Reklama

Pogoń przykładem, jak powstać po szalonych historiach z inwestorami

redakcja

Autor:redakcja

06 stycznia 2019, 16:06 • 14 min czytania 0 komentarzy

Poczet bekowych inwestorów w polskiej piłce w XXI wieku byłby obszerną publikacją. Do wielu klubów tacy weszli lub próbowali wejść, ale nikt w ostatnich dwóch dekadach nie został nimi doświadczony tak mocno jak Pogoń Szczecin. Chyba tylko Polonia Warszawa miałaby tu jakieś szanse, by stanąć do w miarę równej rywalizacji. „Portowcy” to dziś sztandarowy przykład, jak się podnosić po takich historiach i z powodzeniem zacząć wszystko niemalże od zera. 

Pogoń przykładem, jak powstać po szalonych historiach z inwestorami

Mieliśmy Jakuba Meresińskiego w Wiśle Kraków. Przychodził jako golas i w okresie swojej króciutkiej władzy zdążył wyprowadzić pół miliona złotych (a potem przepraszać i prosić o rozłożenie płatności na raty). We wspomnianej Polonii Józef Wojciechowski wydawał pieniądze równie szybko jak zmieniał zdanie i koncepcję budowy drużyny, co nie mogło przynieść spodziewanych rezultatów. Ireneusz Król wszystko dobił, a jego przelew z Wiednia nadal krąży gdzieś zawieszony między światami i nie może znaleźć drogi. Ruch Chorzów wciąż nie umie się otrząsnąć po rządach Dariusza Smagorowicza. Widzew Łódź zszedł na dno z Sylwestrem Cackiem, ŁKS pogrzebała niedoświadczona i naiwna młodzież za sterami. Koronę Kielce chcieli przejąć tajemniczy Senegalczycy, z udziałem których odbyła się nawet kuriozalna konferencja prasowa.

Podobnych historii pewnie jeszcze kilka by się znalazło, ale wróćmy do Pogoni. Ona w mniej lub bardziej chorej sytuacji znajdowała się najdłużej, prawie 10 lat. Kluczowe są tu trzy nazwiska, a wszystko zaczęło się jeszcze pod koniec poprzedniego wieku.

SABRI BEKDAS

Reklama

Zdecydowanie najbarwniejsza historia w polskiej lidze z przełomu wieków. Główny wątek jest tu trochę podobny do tego w Wiśle Kraków, ponieważ na pierwszym planie znajdowały się grunty. Biznesmen tureckiego pochodzenia miał dostać 18 hektarów terenów wokół stadionu Pogoni pod cele komercyjne. One były tu najważniejsze. W przeciwieństwie jednak do przebierańców z Kambodży i Szwecji, Bekdas był naprawdę poważnym inwestorem. Przynajmniej jeśli chodzi o zasobność portfela, bo cała otoczka wyglądała raczej na przaśną (pieniądze w kopertach, ochroniarze z giwerami na wierzchu nawet podczas imprez itd.), co siłą rzeczy budziło różne skojarzenia.

Bekdas miał prawo czuć się rozgoryczony, bo to jego namawiano do zainwestowania w Pogoń, nie pchał się do niej na siłę. Temat w kwietniu 1999 roku zapoczątkował ówczesny prezes klubu Krzysztof Lewanowicz. Na rozmowy do Warszawy pojechał w towarzystwie trenera Bogusława Baniaka i cel został osiągnięty. W październiku tego samego roku podpisano z miastem wstępne porozumienie. Turek zaczął wykładać pieniądze na Pogoń, mimo że niczego jeszcze nie miał zagwarantowanego. Dzięki jego kasie „Portowcy” uratowali się przed spadkiem z Ekstraklasy, zajmując trzynaste miejsce w sezonie 1999/2000.

