Trzynaście procent milenialsów deklaruje nienawiść do piłki nożnej, a czterdzieści procent przedstawicieli pokolenia Z nie interesuje się futbolem. Globalizacja zabija lokalną kopaninę. Groundhopping to zabawa dla pozytywnie zakręconych świrków. Ten sport ogląda się gdzieś pomiędzy przesuwaniem palcem po ekranie telefonu w poszukiwaniu aktualności a klikaniem w śmieszne filmiki w tropieniu ożywczych bodźców z mediów społecznościowych. Hity już nie są hitami, bo odbywają się tak często, że nie sposób wkręcić się w ich konteksty. Efektywny czas gry wynosi maksymalnie sześćdziesiąt procent czasu trwania meczu. A wszystko warunkują i określają wielkie pieniądze. Piłka nożna stoi u progu zmian. Rewolucja jest nieunikniona i czyha za rogiem następnej ulicy.

– Dla świata futbolu i całego świata mam jedno przesłanie: życie się zmienia. Gdy mijają dwie dekady, pojawiają się nowe generacje, żądając nowych rzeczy. Atakują nas, prezesów i decydentów, że myślimy o sobie i o swoich interesach, a to nie jest prawda. Chcę powiedzieć, że futbol to spektakularna rzecz, najbardziej globalny sport na świecie, ale jeśli o niego nie zadbamy, ludzie pójdą gdzieś indziej – apelował Florentino Perez, gdy ucinano jego ubiegłoroczne rojenia o powstaniu Superligi.
Wieszcze futbolowych zmian
Florentino Perez, siedemdziesięciopięcioletni jegomość i jeden z architektów ery super-klubów z super-piłkarzami, zaskakująco przytomnie diagnozuje usytuowanie piłki nożnej wobec zmieniającego się świata. Potęga jego Realu Madryt trwa, ale on sam nie daje zwieść się demonom konserwatyzmu i z mniejszym lub większym egoizmem niezmiennie głosi, że futbol, jaki znamy, jaki znali nasi ojcowie i nasi dziadkowie, nie będzie wieczny, nie ma na to szans. Przepisy przetransformują się w odświeżone i unowocześnione wersje w ciągu jednego roku, dwóch, trzech, czterech, pięciu, dziesięciu, może piętnastu lat, ale to się stanie, trzeba być na to gotowym. W kwietniu 2021 roku, goszcząc w programie El Larguero w radiu SER, udzielił jednego z najciekawszych piłkarskich wywiadów ostatniej dekady.
– Jak w życiu, większy zakłada większy garnitur, a mniejszy przywdziewa mniejszy garnitur. Widzimy to wszystko po analizach i wynikach oglądalności. Jeśli na dwadzieścia meczów, dziesięć jest dobrych, a dziesięć średnich, to każdy średni mecz zabiera ci dwadzieścia procent przychodów. Chcemy po prostu pomóc futbolowi i trzeba to zrobić teraz. Nie możemy czekać trzech lat. Pieniądze generuje dobra rywalizacja. Młodzi mają wiele platform, gdzie spędzają swój czas. My chcemy, żeby spędzali czas z futbolem. To jest możliwe przez konkurencyjne mecze. Bez nich telewizje nie zapłacą, widzowie nie będą tego oglądać… Im lepsze ekipy, tym więcej jest pieniędzy. Porozmawialiśmy o tym z telewizjami i operatorami. Wiemy dobrze, czego chcą oni i młodzi ludzie. Próbowaliśmy dostosować to do rzeczywistości. Niektórzy jednak uważają, że nic się nie dzieje. Futbol należy do kibiców. Mówimy to wszystkim, że musimy myśleć o kibicach, bo to oni kupują transmisje i koszulki. Musimy patrzeć na fanów. Czasami kibicom nie podoba się to, co robi trener, ale to jego praca i odpowiedzialność. Ja zawsze mówię, że na końcu z pracy wyrzucają nas kibice – snuł Florentino Perez, cytowany przez RealMadryt.pl.
Wtórował mu Andrea Agnelli, prezes Juventusu, który wyśmiewał krótkowzroczność części piłkarskich decydentów, uważających zainteresowanie masowego widza futbolem za wieczny pewnik. Czterdziestosześcioletni biznesmen szafował statystykami określającymi trendy współczesności – ponad jedna trzecia kibiców wspiera przynajmniej dwa kluby, dziesięć procent fanów śledzi poczynania konkretnych zawodników, a nie konkretnych klubów.
– Prawie dwie trzecie młodych ludzi śledzi piłkę nożną ze strachu przed wykluczeniem z życia towarzyskiego lub ze niezidentyfikowanej sympatii do dużych wydarzeń. Czterdzieści procent przedstawicieli słynnego pokolenia Z, ludzi między szesnastym a dwudziestym czwartym rokiem życia, kompletnie nie interesuje się piłką nożną – opowiadał były prezes Stowarzyszenia Klubów Europejskich.
