Wojnę można prowadzić na wiele sposobów. Na konwencjonalnym polu walki, gdzie nad głowami żołnierzy śmigają pociski z karabinów i czołgów. W Internecie, gdzie ogromne szkody potrafi wyrządzić jedna osoba siedząca przed ekranem komputera. W gabinetach politycznych, gdzie o losach zwykłych ludzi decydują interesy możnych. W mediach, których sprawne użycie może doprowadzić do szerzącej się niczym zaraza indoktrynacji. Ten ostatni typ bywa niedoceniany, a przecież może mieć rolę kluczowego fundamentu. To swego rodzaju zapalnik, a jednocześnie bezpiecznik z perspektywy nadawcy. Jeśli mniej świadomego adresata karmi się określonymi treściami, można wyprać mu nimi mózg. Jeśli zdobędzie się jego wiarę, prościej wytłumaczyć wszystko. Ot, kimś takim łatwiej później sterować.
Czy nam się to podoba, czy nie – w czasie wojny na Ukrainie rosyjskie władze pokazują najgorsze oblicze machiny propagandowej. Ohydnego i niestety skutecznego narzędzia, które na własnej skórze w Polsce możemy odczuć tak naprawdę jedynie w wersji beta.
Spis treści
- "Polska jest organizatorem II wojny światowej"
- Białoruś poligonem dla propagandy, syndrom oblężonej twierdzy
- Cenzura do granic, odcięcie od świata, kara za prawdę
- "W rosyjskiej telewizji odbywają się seanse nienawiści"
- "Nie walczymy tylko z nazistami. To diabły!"
- Rosyjska propaganda to kosztowne i regularne pranie mózgu
W Rosji nie dość, że od dziesiątek lat wpaja się obywatelom antagonizowanie krajów z Europy, to jeszcze blokuje lub bardzo mocno ogranicza obiektywne źródła informacji. Obiektywne, czyli dla władz bardzo niewygodne. Władz, które starają się od bardzo długiego czasu napisać historię na nowo. Przekazywać wiedzę, która nijak ma się do prawdziwej rzeczywistości. Mówiąc dosadnie, wielu prorosyjskich przedstawicieli tego kraju żyje w wyimaginowanym świecie. Żyje fantastyką.
„Polska jest organizatorem II wojny światowej”
Nie trzeba nawet odwoływać się do panującej wojny, żeby zdać sobie sprawę, z jak ogromnym problemem mamy do czynienia. Problemem może nie dotykającym nas w fizyczny sposób, ale w gorszych czasach mogącym uruchomić niebezpieczne domino. Weźmy za przykład choćby okres II wojny światowej. Wielu Rosjan uważa, że Polska szła ramię w ramię z Niemcami. Rozpoczęła wojnę, rościła sobie prawa do części ziem ZSRR, sama ściągnęła na siebie taki, a nie inny los. Brzmi kuriozalnie, prawda? Nie sposób jednak zliczyć osoby, które w taką narrację mogły uwierzyć.
Swego czasu w telewizji Rossija na łamach propagandowego talk-show „Wieczór z Władimirem Sołowjowem”, który regularnie ogląda kilkadziesiąt milionów widzów, lider partii LDPR (prawicowa, nacjonalistyczna i populistyczna partia polityczna), nieżyjący już Władimir Żyrinowski powiedział: – Polska jest głównym winowajcą II wojny światowej. Musimy raz na zawsze we wszystkich podręcznikach historii zapisać: Polska jest organizatorem II wojny światowej. Ona jest głównym winowajcą. Gdy tylko Hitler doszedł do władzy, Józef Piłsudski chciał zawrzeć sojusz z Niemcami.
– To, co stało się z Polską 1 września 1939 roku, jest efektem przygotowań polskich władz od 1934 roku, które zawarły pakt z Hitlerem. Polacy chcieli wziąć udział w podziale ZSRR, uczestniczyli w rozbiorze Czechosłowacji i mają pretensje do Litwy. Polska uważała siebie za sojusznika Hitlera – usłyszeli z ust innego polityka wszyscy ci, którzy jeden z wieczorów przed telewizorem spędzili na głównym Kanale Pierwszym.