Kolejny sezon przez chwilę był jednym z najpiękniejszych w historii szczecińskiego zespołu. Bekdas przejął od MKS Pogoń niemal wszystko: nazwę, herb, barwy, piłkarzy, miejsce w lidze. Sam stanął na czele spółki akcyjnej zarządzającej klubem i na dobre odkręcił kurek z pieniędzmi. Latem 2000 na Twardowskiego trafiło aż piętnastu nowych piłkarzy, głównie uznanych ligowców. Z Wisły Kraków wzięto Kazimierza Węgrzyna, Brasilię, Daniela Dubickiego i Grzegorza Kaliciaka. Z Legii Warszawa Piotra Mosóra, Sergiusza Wiechowskiego, Jacka Bednarza i Pawła Skrzypka. Przyszli też m.in. Dariusz Gęsior i Grzegorz Mielcarski.

Wtedy faktycznie zapowiadało się na eldorado w Szczecinie. Często te czasy w wywiadach wspominał Sergiusz Wiechowski, również w rozmowie z Weszło. – Do sezonu przygotowywał nas Janusz Wójcik. Sprowadził piętnastu zawodników, same ligowe gwiazdy. Na dwa tygodnie przed startem ligi Wujo wyleciał, bowiem Bekdas zorientował się, ze Wójcik robi przekręty finansowe przy transferach. Co do klubu, nagonka na Bekdasa była straszna, wśród działaczy, prezesów, PZPN. Powód prosty – bo płacił i to dobre pieniądze. Ja bym chciał, żeby wszyscy mieli tak, jak my u niego. Chciał zbudować bazę, stadion, były projekty – to wszystko by powstało. Osobowość też miał fajną. Zapraszał nas co środę z rodzinami do knajpy, przychodzili wszyscy. Siadał u szczytu stołu jak ojciec i jedliśmy kolację. Każdy z każdym rozmawiał, on też był przystępny. Oczywiście istniała grupa zabawowa z Radkiem Majdanem, Bartkiem Ławą, która zjadła i chciała iść na dyskotekę. Ale za którymś razem zastąpili im drogę ochroniarze Sabriego: broń pod płaszczem, porąbane twarze, Turcy. Panie Majdanie, jak ojciec pójdzie, wszyscy pójdziemy. My Sabriego później chcieliśmy sprowadzić do Polonii, ale mówił – Polonia nic mi nie da, jakby dali mi tereny pod hotel, wieżowiec, to wchodzę w to i KSP gra w pucharach co rok. W Szczecinie go wykiwali. Prezydent i wiceprezydent dostali parę groszy, podpisali jakieś wstępne kwity. Liczyli, że za parę miesięcy wygrają wybory, ale przegrali, przyszła nowa władza i powiedziała: daj. Tak się skończyło – mówił były bramkarz Pogoni.

Kilka wątków rozwinął w rozmowie z Retro Futbol. – Wójcik był z nami bardzo krótko. Janusza złapano na pewnych rzeczach, na które Bekdas nie mógł sobie pozwolić. Przy 15 ludziach, jakich sprowadzono do klubu, kilku z nich mogło przyjść za darmo. Na przykład Kazimierz Węgrzyn: Wisła go wyrzuciła, a Wójcik miał powiedzieć prezesowi Wisły „Dlaczego wy go wyrzucacie, przecież Pogoń może za niego zapłacić”. W końcu pogłoski o takich procederach dotarły do Bekdasa i Wójcik szybko z klubu wyleciał – wspominał.

 – Wszyscy narzekali, dlaczego Bekdas płaci tak wielkie pieniądze. Ja chciałbym, żeby tak było w każdym klubie, bo pamiętam, że my byliśmy na obozie w Antalyi, gdzie pojechali też kibice i to za pół darmo. Później zaczęły się jakieś nieporozumienia na linii miasto – klub. Podpisano jakąś umowę dotyczącą terenów przy stadionie, ale potem wybory wygrała inna opcja i wszystko się zmieniło, a Sabri natychmiast to wyczuł. Jestem pewny, że zdobylibyśmy mistrzostwo, ale Sabri nie akceptował tego, że zaczyna się z nim bawić i przykręcił kurek z pieniędzmi. On zbudowałby ten klub od podstaw i postawiłby stadion w Szczecinie, tak jak wybudował centra handlowe Blue City czy Maximus – stwierdził z przekonaniem.

