Reklama

Ciekawy przypadek Pawła Wszołka

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

04 kwietnia 2022, 16:14 • 6 min czytania 11 komentarzy

Czy ekstraklasowe środowisko potrafi być nieprzewidywalne i pokraczne? Oj, tak, tak, bez dwóch zdań. Wystarczy przeanalizować ciekawy przypadek Pawła Wszołka. 2020 – status gwiazdy ligi. 2021 – status rozczarowującego pana obrażalskiego w klubie z europejskimi aspiracjami. 2022 – status bardzo przyzwoitego wyrobnika w szukającej własnej tożsamości rozbitej kryzysem organizacji. A przecież ten krótki rys chronologiczny zredukowaliśmy tylko do jego specyficznych związków z Legią Warszawa…

Ciekawy przypadek Pawła Wszołka

Właściwie to mamy trochę problem z 29-letnim skrzydłowym, bo znalazł się w niełatwym do określenia punkcie swojej kariery. Nie jest już specjalnie perspektywiczny, ale przecież daleko mu jeszcze do zawieszenia butów na kołku. Nie orbituje już wokół reprezentacji, ale przecież całkiem niedawno naprawdę poważnie dyskutowano o jego ewentualnym powrocie do kadry. Ba, Wszołek zwiedził już piłkarskie Włochy, piłkarską Anglię i piłkarskie Niemcy, ale przecież wcale nie jest powiedziane, że zaraz ponownie nie ruszy w podróż ku zagranicznym marzeniom. Powstaje z tego taki jeden wielki rozkrok.

Wszołek potrafił być gwiazdą Ekstraklasy

Paweł Wszołek coś nie coś potrafi. W reprezentacji zadebiutował jeszcze u Waldemara Fornalika, potem testował go Adam Nawałka, u którego błysnął nawet w meczu z Finlandią – dwa gole i asysta. W międzyczasie nie przyniósł sobie wstydu ani w Sampdorii, ani w Hellasie Verona, ani w Queens Park Rangers, choć umówmy się: nie podbił ani Serie A, ani Championship.

Mieliśmy o nim dość ugruntowaną opinię. Przez lata charakteryzowała go dokładnie ta sama specyfika. Szybki, przebojowy, umiejący wyprzedzić defensora drużyny przeciwnej na dystansie, dośrodkować, ale też irytująco często nijaki – przynoszący więcej szumu niż konkretów. Zawsze ograniczała go też pewna przewidywalność w dwóch kwestiach kunsztu skrzydłowego – chroniczne używanie tylko lepszej nogi i niereformowalnie wieczne wybieranie wariantu wariackiego pędzenia przy linii bocznej boiska. A że nigdy nie był wirtuozem dryblingu, to ciut lepszym przeciwnikom dosyć łatwo przychodziło rozszyfrowanie jego pomysłów rozgrywania kolejnych akcji.

Ale w mistrzowskiej Legii z sezonu 2019/20 był gwiazdą tej ligi. W dwudziestu czterech meczach zaliczył osiemnaście wpisów statystycznych – do sześciu bramek dołożył osiem asyst i cztery kluczowe podania. Mało? W tamtej kampanii był jednym z dwóch graczy Legii, którzy otrzymali od nas notę „osiem” więcej niż raz – zgarnął dwie „ósemeczki”, a do tego należy doliczyć dwie noty „siedem”, których przecież też nie dostał za nic. Absolutny top ligi. Wszołek miał też jeszcze jedną fajną właściwość – choć strzelał gola i zaliczał asysty głównie w wysokich zwycięstwach Legii, to prawie zawsze był tym, który otwierał wynik lub robił różnicę w momencie, kiedy jego drużyna dopiero zaczynała napoczynanie rywala.

Reklama

To był świetny powrót do Ekstraklasy…

Zjazd pompowany brakami i ego

A potem się posypało.