Aktualnie na czele ECA stoi Nasser Al-Khelaifi, który kręci głową i twierdzi, że „wątpliwości co do słuszności europejskiego modelu piłki nożnej nie są słuszne”, a swoją tezę podpiera – jakże inaczej – pieniędzmi liczonymi w dolarach amerykańskich. Prezydent PSG rozgłasza bowiem wszem i wobec, że wzrosty i przychody nigdy nie były tak wielkie, a za kilka lat będą jeszcze większe, więc wszystkie wielkie kluby i federacje będą opływać w luksusach. Jednocześnie postać Nassera Al-Khelaifego przeobraża się w najwiarygodniejsze lustro swojego środowiska – piłkę nożną żywi się mamoną. Nieprzypadkowo Katarowi, ojczyźnie Al-Khelaifego, Rada FIFA przyznała organizację mistrzostw świata 2022 jako najmniejszemu demograficznie i powierzchniowo krajowi, jaki kiedykolwiek gościł mundial na własnych stadionach, a do tego pierwszy raz w historii zgodziła się na przeprowadzenie czempionatu nie latem, a zimą. Wystarczyło zapłacić. Futbol to biznes.
Są mecze, są pieniądze
Prawa telewizyjne do transmitowania najbardziej prestiżowych rozgrywek świata przebijają szaloną granicę miliarda euro. Kluby i ligi żyją kasą płynącą ze szklanego ekranu. Najdobitniej pokazała to pandemia, kiedy wybuchła potężna awantura na szczytach francuskiego futbolu, bo chińsko-hiszpańska platforma Mediapro, która wykupiła przywilej transmitowania większości meczów Ligue 1, wstrzymała zapłatę i postawiła kluby pod ścianą, żądając renegocjowania umowy, co zapowiadało absolutny kataklizm i spustoszenie w kasach dziesiątek francuskich organizacji i stawiało złowrogi znak zapytania nad egzystencją wielu z nich. Bo to tak wielkie pieniądze, że ich odcięcie jest w stanie zmieść z planszy praktycznie każdego.
Z całą świadomość takiego stanu rzeczy Dariusz Mioduski, właściciel Legii Warszawa, która wygrała siedem z ostatnich dziesięciu mistrzostw Polski, przez lata apelował i proponował, żeby podział kasy z praw telewizyjnych w Ekstraklasie rozkładał się proporcjonalnie do jakości prezentowanej na boisku – najlepsi otrzymują lwią część pieniędzy, najgorszym pozostają resztki z pańskiego stołu w myśl zasady: „więcej kasy za wyniki, mniej z urzędu”. Niedawno w podobne tony uderzał Janusz Filipiak, właściciel Cracovii.
– Piłkarska Polska będzie upodabniać się do Niemiec, Holandii czy nawet Włoch. Na szczycie usadowi się pięć topowych klubów, potem jakiś środek tabeli, a na dole rotacyjna walka o utrzymanie. Cracovia będzie walczyć o pierwszą piątkę. Trzeba zwiększać budżet i wygrywać, bo coraz większe środki będą szły na górę. Nie wymyślam nic oryginalnego, ale tak jest w największych ligach, poza Anglią, i tak będzie też u nas – perorował Filipiak.
Filipiak: – Mój dobry wizerunek wynika z ogólnopolskiego współczucia
Podobnie myśli się w większym świecie piłki nożnej. Dlatego właśnie powstał projekt Superligi. Dlatego właśnie reformować w analogicznym kierunku zamierza się Liga Mistrzów. Dlatego właśnie Gianni Infantino z uporczywością maniaka wraca do pomysłu rozgrywania mistrzostw świata w dwuletnich odstępach. Dlatego właśnie oglądamy mecze wszystkich lig kontynentu w piątek, sobotę, niedzielę i poniedziałek. Dlatego właśnie niezmiennie zasiadamy do krajowych i europejskich pucharów we wtorki, środki i czwartki. Dlatego właśnie sięgamy po pilota o 12:00, o 15:00, o 18:00, o 21:00 przez siedem dni w tygodniu. Piłka nożna to dwudziestoczterogodzinny spektakl – są mecze, są transmisje, są pieniądze.
Mit idealnej gry
Fenomen piłki nożnej jako rozrywki fascynująco trafnie ujął Ryszard Kapuściński. W końcówce lat dziewięćdziesiąt ubiegłego wieku wielki polski reporter zaprosił do swojego mieszkania Michała Pola i Dariusza Wołowskiego, żeby opowiedzieć im o swoim spojrzeniu na futbol, które dziennikarze Gazety Wyborczej spisali w tekście pt. „Cały ten futbol”. Oto fragment tamtej konwersacji:
Futbol jest świetnie pomyślany jako gra zespołowa, a zwłaszcza jako widowisko. Zawodnicy pokonują duże przestrzenie. Każdy musi przebiec podczas meczu kilka kilometrów. Piłka nożna wymaga od graczy bardzo dużego wysiłku, a od widowni uważnego obserwowania gry. W koszykówce drużyny zdobywają w meczu około stu punktów, w piłce ręcznej około trzydziestu. To powoduje, że emocje widowni rozpadają się na wiele momentów. W piłce nożnej wynik oscyluje wokół zera. Filozof i antropolog Stephen J. Gould w książce „The Full House” formuje teorię, że w pewnych dziedzinach zbliżyliśmy się do doskonałości, do punktu zerowego. To według mnie dotyczy piłki nożnej. Jest bliska stanu doskonałości. Dwie doskonałe drużyny stoją naprzeciw siebie i przez to pada coraz mniej bramek. Element przypadku jest przy tym niezwykle duży, co potęguje dramaturgię widowiska. Jeden moment decyduje o wyniku, ale tłum potrafi czekać na ten jeden moment przez dziewięćdziesiąt minut.