Reklama
Sabri Bekdas

Piękny sen trwał więc bardzo krótko. Co prawda Pogoń, prowadzona przed Edwarda Lorensa, po rundzie jesiennej sezonu 2000/01 po raz drugi w swoich dziejach była liderem półmetka, ale sytuacja w klubie zaczęła się pogarszać. Bekdas wciąż nie mógł się dogadać z miastem i powoli tracił cierpliwość. Miasto od razu było gotowe przekazać mu jedynie połowę gruntów. Drugą miałby dostać do końca 2002 roku. Biznesmen był gotowy się zgodzić na taki układ, pod warunkiem otrzymania gwarancji i zabezpieczenia umowy co do drugiej części terenów. Nie zgodzono się na tę propozycję.

Bekdas zaczął płacić coraz mniej i coraz rzadziej. Pogoń prowadziła w tabeli, lecz w przerwie zimowej panowała niezwykle nerwowa atmosfera. W styczniu 2001 piłkarze nawet na kilka dni odmówili treningów. Mimo to w tamtym okienku pojawiły się nowe twarze w kadrze: Jacek Chańko, Batata i Jerzy Podbrożny. Na wiosnę drużyna grała słabiej, choć ostatecznie i tak wywalczyła wicemistrzostwo. Była już jednak w rozsypce, na dodatek ośmieszyła się w europejskich pucharach (trenerem był już Mariusz Kuras). Odpadnięcie z islandzkim Fylkirem Reyjkjavik to jedna z największych kompromitacji w historii polskiej piłki. „Portowcy” na wyjeździe przegrali 1:2. U siebie do 90. minuty prowadzili 1:0, ale wtedy bramkarz Wojciech Tomasiewicz nieprzepisowo złapał piłkę po zagraniu od swojego obrońcy. Rywale dostali rzut wolny pośredni w polu karnym, który przyniósł im rzut rożny i z tegoż kornera – znów po błędzie Tomasiewicza – strzelili gola wyrównującego.

We wrześniu 2001 roku Bekdas całkowicie wstrzymał finansowanie klubu, który od tamtej pory mógł już liczyć tylko na pieniądze z Canal+ i dnia meczowego. – Dla mnie Pogoń może grać nawet w III lidze – stwierdził kiedyś, co sprawiło, że mocno popierający go na początku kibice ostatecznie się do niego zrazili. Turek zainwestował w Pogoń 23 mln zł i chciał jak najwięcej odzyskać poprzez masową wyprzedaż piłkarzy. Do ostatnich rozmów z miastem doszło pod koniec tego samego roku, ale przełom nie nastąpił. Zrezygnowany Bekdas wycofał się z klubu, sprzedając swoje udziały Lesowi Gondorowi.

Bekdas nigdy już w polski futbol nie zainwestował, mimo że w kolejnych latach łączono go z Legią, GKS-em Katowice, Polonią Warszawa i budową stadionu Polonii Bytom.

ANTONI PTAK

To nadal jeden z najbogatszych Polaków. Interesy idą mu dobrze, ale w piłce czego się nie dotknął, to na koniec mieliśmy pogorzelisko. Z ŁKS-em zdobył mistrzostwo Polski, tyle że później zostawił go w ciężkim położeniu po spadku. Piotrcovia wylądowała w B-klasie, gdy Ptak latem 2003 roku przeniósł jej pierwszoligową licencję do Pogoni Szczecin, która dzięki temu mogła znacznie szybciej wrócić do poważnego grania. Czas jednak pokazał, że nic dobrego z tego nie wynikło.