Ten sam punkt widzenia był również przedstawiany w Internecie. Polska w różnych publikacjach i memach została zrównana do poziomu faszystów. Zarzewiem tej rosyjskiej nagonki było zdjęcie przedstawiające Edwarda Rydza-Śmigłego z 11 listopada 1938 roku. Polski marszałek witał się z rzecznikiem prasowym wojsk niemieckich przy okazji defilady w Warszawie z okazji Święta Niepodległości. Sęk w tym, że to wszystko zostało wyjęte z kontekstu. Marszałek witał się z każdym attaché wojskowym z różnych krajów. Nagle jednak ktoś po 80 latach stwierdził, że to rosyjskie „odkrycie”, na które Zachód jest głuchy.
Według badań Centrum im. Jurija Lewady (wyniki mogą być zawyżone) 74% Rosjan uważa, że najważniejszym rezultatem II wojny światowej było właśnie pokonanie nazizmu. W rosyjskich szkołach po 24 lutego br. nauczyciele otrzymali scenariusze lekcji, podczas których mieli tłumaczyć uczniom „specjalną operację wojskową” na Ukrainie, używając fałszywej argumentacji Putina.
Białoruś poligonem dla propagandy, syndrom oblężonej twierdzy
Rosyjskie portale kreujące oderwaną od świata rzeczywistość dla swoich obywateli to jedna sprawa. Gorzej, że jej macki sięgają poza granice kraju. W XX wieku rozlazły się na terenach Białorusi, czego efekty widzimy doskonale widzimy dzisiaj. To inna sprawa, nieco bardziej złożona. Odkąd Internet stał się szeroko dostępny, rosyjskie władze stwierdziły, że powołają do życia szereg „funkcjonariuszy” finansowanych przez Rosję. Youtuberzy, blogerzy, portale – wszystko, co może nieść jakąś garstkę informacji, zostało zaprogramowane i wycelowane w Białorusinów. Efekt? Jeszcze w 2019 roku 55% obywateli tego państwa uważało, że warto trzymać się blisko z Rosją. Zaledwie 20% badanych przez główny ośrodek analityczny opowiedziało się za Unią Europejską.
Około 40 portali i witryn internetowych, mniej lub bardziej popularnych, które regularnie rozpowszechniają rosyjską propagandę – tyle wykryli białoruscy politolodzy pod koniec poprzedniej dekady. Każda z tych jednostek przedstawiała lub wciąż przedstawia punkt widzenia słuszny dla interesów Rosji. Tego raka – bo chyba tak możemy to nazwać – nie da się wyplenić, ot tak. Co więcej, obiektywni białoruscy dziennikarze ostrzegają od lat, że Rosja niezmiennie nastawia Białorusinów przeciwko Polsce tak samo jak Rosjan. W takim „Białoruskim Przeglądzie Wojskowym” można było przeczytać, że Polska to obrzydliwe, faszystowskie dziecko Wersalu. – Atakując Polskę i inne kraje Zachodu, oczerniając ich historię i teraźniejszość, przedstawiając Polskę jako państwo agresywne, które chce włączyć tereny obecnej Białorusi w swoje granice, rosyjska propaganda chce zbudować przekonanie, że tylko Rosja jest wiernym sojusznikiem Białorusi – stwierdził jeden z białoruskich dziennikarzy.