Poza tym futbolowi udało się opanować wszystkie te dziedziny, które stworzyła kultura masowa i masowe społeczeństwo – na przykład emocje narodowe i regionalne. Piłka nożna pozwala łatwo identyfikować się ze sobą dużym grupom ludzi. Rozproszona, zatomizowana społeczność kultury masowej na ten krótki czas, na te dziewięćdziesiąt minut meczu, spotyka się razem i ma poczucie wspólnoty. Człowiek współczesny bardzo tego potrzebuje. Jest zagubiony, nie wie do kogo, do czego należy. Dzięki futbolowi znajduje poczucie identyfikacji. Widzi na stadionie, że ludzi takich jak on jest dużo. Wszyscy wspólnie coś przeżywają. To jest bardzo silne uczucie i to właśnie futbol je wyzwala i organizuje.
Futbolowe namiętności Ryszarda Kapuścińskiego
Łatwo rozumować podobnie jak Kapuściński, bo to stanowisko doskonale oddające spojrzenie na piłkę nożną, kształtujące się przez ostatnie kilka dekad minionego wieku i podtrzymywane przez początek dwudziestopierwszowiecznej rzeczywistości. Autor „Podróży z Herodotem”, w przeddzień mistrzostw świata z 1998 roku, wpisał się więc w moment, kiedy futbol mościł swoje biznesowe łoże i rozgaszczał się na fotelu lidera światowego sportu. Zarabiał gruby szmal, kreował olbrzymie gwiazdy, obradzał się w sportowców-celebrytów. Stawał się zjawiskiem globalnym na niespotykaną dotąd skalę. Ludzie z całego świata lgnęli do podziwiania swoich herosów i niekuszeni innymi rozpraszającymi rozrywkami chłonęli doskonałość zasad i konceptu tego sportu, które opisywał Ryszard Kapuściński za myślami Stephena J. Goulda. Ale minęło kilkanaście lat, a umysłami nowych pokoleń zawładnęły nowe namiętności z mediami społecznościowymi na czele. Wszystko to sprawiło, że młodzi są mniej zainteresowani piłką nożną niż ich rodzice i dziadkowie.
Zmierzch mitu idealnej gry
O zjawisku zmierzchu mitu idealnej gry ciekawie pisał Mateusz Święcicki, komentator Eleven Sport: Europejskie Stowarzyszenie Klubów przeprowadziło badania w siedmiu krajach Starego Kontynentu, w tym w Polsce. 27 proc. milenialsów nie interesuje się piłką nożną, 13 proc. jej nienawidzi. 29 proc. przyznaje, że przestało śledzić futbol, bo ma lepsze rzeczy do roboty. Mało, bo ledwie 49 proc. aktywnych interesuje się futbolem, bo kibicuje konkretnej drużynie. Ponad połowa twierdzi, że robi to dla zabawy albo ze względów towarzyskich. Coraz rzadziej młodzi ludzie oglądają mecze bez jednoczesnego korzystania z telefonu komórkowego, przeglądania mediów społecznościowych, pisania komentarzy w trakcie wydarzeń. Drastycznie spadł średni czas spędzony przy ekranie telewizora podczas meczu piłkarskiego. To ledwie sześćdziesiąt sześć minut.
Sześćdziesiąt minut, czyli nieznacznie więcej niż wynosi efektywny czas gry podczas meczu piłkarskiego. W 2019 roku Colin Trainor, analityk piłkarski, porównał efektywny czas gry w pięciu najmocniejszych ligach w Europie w ostatnich siedmiu sezonach i wyszło mu, że w żadnych rozgrywkach nie przekracza on progu pięćdziesięciu siedmiu minut. Pomiary w La Lidze, Serie A, Ligue 1, Bundeslidze i Premier League były do siebie bardzo zbliżone i niezmienne od wielu lat. Trainor podawał, że rośnie też liczba fauli i jałowych minut zajmowanych przez dyskusje piłkarzy z arbitrami.
Obserwatorium Piłkarskie CIES, niezależny ośrodek badawczy z siedzibą zlokalizowaną w Szwajcarii, specjalizujący się w statystycznej analizie piłki nożnej, przeprowadziło badania, opierające się na profesjonalnych danych z InStata, z których wynikało, że najbardziej płynne mecze odbywają się we Szwecji, a najmniej płynne w Portugalii, ale pod każdą szerokością geograficzną efektywny czas gry waha się między pięćdziesięcioma a sześćdziesięcioma procentami faktycznego czasu trwania meczu piłkarskiego.
Pandemia koronawirusa, w czasie której rozegrano tysiące spotkań bez udziału publiczności lub przy ograniczonej frekwencji, udowodniła też, że piłka nożna nie musi skomleć o uwagę miejscowych kibiców, bo najważniejszą rywalizacją marketingową tygodnia jest zaciągnięcie widza przed ekran telewizora i podbijanie jego obecnością wykresów oglądalności. Telewizje płacą klubom za prawa pokazywania ich w swoich ramówkach, a nie za obecność fanów na trybunach. Tych przecież można zastąpić sztucznie wygenerowanym szumem.
