc z jednej strony ludzi przyzwyczajonych do pewnej psychicznej wygody, z drugiej – ludzi, którzy kompletnie nie dźwignęli presji. Pogoń na ostatnim miejscu w tabeli, choć to miał być sezon walki o Europę. Pogoń poza Pucharem Polski, choć Skorża miał przynieść wreszcie coś do tej puściutkiej szczecińskiej gabloty.

– Skrajność tamtego sezonu na trybunach to choćby podejście do Skorży. Najpierw pojawił się transparent: Skorża 100% poparcia. Choć nie szło, miał to poparcie, bo mówiło się, że to piłkarzyki stanęły przeciwko trenerowi. Są przyzwyczajeni do trenerów, którzy na więcej pozwalali, to się buntują. Ale choć to wsparcie Skorży długo się utrzymywało, w końcu pękło – chyba wtedy, kiedy kibice ruszyli pod szatnię. Pamiętam, że piłkarze bardzo długo nie wychodzili. Frączczak uspokajał towarzystwo – wspomina Ślusarski.

(fot. @HamixPS)

BYŁA PATOLEGIA, JEST PATOLIGA. MISTRZOWIE MOTYWACJI ZNOWU W AKCJI – CZYTAJ TEKST

Jarosław Mroczek i Dariusz Adamczuk odebrali wtedy bardzo wartościową lekcję, ludzie zatrudnieni w Pogoni twierdzą, że bez odrobienia tamtych lekcji, być może nie byłoby dzisiejszych sukcesów. Skorża jeszcze przed przerwą zimową rozstał się z klubem.

– Skorża trochę nie dostał narzędzi, żadnego naprawdę poważnego wzmocnienia. Śmiano się, że wszystkie pieniądze poszły na trenera. To, co zrobił źle, to na pewno niepotrzebnie wojował z Murawskim. Jakby szukał mu następcy, na siłę, bo Murawski miał wtedy pozycję nieprawdopodobną i posłuch w szatni. Największa gwiazda. Poza tym w tamtej Pogoni nie było zaplecza, jak przyszedł kryzys, to miałeś wielu zawodników średnich lub dopiero stawiających poważne kroki w piłce – mówi nam Bartosz Ślusarski z Głosu Portowców.

– Wszyscy piłkarze zaznaczali, że bardzo źle im się współpracowało z ówczesnym trenerem przygotowania fizycznego, Terzottim – dodaje Trzepacz. – Pamiętajmy, że po zatrudnieniu Macieja Skorży padły słowa mocno na wyrost o walce o mistrzostwo Polski. Skład był niezły, mógł powalczyć o coś więcej, niż górna ósemka, ale też widać, ilu zawodników odpalił Runjaic – to nie była drużyna gotowa na umieranie za Pogoń. Ale kibice w to uwierzyli. Trener otoczony sukcesami, trofeami. Tym bardziej bolało, że potem byliśmy na samym dnie. Ale trzeba się było porządnie odbić i pojawiło się światełko w tunelu.

Pogoń przemodelowała myślenie. Zwolnienie Macieja Skorży i jasna deklaracja: trzeba gasić pożar, walczyć o utrzymanie, zmienić też trochę ogólne myślenie o budowie klubu.

POGOŃ SZCZECIN 17/18: WIOSNA I ZMIANA MYŚLENIA

W połowie sezonu budziliśmy się ze snu – spadek może się wydarzyć. Matematyka jest przeciwko nam. Musi ktoś naprawdę mocno to ogarnąć – mówi Bartosz Ślusarski. Daniel Trzepacz wtóruje: – Robiłem wtedy takie podsumowanie i wyszło mi, że sytuacja punktowa, jaką miała Pogoń po przerwie jesiennej… cóż, tylko raz przez wcześniejsze 20 lat klub mając tyle sam lub mniej punktów uratował się przed spadkiem – udało się to Odrze Wodzisław.