Co prawda „Portowcy” od razu awansowali do Ekstraklasy, a potem zajęli dziewiąte miejsce, ale biznesmena ze Rzgowa to nie zadowalało. Miał znacznie większe ambicje i zamierzał je zrealizować, tyle że w oparciu o poronioną koncepcję. Wymyślił sobie, że oprze drużynę na Brazylijczykach wyszukanych na miejscu przez jego syna Dawida, którzy w jego mniemaniu podbiją polskie boiska i za miliony będą sprzedawani za granicę. Ptak stwierdził wprost, że „Pogoń będzie brazylijska, albo żadna”. Tak bardzo był nakręcony.

Zaczęło się jeszcze zimą 2005. Wtedy jako potencjalna gwiazda przychodził Adriano Gerlin da Silva, który został kompletnym niewypałem. Jego przybocznym był Edi Andradina i chyba nie musimy dodawać, że okazał się nieporównywalnie lepszym nabytkiem. Ba, to być może najlepszy obcokrajowiec w historii szczecińskiego klubu.

Latem projekt brazylijskiej Pogoni był już oficjalny. Sprowadzono ośmiu Brazylijczyków, w tym kolejnego kandydata na gwiazdę ligi – Cleissona. 34-letni emeryt dostał pensję w wysokości 12 tys. dolarów miesięcznie. Oczywiście była to kasa wyrzucona w błoto, a „Ptasznik” – jak nazywali właściciela kibice ze Szczecina – w rozmowie z „Super Expressem” zachodził w głowę, jak to możliwe, że taki as się nie sprawdził. – Nie rozumiem, co się z nim stało. Widziałem w Brazylii tyle świetnych meczów z udziałem Cleissona, że straciłem dla niego głowę. Dostał najwyższy kontrakt, apartament, nawet babę pozwoliliśmy mu do Polski przywieźć. Na własną zgubę. Najpierw tłumaczył się kłopotami rodzinnymi, chciał wracać do drugiej córki, która została w Brazylii. Później się uspokoił, miał grać lepiej, ale… Przed meczem z Legią trener Panik zdradził mi swoją taktykę: wytrzymujemy do 60 minuty, wtedy na boisko wchodzi Cleisson i przesądza wynik na naszą korzyść. No i wszedł. A jak już wszedł, to się wszystko rozpieprzyło, bo tylko człapał po boisku. Przez niego przegraliśmy. A ta baba Cleissona też nam dużo krwi napsuła. Wszędzie chciała jeździć z drużyną, do autokaru się pchała. Na początku ustępowaliśmy, bo to przecież kur… wielki pan Cleisson. W końcu się wkurzyłem i powiedziałem mu, że gwiazdą już nie jest, bo nic nie gra.

„Portowcy” po rundzie jesiennej byli na ósmym miejscu, co rzecz jasna Ptaka nie zadowalało. Recepta? Oczywiście jeszcze więcej Brazylijczyków! Zimą 2006 przywędrowało kolejnych dziesięciu. Wśród nich mający naprawdę poważne CV Amaral, tyle że był to kolejny oldboj, który głównie chciał jeszcze dobrze zarobić. I swój cel osiągnął. Za samo podpisanie kontraktu dostał 100 tys. dolarów, a oprócz tego co miesiąc na jego konto wpływało 20 tys. zielonych. W tamtym czasie lepiej opłacany w Ekstraklasie był jedynie Mauro Cantoro z Wisły Kraków.

Antoni Ptak w 2017 roku podczas targów motoryzacyjnych w Warszawie.

Czego jak czego, ale Ptak nie szczędził pieniędzy na zrealizowanie swoich wizji. Samo przygotowanie ośrodka w Gutowie Małym, gdzie koszarowano drużynę, kosztowało go 3 mln zł. To był kolejny błąd. Piłkarze na co dzień mieszkali 500 kilometrów od Szczecina, a że większość stanowili Brazylijczycy, dla których gra w Europie to zupełna nowość, nic dziwnego, że zwyczajne zaczynali się nudzić. Polscy zawodnicy mogli się jeszcze gdzieś wybrać, chociażby do Łodzi. Pozostali czuli się trochę jak na wiecznym zgrupowaniu. – Tłumaczyłem panu Ptakowi. Dajcie im hotel na Twardowskiego, niech oni poczują trochę Szczecina, pójdą na miasto i się nawet powstydzą swoich wyników sportowych. Odpowiedź była negatywna. Kibice chcieli się spotkać po meczu z Kamilem, a on nie mógł, bo musiał wsiadać do autokaru i jechać do Gutowa. My po prostu odłączyliśmy się od Szczecina – wspominał trener Bogusław Baniak w rozmowie z oficjalną stroną Pogoni.

