Reklama

To już nie są leszcze, Stefan

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

02 kwietnia 2022, 23:12 • 5 min czytania 100 komentarzy

Nie sądziliśmy, że jeszcze w tym sezonie napiszemy to zdanie, ale jednak – Legia znów jest naprawdę poważną drużyną. Serię zwycięstw z nisko notowanymi rywalami (Wisła Kraków, Śląsk, Górnik Łęczna, Bruk-Bet) można było jeszcze uznać za zwykłe odbębnienie obowiązku. Zwłaszcza, że nie były to zbyt spektakularne mecze. Spotkanie z Rakowem? Owszem, Legia też nie zachwyciła, ale wywiozła punkt z bardzo trudnego terenu, co ma swoją niezaprzeczalną wartość. Dzisiejsze zwycięstwo z Lechią było już spotkaniem, w którym Legia nie tylko pokonała rywala, który coś znaczy i coś potrafi. Ona zrobiła to naprawdę przekonująco. Wiadomo, nie ma się czym przesadnie jarać – zwłaszcza, że w sumie w końcówce gospodarze mogli jeszcze stracić punkty – ale trudno przejść obojętnie wobec ostatniej formy Legii. To już nie jest chłopiec do bicia. Nie obowiązuje już zasada “nie wygrać z Legią to wstyd”. To znów ekipa, która może się liczyć w meczach z każdym. 

To już nie są leszcze, Stefan

Odwrócimy nieco chronologię tej relacji, bo z perspektywy całego meczu ten zryw Lechii w końcówce był niczym więcej jak sympatyczną ciekawostką, która nadała nam trochę dramaturgii. Bramka, którą zdobyła Lechia, była esencją polskich boisk. Najpierw Johansson źle wybił piłkę głową. Ta odbiła się od głowy Gajosa, następnie nabiła skaczącego Sezonienkę w jaja, aż w końcu trafiła do Zwolińskiego, który z najbliższej odległości umieścił ją w siatce. Wskutek tego kuriozalnego zbiegu okoliczności nie było spalonego, bo wszystko działo się niezwykle szybko, a próbujący interweniować Szwed padł na ziemię, łamiąc linię. Wyglądało to tak. 

Sporo przypadku, po którym Lechia poczuła krew i do samego końca atakowała. Jedynym konkretem było uderzenie Gajosa z wolnego, które po palcach Strebingera (niezły debiut) wylądowało na poprzeczce.

Lechia mocno przycisnęła w końcówce. Na tyle mocno, że legioniści mogli nawet drżeć o wynik. Ale jak wspomnieliśmy – z perspektywy całego meczu to tylko jeden ciekawszy fragment w wykonaniu gdańszczan, którzy dziś – na tle Legii – byli o wiele gorszą drużyną. Czy będzie przesada w stwierdzeniu, że w pierwszej połowie legioniści wręcz zdemolowali swojego rywala? Chyba nie. Może nie wskazuje na to wynik (do przerwy było 1:0), ale sama gra – jak najbardziej.

Reklama

Na boisku była tylko Legia, która już od pierwszych minut podchodziła wysokim pressingiem, chciała mieć jak najczęściej piłkę przy nodze, no i ciekawie atakowała. Przy golu Wszołka Maloca zachował się jakby był 16-latkiem, który właśnie wchodzi do seniorskiej drużyny. Fajną długą piłkę posłał Wieteska, ale nie była to żadna wirtuozeria, Chorwat powinien mieć wszystko pod kontrolą. A Wszołek zabawił się z nim naprawdę jak z dzieciakiem – trącił piłkę głową w jedną stronę, obiegł przeciwnika z drugiej, elegancko się przed niego wepchał, po czym jeszcze bez problemu przyjął sobie futbolówkę. Wystarczyło tylko pokonać Kuciaka i skrzydłowy Legii w tym zagraniu też pokazał klasę – puszczenie futbolówki między nogami bramkarza to też jakaś sztuka.