Rosyjska propaganda chętnie stosuje motyw oblężonej twierdzy. Nie cofa się przed żadną tezą, byle tylko wywołać wrogość do narodu polskiego czy ukraińskiego. Tak dzieje się od kilkudziesięciu lat. Rosyjscy obywatele mają mieć przekonanie, że ich władze stoją na straży i bronią ich przed dużym zagrożeniem. To czysta psychologia, manipulacja faktami, która niestety odnosi swój sukces. Szczególnie wtedy, gdy na horyzoncie rzeczywiście pojawia się jakiś atak na Rosję. Oczywiście wtedy rosyjskie media nie mówią, co jest przyczyną. One każdą prowokację przerabiają na uderzenie w ich samych, co daje prosty pretekst do kontruderzenia. Idealnym tego przykładem jest wojna na Ukrainie. Gdyby Ukraińcy w jakiś sposób chcieli się zemścić, przejąć inicjatywę w konflikcie i ruszyć po stracone tereny aż do granic, Rosja przedstawiłaby ukraiński naród jako terrorystów. Ba, to już się dzieje:
– Jeżeli będzie taka możliwość, uderzymy w most krymski – powiedział sekretarz rady bezpieczeństwa Ukrainy. Rzecznik prasowy prezydenta Rosji odpowiedział: – Nie można tego nazwać inaczej niż ogłoszeniem ataku terrorystycznego.
Tutaj cały ten cyniczny manewr widać jak na dłoni. Każdy wychylenie się Ukraińców sprawi, że Rosja dopisze kolejne rozdziały do nowego podręcznika historii pt. „Jak Ukraina najechała na Rosję”. Czegoś takiego trzeba się spodziewać, skoro Rosjanie ingerowali już w bieg innych historii z przeszłości. Krajowi najeźdźców udało się bowiem stworzyć alternatywną wersję wydarzeń podczas Euromajdanu („faszyści przejęli władzę na Ukrainie”), konfliktu w Donbasie („wyłącznie wewnętrzny konflikt ukraiński”) i wojny w Syrii („Amerykanie wspierają ISIS, żeby pozbyć się prezydenta Baszszara al-Asada”).
Cenzura do granic, odcięcie od świata, kara za prawdę
Rosja od zawsze prowadziła medialną wojnę z Europą, ale po najeździe na Ukrainę wskoczyła na jeszcze wyższy poziom propagandy. Przed lutym 2022 roku tamtejsze media niezależne co prawda i tak nie miały łatwo. Musiały być ostrożne, w końcu władze rosyjskie patrzą wszystkim na ręce. W czasach pokoju na pewne informacje można było jednak przymknąć oko, co jest zrozumiałe, bo informacje przeciwne propagandzie nie były tak dobitne. Ale właśnie – wojna zmieniła wiele. Urząd Roskomnadzor, rosyjski państwowy regulator mediów, zaczął blokować takie serwisy jak: RFE-RL, Meduza, Deutsche Welle, BBC w języku rosyjskim czy Facebook. Jedna z najstarszych stacji radiowych, „Echo Moskwy”, też została zablokowana za relacjonowanie wydarzeń z Ukrainy. Powód? Sprzeczny przekaz z linią Kremla. Oberwał nawet czołowy niezależny rosyjski kanał telewizyjny – telewizja Dożd.
Słowa „inwazja” lub „wojna” zostały zakazane. Za informowanie o inwazji w oparciu o źródła inne niż oficjalne komunikaty władz grozi nawet do 15 lat więzienia. To drakońska kara, która odstraszyła zdecydowaną większość niezależnych redakcji. Mimo to jedna z nich wciąż próbuje działać, bo jej czytelnicy omijają blokadę za pomocą VPN-ów zmieniających IP. To Meduza, której redaktor naczelny kilka tygodni temu poprosił o pomoc: – Jeśli nie zastąpimy wpłat, które otrzymywaliśmy od rosyjskich czytelników, przelewami od osób spoza kraju, informowanie Rosjan o tym, co się dzieje, będzie bardzo trudne. A Rosjanom jest potrzebna przynajmniej jedna niezależna redakcja.