Już jesień 2020 zapowiadała zjazd formy. Raz, że Wszołek ciężko przechorował koronawirusa, choroba odbiła się na jego zdrowiu, miał problemy z odnalezieniem swojego rytmu. Dwa, że coraz częściej na wierzch wychodziły jego braki, bo też wcale nie jest tak, że na ekstraklasowe warunki sympatyczny skrzydłowy z Tczewa jest jakimś bogiem futbolu. Trzy, że jego profil niekoniecznie pasował pod formującą się koncepcję Czesława Michniewicza, a Wszołek – co już wiemy – to bardziej skrzydłowy niż wahadłowy. Albo inaczej: to skrzydłowy, któremu wcale niełatwo pogodzić się z trendem dryfowania nowoczesnej taktyki w stronę grania trójką stoperów i dwójką wahadłowych.

W konsekwencji Wszołek może nie stracił miejsca w składzie Legii, ale nie był już traktowany w kategoriach czołowej postaci tego zespołu. I wtedy zaczęły się tarcia. Kwas wyszedł już podczas meczu z Wisłą Płock, kiedy Michniewicz zdecydował się na przedwczesne skierowanie go na ławkę rezerwowych. Przegląd Sportowy informował, że „Wszołek wpadł w szał, zaczął krzyczeć coś o rozwiązaniu kontraktu, braku szacunku, nie podał nikomu ręki”. W międzyczasie coraz częściej wracał temat zbliżającego się lata i ewentualnej nowej umowy dla 11-krotnego reprezentanta Polski, który – i nie ma w tym nic dziwnego, bo to praktyki znane jak świat długi i szeroki – próbował podbijać swoją wartość rynkową. Zwlekał z odpowiedzią na zapytania Legii. Przebąkiwał coś o ofertach z Turcji i Włoch. Grał nawet w jakąś niejasną grę z sondowaniem możliwości przenosin do Lecha Poznań. No i przy okazji żalił się na niesprawiedliwe traktowanie przez Legię.

W końcu machnięto na niego ręką. Nikt specjalnie nie płakał, kiedy Wszołek odchodził do Unionu Berlin, bo Legia nieźle zaczęła przygodę w europejskich pucharach i szykowała się do obrony mistrzostwa kraju po całkiem obiecującym okienku transferowym (serio, tak było!). I tu trzeba się zatrzymać. Następne pół roku sprawiło bowiem, że obie strony – w pewnego rodzaju pokornym skruszeniu – postanowiły do siebie wrócić. Wszystko dlatego, że Legia zaliczyła prawdopodobnie najgorszą rundę w swojej historii, znalazła się nad przepaścią i drżała przed spadkiem do I ligi, a Wszołek przekonał się, że bardzo solidny bundesligowy klub, to jednak za wysokie progi na jego nogi, a na berlińskich ławkach rezerwowych i trybunach wcale nie jest wygodnie.

– Byłbym szalony, gdybym miał pretensje do szkoleniowca, czy do innych, o to, że Union Berlin jest na pozycji premiowanej grą w Lidze Mistrzów. Wiem, że w trakcie zajęć nie odstawałem piłkarsko.  Na pewno ostatnie sześć miesięcy nie było dla mnie łatwe, Union grał ustawieniem bez nominalnych skrzydłowych i ciężko było mi dostać swoją szansę – tłumaczył sam zainteresowany w rozmowie z Przeglądem Sportowym.

Reklama

Trzeba było cofnąć się do punktu wyjścia.

Wszołek, czyli kto?

Do tej pory Paweł Wszołek rozegrał 69 meczów w barwach Legii i tylko 14 razy schodził z murawy przegrany. W stolicy wygrał dwa mistrzostwa Polski i nie zaznał smaku kryzysu. Odkąd wrócił na Łazienkowską, sytuacja boiskowa się ustabilizowała. Brzmi to świetnie.

Czy w związku z tym Wszołek to zbawca ustępującego mistrza Polski, od którego zależy cały dobrobyt?

Nie, absolutnie.