Pogoń była trochę w analogicznej sytuacji jak dzisiejsza Legia. Niby trudno ich rozpatrywać na serio w kategorii spadku do I ligi, ale patrząc na liczbę punktów, na grę, na wszystkie pozostałe czynniki… Logika i matematyka faktycznie stoją po drugiej stronie. Pogoń wykonała tutaj dość ryzykowny ruch. Postawiła na Kostę Runjaicia, który miał nie tylko wcielić się w rolę strażaka układającego zespół i ratującego klub przed spadkiem, ale też kogoś więcej – kogoś, od kogo być może nauczą się nowych rzeczy nawet tacy wyjadacze jak Adamczuk i Mroczek.

Gdy przyszedł Runjaic, nikt nie wiedział kto to jest. Na pewno przecież nie było tak, że Runjaica od lat Pogoń obserwowała. Ktoś go podsunął raczej swoimi układami, bo to nie był ktoś, kto się przewijał, ilekroć zmienialiśmy trenera – wspomina Ślusarski.

Postawiono wtedy trochę na jedną kartę. Pozyskano trenera, który nie miał nazwiska na polskim rynku, nie wiedzieliśmy kim jest. I wtedy w klubie zaszły ogromne zmiany. Ale takie od podstaw. Sami pracownicy klubu mówili, jak wiele trener Runjaic im dał. Zwracał uwagę na prozaiczne rzeczy, które wcześniej przeoczano. Wykorzystywał choćby każdy element ściany w klubie, żeby tam zrobić jakiś element marketingu, hasła w barwach klubowych czy tym podobnego. To są rzeczy, które wcześniej gdzieś leżały odłogiem. Dziś są w klubie normalnością, to konsekwentnie funkcjonuje i już myślę, że funkcjonować będzie, bo w zasadzie mówimy o podstawach – opowiada Trzepacz.

Skorża do pewnych rzeczy był przyzwyczajony grając w klubach rokrocznie celujących w mistrzostwo. Runjaic zauważył, że tych wszystkich prostych rzeczy, trzeba dopiero w Szczecinie nauczać. Przygotowania? Ponoć cholernie ciężkie, ale i cementujące drużynę. Praca w klubie, m.in. nad wzmocnieniami? Cóż, mała rewolucja. I to taka, która nie cofa ręki, gdy trzeba ściąć koronowane głowy. Spadła m.in. ta należąca do Adama Gyurcso, co jasno pokazało – idzie nowe.

JAK KOSTA RUNJAIC ODMIENIŁ POGOŃ – CZYTAJ TEKST

Nikt nie mógł podważać piłkarskiego potencjału Gyursco, nikt nie mógł podważać jego umiejętności. Ale było z nim trochę jak Skorżą – co po tych umiejętnościach, co po tym potencjale, skoro w liczbach dwa gole z karnych i mizerne dwie asysty. Do tego irytujące machanie łapami, odpuszczanie powrotów po stracie piłki, ogólne zniechęcenie. Runjaic dał mu szansę, ale też bardzo szybko skreślił. Sporo mówi styl rozstania – odesłanie na urlop przed końcem rundy, wystawienie na listę transferową, wypożyczenie do Hajduka Split. Rzadko się zdarza, by piłkarz wypychany z polskiego klubu lądował w mocnym chorwackim zespole. Tutaj tak się stało – a doprowadził do tego m.in. Kosta Runjaic, mocnym akcentem rozpoczynając swoją szczecińską kadencję.

– Odpalenie Gyurcso? To był piłkarz, którego sprowadzenie Pogoń ogłaszała na specjalnej konferencji – wcześniej taka sytuacja nie miała miejsca. To też pokazuje, że Runjaic dostał wolną rękę – kogo odpalić, kogo wybrać. Autorski projekt od każdej strony, dostał też ku stworzeniu takiego narzędzia. Piłkarze podkreślali, jak bardzo zmienił się okres przygotowawczy – nigdy wcześniej tak nie pracowali ciężko, byli blisko wymiotów – opowiada Trzepacz.