Na łamach „WP.pl” analityczka Ośrodka Studiów Wschodnich, Katarzyna Chawryło, dała do zrozumienia, że cenzura w Rosji sięga już bardzo głęboko: – Niestety możemy już mówić w Rosji o całkowitej cenzurze w mediach i próbach wprowadzenia blokady informacyjnej na tamtejsze społeczeństwo. Ostatnim nie w pełni opanowanym przez Kreml źródłem informacji są media społecznościowe. Władze Rosji podejmują działania, by blokować zachodnie sieci społecznościowe i komunikatory. Na razie społeczeństwo jakoś sobie z tym radzi, wykorzystując choćby VPN-y czy przenosząc się do komunikatora Telegram. Ten popularny w Rosji kanał komunikacji jest uznawany za znajdujący się poza kontrolą Kremla. Nie wiemy jednak, czy tak jest.
Ci, którzy wiedzę czerpią tylko z państwowych mediów, niestety żyją w innym świecie. Dosłownie i w przenośni. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że rosyjska armia napadła na Ukrainę i prowadzi otwartą wojnę konwencjonalną. Informacje, że ich kraj bombarduje miasta i zabija cywilów, są wypierane. Wielu Rosjan jest przekonanych, że Władimir Putin rzeczywiście wyzwala Ukrainę spod rządów nazistów. Rosja stworzyła narrację, że walczy przede wszystkim z pułkami Azow kojarzonymi właśnie z nazizmem. A to przecież tylko wycinek, kropla w morzu. Na brutalne obrazki przedstawiające masakrę ludności cywilnej w Buczy czy Mariupolu reaguje się alergicznie, traktuje jak fake newsy. Te same obrazki telewizja rosyjska nazywa wręcz inscenizacją, oszustwem Ukraińców.
Według badań Centrum im. Jurija Lewady (wyniki mogą być zawyżone) w marcu 2022 roku zaufanie do Władimirua Putina deklarowało 83% Rosjan. Natomiast według rządowego ośrodka badań socjologicznych WCIOM 74% Rosjan wspiera „specjalną operacją wojskową” na Ukrainie lub pasywnie akceptuje zaistniałą sytuację.
„W rosyjskiej telewizji odbywają się seanse nienawiści”
Dr Agnieszka Legucka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych na łamach Press.pl twierdzi: – W społeczeństwie rosyjskim widać ogromny efekt wyparcia. To jest coś niebywałego, w jaki sposób Rosjanie próbują uwierzyć w to, co widzą w rosyjskiej telewizji. A widzą na przykład rosyjskich żołnierzy, którzy dostarczają pomoc humanitarną na tereny okupowane, bądź „wyzwalają” ludność Donbasu. My, Polacy, jesteśmy w mniejszym stopniu podatni na taką rosyjską propagandę, natomiast reagujemy żywo na – również fałszywe – argumenty, które wywołują poczucie strachu i zagrożenia. Choćby takie, że uchodźcy zabiorą nam miejsca pracy, miejsca w szpitalach czy szkołach. To też jest podsycane przez rosyjską dezinformację.
Prawda jest brutalna. Ogromna część Rosjan chce wierzyć w kłamstwa swoich mediów. Poddaje się propagandzie i nawet nie próbuje myśleć, że jest ofiarą tego typu działań. Dla zindoktrynowanych obywateli jedynymi ofiarami są tak naprawdę rosyjscy żołnierze, choć – co ciekawe – nawet ten wątek bywa cenzurowany.
Pokazał to niedawny eksces na kanale Zvezda (uruchomiony przez rosyjskie Ministerstwo Obrony). W trakcie emisji jednego z programów Władimir Jeranosjan, rosyjski kapitan rezerwy rosyjskiej, odważył się powiedzieć o ginących żołnierzach na Ukrainie. Reakcja prowadzącego była przerażająca jak na fakty, które są dostępne:
Kapitan: – W Ukrainie są ludzie z bojowym doświadczeniem. Przeszli przez Afganistan, wojnę w Czeczeni, Donbas. Tam w rzeczywistości nasi chłopcy, a także donieccy i ługańscy oraz z sił specjalnych, teraz giną. A nasz kraj napad…
Prowadzący: – Nie, nie, nie! Przestań! Nie chcę tego słuchać!