Kapuściński szczerze wierzył, że piłka nożna ma nie tylko właściwości wspólnotowe i solidarnościowe, ale też narodotwórcze. Antropolog Jose Mansilla zauważył niedawno, że „futbol, przez lata określany jako jasna forma ekspresji na boisku i na trybunach, traci na znaczeniu w oddawaniu uczuć zbiorowości”. Współczesność poczucie funkcjonowania w grupie i akceptacji w jej ramach we wcale niemałym stopniu przeniosła ze stadionowego święta w media społecznościowe. Nieprzypadkowo jednym z najważniejszych sponsorów genialnego sportowo Euro 2020 został Tik-Tok, który chwalił się setkami milionami odbiorców i twórców, którzy na przełomie czerwca i lipca obejrzeli i opublikowali miliardy kilkunastosekundowych filmików. I nie, wcale nie musieli godzinami ślęczeć nad starciami Austrii z Macedonią, bo wystarczyło, że jego skrót, choćby metaforyczny i ze śmiesznym komentarzem, zobaczyli na Tik-Toku.
Nadciąga wiatr zmian
O potrzebach zmian mówią wszyscy – od Aleksandra Ceferina, przez Florentino Pereza i Andreę Agnelliego, po Gianniego Infantino. Ale nie tylko oni, bo to wierzchołek lodowca. Dla jednych rewolucja to okazja do cynicznego zarobku, nabicia kabzy i utrzymania się na szczycie, dla drugich jakaś szersza idea, dla trzecich coś pomiędzy, dla czwartych jeszcze coś innego, ale tak czy inaczej – wiatr rewolucji nadciąga, bo zasady gry w piłkę nożna ewoluują od połowy dziewiętnastego wieku.
Kiedyś nie można było podawać do przodu. Kiedyś nie było poprzeczek. Kiedyś sędziowie nie używali gwizdków. Kiedyś bramkarze mogli łapać piłkę na całym boisku. Kiedyś golkiperzy mogli brać piłkę do rąk podaną im przez kolegę z zespołu. Kiedyś nie można było strzelić gola bezpośrednio z rzutu rożnego. Kiedyś nie istniała zasada o spalonych. Kiedyś nie było zmian albo było ich dużo mniej niż teraz. Kiedyś nie było żółtych i czerwonych kartek. Kiedyś nie można było zdobywać goli po wykopie od własnej bramki i od razu po wznowieniu gry. Kiedyś nie było goal-line technology. Kiedyś nie było wideoweryfikacji…
O potrzebie nowych modyfikacji opowiadają też chociażby uznani europejscy trenerzy. Xavi, sternik Barcelony, regularnie sygnalizuje, że życzyłby sobie zatrzymywania czasu za każdym razem, gdy piłka opuści plac gry. Stefano Pioli, szkoleniowiec Milanu, podziela opinię swojego hiszpańskiego kolegi, ale idzie też o krok dalej – proponuje, żeby – wzorem amerykańskiego NBA – zabronić drużynie cofania piłki na własną połowę, jeśli futbolówka przekroczy linię środkową boiska i wkroczy na teren należący do rywala. Brzmi to nieco kuriozalnie, niektórzy sugerowali nawet, że Włoch musiał żartować, ale niewątpliwie takie rozwiązanie sprawiłoby, że piłka nożna nabrałaby bardziej ofensywnego oblicza.
Żeby było ciekawiej
Nawet całkiem przyzwoity mecz piłki nożnej potrafi niemiłosiernie znudzić przeciętnego odbiorcę. Nie każdy widz szuka smaczków, nie każdy widz zna się na taktyce. Masa szuka rozrywki i spektakularności, a futbol oferuje ledwie sześćdziesiąt minut efektywnego czasu gry na dziewięćdziesiąt minut trwania meczu, często jałowy i coraz dłuższy doliczony czas, nudną piętnastominutową przerwę między połowami, a także wszystkie te irytujące mini-pauzy na faule, dyskusje z sędziami, spacerki przy autach czy stałych fragmentach gry. Dlatego też tak negatywnie odebrany został rzekomy pomysł FIFA, która – według informacji Corriere dello Sport – miała planować rozciągnięcie spotkań mistrzostw świata z dziewięćdziesięciu minut do stu minut. Alarm okazał się fałszywy, ale dyskusja trwa, tylko z jedną różnicą – nowe trendy wskazują, że mecze powinny trwać krócej, a nie dłużej.
Pewnego rodzaju testem ewentualnej przyszłości futbolu był turniej Future of Football Cup, w ramach którego PSV, AZ Alkmaar, RB Lipsk i Club Brugge w rocznikach U-19 mierzyły się ze sobą, testując innowacyjne rozwiązania, mające na celu uatrakcyjnić piłkę nożną:
- zatrzymywanie czasu, gdy piłka nie jest w grze na wzór rozgrywek piłki ręcznej albo koszykówki,
- podzielony na dwie połowy mecz trwający 60 minut, a nie 90 minut,
- wznowienia z autu wykonywane nogami,
- nieograniczona liczba zmian, możliwe powroty zawodników na boisko,
- kara pięciu minut poza boiskiem za żółtą kartkę.