Jarosław Fojut w rozmowie z Kubą Białkiem opowiadał, że Runjaic był przede wszystkim bardzo szczery.

Trener Runjaić bardzo przyspieszył rozwój klubu, wyciągnął go na inny, zachodni poziom. Mówię o rzeczach organizacyjnych, intensywności treningów, świadomości. Bardzo dużo rozmawia na temat świadomości, kim my jesteśmy, gdzie gramy. Mówi szczerze. Nie robił z nas bandy chłopaków, która zaraz wyjedzie do Anglii. Do jednego z zawodników powiedział na przykład:

– Słuchaj, nie jesteś demonem szybkości, z techniką też raczej na bakier, więc skup się na tym i na tym. Tego oczekuję.

Szczerość. Przy wszystkich, a nie jeden na jeden. Ten zawodnik potem siedzi i mówi: – Słuchaj, spadł mi z serca wielki ciężar, wreszcie nikt nie oczekuje tego, czego nie potrafię.

Bartosz Ślusarski z Głosu Portowców podkreśla z kolei świeże spojrzenie. Paradoksalnie – pomocna mogła być nawet… bariera językowa. Nikt nie podpowiadał, nikt nie sugerował, wszyscy mieli czystą kartę.

– To, co najbardziej mi się podobało za Runjaica, to że jako człowiek z zewnątrz, nie znający tu nikogo, oceniał wszystkich na równi. Śmiano się, że atutem jest to, że nie zna języka – nikt mu niczego nie podpowie, jest tu kompletnie obcy, nie przywiózł nawet sztabu. Więc po prostu patrzył jak kto gra i widział to jasno – mówi nam Ślusarski. – Kostia na początku był trochę jak dyrektor sportowy. Razem z Adamczukiem, którego wpływ rósł. To była zmiana po Stolarczyku, który był strasznie nielubiany w tamtym czasie, a raczej – niezbyt ceniony. Te transfery zbyt często były nieudane. Runjaic szybko odsunął Formellę i Gyurcso. Szczególnie sprawa Gyurcso była ważna. Oczekiwania wielkie, jeden jego świetny mecz z Wisłą, liczby nie nadzwyczajne, a potem już fochy i tym podobne. Kariera jaką miał po Pogoni, trochę go wyjaśniła. Runjaic dostał wedy możliwość zrobienia czystki – odstrzelić takich dwóch, o których wcześniej mówiło się, że mogą być wiodącymi postaciami, w obliczu walki o życie? A on dostał możliwość przeprowadzenia zmian i mimo widma walki o utrzymanie, konsekwentnie je przeprowadzał.

Wietrzenie składu i ciężka pracą zimą szybko zaczęły się spłacać.

– Tamta wiosna z Runjaicem była nowym początkiem – to był od razu duży sukces zająć z tamtego poziomu spokojne miejsce – przypomina Trzepacz. Faktycznie – startując z takiego wyniku punktowego i takiej straty, jak ta Pogoni zimą 2017/18, sukcesem byłoby utrzymanie po golu tyłkiem w ostatniej minucie multiligi. A Pogoń Runjaicia nie tylko utrzymała się na spokojnie i bez nerwów, ale też wydatnie poprawiła grę, również w meczach z silniejszymi rywalami.

Natomiast być może kluczowe było to, czego nauczyli się Mroczek i Adamczuk.

POGOŃ SZCZECIN 17/18: NAUCZYĆ SIĘ FUTBOLU

Gdyby Pogoń wtedy się nie utrzymała? Gdyby wtedy nie zdołała wiosną wygrzebać się z dna tabeli, gdyby znowu musiała walczyć o awans do Ekstraklasy, a nie przebicie szklanego sufitu? Trudno nawet to wszystko poukładać. Przede wszystkim – nie wiadomo, czy Jarosław Mroczek wciąż byłby prezesem Pogoni Szczecin.