Kapitan: – Oni umierają. Poczekaj. Chcę po prostu, żebyśmy teraz wstali i uczcili minutą ciszy naszych chłopców, którzy tam walczą za Rosję i za Donbas.
Prowadzący: – Powiem wam, co nasze dzieci tam robią! Zabijają faszystowskie gady! To triumf rosyjskiej armii! To odrodzenie Rosji!
Dzieje się. Proszę zobaczyć co zrobi prowadzący na kanale Zwiezda (Ros.) kiedy uczestnik programu wspomina o tym, że rosyjscy żołnierze giną teraz na Ukrainie… pic.twitter.com/KKl2H3F6N8
— Wojciech Szewko (@wszewko) March 9, 2022
To tylko jeden z przypadków. Szerzenie absurdów w Rosji odbywa się w niewyobrażalnej skali. Pierwyj kanał, Rossija 1, Rossija 24 i NTV – to główne instrumenty rosyjskiej propagandy, które poza wiadomościami serwują odbiorcom programy quasi-publicystyczne. Ich „gwiazdami” są eksperci, dziennikarze i działacze polityczni, którzy prezentują kremlowski punkt widzenia. Różnice w ich poglądach są symboliczne. A są to poglądy najczęściej bardzo skrajne, które przeradzają się w „seanse nienawiści wobec wrogów Rosji”.
– Obecnie wszystkie główne kanały telewizyjne są pod kontrolą państwa. Ich siła oddziaływania jest ogromna. Obywatele czerpią wiedzę o wydarzeniach społeczno-politycznych w kraju i na świecie. Jedynie ci bardziej zdeterminowani, którzy chcą poszerzać swoje pole, szukają informacji w Internecie. Dużo szkód rosyjskie stacje telewizyjne wyrządzają też za granicą. Telewizja RT (Russia Today) nadaje w różnych językach. Podważa zaufanie do instytucji demokratycznych, przedstawia wybiórczo fakty, swój przekaz uwiarygadnia poprzez zapraszanie do dyskusji lokalnych ekspertów czy działaczy politycznych, którzy popierają antyliberalną narrację i mają krytyczne poglądy wobec władz w swoim kraju. Głównym celem rosyjskich mediów działających poza granicami Rosji, jak RT czy Sputnik, jest rozbijanie jedności Zachodu i to niestety w ostatnich latach się udawało – powiedziała Katarzyna Chawryło.
Podczas wystąpienia na stadionie na Łużnikach (18 marca 2022 roku, udział wzięło ok. 90 tys. osób) Władimir Putin cytował Pismo Święte i podkreślał misję „wyzwoleńczą” rosyjskiej armii. Koncert odbywał się pod hasłem „Świat bez nazizmu”. Według badania Active Group (1600 przepytanych osób) 75,5% Rosjan uważa, że kolejnym państwem, które należałoby zdenazyfikować, jest Polska. Podobny procent ankietowanych nie miałby nic przeciwko użyciu bomb nuklearnych.
„Nie walczymy tylko z nazistami. To diabły!”
Rzecznik ministra-koordynatora służb specjalnych, Stanisław Żaryn, punktuje na łamach Interii, do czego może doprowadzić mowa nienawiści uprawiana przez rosyjskie władze. O ile w czasie pokoju nie jesteśmy w stanie tego do końca sprawdzić, o tyle na froncie widzimy, że skutki są opłakane. Po samych wiadomościach zostawianych przez Rosjan na polu bitwy można zobaczyć, że wierzą w przekaz swoich mediów – Szerzenie absurdów może prowadzić do popełniania przez Rosjan jeszcze większej niż dotąd liczby zbrodni wojennych. Ucierpi ludność cywilna Ukrainy. Są żołnierze, którzy wierzą w przekaz rosyjskiej telewizji propagandowej. W jednym programie Ukraina i „ludzie rządzący Zachodem” zostali nazwani satanistami, a jakiś rosyjski propagandysta powiedział wręcz o starciu z diabłem.