Więcej piłki w piłce. Co przyniesie rewolucja w przepisach?
Podczas Future of Football Cup oglądaliśmy inną dyscyplinę sportu – twór powstały na bazie piłki nożnej, ale różniący się od niej dynamiką, efektownością i spektakularnością. Wzrosło znaczenie autów, padało więcej goli, zniknęło symulowanie fauli i przedłużenie przy egzekwowaniu stałych fragmentów gry, a jeden nierozmyślny prymitywny faul był w stanie sprawić, że operująca w pięciominutowym osłabieniu drużyna, traciła całą inicjatywę i jakiekolwiek szanse na korzystny wynik.
Było ciekawiej. Było współcześnie. Było nowocześnie.
Ale czy było lepiej?
Każda próba zwiększenia efektywnego czasu gry, skondensowania formatu rozgrywki i zwiększenia częstotliwości jakościowych widowisk jest godna pochwały, bo niedługo kolejne pokolenia zaczną uświadamiać sobie, że w dobie globalizacji, kosmopolityzmu i nieograniczonych możliwości grzechem jest marnotrawienie swojego wolnego czasu na wgapianie się w nudny mecz na jeszcze nudniejszym szklanym ekranie. Futbol przyszłości nie stanie się romantyczny, nie będzie opierał się na utraconej fascynacji nieskażonym brudnymi pieniędzmi ruchem fizycznym, nie będzie królestwem świrów moknących na niezadaszonych trybunach w miejscach zapomnianych przez świat. Odwrotu od małżeństwa murawy z biznesem już nie ma. Rzecz w tym, żeby piłka nożna nie nudziła i nie nużyła, jak te wszystkie bzdurne prezentacje z salek konferencyjnych potężnych korporacji tego świata.
Czytaj więcej o zmianach w piłce nożnej:
Fot. Newspix
MAFIA. Perez, dawaj tę SUPERLIGĘ.
Jeden gang zastąpi drugi.
Wolę gang Pereza, który nie pierdoli sloganow o romantyzmie futbolu tylko mówi wprost, że chodzi o hajc.
niestety co raz mniej mi się podoba ta piłka nożna.Ale nie zawsze kasa wygraywa na boisku patrz PSG uf xD
A możesz powiedzieć z jakimi „biedakami” ostatnio przegrali w LM? Kasa w 95% wygrywa, te 5% to zazwyczaj nic nie znaczące mecze w lidze.
A chuj im wszystkim w dupę
Kiedys młodzi częściej grali w piłkę, stąd był popyt na oglądanie piłki, teraz częściej graja w gry komputer, więc jest popyt na streamy i e-sport. Czasy i otoczenie się zmieniło po prostu.
Tylko, że na gorsze.
To nawet nie kwestia komputera jako takiego, tylko po prostu dostępności rozrywek. Kiedyś, jak nie wyszło się na podwórko pograć w gałę, to siedziało się w domu i czytało książkę albo oglądało coś, co akurat zapodawali w telewizji. Dziś jest tego więcej i większa swoboda wyboru, to i nic dziwnego, że ludzi odrywa od oglądania akurat piłki nożnej.
Dla mnie najlepszą zmianą światowej piłce nożnej byłoby wypierdolenie na zbity ryj łysego od losowań…
Najbardziej pożądaną i potrzebną zmianą w piłce nożnej jest wypierdolenie w powietrze tego kurwidołka zwanego Fifą.
Przyznam szczerze, że ja też coraz rzadziej oglądałem piłkę nożną. Tylko, że u mnie jest to spowodowane zupełnie innymi czynnikami i mam wrażenie, że po wprowadzeniu proponowanych zmian te czynniki się zwiększą. Jak autor tekstu wspomniał wielu reformatorów wykorzystuje potrzebę zmian do nabicia sobie kabzy i to właśnie jest problem. Perez gada o konkurencyjnych meczach ale może powinniśmy się zastanowić co spowodowało, że obecnie tak mało meczów jest na wysokim poziomie i czemu mamy aż taką dysproporcję? Jeżeli damy więcej kasy najbogatszym to jeszcze mniej spotkań będzie wartych uwagi,a powtarzanie setki razy tych samych zestawień już mnie powoli nuży. Ja chcę jakiegoś powiewu świeżości nie tyle co w zasadach co w rezultatach. Chcę żeby historię takie jak ta Leicester zdarzały się częściej(a Ci reformatorzy nie chcą ich w ogóle), chcę żeby piłka nożna była mnie jeszcze w stanie zaskoczyć,bo po co mam oglądać coś przewidywalnego?
Paradoksalnie takim zastrzykiem świeżości mogłoby być nie na siłę „unowocześnianie”, a taki krok w tył. Ograniczenie tej całej karuzeli transferowej, wypożyczeń itp., wprowadzenie limitu obcokrajowców w klubie z naciskiem na drużyny złożone z wychowanków itp.
Dobra robota Janek. Ciekawy artykuł.
efektywniejszy czas gry? proszę bardzo kilka pomysłów:
-nic nie dające dyskusje i pyskówki z sędzią, żółta kartka
-odkopywanie po gwizdku piłki, żółta kartka
-analizowanie na varze czy był spalony 5 cm czy nie był, zawsze rozpatrywane na korzyść drużyny atakującej.