Gdyby Pogoń spadła… mógłby się nawet zmienić prezes. Nie wiem czy byłoby go stać, żeby znowu podejmować się walki o awans z I ligi. Szczególnie, że zainwestowano już ogromne pieniądze, w tamtym sezonie, kiedy zaryzykowano w grze o awans i rzutem na taśmę udało się go osiągnąć. Mówiono, że to był ostatni sezon, kiedy były na to pieniądze. Ściągano wtedy choćby za wielkie pieniądze Budkę. Bez kasy z Canal+, mogła to być katastrofa dla klubu – zauważa Ślusarski.

Trzepacz nie jest tak kategoryczny, ale przyznaje – to faktycznie były kluczowe chwile.

– Gdyby wtedy Pogoń spadła? Zdecydowanie mogłoby być ciężko. Pogoń spłacała jeszcze kredyty zaciągnięte pod awans, kiedy podjęła wielkie ryzyko. Prezes Mroczek powiedział kiedyś poza mikrofonem, że gdyby wtedy nie było awansu, prawdopodobnie kolejne sezony w pierwszej lidze byłyby dużo trudniejsze. Mogłaby pójść ścieżką Ruchu, GKS-u Katowice. Postawiła na jedną kartę, awansowała, ale w konsekwencji w kolejnych latach żyła na kredyt. Gdyby skończyły się środki z Canal+, nie wiem co by dzisiaj było z Pogonią – przyznaje Daniel Trzepacz.

Poza tym rozstrzygały się przecież losy stadionu, w międzyczasie kończył się związek Pogoni z Grupą Azoty. Nie ma sensu tutaj sugerować, że gdyby nie Runjaic, w Szczecinie nadal kopaliby się na zdezelowanym stadionie, bez prezesa, sponsora i kibiców na trybunach. Ale to właśnie cały sezon 2017/18 sprawił, że Jarosław Mroczek zmienił swój styl działania. A to już przełożyło się na wszystkie obszary funkcjonowania klubu.

– Był moment w Pogoni, kiedy myślano, że tu pozjadali wszystkie rozumy. Nie chcieli się otworzyć na sugestie z zewnątrz, czy kibiców, czy kogokolwiek. Dziś prezes Mroczek jest jak najbardziej otwarty, niezwykle daleko od tamtej zatwardziałości – tłumaczy Daniel Trzepacz. – Wtedy udało się też osiągnąć przełom między władzami miasta a prezesem Mroczkiem. Wcześniej nie zawsze te relacje były dobre. Prezes Mroczek udziela się politycznie, mówi pewne rzeczy wprost, co nie zawsze dobrze jest rozpatrywane. Nieoficjalnie mówi się, że to był przyczynek do końca współpracy z Grupą Azoty. Mroczek w sprawach politycznych nie szczypie się w język. Natomiast udało się wtedy znaleźć porozumienie między nim a władzami miasta. I cóż, to gigantyczna zmiana – dziś czujesz, że tu jest Europa. Wtedy to był obiekt przypominający arenę starożytną.

Otwartość, gotowość na zmiany, czasem nawet na wykonanie kroku w tył. Coś, co wcale nie było oczywiste – bo przecież władze Pogoni miały pełne prawo sądzić, że ich dotychczasowa droga i sukcesy dają im patent na słuszne decyzje i wybory. A jednak – w epoce post-Skorży poszli na daleko idące kompromisy, z korzyścią dla wszystkich stron.