 – Boisko, hotel, boisko, hotel, nic więcej. To był ogromny problem. Mieliśmy telewizję, internet, nic więcej – no, czasem się zorganizowało turniej ping ponga. W niedzielę jak się wróciło z meczu i zagadało z kierowcą, pojechał i przywiózł parę browców. Czasem wyjeżdżaliśmy do Łodzi, do Galerii Łódzkiej albo na Piotrkowską. 2-3 godziny, przeszło się po sklepach i powrót do Gutowa – w 2016 roku opowiadał Leszkowi Milewskiemu na Weszło Julcimar, jeden z Brazylijczyków, którzy grali w Polsce już wcześniej i mieli inną perspektywę.

Historii z tamtych czasów było znacznie więcej. Ponownie głos ma Julcimar.

(…) Mieliśmy bardzo dobrą drużynę w Szczecinie, udaną mieszankę Polaków i obcokrajowców. Zżyta, wesoła szatnia. To Pala namówił Ptaka na brazylijski projekt. Powiedział, że wygra w ten sposób ligę. Byliśmy już w Brazylii, mieliśmy spotkanie z Antonim i powiedziałem mu: teraz masz dobry zespół, potrzebujesz maksymalnie dwóch, trzech ogranych w Polsce zawodników. Ci, których masz tutaj, nie mają szans żeby zagrać dobrze w Polsce. Ptak obraził się na mnie, powiedział, że nie znam się na piłce. Brazylijska Pogoń to największy błąd Ptaka.

Najpierw sprowadzał doświadczonych piłkarzy, z Amaralem na czele.

Amaral, Cleison. Sławy. Gdy ja grałem w Piotrkowie, Amaral grał w reprezentacji Brazylii. Ale błędem Antoniego było, że patrzył tylko na nazwiska, a nie na to, kto co może dać na boisku. Oni wszyscy kończyli już kariery. Amaral już nie chciał grać w piłkę, chciał tylko zarobić.

Ale był taki moment, sparingi przed ligą, że świetnie wam szło w Brazylii.

Tak, w Brazylii, gdzie inaczej się gra. Grać w Brazylii to jedno, grać w Polsce to drugie. Pamiętam pojechaliśmy do Niemiec, graliśmy w Hanowerze i oni nie widzieli piłki. Nie odnajdywali się w europejskich realiach taktycznych, fizycznych. Edi świetnie funkcjonował na boisku między Polakami, dodawał ten brazylijski element. Ale z Amaralem, Cleisonem i piętnastoma Brazylijczykami wyglądał o wiele gorzej, bo wszyscy grali to samo – brakowało takiego polskiego fundamentu, który zapewniłby taktykę i fizyczność.

Autor tego cyrku niezmiennie był przekonany, że jest wizjonerem i czekają go sukcesy. – Myślę, że będziemy w stanie powalczyć z najlepszymi polskimi klubami. Nie boję się stwierdzenia, że będzie on dysponował największym potencjałem w naszej Ekstraklasie. Dowodem niech będzie fakt, że najlepsi zawodnicy grający jesienią w Pogoni, tacy jak Edi Andradina, Julcimar czy Kaźmierczak, w nowym zespole nie mogą się przebić do pierwszego składu. Być może jedynym, któremu się ta sztuka uda, będzie Rafał Grzelak. To piłkarz grający bardzo dobrze technicznie i trener Serrao uważa, że może on rywalizować o miejsce w jedenastce – mówił w wywiadzie dla „Tylko Piłki”.