-wznowienie z autu nogą może być.
-symulanctwo i umieranie na boisku? to najbardziej wkurwia. zdrowy chłop jest dotknięty ręką w plecy pada na glebę zwija się z bólu na murawie, można by pomyśleć że to jego ostatnie chwile życia. przerwa w grze, wbiega medyk automatycznie czas stop, zawodnik musi zawsze opuścić boisko i czekać na zgodę sędziego żeby mógł wrócić.
niech się z tym uporają na początek i piłka będzie inaczej wyglądać.
kara 5 minut za żółtą kartkę to okazja do drukarni meczu. taki real gra dajmy na to z molde jest 0:0 w 70minucie i sędzia daje żółtą z dupy po przypadkowym faulu norwega. 2 minuty później za kolejny faul druga żółta. niemożliwe? możliwe. mamy sytuację 11:9.
Zatrzymywanie czasu w niższych ligach, gdzie nie ma elektronicznych tablic do pomiaru czasu i dodatkowego sędziego, który będzie niezbędny do kontroli czasu (oczywiście dojdą nowe koszty dla klubów, które mają roczny budżet na poziomie wypłaty managera w korporacji) jest niemożliwe do realizacji.
Można za to wprowadzić szereg przepisów, które skutecznie utrudnią grę na czas.
W niższych ligach nie ma też na przykłąd varu a czasem i sędziów bocznych i jakoś świat się nie zawalił. Przestańmy argumentować przeciw zmianom tym, że „w niższych ligach to…”, bo już od dawna futbol na topie i w niższych ligach to dwie zupełnie różne dyscypliny sportu.
Ja osobiście byłbym za poniższym:
Popieram z drobną poprawką może, żeby czas zatrzymywać jak w ręcznej tzn. sędzia decyduje o tym gwizdkiem, gdy nie można od razu wznowić gry po faulu albo szybko wrzucić z autu (nie wszystkie przerwy w grze trwają kilkadziesiąt sekund lub dłużej)
Argument o niższych ligach i krajach trzeciego świata był też podnoszony przy wprowadzaniu VARu. I jakoś nic się nie stało, że najlepsi (najbogatsi) grają z VARem, a w niższych ligach go nie ma. Tam, gdzie nie da się zatrzymywać czasu to gramy normalnie 90 minut, co za problem?
Mnie pytasz? Dla mnie żaden. 🙂
Ja tylko uważam, że nie da się wprowadzić tej zasady dla wszystkich poziomów rozgrywek na całym świecie.
Sędzia zaopatrzony w stoper nie może zatrzymać czasu? To akurat nie jest żaden problem. Skoro w B klasie radzą sobie nawet bez liniowych…
Chłopie! Przecież w każdej szkole na międzyszkolnych rozgrywkach w koszu i ręcznej się mierzy czas. Tylko kopanina jest w XIX wieku – sędzia i jego zegarek…
Zgoda, dodałbym wywalenie biegania do linii bocznej przez sędziego głównego i sprawdzania powtórek VAR. Za monitorem siedzi przecież pełnoprawny sędzia, który sam sędziuje mecze, dlaczego on nie może decydować? W przypadku oczywistych błędów wiadomo, że podejmie szybko poprawną decyzję. Żeby to przyspieszyć i uprościć, dajmy mu dodatkowo np max 30s. Jeżeli w tym czasie wciąż ma wątpliwości, to zostaje utrzymana decyzja sędziego głównego z boiska i gramy dalej.
Kolejna drobna, acz szybka do poprawy zmiana – wszystkie informacje od sędziego głównego (np kto dostał kartkę itd.) są przekazywane przez komunikator czwartemu sędziemu i on to zapisuje. A nie, że gra jest wstrzymana przez minutę, bo sędzia stoi i coś zapisuje na karteczce, przecież to groteskowe.
Do tego to co napisałeś, czyli zakaz jakiegokolwiek dotykania i blokowania piłki po gwizdku (obligatoryjna kartka za to tak jak w piłce ręcznej), zakaz dyskusji (każde podbiegnięcie do sędziego to od razu żółta kartka) i może coś by się poprawiło.
Dokładnie – pomysły oprócz autu mi sie podobają – jest plusik
dodałbym że z sędzią gada TYLKO kapitan – i to per Pan
nie ma żadnego problemu żeby zatrzymać stoper czy czas na czas kiedy pan X sie zwija z bólu a potem bedzie skakał jak kozica górska. Na aut to samo stop. Wybijanie piątki? do momentu kopnięcia piłki czas stoi
Popieram, zawodnik „umierający” powinien być zniesiony i może ponownie wejść na boisko minimum po 3 minutach
Zatrzymywanie czasu w nba jest tylko po to żeby najebać reklam, przecież te mecze trwają po 3 godziny gdzie grania jest 48 minut, jak można to przytaczać?