Takie kreowanie rzeczywistości może wzmocnić w rosyjskich obywatelach poczucie, że wojna jest słuszna. A właściwie jej ewentualne ogłoszenie i powszechna mobilizacja wojsk. Bo przecież ani jednego, ani drugiego Władimir Putin jeszcze nie zarządził. Gdyby jednak miał w garści wystarczająco dużo argumentów, takich jak np. prawdziwe kontrataki Ukraińców na terenie Rosji (był taki niedawno w Biełgorodzie, ukraińskie helikoptery przedarły się do magazynu z ropą za rosyjską granicą), Rosjanie na wieść o konflikcie mogliby wykazać odruchy patriotyczne. Rzecz jasna, podsycone propagandą.
Oprócz szerzenia negatywnych emocji w kierunku państw zachodnich, Rosjanie bagatelizują też wszelkie informacje związane ze zbrodniami lub porażkami na Ukrainie. Gdy trafiony rakietami został krążownik „Moskwa”, federacja rosyjska wydała ogłoszenie, że okręt utonął na skutek sztormu. Gdy cały świat mógł zobaczyć, co rosyjscy żołnierze zrobili z ukraińską ludnością cywilną, najwięksi politycy i dyplomaci z Rosji wyśmiewali te doniesienia. „Co za okropni aktorzy”, „trup macha ręką” – tak komentowali zdjęcia i nagrania pochodzące np. z Buczy. A jeśli ktoś nie decydował się uderzać w taki ton, to po prostu oskarżał Ukraińców o zbrodnie na własnych obywatelach. Wiadomo – co złego, to nie my.
Oczywiście są wśród Rosjan ludzie, którzy wykazują odporność na propagandę. Nie mają oni jednak na tyle dużej siły przebicia, żeby coś wskórać. Siergiej Mitrochin, moskiewski opozycjonista i jeden z liderów opozycyjnej partii Jabłoko, powiedział: – Cała ta agresywna propaganda stała się dzisiaj jakimś szaleństwem. Komentatorzy rządowych mediów mówią totalne brednie. Wszystko po to, by nie pokazywać rzeczywistości, lecz nakręcać histerię i straszyć. Kolportują straszne i brutalne idee. Jest na to popyt w stacjach propagandowych. Widocznie władze rozumieją, że to wszystko nie idzie w tym kierunku, jakiego sobie życzyły. Próbują to jakoś uzasadniać, tłumaczyć się. Ale wiem, że w Moskwie i Petersburgu jest bardzo dużo ludzi, którzy od dawna nie oglądają propagandowych stacji telewizyjnych. Nie włączają w ogóle telewizji. Niestety w innych miastach może być takich ludzi mniej.
Dr Jędrzej Morawiecki, polski pisarz mający w swoim portfolio szereg reportaży z podróży do Rosji:
Rosyjska propaganda to kosztowne i regularne pranie mózgu
Ile kosztuje rosyjska propaganda? Sporo. Mówi się nawet o 1,5 mld dolarów rocznie (115 mld rubli). Tylko stacja „Russia Today” miała otrzymać w 2022 roku 29 mld rubli, a to nie koniec. Tendencja jest zwyżkowa, dotacje dla mediów z roku na roku są coraz wyższe. Część z nich trafia również na utrzymywanie tzw. farmy trolli. To inaczej Agencja Badań Internetowych, która główną siedzibę ma w Petersburgu. Było o niej głośno przy okazji wyborów prezydenckich w USA w 2016 r., gdy zwyciężył w nich Donald Trump. Rosjanie próbowali wpłynąć na kampanię i wyniki. To trochę inny odłam propagandy, wykraczający poza działania w obrębie granic własnego kraju. Ale mogący być równie szkodliwy i też kosztowny. Budżet na utrzymanie takiej placówki szacuje się na 1 mln euro miesięcznie.