Legia czuła się pewnie, jakby wyrzuciła z głowy już wszystkie jesienne demony. Poza wspominaną bramką oglądaliśmy…

  • strzał Jędrzejczyka ze skraju pola karnego, który sprawił trochę problemów Kuciakowi,
  • płaską wrzutkę Josue, której nie dał rady przeciąć Johansson (Portugalczyk był blisko kolejnej asysty),
  • ciekawą wrzutkę na Wszołka/Pekharta, którą zdecydował się zaatakować ten pierwszy (i chyba niepotrzebnie, bo chybił),
  • strzał Josue z linii pola karnego w słupek,
  • wolej Sokołowskiego w Kuciaka,
  • strzał Pekharta na odsłoniętą bramkę (Kuciak wykazał się sporym refleksem).

Sami widzicie – całkiem sporo tego. A mówimy tylko o pierwszej połowie. Bramka mogła paść zwłaszcza przy tym strzale Pekharta na odsłoniętą bramkę. Trochę pomógł przypadek – Slisz uderzał z dystansu, piłka odbiła się od Nalepy, trafiła pod nogi czeskiego napastnika, a Kuciak zdążył już się rzucić. Snajper Legii szybko posłał uderzenie, ale słowacki bramkarz szybko się zerwał i udaremnił to zagrożenie. Swoją drogą – kibice urządzili sobie festiwal rzucania śnieżkami w Kuciaka (i nie tylko w niego), co jest trochę słabym zachowaniem, zważywszy na fakt, ile lat spędził przy Łazienkowskiej ten bramkarz.

Inne wiszące w powietrzu skandale obyczajowe? Na wylecenie z boiska mocno pracował Josue, który w drugiej połowie zajął się tylko gadaniem. A to z Kuciakiem (za co dostał żółtko), a to z sędzią, a to z innymi rywalami. Żenujące padolino zaprezentował za to Johansson, który widział, że Maloca wykazuje znamiona kolejnej dziwnej interwencji i postanowił na niego wpaść. Było to głupie, gdyż Chorwat (który, owszem, grał beznadziejnie) akurat w tej sytuacji cofał się z nogą i zrobił wszystko, by jedenastki nie było. Arbiter na szczęście nie dał się nabrać.

Lechia zaczęła drugą połowę nieco lepiej. Brakowało jej argumentów w postaci konkretnych sytuacji, ale już nie była dla legionistów tłem. Gdy już mieliśmy wrażenie, że ten mecz może zacząć wymykać się stołecznym spod kontroli, ci zdobyli gola na 2:0, czym kupili sobie trochę spokoju. Czy mądrym zachowaniem jest odpuszczenie Pekharta w polu karnym? Chyba niekoniecznie. Czech był przez kilka sekund bez żadnej opieki, a więc Wszołek pociągnął z piłką, wyczekał moment i wrzucił tak, by jego rosły kolega tylko dostawił głowę. Mniej więcej w ostatnim kwadransie Lechia przeszła do ostatecznej ofensywy. Zaczęło się od ciekawej sytuacji Gajosa, który próbował pokonać Strebingera podcinką. Austriak dobrze skrócił kąt, ale pretensje i tak należy kierować do strzelca – można było to zmieścić w siatce. Wcześniej Lechia zaatakowała po rzucie rożnym (obroniona główka Nalepy), a w pierwszej połowie jedyną okazją był strzał Zwolińskiego z ostrego kąta po naprawdę fajnej prostopadłej piłce od Clemensa (tu znów górą bramkarz). Swoją drogą wygląda na to, że Boruc w Legii jest już spalony – nawet w obliczu kontuzji Miszty nie zyskał zaufania Aleksandara Vukovicia.

Reklama

Ukoronowaniem tego niezłego okresu Lechii był gol Zwolińskiego po asyście jajami Sezonienki, o którym już wam napisaliśmy. I choć ekipa Kaczmarka sprawiała wrażenie drużyny, która może jeszcze wyrównać, w przekroju całego meczu to legioniści byli znacznie lepszym zespołem. 

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

100 komentarzy

Loading...