Zmienicie zasady gry, młodzi dalej będą mieli wyjebane i grali w gierki, a starzy się wkurwią i tab będzie wyglądać śmierć futbolu
Nie, zatrzymywanie w koszu jest nawet w podstawówkach w Polsce, nie wiesz co mówisz człowieku
A i zapomniałem – w piłce masz reklamy na koszulkach i dookoła całej murawy, więc co to za problem. Meczu koszykówki w życiu nie widziałeś
„wzorem amerykańskiego NBA – zabronić drużynie cofania piłki na własną połowę, „
Proponuję zaczerpnąć wzorce z siatkówki. Drużyna może tylko trzy razy dotknąć piłki i albo odda wtedy strzał, albo piłkę przejmuje przeciwnik.
Na swoim przykładzie mogę napisac, że kiedyś oglądanie meczu zaczynałem od wstępu do meczu, niezależnie czy był pol godziny czy godzinę przed, a kończyłem na napisach końcowych w pomeczowym studiu. Teraz rzadko kiedy w ogole zdążam na początek meczu, a w trakcie „oglądania” zwykle i tak pracuję, jem, gadam przez telefon albo scrolluję twittera. I mysle, że takich osób jak ja jest więcej…
dokładnie
za dużo informacji dookoła , za dużo ciekawostek do sprawdzenia ( czy prawdziwych czy wydumanych )
i mówię to ja – stary koń
nie dziwię się że młodzi przestają to ogarniać
A to dlatego, że kiedyś miałeś w tygodniu góra jeden mecz, który mogłeś zobaczyć. Dziś poprzez internet jak się uprzesz możesz niemalże codziennie coś oglądać. To właśnie zmiany i nadmuchiwanie piłki do granic rozsądku sprawiło, że ludzie mają coraz bardziej wyjebane z przesytu.
PS. pisze to „oglądając” mecz Romy
Jestem jedyną mi znaną osobą, która ogląda mecze. Nie gada, nie żre chipsów i popcornu, nie klika w jakieś głupoty – a ogląda cały mecz. Oczywiście zasiadam przed TV tylko do tego, co mnie interesuje, ale jak już zasiądę, to oglądam na poważnie. Jest to kwestia umiejętności skupienia się na konkretnej sprawie. Coraz mniej ludzi to potrafi, zwłaszcza młodych. I nie chodzi tylko o mecze. To się zaczyna od kłopotu z naprawieniem roweru, czy przeczytaniem artykułu w gazecie.
Nie, to się zaczyna od znudzenia meczem. Właśnie poprzez dupną grę, przerwy, symulowanie.
Jasne, że te rzeczy denerwują i można byłoby to zmienić. Ale jeśli kilkadziesiąt sekund przerwy zniechęca kogoś do oglądania meczu, to tak naprawdę wcale nie jest nim zainteresowany. I żadne zmiany nic w tej kwestii nie zmienią.
Obawiam się, że leku na znużenie nie znajdziemy. Za to najłatwiejszym sposobem na wygenerowanie nowych zysków w futbolu byloby wprowadzenie wszelakich aspektów postępowych do piłki. A wtedy rzeczywiście, futbol by zdechł.
Już po wstępniaku wiadomo, że autorem będzie przebodźcowany redaktor Mazurek.
Ja już od dawna (od 2006) tego gówna nie oglądam. Odkąd wprowadzili vicemistrzów do Ligi Mistrzów piłka nożna dla mnie umarła, a stała się totalnie komercyjnym gówienkiem. Dziś wejdę raz na ruski rok na weszło, popatrzę na wyniki Korony Kielce i tyle mam z piłką wspólnego.
Wolę film, serial, książkę, spacer z narzeczoną czy grę komputerową.
A ja już dawno przerzuciłem się na futbol… ale amerykański i uważam, że to może być sport przyszłości(nie licząc tych e-sportów całych). Ta gra idealnie wpisuje się w dzisiejsze trendy jeśli chodzi o oddziałowywanie na mózg – szybka, intesywna akcja, chwilka przerwy, szybka intensywna akcja, chwilka przerwy. Zupełnie jakby człowiek sobie przerzucał z jednego syfu w socialmediach na drugi. Jedyna irytująca rzecz to ogrom reklam w przerwach. Ale być może i tutaj ktoś pójdzie porozum do głowy.
Na żywo nie do oglądania, byłem ze 3 lata temu na meczu w Lublinie z drużyną z Rzeszowa. Tak jak mówisz, 10 sekund akcja, a potem minuta ustawiania się. Jedyną przyjemnością było obserwowanie „dopingu” czirliderek.
Na początek wystarczą 2 zmiany: wykonywanie autów nogami oraz zakaz dotykania piłki po gwizdku sędziego (jak w ręcznej).
Pewnie tekst miałby jakiś sens gdyby nie otwierała go osoba Pereza i jego zaskakująco przytomna diagnoza piłki.