– Runjaica przy przebudowie Pogoni było dużo nie tylko w strefie sportowej, ale pewnego sposobu myślenia – na bardziej przyszłościowy, nie tylko tu i teraz. Abstrahując od wyznaczonych celów, zmienił bardzo dużo, ale też to wszystko nie odbyłoby się, gdyby nie otwartość na zmiany prezesa Mroczka i dyrektora Adamczuka. Oni znaleźli wspólny język. Jest fajna współpraca, choć czasem bardzo mocno się żrą. Wiem to od samego trenera, że na niektórych spotkaniach jest bardzo gorąco, bardzo głośno – drzwi mogą wylecieć z framug. Ale następnego dnia spotykają się z wyciągniętymi wnioskami, znajdują złoty środek – opowiada Trzepacz.

Jarosław Mroczek jeszcze się wtedy uczył. Tak piłki, jak i ludzi wokół siebie. Trzeba tu też podkreślić rolę dyrektora Adamczuka. Przeszedł całą drogę, od budowy akademii, gdzie przyglądał się wszystkiemu, do dyrektora sportowego. Widać to doświadczenie, na każdym kroku. Wtedy też wydaje mi się, że prezes Mroczek trochę się odsunął, dał innym decydować o sprawach sportowych – to też było korzystne – ocenia Bartosz Ślusarski.

POGOŃ SZCZECIN 17/18: KROK W TYŁ I DWA W PRZÓD

Pogoń Szczecin zaryła o dno, zarył o dno Maciej Skorża. Ale sposób, w jaki obie strony skorzystały na tamtej porażce, musi robić wrażenie. Gdyby szukać w polskiej piłce tego mitycznego „wyciągania wniosków” – można wskazać właśnie ten duet, który razem kompletnie nie wypalił, ale osobno – nabrał tą pouczającą przygodą przydatnych doświadczeń na przyszłość.

– Gdyby Pogoń tamtej jesieni zajęła znowu miejsce w środku, to faktycznie, do dziś mogłaby czekać na taki zdecydowany krok naprzód. To ta sytuacja, kiedy krok do tyłu pozwala zrobić dwa kroki do przodu. Wcześniejsza forma działania Pogoni się wypaliła – ocenia Trzepacz.

– Jak patrzę na tą ścieżkę od tamtych lat? Dopiero co ogłoszono nowy transfer, Biczarjana. Transfer za 900 tysięcy euro. To nie są środki, które gdzieś powalają na kolana, nawet w skali ligi, ale ciągle mi się trudno przyzwyczaić do tego, że Pogoń może wydawać takie środki. Albo że Pogoń jest realnym kandydatem na mistrzostwo Polski. Całe moje życie kibicowskie, poza jednym sezonem za Bekdasa, kiedy wicemistrzostwo mimo wszystko było rozczarowaniem, głównie myślało się, czy klub przetrwa, a nie o trofeach. Taka szarzyzna, najwyżej fajne mecze, momenty, ale bez całościowych sukcesów. A tu Pogoń w dyskusji: czy zatrzyma Lecha. Pogoń kupuje za blisko milion euro. Ta praca, ta kula śniegowa, powstała w tym właśnie okresie, o którym mówimy. Mroczek i Adamczuk to ojcowie tego sukcesu, oczywiście wspólnie z Runjaicem. Pogoń dziś postrzega się jako jeden z najzdrowiej prowadzonych klubów, jako klub z planem na przyszłość, mającym coraz lepszą markę w transferowaniu wychowanków. A zaplecze takich piłkarzy jest naprawdę spore – dodaje.

Od domu wariatów do sytuacji, w której kwestię mistrzostwa być może rozstrzygną w bezpośrednim starciu Maciej Skorża i Pogoń Szczecin. W cztery lata.

W piłce nożnej, jak chyba w żadnej innej dziedzinie życia, nigdy nie jesteś bezpowrotnie skreślony, nigdy też nie jesteś jednoznacznie wygrany.

I Pogoń, i Skorża, uczyli się tych zasad razem.

JAKUB OLKIEWICZ I LESZEK MILEWSKI

CZYTAJ TAKŻE:

Fot.FotoPyK

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

19 komentarzy

Loading...