W kwietniu 2006 roku doszło do rzeczy historycznej. W składzie drużyny Ekstraklasy na mecz ligowy nie znalazł się ani jeden Polak. Pogoń mecz z GKS-em Bełchatów zaczęła bramkarzem Borisem Peskoviciem i dziesięcioma Brazylijczykami w polu. Przegrała 0:2.

„Portowcy” w tamtej rundzie wywalczyli tylko 15 punktów, ale spokojnie się utrzymali, bo mieli jeszcze zapas po jesieni. Katastrofa nadeszła dopiero w sezonie 2006/07. Odeszli m.in. Przemysław Kaźmierczak i Rafał Grzelak, a posiłki uzupełniano – wiadomo – głównie zawodnikami z Kraju Kawy. Tym razem siedmioma. Jesień zapowiadała wielkie problemy: 15 meczów, 14 punktów, trzynaste miejsce. Co zrobił Ptak? Dobił zespół. Ściągnął jeszcze więcej brazylijskiego szrotu i to takiego najgorszego, który wcześniej trenował w jego szkółce w Brazylii. Odeszło za to kilku, którzy cokolwiek jeszcze kumali, jak dwóch Andersonów czy Mineiro plus Pesković, Łukasz Trałka i Michał Łabędzki. Efekty były tragiczne. Wiosną 2007 oglądaliśmy jedną z najbardziej beznadziejnych zbieranin w historii polskiej ligi.

źródło: 90minut.pl

Ptak wycofał się z piłki i na stałe zamieszkał w Brazylii, a Pogoń wróciła do IV ligi. Zaczynała od zera, ale dzięki temu ma dziś fundamenty, w oparciu o które cały czas idzie do przodu i powoli wyrasta na jeden z rozsądniej zarządzanych klubów Ekstraklasy, zaczynający zarabiać na sprzedaży młodych Polaków. No właśnie – Ptak nasprowadzał dziesiątki Latynosów, a jedyną kasę w ciągu tych dwóch „brazylijskich” lat skosił za rodaków: Grosickiego, Celebana, Kaźmierczaka, Grzelaka i Magdonia. To chyba najlepsze podsumowanie fiaska jego dziecinnie naiwnej wizji.

Nie wszyscy z tych Brazylijczyków nadawali się wyłącznie do tarcia chrzanu. Pomocnik Anderson został potem mistrzem Polski z Zagłębiem Lubin. Pomocnik Leandro da Silva nieźle radził sobie w rosyjskiej ekstraklasie. Napastnik Danilo Cirino de Oliveira dziś ponownie strzela gole w węgierskiej ekstraklasie dla Honvedu Budapeszt, a w międzyczasie trafiał też dla szwajcarskiego Sionu, ukraińskiej Zorii Ługańsk, rosyjskiego Kubania Krasnodar i kazachskiego Aktobe. Kilku innych też jako tako sobie radziło po powrocie do ojczyzny. W tamtych okolicznościach nie było jednak szans, żeby taka mieszanka przyniosła powodzenie w Szczecinie.

Pogoń do Ekstraklasy powróciła już w 2012 roku, jest w niej do dziś  i ma szansę na najlepszy sezon za ten okres. W tym przypadku klub podźwignęli kibice i ludzie mocno z nim wcześniej związani, chociażby jako piłkarze. Teoretycznie mógłby to być optymistyczny drogowskaz dla Wisły Kraków w razie najgorszego scenariusza, tyle że jak wszyscy doskonale wiedzą, okoliczności są zupełnie inne. W przypadku „Białej Gwiazdy” to właśnie ci, którzy mienili się jej największymi kibicami, podcięli jej wszystkie skrzydła – najpierw doprowadzając do wycofania się Bogusława Cupiała, a później już samemu niszcząc klub, często mocno się na tym bogacąc.

Fot. FotoPyk/newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...