Mechanizm funkcjonowania tego typu „programowania mózgów” poznała Katarzyna Chawryło: – Należy założyć, że agencji zajmujących się tworzeniem prokremlowskiej narracji jest znacznie więcej niż ta z Petersburga. Były przypadki dziennikarskich śledztw, gdy dziennikarze opozycyjnych mediów zatrudniali się w takich miejscach, by opisać, na czym polega praca w agencji. Zespół, w tym ludzie znający języki obce, włączał się w dyskusje na lokalnych forach w różnych krajach za pomocą fałszywych kont. Ci ludzi robią wpisy według schematów na określone z góry tematy, stosują wskazane tezy i argumenty.
Jeśli chodzi o argumenty w wojnie informacyjnej z Ukrainą, tych Rosjanie nie mają zbyt wiele. Ich media wciąż starają się prać mózgi swoim obywatelom, ale w obliczu tak wielu strzałów informacyjnych z Zachodu muszą poświęcać energię na obalanie kolejnych (prawdziwych) teorii. Jak twierdzi Katarzyna Chawryło, analityczka Ośrodka Studiów Wschodnich, Rosja przyjęła na tym polu postawę defensywną i wiele będzie musiała zrobić, żeby jeszcze w trakcie konfliktu sformułować przekonujący przekaz dla ludności: – Rosyjska propaganda zatrzymała się na pierwszym dniu konfliktu, podnoszone są te same tezy, pokazywane te same ujęcia, fakty przedstawia się wybiórczo. Konsekwentnie podtrzymywane jest przekonanie, że Rosja wcale nie prowadzi wojny, społeczeństwo jest dezinformowane. Dziennikarze żalą się, że padają ofiarami wojny informacyjnej z Zachodu, ale nie potrafią w sposób przekonywujący odpowiedzieć.
– Poza tym, że rosyjskie społeczeństwo jest zindoktrynowane, to panuje w nim strach. Sprawia on, że ludzie boją się publicznie wyrażać własne opinie, gdy są one sprzeczne z linią władz. Znaczenie ma również to, że Kreml kontroluje instytucje socjologiczne w Rosji. Badania pokazują też, że Rosjanie nie mają klarownego przekonania o tym, jaki jest cel operacji wojskowej. W pytaniu o cel, odpowiedzi są rozbite, nie ma jednej dominującej. Można postawić wniosek, że aparat propagandowy mimo nakładów i posiadanych instrumentów nie zdołał sformułować przekonywującego przekazu – kontynuuje Chawryło.
Na pytanie, do czego jeszcze będzie w stanie posunąć się rosyjski rząd ze swoją propagandą, można odpowiedzieć krótko. Tam nie znają granic. Tym bardziej, że Władimir Putin pragnie wzmocnić swoją pozycję w kraju. Hasła pokroju „denazyfikacja” mają mu w tym pomóc. Są wygodną przykrywką do popełnianych zbrodni, a zarazem jedną z głów hydry, która rosła przez wiele lat i stała się realnym zagrożeniem. Jej potęga, a więc siła propagandy, jest tak ogromna, że głupotą byłoby ją ignorować.
Więcej o wojnie na Ukrainie:
- Wolski: Dla Rosjan użycie bomb kasetowych jest jak wyjście po bułki
- „Zrozum, że nawet jeśli wojna skończy się jutro, Mariupol praktycznie przestał istnieć”
- „Poszedłem spać jak zwykle, obudziłem się w zupełnie innej rzeczywistości”
- CEO Metalista Charków: Dziękuję Polakom za bezprecedensową pomoc
- Taras Stepanenko dla Weszło: Chcemy jechać na mundial, ale na sportowych zasadach
- 10 rzeczy, które wojna zmienia w codziennym życiu
- Rekwirowanie rosyjskich jachtów? „Populizm, problem, ludzka tragedia”
- Wołodymyr Zełenski. Historia prezydenta, który stanął na drodze Putina
- Anonymous. Od internetowych trolli do wirtualnej potęgi
- Ramzan Kadyrow. Człowiek, którego boi się nawet Putin
Fot. Newspix