I lek w postaci superligi, której to Perez miałby być szefem, a dzięki temu (i kasie którą by przyjął) oczywiście taki Górnik Polkowice będzie miał szanse na rozwój…
Skoro perez chce wyeliminować mecze słabe i średnie to Górnik Polkowice musi całkiem zniknąć bo jego mecze „psują piłkę”. Perez to by zostawił 20 klubów a resztę kazał zlikwidować
Głupota. Szukanie na siłę sposobu zatrzymania przy meczach młodych, a tak naprawdę czysta komercja w obawie o kasę. Jeśli futbol ma zdechnąć, to i tak w końcu zdechnie, niezależnie od tego, co dopierdolimy do pieca, żeby było szybciej, agresywniej, mocniej w bodźcach. Gówniarze nie interesują się piłką, tak jak poprzednie pokolenia przestały się szerzej interesować krykietem czy jeździectwem. Na to się w dłuższej perspektywie nic nie poradzi. I jeszcze jedno… Nie wiem, co za dzban może myśleć, że 5 meczów dajmy na to Barcelona – Real w sezonie zwiększy zainteresowanie widzów/kibiców. Ja akurat leję na wielkie marki i Champions League – nie oglądam w ogóle. Za to od czasu do czasu chętnie obejrzę mecz niższej ligi. A tu wycina się jednym cięciem cały aspekt lokalności i przywiązania do klubu ze swojej miejscowości.
Jak większość ludzi nie potrafisz pojąć, że nikogo nie interesuje co konkretnie TY sobie myślisz. Siedząc na niszowych forach „kibiców piłki” tworzysz też w sobie błędne przekonanie, że takich jak Ty jest większość i że Twoje zdanie ma jakieś większe znaczenie.
A tymczasem jest wręcz przeciwnie, to że TY nie oglądasz wielkich marek, nie zmienia faktu że oglądają je miliony ludzi. I wielkie marki są zainteresowane właśnie tymi milionami i ich utrzymaniem, niekoniecznie przekonywaniem futbolowych romantyków, którzy wielbią wyłącznie mecze Spartakusa Kozia Wólka vs. LKS Zielone Bagienko.
Ci wszyscy goście typu Perez czy Agnelli, nawet jeżeli założymy, że zależy im tylko na napchaniu własnej kabzy, chyba nie ogarniają, że to właśnie ekskluzywność tych spotkań, to że odbywają się góra 2-3 razy w sezonie sprawia, że ludzie tak na nie wyczekują. Cały sezon nabijasz punkty z Levante, Eibar, Salernitaną czy Spezią i potem grasz derby, które wszystkich elektryzują. To podstawowe ekonomiczne prawo o popycie kreującym podaż, a wielu z nich to biznesmeni, którzy doszli do jakiejś fortuny niekoniecznie dzięki bogatym przodkom. Wprowadzenie Superligi tą wyjątkowość zabiją i mecze tych wielkich staną się zbyt powszechne, jak co tydzień będą się mierzyć ze sobą
Poważnie „Kiedyś nie można było podawać do przodu”? To dopiero musiało być nudne. Zapewne każdy mecz kończył się 0:0 😀
Można było tylko prowadzić piłkę przy nodze. W rugby nadal nie można podawać do przodu, a ma całkiem sporo fanów i wcale nie kończy się 0:0. Polecam włączyć wyobraźnię.
Za mało jest meczów „o coś”. Te pierwsze mecze (nawet w fazie play-off) to totalna strata czasu. Jedno spotkanie, gdzie przegrywający odpada byłoby o wiele, wiele bardziej emocjonujące, chciałoby się to oglądać – w całości. Nie mówiąc już o nudnych jak flaki fazach grupowych. Może i ligi powinny pójść w tym kierunku? Patrzę po sobie, dawniej wielkiego fana piłki. Jak więc nudzić to musi młodszych ode mnie, takich 16-24 latków? Reeety.
JA BYM WPROWADZIŁ DZIESIĄTKI WIĘCEJ SKOMPLIKOWANYCH REGUŁ. TO POMOGŁO OGLĄDALNOŚCI FORMUŁY JEDEN I SKOKÓW NARCIARSKICH PRAWDA
Jeszcze „trzy kornery /korki/ = karny” i „kto bliżej bramki ten bramkarz”. Takie zasady obowiązywały na podwórku w latach 70
W latach 90-ych też.
Paskudny kierunek. Sport i rywalizacja przestają być istotne, ważna jest kasa i przyklejenie widza do monitora (lub od biedy do krzesełka na stadionie).
Gry komputerowe już są tak projektowane, by przyciągnąć gracza iluzją rywalizacji (drabinki rankingowe itd.), ale jednocześnie manipulować algorytmami dobierania przeciwników czy wręcz samej rozgrywki, by zmaksymalizować zaangażowanie, tj. czas spędzany przy konsoli, komputerze lub telefonie. Mógłbym o tych chorych systemach działających przeciw ludziom a na korzyść producenta napisać cały referat, opracowania naukowe też są dostępne.
Wolałbym, żeby tradycyjny sport trzymał się od tego gówna z daleka.
a rozstawianie, pilnowanie by najlepsi za szybko nie odpadli to nie jest manipulacja drabinką? To nie jest działanie na korzyśc organizatora rozgrywek? Wszystko to co zarzucasz jest już w piłce od lat
W PL należy przywrócić poprzednie nazewnictwo lig. Tz. najwyższa klasa rozgrywkowa, to I liga, która wymiennie może być nazywana nawet ekstraligą czy superligą, jak komu pasuje. Chodzi o to, żeby nie nazywać de facto 2-go poziomu rozgrywek pierwszą ligą, 3-go drugą itd.
Dobry artykuł, z analizą. Ostatnio Jan ma sporo takich tekstów, oby tak dalej!