Wszołek jest po prostu przyzwoitą wersją siebie. W dziewięciominutowym występie z Zagłębiem Lubin strzelił cholernie ważną i nieco szczęśliwą bramkę na 3:1. Ze Śląskiem przesądził o jednobrakowym zwycięstwie. Z Bruk-Betem asystował przy trafieniu Pekharta na 2:0. Z Rakowem znalazł się we właściwym miejscu i we właściwym czasie, żeby zdobyć gola na wagę remisu z faworyzowanym rywalem. Z Lechią nie dość, że otworzył wynik, to jeszcze dograł niepilnowanemu Pekhartowi. Przepchnąć się – przepchnie się. Urwać się – urwie się. Dośrodkować – dośrodkuje. Strzelić – strzeli. Robi swoje, kolejka w kolejkę dokłada kolejne cegiełki do niezłej wiosennej formy Legii.

No i mamy z nim trochę problem. Patrzymy w nasze noty – ani szału, ani rozczarowania, 5.00 złożone z jednej „siódemki”, trzech „szóstek”, „piątki”, „czwórki” i dwóch „trójek”. Przyglądamy mu się na murawie – stary, dobry Wszołek, nic dodać, nic ująć. Pewnie gdyby miał dwadzieścia lat, a nie dwadzieścia dziewięć poświęcalibyśmy mu więcej uwagi, ale… no właśnie, ten gość to już w pełni ukształtowany piłkarz, raczej nie będzie już lepszy. Więc jak go traktować? Jako wyróżniającego się klasycznego skrzydłowego na warunki ekstraklasowego zespołu z górnej części tabeli (tak należy traktować wiosenną wersję Legii) czy może kogoś, kto potrzebuje jeszcze kilku meczów na aktualnym poziomie, żeby znów rozpatrywać go w kontekście zagranicznych wyjazdów i końcowych miejsc rotacji reprezentacji Polski?

Wydaje się, że na ten moment najbardziej uczciwą oceną jest rozpatrywanie jego postaci w kategoriach dobrego ligowca. Nie piszmy o transferach, bo krótka przygoda w Unionie chyba pokazała mu, że nie uda mu się już podbić zachodniej piłki. Nie piszmy o reprezentacji, bo znajdzie się kilkudziesięciu właściwszych kandydatów do tej drużyny. Wszołek pasuje do dzisiejszej Legii. Koniec i kropka.

I tylko szkoda, że pech nadal go lubi. Właśnie okazało się, że uszkodził mięsień dwugłowy uda. Czeka go kilka tygodni przerwy.

Czytaj więcej o Legii Warszawa:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Problemy z obsadą bramki Wisły rozwiązane? Golkiper w końcu zgłoszony do I ligi

Arek Dobruchowski
0
Problemy z obsadą bramki Wisły rozwiązane? Golkiper w końcu zgłoszony do I ligi
Hiszpania

Dudek: Real zawdzięcza półfinał Łuninowi. Dobrze zastępuje Courtoisa

Szymon Piórek
0
Dudek: Real zawdzięcza półfinał Łuninowi. Dobrze zastępuje Courtoisa
1 liga

Sędzia Damian Kos znów odpocznie. Popełnił błąd w meczu Ekstraklasy

Szymon Janczyk
1
Sędzia Damian Kos znów odpocznie. Popełnił błąd w meczu Ekstraklasy

Ekstraklasa

1 liga

Sędzia Damian Kos znów odpocznie. Popełnił błąd w meczu Ekstraklasy

Szymon Janczyk
1
Sędzia Damian Kos znów odpocznie. Popełnił błąd w meczu Ekstraklasy
Ekstraklasa

Matysiak: Nie tylko piłkarze mogą być dziećmi akademii, trenerzy również [WYWIAD]

Piotr Rzepecki
2
Matysiak: Nie tylko piłkarze mogą być dziećmi akademii, trenerzy również [WYWIAD]

Komentarze

11 komentarzy

Loading...